Wyszedłem na balkon po kłótni z siostrą, potrzebowałem złapać trochę powietrza, gdyż doszło między nami do… dość sporej sprzeczki. Złapałem balkonową poręcz i westchnąłem, po czym swój wzrok skierowałem w dół, na miasto pokryte osłoną ciemnej jak smoła nocy. Te miasto to mój „ukochany” dom — imperium Genesis.
W tej części imperium nie było ani jednego interesującego miejsca. Rzadko co była tu dostępna woda, a co dopiero prąd. Spoglądając w dół z balkonu widziałem to, co zawsze. Pod barem krzyczały pijane gobliny, w ciemnej alejce wróżki wymieniały między sobą nielegalny towar, a w jednym z okien można było dostrzec kłócące się ze sobą centaury — ciekawe o co poszło.
Patrząc na nich, zazdrościłem im, bo ja jestem tylko marnym człowiekiem. Sam nie wiem skąd się wziąłem. Podobno moja siostra znalazła mnie, małego brzdąca, owiniętego w kocyku i wyrzuconego przez rzekę. Nie było żadnej kartki, żadnej wiadomości, jedynie moje imię, widniejące na przykryciu — Viktor. Spojrzałem wtem na swą dłoń i pomyślałem o tym, czy ludzie w ogóle dalej istnieją?
Według opowieści, żadnego człowieka nie było na tym świecie od dobrych trzystu lat, nikt nawet nie wie skąd się wzięli. Większość istot wierzy w to, że ludzie pochodzą z najmroczniejszych czeluści piekła, a demony zesłały ich na Ziemię w celu zniszczenia planety. Najwidoczniej zniszczyli też siebie.
Uniosłem wzrok, spoglądając się w dal ku pełnemu świateł i neonów centrum miasta, w którego środku postawiony był cesarski pałac.
— Przeklęte dusigrosze… — prychnąłem, unosząc ku niemu środkowy palec.
Nagle usłyszałem za sobą otwierające się drzwi na balkon i prędko odwróciłem się. Ujrzałem czarnego, uskrzydlonego kocura z szalikiem owiniętym wokół jego szyi i z ulgą odetchnąłem.
— Nie zakradaj się tak — oparłem się o poręcz. — Zawału można dostać.
— Nie zakradałbym się tutaj, gdybyś wkurzony nie opuścił spotkania — odpowiedział kocur swym niskim męskim głosem, zbliżając się do mnie. — Dzisiejsza młodzież to wstyd.
Wywróciłem tylko oczami, słuchając jego narzekania.
— I nie opieraj się tak, bo wypadniesz — oznajmił, samemu siadając na poręczy.
Posłuchałem się go i oddaliłem nieco od krawędzi balkonu.
— Wyszedłem, bo musiałem się przewietrzyć, Oscarze — skrzyżowałem ręce, patrząc z chłodnym spojrzeniem na miasto.
Oscar zawsze lubił narzekać, był bardzo odpowiedzialny, lecz czasami nawet za bardzo. Nie chodzi mi o to, że upomniał mnie bym odsunął się od poręczy, bardziej o to, że zawsze musiał się uważać za najbardziej doświadczonego. Mimo to, ta odpowiedzialność niejednokrotnie uratowała mnie z opresji, więc czasami się jednak przydawała. Znam go od zawsze, moja siostra dostała go na swoje dziesiąte urodziny, więc było to zanim jeszcze mnie znalazła. Oscar uwielbia nosić szaliki, ma ich całą kolekcję w szafie, a codziennie nosi jakiś o innym materiale i kolorze; dzisiaj jego szalik jest fioletowy i wełniany. Muszę przyznać, że pasuje mu do skrzydeł. Mam wrażenie, że szaliki są dla niego dość sentymentalne. Zaczął je nosić, gdy w wieku siedmiu lat dałem mu jeden na urodziny. Widać spodobał mu się, gdyż nosi je bez przerwy już od dekady. To w sumie dość urocze.
Kocur westchnął.
— Viktorze — zaczął mówić, spoglądając na mnie. — Rozumiem, że czujesz się wykluczony, ale… to nie zależy od nas.
Odwróciłem się ku miastu.
— To tylko jedna misja, którą odpuścisz — uśmiechnął się ciepło.
— Tylko czemu? — prychnąłem. — Jestem jedną z Modliszek, biorę udział w każdej z tych głupich misji zlecanych przez cesarzową, a teraz nagle mam nie iść na taką, za którą zapłaci potrójnie? No chyba nie.
Uśmiech Oscara znikł.
— Też tego nie rozumiem, ale to rozkaz cesarzowej, więc masz odpuścić — Oscar zeskoczył za balkon i wzniósł się w powietrze, podlatując przed moją twarz. — Nie zapominaj, że gdyby nie ona, to wszyscy skończylibyśmy na ulicy.
Wiedziałem, że ma rację, w tym przypadku naprawdę ma rację. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko przystanie na żądania cesarzowej.
— Niech ci będzie, tym razem zostanę w domu — wywróciłem oczami. — Robię to dla ciebie i Fei, nie dla niej.
Oscar wylądował z powrotem na balkonie.
— No i dobrze — oznajmił, wskakując na klamkę i otwierając drzwi. — A teraz wracajmy. Twoja siostra się martwi.
Ostatni raz spojrzałem się na cesarski pałac, marszcząc brwi. Teraz mi trochę głupio. Wyszedłem na świeże powietrze by ochłonąć po kłótni z Fei, moją siostrą, która na pewno się obwinia po tym jak po prostu obrażony wyszedłem w trakcie rozmowy. To było głupie. Mimo to chyba jednak mam prawo być wściekłym, gdy cesarzowa odcina mnie od zarobku bez żadnego wyjaśnienia. Tylko, że to nie jest wina Fei. Naprawdę będę musiał ją przeprosić.
— Viktor! — zawołał niecierpliwie Oscar. — No chodź no!
Otrząsnąłem się i w końcu wszedłem do budynku, zostawiając za sobą widok na brudne i niezadbane okolice miasta.
***
Na środku strychu znajdował się ogromny stół, a na nim mapa imperium. Wokół niego porozstawiane były podłużne ławy pełne rys i plam, które widniały tam już od paru lat. Stałem z boku, opierając się o ścianę, a przy stole siedziało parę osób, należących do organizacji, w tym moja siostra.
— Kwaśny Enzo przypłynie do portu po północy, a zatem musimy mieć plan — Fei omawiała z innymi członkami Modliszek następną misję. Oczywiście misję, na której mnie nie będzie.
Moja siostra była urodzoną liderką, a każde wypowiedziane przez nią słowo było pełne pasji, którą zarażała innych. Chciałbym czasami być nią; pełną optymizmu i pewności siebie. Niektórzy często jej nie doceniali, gdyż po jej wyglądzie można było pomyśleć, że jest uroczą dziewczynką, która bałaby się skrzywdzić muchę. Owej by nie skrzywdziła, ale kryminalistę już tak. Do tego Fei jest wróżką, a one są… NAPRAWDĘ niedoceniane; to pewnie przez ich stosunkowo niski wzrost, czy kolorowe włosy, w przypadku niej — różowe.
Próbowałem nie spoglądać w stronę stołu, mimo to wsłuchiwałem się w rozmowę moich współpracowników, będąc ciekawym tego, co planują.
— Tak w ogóle, co takiego ma ten Enzo, że cesarzowa tak tego pragnie? — zapytał Kieł, jeden z członków naszej organizacji, będący humanoidalnym nosorożcem o miękkim sercu.
Fei spojrzała na niego i podrapała się w podbródek.
— Nie wiem, coś ważnego — jak widać nawet ona nie wiedziała, co musimy przejąć.
— Coś czego moje ludzkie ręce najwidoczniej nie mogą tknąć… — wyszeptałem, lecz na tyle głośno, że parę osób przy stole usłyszało. Mój wzrok powędrował na sekundę w ich stronę, po czym zawstydzony znów spojrzałem się na ścianę.
Kieł obrócił się w stronę okna, spoglądając na cesarski pałac.
— Skoro nam nie mówi, to pewnie to coś potężnego — oznajmił, odwróciwszy się z powrotem ku stołowi. — Moglibyśmy to wziąć i użyć, aby się wyzwolić.
Reszta zaczęła szeptać, a ja z zaciekawieniem spojrzałem się w ich stronę. Oglądałem ich twarze, widząc mnóstwo mieszanych uczuć. Jednak nie u wszystkich, nie u Fei.
— Nie zrobimy tego — westchnęła stanowczo. — Nasze tatuaże są dowodem naszej wierności — wskazała na swój bark, od którego w dół ciągnął się japoński napis. — Oznacza on modliszkę, a Modliszką jest każdy z nas tutaj. Czy muszę wam przypominać co ona dla nas zrobiła?
Jęknąłem poirytowany, po czym podszedłem do stołu, a Kieł sunął się na bok.
— Tak, tak, wszyscy wiemy jaka to dobra — obróciłem oczami — jest nasza ukochana cesarzowa.
Fei zmarszczyła brwi.
— Tego nie powiedziałam.
— Błagam cię, żyjemy w najbiedniejszej dzielnicy imperium, harując codziennie, gdy cesarzowa Midori siedzi na swoim złotym tronie, bawiąc się nami — warknąłem, będąc z każdym słowem coraz bardziej wkurzonym. — Od ośmiu lat, nic tylko wykonujemy jej tajne misje, tylko po to, by nie wydostało się na powierzchnię to, że nie ma kontroli nad wszystkimi.
Oscar wleciał na stół i wtrącił się, chcąc załagodzić sytuację.
— Kochani, to strych, a nie boisko, uspokójcie się!
Zignorowaliśmy go, a reszta Modliszek oglądała naszą kłótnię z ław. Fei zmarszczyła brwi. Nigdy nie lubiła jak się do niej odszczekiwało. Wstała z ławy, posuwając ją do tyłu i położyła dłonie na stole.
— Jesteśmy Modliszkami, naszym celem jest służenie cesarzowej Midori i niekwestionowanie jej rozkazów. Czyżbyś zapomniał, że to ona dała nam tą kwaterę? Nasz dom? Dla nas i dla wszystkich Modliszek? — już chciałem coś powiedzieć, ale Fei uderzyła pięścią w stół i kontynuowała. — Gdy rodzice zmarli, trafiliśmy na ulicę, to JA musiałam cię utrzymać przy życiu. Midori wyciągnęła do nas rękę, gdyby nie ONA, to bylibyśmy martwi, więc możemy jej to wynagrodzić, słuchając się jej, prowadząc tą organizację i nie kwestionując jej rozkazów!
Oscar siedział na krańcu stołu, milcząc tak jak reszta i czekając na rozwój wydarzeń. Stanowczy wzrok mojej siostry odejmował mi pewności siebie, sprawiał, że nie wiedziałem, czy mam rację, czy może jak zwykle przesadzam. Fei westchnęła i poprawiła włosy.
— To dzięki niej mamy chociaż dach nad głową i pieniądze na jedzenie, a to, że jesteś wkurzony, bo zabroniła ci brać udziału w misji to…
— To nie tak! — przerwałem jej.
— To JAK?
Ponownie cisza. Może Fei ma rację? Może po prostu jestem na nią zły? Naprawdę jestem samolubny. Spojrzałem się w dół i westchnąwszy, usiadłem na ławie, splatając ręce. Wszyscy wokół spojrzeli się na moją siostrę, a Oscar zszedł ze stołu, również siadając na jednej z ław. Kieł, od którego pomysłu zaczęła się ta cała kłótnia, oglądał się na nas, zagryzając wargi. Fei zaś, ochłonąwszy usiadła i znów spojrzała się na mapę imperium.
— Jak już mówiłam… — wróciła do omawiania planu. — Zrobimy zasadzkę na Enzo, pozbawimy go ochrony, przechwycimy ten tajemniczy artefakt i ZWRÓCIMY GO do cesarzowej, jasne?
Wszyscy przytaknęli, ja nie musiałem, ten plan i tak mnie nie dotyczył.
***
Nie odzywałem się przez resztę spotkania, a po skończeniu wstałem od stołu i zszedłem na niższe piętro. Zmęczony całym tym zajściem, poszedłem do swojego pokoju.
Westchnąłem i rozejrzałem się. Wszędzie były porozrzucane kartki, a parę ubrań leżało na łóżku. Co ja gadam, to nie łóżko, to po prostu materac. Obok było krzesło wraz z biurkiem, przy którym często rozrysowywałem plany do kolejnych misji, gdyż nic lepszego nie miałem nigdy do roboty. Nad materacem wisiał telewizor, nawet nie wiem po co. Cesarzowa Midori kazała go zamontować, ale najwidoczniej jest taką hipokrytką, że nawet nie wie o braku prądu w tych częściach imperium.
Nagle ktoś zapukał do drzwi, odwróciłem się i przełknąłem ślinę w obawie, że to pewnie moja siostra. Czułem się tak głupio, lecz w końcu je otworzyłem.
— Hej… — rzekła niepewnie Fei.
— H-hej…
Nastała chwilowa, niezręczna cisza.
— Przepraszam — oznajmiliśmy oboje w tym samym czasie.
Kobieta lekko zachichotała, a ja tylko niepewnie się uśmiechnąłem.
— Nie chciałem się kłócić — skierowałem wzrok w bok i ręką objąłem swój brzuch.
— Tak, wiem — szturchnęła mnie łokciem. — Też bym się złościła, gdybym nie mogła zarobić.
Niezręcznie przytaknąłem. Uśmiech wróżki zniknął z jej twarzy.
— Decyzja cesarzowej nie ma ŻADNEGO związku z twoim pochodzeniem, Viktorze — westchnęła, a na jej twarzy znów zawitał uśmiech, pełen empatii i ciepła. — Przyszłam, by powiedzieć, że nieważne co, dalej jesteś mi potrzebny.
Ponownie tylko przytaknąłem. Fei poklepała mnie lekko po barku i odeszła.
Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem się na jej plecy, na których powinny rosnąć skrzydła. Ona jednak ich nie ma. Urodziła się bez nich, a wróżka bez skrzydeł jest rzadkim zjawiskiem. Przez to, większość istot myśli, że jest przerośniętym krasnoludkiem i nie traktuje jej poważnie.
To jest ta rzecz, która łączy wszystkie Modliszki: odmienność. Nie jesteśmy tacy jak reszta, niektórzy nawet mogą powiedzieć, że jesteśmy gorsi. Każdy z nas jest wyrzutkiem społeczeństwa; Kieł jest zbyt wrażliwy jak na nosorożca, Oscar ma czarną sierść, która podobno przynosi pecha, Fei nie ma skrzydeł, a ja jestem człowiekiem, kimś kto nie powinien już istnieć. Nasza odmienność sprawia, że inni się nas boją. Sprawia, że się nas brzydzą. Rozumiem ich. Też się nas brzydzę, ale z trochę innego powodu; brzydzę się tego, że jesteśmy tak zdesperowani, by przetrwać, że mamy na rękach niewinną krew, którą musieliśmy przelać na zlecenie cesarzowej. Robimy wszystko, co nam każe, gdyż nie mamy korzystniejszego wyboru. Dzięki temu żyjemy. Nawet nie mogę tego nazwać życiem, Modliszki już od dawna go nie mają, teraz to tylko przetrwanie.
Wszedłem do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Mój wzrok zatrzymał się na małym okienku nad materacem. Podchodząc, spojrzałem się na widoczny zza niego cesarski pałac. Nie mogę się zbuntować, mam tylko dwie opcje: albo kontynuować życie Modliszki, albo umrzeć na ulicy. Warknąłem pod nosem. Jak widać, jestem tchórzem. Nie chcę zostawiać tych, co mi pozostali. Mimo to, skoro muszę być Modliszką, to będę brał udział w każdej możliwej misji, czy cesarzowa tego chce, czy nie.
Boże, co ja sobie myślę? Nie mogę tego zrobić, Fei mnie zabije. Zestresowany, kącikiem oka zobaczyłem swój strój, który noszę podczas misji. Wtem w mojej głowie pojawił się ryzykowny, lecz również warty zrealizowania pomysł: sam porozmawiam z cesarzową.
***
Kolejnej nocy, część Modliszek wyszła na dach kwatery, a inna część zeszła w dół między brudne uliczki Genesis. Fei i Oscar byli tymi co znajdowali się na dachu, przebrani w czarne stroje z kapturem, ukrywające ich twarze przed wzrokiem cywili. Różowowłosa wróżka założyła na swoje plecy duże, żelazne skrzydła, które, zrobione przez nią, zastępowały za te prawdziwe. Kocur podszedł do niej.
— Mam wyrzuty sumienia co do Viktora — na jego twarzy widniało czyste poczucie winy.
Fei, zwróciwszy na niego wzrok, założyła tylko chustę, zakrywającą jej usta oraz nos, po czym wzleciała w powietrze. Oscar westchnął i zrobił to samo. Reszta Modliszek pobiegła za nimi. Kierowali się w stronę portu.
Wyłoniłem się z ciemnej alejki, gdy wszyscy cicho wybiegli pod osłoną nocy. Również byłem przebrany w maskujący strój, dzięki któremu nawet inni członkowie organizacji mnie nie zauważą. Założyłem chustę i pobiegłem w stronę pałacu.
***
Dotarłem. Stałem przed ogromnymi wrotami pałacu, otoczony neonami miasta i wielkimi ekranami na każdym z budynków. Rzadko tu przychodzę, tak więc nie jestem przyzwyczajony do tego widoku. Pociągnąłem za klamkę, ale drzwi się nie ruszyły. Próbowałem pchać, a drzwi i tak swoje.
— Oczywiście, czego oczekuję, przychodząc tutaj w nocy — warknąłem ze swojej głupoty, po czym, spoglądając w górę, zauważyłem, że jeden z balkonów w pałacu ma otwarte drzwi. Miałem głupi pomysł. — Tylko ten jeden raz…
Wysunąłem zza paska ostrza, które wbiłem w ściany pałacu, by wspiąć się na balkon. Dostałem się na górę, po czym, biorąc zimny wdech, wszedłem do środka… włamałem się. Było tam pięknie i dostojnie, a każdy posąg był wymierzony i odpowiednio położony w równych odstępach od siebie. Nigdy nie zachodziłem tutaj tak daleko.
— Czego pan tu szuka? — przemówił męski, elegancki głos.
Przeraziłem się i schowałem za jednym z posągów, stojących pod wielkim lustrem.
— Widzę cię.
Ponownie usłyszałem ten głos, tym razem był nade mną. Odsunąłem się i popatrzyłem na lustro, w którym widniała twarz jakiegoś starca z długą, siwą brodą. Widziałem wiele w swoim życiu, ale na pewno nie gadające, stare lustra.
— Eee… poszukuję cesarzowej Midori — stałem tam zdezorientowany. — Czym jesteś?
— Wypraszam sobie! Raczej KIM jestem… — parsknął obrażony. — Jestem Kagami, mag, który, no, niestety musi służyć osobie, której pan poszukuje, panie Viktorze.
— Skąd znasz…
— Nieistotne — zachichotał. — Więc, chcesz przekonać cesarzową, by dopuściła cię do misji?
Przełknąłem ślinę w obawie, że mag może wiedzieć zbyt dużo.
— Tak… Czy wiesz może, gdzie ją znajdę?
Ponownie zachichotał.
— Kochany człowieku, prosisz się o zgon! — westchnął. — Twoja obecność tam może pokrzyżować jej plany.
Uniosłem brew.
— Moja obecność?
Mag uśmiechnął się podejrzanie, jego głowa zniknęła, a w lustrze pojawił się obraz portu, na którym znajdował się otyły mężczyzna, a właściwie to, coś bardziej na wzór zielonej ryby, bądź syreny z rękami i nogami. Podszedłem bliżej do lustra.
— Kto to jest?
— To jest Enzo, szef podwodnej mafii, który wypłynął za imperium po starożytny i BARDZO niebezpieczny artefakt.
Już gdzieś słyszałem to imię; Enzo…. Moje oczy rozszerzyły się.
— Kwaśny Enzo? — spytałem. — Modliszki mają tej nocy zadanie, by odbić od niego jakiś artefakt, czy to o niego chodzi?
Głowa maga, przytakując, ponownie pojawiła się w lustrze.
— Jaki ma to ze mną związek?
— Enzo, w swojej podróży za imperium, dowiedział się o czymś. Dowiedział się czegoś, co w każdej chwili mógłby powiedzieć tobie, a cesarzowa nie może na to pozwolić.
— O czym się dowiedział?
Staruszek uśmiechnął się złowieszczo.
***
Statek piracki zatrzymał się w porcie. Istoty, stojące na pokładzie, zrzuciły trap żeglarski. Wszyscy członkowie załogi byli różnokolorowymi rybami o ludzkich kształtach, trytonami. Wpierw trapem zszedł ubrany w garnitur, otyły tryton w kapeluszu z fajką w ustach. To musiał być Enzo.
Obserwowałem go z daleka, chowając się w jednym ze straganów, sprzedających owoce morza. Czekałem w tym smrodzie, aż ten rybi zbójca zostanie sam.
Szef podwodnej mafii, z uśmiechem na twarzy, wyciągnął artefakt, o którym mówiła cesarzowa; piękny, czerwony kryształ w kształcie serca. Gdy tylko go wyciągnął, poczułem jakby coś mnie przyciągało, jakby kamień mnie… wołał? Nie tylko ja to poczułem, gdyż jeden z trytonich najemników Enzo, oczarowany przez serce, podszedł bliżej.
— Co z nim zrobimy?
— Sprzedamy je — Enzo wziął wdech fajki. — Mamy tajemniczego kupca. BARDZO mu na tym zależy — spojrzał się na swoje odbicie w krysztale. — Ciekawe czemu…
Oczarowany opryszek podniósł ręce, wyciągając je ku sercu. Jednak Enzo wziął fajkę i z uśmiechem na twarzy, wsadził ją do oka wścibskiego trytona, który z bólu opadł na ziemię.
— Nie tykamy — ponownie wziął wdech fajki.
Syknąłem z samego patrzenia na tą scenę, gdy nagle paru mafiozów, otaczających Enzo, zostało postrzelonych w klatki piersiowe. Z cienia wyleciał Oscar, który osadziwszy się na twarzy Enzo, zadrapał go w policzek. Tryton zrzucił go, sycząc z bólu i przytrzymując krwawiące nacięcia. W tym momencie, reszta Modliszek zaczęła biec w kierunku rybiej mafii.
— Pozbyć się ich! — wykrzyczał Enzo, a jego sługusy rzuciły się do walki.
Sam szef mafii wszedł na pokład statku, by obserwować zajście z góry. Ktoś nagle podszedł go od tyłu, klepiąc go w bark. Mafioza nawet nie zdążył się w pełni obrócić, a od razu dostał w policzek. Była to zamaskowana Fei, można było poznać po żelaznych skrzydłach.
— Ty mała! — Enzo już chciał wyciągać pistolet, gdy nagle zauważył nie tylko JEGO brak, ale również brak kryształowego serca.
— Szukasz czegoś? — dumnie uśmiechnął się za nim Oscar, trzymając oba przedmioty.
Fei wyciągnęła sztylet i wbiegła na trytona, prawie wypychając go za burtę, a on złapał ją za skrzydło i rzucił na stery. Enzo odwrócił się ku skrzydlatemu kocurowi, który rzucił kryształowe serce do Kła, stojącego na pomoście.
— Nie! — krzyknął otyły mafiozo, po czym złapał Oscara i rzucił go z całej siły w kierunku straganu, w którym się znajdowałem.
Szybko złapałem kota, zanim coś mu się stało. Poirytowanie zagościło na jego twarzy, gdy mnie zobaczył.
— Viktor?! Miałeś zostać w domu!
— Tak, wiem, ale… — kątem oka zobaczyłem jak jeden z mafiozów rani Kła, który zdążył wyrzucić kryształowe serce do wody.
Prędko wyszedłem ze straganu i wskoczyłem po drogocenny artefakt do oceanu.
Na pokładzie, Enzo uderzył łokciem w brzuch Fei, a potem przerzucił ją przez siebie, kładąc ją na szklane butelki. Wróżka jęknęła z bólu, a on wykierował w nią pistolet.
— To twój koniec.
Zbir wystrzelił pocisk. W oka mgnieniu, przez łamiące się deski, wyrósł ogromny kryształ, przebijający łajbę na wylot. Nabój się od niego odbił.
— Co?! — krzyknął Enzo. Kopnąłem go od tyłu. Mafiozo wpadł na ostry kryształ, który rozciął mu rękę.
— Viktor?… — Fei szepnęła.
W rękach trzymałem artefakt. Moje tęczówki nabrały różowej barwy. W tym momencie wszyscy przekonaliśmy się o prawdziwej potędze serca. To ja stworzyłem ten ogromny kryształ. Bojąc się mocy artefaktu, rzuciłem go na bok.
Złapałem Enzo za koszulę i przycisnąłem go do masztu.
— Kim jesteś?! — krzyknął. — Czego chcesz, gnojku?!
Zdjąłem kaptur oraz chustę, odsłaniając moje ludzkie uszy.
— Jestem człowiekiem — zmarszczyłem brwi.
Tryton stał w szoku, lecz po chwili zaśmiał się.
— Więc o to chodzi.
— Gadaj! — przycisnąłem go mocniej. — Czy to prawda?!
— Jak myślisz? — kpiący uśmiech zagościł na jego krwawiących ustach.
Stałem w milczeniu. Oscar wzleciał na pokład i pomógł rannej Fei wstać.
— Znalazłeś więcej ludzi… — oznajmiłem chwiejnym głosem.
Moi przyjaciele unieśli głowy. Co miałem zrobić? Rozejrzałem się i mój wzrok padł na ocean. Obróciłem Enzo, a trzymając go, pokazałem mu widok ze statku.
— Widzisz to? — wskazałem na pomost, gdzie leżało mnóstwo jego rannych sługusów. — Wygraliśmy.
— Co z tego?
— To, że masz dwie opcje — przybiłem go do burty. — Albo idziesz dożywotnie za kratki, albo kierujesz mnie tam, gdzie znalazłeś ludzi.
— Mam ci pomóc złamać prawo?
— Tak.
Enzo westchnął poirytowany.
— Niech ci będzie, dzieciaku.
Uśmiechnąłem się, wziąłem sznur i związałem ręce Enzo, po czym odwróciłem się ku Fei i Oscarowi.
— Nie musicie ze mną płynąć.
Wymienili między sobą spojrzenia.
— Jesteśmy rodziną, nie zostawimy cię — ciepło uśmiechnęła się wróżka.
Kiwnąłem głową, po czym podszedłem do sterów i spojrzałem się przed siebie na pełne gwiazd niebo.
— Czas wyruszać.
Alan Babij