Miasto i jego pisarz

0
803

Poniższe opowiadanie, które wydałem w 1990 roku  w formie niewielkiej książeczki, wzbogaconej ilustracjami „idealnych miast”, zadedykowałem mojemu – niestety już nieżyjącemu – przyjacielowi Cezaremu Staniszewskiemu (jego krótki biogram zamieszczam poniżej). Wspomniane mapy są kserokopiami mapy i mapek, których Cezary wykonał dziesiątki, może setki. To jedna z jego obsesji, której ulegał przez kilka lat.

Przypomniałem sobie teraz pewnego kolekcjonera, który znudzony twórczością współczesnych mu artystów szukał czegoś oryginalnego, twórców archetypicznych, takich, którzy tworzyli z jakiejś niemożliwej do wyjaśnienia potrzeby. Victor Musgrave myślał jednak o archetypie księżyca, zająca itp. Mapy to coś zupełnie innego, ale obsesja tych twórców, ich potrzeba tworzenia jest wspólna… Taką potrzebę tworzenia miał Cezary, szkoda, że nie mogłem o nim powiedzieć Victorowi Musgrave, którego poznałem wiosną 1980 roku. Viktor też już niestety nie żyje. Zmarł w 1984 roku.

Dziś prace Cezarego są w kilku ważnych muzeach i galeriach. Postanowiłem, że prześlę do nich wspomnianą książeczkę.  

Miasto i jego pisarz

                                         Pamięci Cezarego Staniszewskiego

  …. jest opóźniony dwadzieścia trzy minuty.

– Patrzcie, słyszycie państwo, znów mamy opóźnienie. Niedawno były podwyżki cen biletów, a pociągi wciąż…

I po cóż on tyle gada, przecież i tak nikt go nie słucha. Opóźniony to opóźniony, niech przestanie się wymądrzać. Przez tyle lat mógł się przecież przyzwyczaić, i tak niczego nie zmieni. Gdybym chociaż mógł spać, na każdym dworcu słyszę tę minutową wyliczankę, dureń spod okna chrapie jak najęty, a ten tu się wymądrza. Rano obudziłbym się kilka minut później i po kłopocie. Jeszcze cztery godziny, może go stuknąć w ramię, przeprosić, obudzić, ale innym nie przeszkadza jego chrapanie. Spróbuję zasnąć. Cztery godziny, a może i dłużej, jutro będę cholernie zmęczony. Jak tu spać? Muszę zasnąć. Dobrze, że zadzwoniłem do Cezarego i mam pewność, ze zastanę go w domu. Nie widzieliśmy się pięć lat. Ciekawe, co on teraz robi? Spojrzałem przez okno, za nami ginęły coraz to nowe światła gospodarstw, pojazdów, przydrożnych lamp.

(Wczoraj znów piłem. Rozrabiałem. I tak dobrze, że trafiłem do domu. Mam już tego dość. Nie wytrzymuję tych napięć. Każdy mnie poucza. Muszę znaleźć drogę sam dla siebie.)

Obudziłem się kilka kilometrów przed X. Kiedyś bywałem tu znacznie częściej i dlatego z łatwością rozpoznałem okolice. Za chwilę będą przedmieścia. Walące się baraki, stare magazyny, rudery domów, gdzieniegdzie widać było ludzi. Że też oni mogą mieszkać w tych warunkach? Wysypisko śmieci, złomowisko, stare samochody, autobusy, beczki, i tu kręcą się jacyś ludzie. O, już widać wieżowce w centrum, dojeżdżamy. Co za męcząca podróż. Ciekawe kiedy wysiadł chrapiący i ten gaduła. Zaraz, co to mi się śniło? Jakaś kartka z dziennika, zaraz… Nieważne. Pewnie znów będzie kolejka do taksówki. Stanę przy wyjściu, kto pierwszy, ten lepszy. Pamiętam, że w X zawsze brakowało taksówek. Wysiadam. Czemu idę tak szybko? Nie musze się nigdzie śpieszyć. Czarek i tak będzie na mnie czekać w domu. Dlaczego tak gonię? Może decydowało o tym chęć rywalizacji. Zwolniłem, lecz po chwili znów wyprzedzałem pozostałych podróżnych. Po chwili stałem już w kolejce. Policzyłem pasażerów przed sobą. Tylko cztery taksówki i już moja. Wsiadłem, podałem adres, zmęczony zamknąłem na chwilę powieki, zasypiałem.

(Wczoraj napisałem na murze, wiem, że to infantylne: „Precz z nadzorem”. Drażniła mnie sterylność tych ścian. Awanturnik. Chuligan. Zgoda, byłem pijany. Zapłaciłem mandat. Dziś nawet dzieci muszą pisać pod nadzorem, w specjalnie wydzielonych miejscach. Gdzie te czasy gdy wolno było… gdy wolno  było tak wiele. Miasto musi żyć. Podobno następnym razem kara będzie większa. Mam to gdzieś. Nie dam się. Nie będę już taki jak oni.)

 – Halo, proszę pana, wysiadamy. Już jesteśmy.

– O, przepraszam, zasnąłem. Odpowiedziałem, zapłaciłem za kurs, wysiadłem i po chwili naciskałem dzwonek do mieszkania Czarka.

– Cześć, witaj. Wreszcie jesteś… Pociąg się spóźnił? Normalka, mnie to już nie drażni. Przyzwyczaiłem się do tego. Do diabła, co za niesolidny świat?  Napijesz się kawy? A może jesteś głodny? Po co ja pytam, przecież wszystko jasne – jesteś głodny.

– Jeśli można, zjadłbym coś. Odpowiedziałem, gdy udało mi się przerwać potok słów Czarka.

Śniadanie, rozmawiając o swoich sprawach, jedliśmy w kuchni. Cezary ożenił się. Żona w pracy, córka (cztery lata) w przedszkolu, on pracuje w tym tygodniu na drugą zmianę. Wyjątkowo. Takie życie, cóż zrobić. Byłem zmęczony. Po śniadaniu wróciliśmy do pokoju. Czarek wyszedł na chwilę zaparzyć kawę, ja rozsiadłem się wygodnie w fotelu.

(Wczoraj widziałem, jak na mężczyznę gwiżdżącego jakąś wesołą melodię na ulicy, ktoś z drugiego piętra wylał brudna wodę. Z dnia na dzień wzrasta nietolerancyjność. Miasto nasze staje się z dnia na dzień coraz zimniejszą makietą.)

 – Hej, Paweł! Co ty, śpisz? Wrócił Cezary i przerwał mój dziwny sen. Sen, którego znaczenie miałem poznać znacznie później.

– Nie, zdrzemnąłem się tylko. Miałem męczącą podróż. – Odpowiedziałem – Nie mogłem spać. Facet spod okna chrapał jak najęty, drugi gadał przez całą noc. Miałem naprawdę męczącą podróż.

– Może chcesz spać?

– Nie, za chwilę wrócę do normy. Mocna kawa dobrze mi zrobi.

Piliśmy kawę, rozmawialiśmy, jak to zwykle bywa po tak długim niewidzeniu się, o wszystkim i o niczym, gdy nagle Cezary spytał:

– Chcesz zobaczyć moje miasto?

Myśląc o spacerze, wyraziłem zgodę. Czarek jednak rozpoczął przestawianie mebli. Stół przesunął pod okno, krzesła ustawił pod ścianą, zza szafy wyjął długą tubę, otworzył ją i wyjął z niej zwinięty w rulon pergamin, który rozwinął na dywanie.

– Popatrz, najnowocześniejsze miasto. Dwa lotniska, porty, elektrownie atomowe. Moje miasto jest samowystarczalne. Zresztą, co ci będę mówić, zaraz wszystko sam zobaczysz.

Staliśmy na poboczu szerokiej, wielopasmowej autostrady. Wiał lekki wiatr. W dali widać było kontury miasta, po autostradzie nie poruszał się żaden pojazd. Zauważyłem niesioną wiatrem kartkę. Podniosłem.

(To nie ja budowałem to miasto, te lokale i to wszystko. Rosłem wprawdzie razem z tym, wiem też, ze nie mam innego wyboru, ale nie potrafię się z tym pogodzić. Piję coraz częściej. Jak żyć?)

– Co to jest? Spytałem Cezarego.

 – A, to? Nieważne. Pisał to taki jeden. Dziś nawet on zrezygnował ze swoich fanaberii. Poniewierają się jeszcze gdzieniegdzie kartki z jego dziennika, lecz wierz mi, dziś nawet on nie zwraca na nie najmniejszej uwagi. O, zobacz. Ktoś jedzie.

Kierowca nadjeżdżającego samochodu zatrzymał się kilka metrów za nami. Podeszliśmy. Czarek spytał, czy jedzie do miasta i czy może nas podwieźć. Po chwili jechaliśmy już w tamtą stronę.

– Był czas, gdy mieliśmy u nas – wyjaśnił Czarek – samochody zdalnie kierowane. Zrezygnowaliśmy z tego. Ludzie muszą mieć możliwość sprawdzenia swych sił, możliwość walki. Oczywiście zachowane jest pełne bezpieczeństwo. Uwzględniliśmy wszystko. Rozumiesz, wszystko. Zresztą sam zobaczysz.

Kierowca prowadził samochód z dużą szybkością pewną ręką i w ogóle się nami nie interesował. Miasto było coraz bliżej. Po lewej stronie zauważyłem pierwsze zabudowania. Były to, według wyjaśnień Cezarego, magazyny, okrągły budynek za nimi był nowoczesną, w pełni bezpieczną elektrownią atomową. Nie zdążyłem przyjrzeć się jej dokładnie, bo oto mijaliśmy już pierwszą dzielnicę mieszkaniową. Znajdowała się w odległości kilkudziesięciu metrów od autostrady, ale, jak zauważyłem, samochód poruszał się prawie bezgłośnie. Chciałem ją odwiedzić, chciałem jak najszybciej poznać mieszkańców tego dziwnego miasta, Cezary jednak zdecydował, ze powinniśmy jechać dalej. Zdołałem dowiedzieć się od  niego, że każda z takich dzielnic składa się z (od trzech do sześciopiętrowych) bloków mieszkalnych z niezabudowanym parterem oraz, że każde osiedle wyposażone jest w system usług: kluby, szkoły, centrum handlowe, kino, stacje obsługi samochodów, kościół… wszystko czego ludzie mogą potrzebować. Zabudowa wysokościowa wydzielona w odrębne zespoły ma bardziej hotelowy charakter i przewidziana jest dla osób samotnych i bezdzietnych małżeństw.

Szerokie ulice przeznaczone były wyłącznie dla pojazdów , ludzi mogłem zobaczyć tylko gdzieś w oddali.

I pomyślałem sobie… Jak można zaczynać zdanie od I? A więc… Jeszcze gorzej. Spróbuję inaczej.

– Inaczej? Zwrócił mi na to uwagę Cezary – Powinieneś mieć więcej luzu. Skoro chcesz opisać historię mojego miasta, powinieneś być bardziej swobodny. Przecież to ma być sen, sen, a nie podręcznik architektury.

Miał rację. Po chwili byliśmy w centrum. Byłem głodny. Weszliśmy do jednej z licznych w śródmieściu samoobsługowych restauracji. Czystość, estetyka, smaczne posiłki i wielu podobnych do siebie klientów. Każdy zajęty swoimi sprawami, każdy ani smutny, ani wesoły. Jacy oni są? Jacy są? Nie potrafiłem sam i nie widziałem nikogo, kto mógłby mi na moje pytanie odpowiedzieć.

(Kiedyś byli tu dorożkarze, Cyganie, grajkowie. Dziś same marionetki. Powszechna uniformizacja. Chyba tego nie wytrzymam. Już dwa razy byłem w szpitalu. Coraz gorzej.)

  Kilka metrów dalej następna kartka:

(Miasto musi żyć. Musi być w nim miejsce i na zło. Owszem musimy je ograniczać, lecz nie brutalnie tępić.)

  Dalej jeszcze jedna:

(Muszę mieć prawo do błędów. Chcę się mylić. Jestem człowiekiem.)

– Aleś się uparł z tym dziennikiem. Przecież to nie ma sensu. Zrozum, że i on w końcu pojął swój błąd, że i on jest teraz z nami. On się mylił! Chodź, pokażę ci metro. Można nim dojechać wszędzie, na pewno nie widziałeś lepiej zbudowanego metra. Nie wracaj do tamtych spraw. Nie wierzysz, że się mylił? To zobacz to.

Cezary wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki kolejne kartki.

(Czy rzeczywiście jestem przekonany, że w świecie musi być miejsce i na zło? Myślę jednak, ze powinniśmy je eliminować. Myliłem się. Nie mogę zgodzić się na zło. Istota sprawy leży wyłącznie w formie walki.)

– Widzisz! Sam przyznaje się do błędów. Jak można było ufać takiemu człowiekowi? Popatrz, jak wspaniały pasaż zbudowaliśmy tutaj.

Pasaż: szkło i aluminium, dużo światła, przestrzeń i prawie wszędzie zieleń. Później obejrzałem jeszcze, zgodnie z wolą Czarka, pałace przy placu Trzech Władz. Pałace te, mimo swej prostoty formy, miały cechy własne i niepowtarzalne, widoczne było zamiłowanie ich twórców do linii płynnych i falistych oraz do bogatych i wykwintnych form. Ratusz stanowiły dwa nierównej wielkości wieżowce biurowe, ukształtowane na łukowym planie i obejmujące swymi wklęsłymi fasadami kopułę sali posiedzeń. Całość związana była rozległym piętrowym holem. Z góry ratusza mogłem obejrzeć mosty z systemem elastycznych podpór i o rozpiętości przęseł przekraczającej 1500 metrów.

– Popatrz, czyż nasze mosty nie są harmonijne i piękne?

Były piękne. Tak jak piękny był, choć inaczej, dom, który Cezary wybudował dla siebie.  Stał w ciasnej dolinie między dwoma szczytami gór, przykryty ciemną zielenią, niedaleko od brzegów oceanu. Budowla składała się z cienkiej płyty żelbetonowej o miękko zarysowanym planie, była podparta delikatnymi słupami. Ściany, całkowicie przeszklone, łączyły wnętrze pokoju dziecinnego z otaczającą willę bogatą przyrodą. Dom stał na progu skalnym, tak że schody prowadziły na niższe piętro z sypialniami i pokojami gościnnymi. W podobnych domach mieszkała, według słów Cezarego, cała elita tego miasta. Na dole, na schodach znów znalazłem kartkę:

(Nie można walczyć o moralność przy pomocy przemocy. Tu muszą decydować postawy.)

Treść jej, tak jaki i treść poprzednich męczyła mnie podczas dalszych wędrówek.

– Słuchaj – Spytałem Czarka podczas zwiedzania jakiejś fabryki – Podobają mi się wasze pomysły techniczne, architektura jest wspaniała, lecz wyjaśnij mi dlaczego ludzie wśród niej żyjący są tak do siebie podobni, dlaczego nie wydają się szczęśliwi?

– Ależ oni są szczęśliwi – odpowiedział Cezary – muszą być szczęśliwi żyjąc w tak wspaniałych warunkach. Chcesz to możesz sam ich o to spytać.

– Czy mógłbym porozmawiać z waszym pisarzem? – Spytałem.

– Pisarz? Żaden kłopot. On prawie zawsze siedzi w okolicach fontanny. Pisze wspaniałe wiersze. Po drodze opowiem ci o naszych ulicach… Ulice naszego miasta od dawna przestały jak słomianki leżeć płasko przed progami domów, lecz piętrami opadają pod ziemię. Zbierają cały ruch metropolii, żelazne pomosty i szybkobieżne transportery taśmowe umożliwiają niezbędne przejścia. Bezkolizyjne skrzyżowania wiążą autostrady dojazdowe z osiami poprzecznymi, które z kolei są połączone z drogami doprowadzającymi do poszczególnych jednostek mieszkalnych, bloków biurowych, czy fabryk. Przewidzieliśmy też strefy ciszy, tarasowe ogrody i ulice dla pieszych.

Gdy to mówił minęliśmy znów pasaż, pałac Trzech Władz i znaleźliśmy się w parku. Mniej więcej w jego środku, przy fontannie siedział jakiś pięćdziesięcioletni siwy, zgarbiony mężczyzna i karmił ptaki. Podeszliśmy do niego.

– Dzień dobry. Poznajcie się panowie. Mój kolega z Y, a to pisarz z naszego miasta – przedstawił nas Cezary.

  Pisarz odłożył papierową torebkę, z której przedtem wysypywał chleb dla gołębi.

– Dzień dobry. Witam pana. Jak się panu podoba nasze miasto? – Odpowiedział.

– Chciałem właśnie porozmawiać z panem o jego mieszkańcach. Czy mógłby pan coś mi o nich powiedzieć?

– Może powie mu pan swój wiersz – wtrącił się Cezary.

– „Słońce i pokoju symbol

    Biel przecina przestrzeń

   Tu kwiaty nigdy nie więdną

   Jakże nie kochać ludzkiego dzieła.”

Skończył recytację, z bezmyślnym wzrokiem spojrzał przed siebie, później wrócił do karmienia ptaków. Na nas przestał zwracać uwagę. Nie widział nas.

Rzuciłem się do ucieczki. Cóż warta architektura obliczeń, odwagi i prostoty. Architektura betonu, żelaza, szkła i wszelkich nowych materiałów syntetycznych, jeśli dla jej budowania poskromiono ludzi.

Uciekałem. Pałac Trzech Władz. Pasaż. Plac Wolności. Dzielnica mieszkaniowa. Biura. Fabryki. Wreszcie autostrada. Biegnę i padam zmęczony.

Drzwi otwiera mi Cezary. Byłem głodny i zmęczony. Miałem bardzo ciężką podróż. Przy śniadaniu rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Cezary mieszkał sam, później obiecał, że pokaże mi swoje miasto. 

                                                                       Piotr Kotlarz

 

CEZARY STANISZEWSKI

Cezary Staniszewski (1951-2000); studiował na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w Lublinie. W latach 1983-1989 prowadził Galerię RR w Warszawie. W 1987 roku wraz z Andrzejem Mitanem i Emmettem Williamsem zorganizował Międzynarodowe Seminarium Sztuki ETC w Warszawie. Od 1987 roku współpracował z wydawnictwami książek Rainer Verlag i Stop Over Press w Berlinie. Swoje prace artystyczne prezentował na licznych wystawach indywidualnych i zbiorowych m.in. w Galerii Remont, Warszawa, Galerii Wielka 19, Poznań, Galerii RR, Warszawa, Galerii Działań, Warszawa, Galerie Giannozzo, Berlin, Galerii GR, Grójec, Galerii Sztuki Najnowszej, Legionowo, Galerii Aspekty, Warszawa, oraz brał udział w l i II Biennale Sztuki Nowej w Zielonej Górze, Międzynarodowym Seminarium Sztuki ETC w Warszawie, „Broken Musie”, Daadgalerie, Berlin, „Książka i co dalej” w Poznaniu, „Łucznica 90”, Galeria Rzeźby, Warszawa, „Der Raum der Worte”, Herzog August Bibliothek, Wolfenbüttel, Niemcy, „Książki i strony”, Zamek Ujazdowski, Warszawa, „United United”, Granary Books w Nowym Yorku, USA, „Sztuka Książki”, Galeria ZPAP, Warszawa, „Współczesna polska sztuka książki”, Leipziger Messe w Lipsku, Niemcy, „Second Hand”, Galeria Dziekanka, Warszawa, „Na orbicie dryfującej książki”, Kassel, Budapeszt, Stockholm, „Lekkość rzeczy”, Bunkier Sztuki, Kraków. Zrealizował m.in. następujące książki: „Podstawy ekonomii malarstwa”, „All Pages are Blue but some more than others” /druk Stop Over Press, Berlin/, „Spięcie Stron – próba syntezy”, „Cięcie Stron – próba analizy”, „Spięcie Cięcia – Cięcia Spięcia”, „Zmierzch Bożyszcz”, „Diagnosis” /druk Rainer Vertag, Berlin/, „Krajobraz i legenda”, „Pusta przestrzeń”, „Bolero”, „Rondo”, „Kategorie”. Prace typu performance realizował razem m.in. z Andrzejem Mitanem, Tadeuszem Sudnikiem, Tomaszem Wilmańskim, Ireną Jarosińską, Emmettem Williamsem. Prace artysty znajdują się w kolekcji Muzeum Narodowego w Poznaniu i kolekcjach prywatnych na całym świecie.

Wystawy w Galerii AT

indywidualne:
1985 – „Spięcia”
1989 – „Utwór”
1994 – „Bolero (szkice do książki) >>
2001 – „Ostatnie prace” >>

zbiorowe:
1987 – „Grzechy główne”
1990 – „Książka i co dalej 1” (Biblioteka Raczyńskich Poznań) >>
1992 – „Przestrzeń a czas personalny” (Galeria BWA Szczecin) >>
1997 – „Lekkość rzeczy” (Bunkier Sztuki Kraków) >>
1999 – „30X30”
2000 – „Książka i co dalej 3” >>
2007 – „Blisko / Daleko” (Galeria AT 1982 – 2007)

 Obraz wyróżniający: Andrzej Mitan i Tadeusz Sudnik wykonują partyturę z gwoździami Cezarego Staniszewskiego, CSW, Warszawa 1988, fot. Wojciech Beszterda, Romuald Ereński