Leszek Sobeczko
Wiersze z cyklu – „Się”
Starzeję się, i co w tym nienaturalnego,
czasami bezmyślnie przyspieszam ten proces.
Uboczne skutki? O, proszę! Drżą mi dłonie,
a nigdy nie drżały. Coraz częściej na amen
dopada mnie apatia. Jakby tego mało
zaczęła szwankować wyobraźnia i pamięć.
Po co więc chandryczyć się z wrogami?
Licho zawsze wie, kiedy przyjść po swoje.
Tu powinny paść nazwiska. Kwestia wiary.
Odpuszczam im i wybaczam. Zbędny balast.
Przyznaję, powinienem zmienić pracę, na odlew
dać w mordę, cokolwiek. Mamy Walentynki,
rok 2013. Odcięli Marcina. Przyszła kolej na mnie.
Marzenia się spełniają, tak mówią,
ale to nie powód, by od razu umrzeć w Rzymie.
Własne łóżko jest odpowiednim miejscem.
Pozostaje pora. Zawsze niestosowna,
jak siarczysta zima na równiku.
Póki co, jesteśmy banalni do bólu. Pijemy wódkę
w świetle gwiazd i myślimy, że mamy wyłączność
na szczęście. Tylko to ma wartość, czego nikt inny
nie może nam odebrać.
W 2001 miałem pod dostatkiem powietrza, a jednak
nie potrafię powiedzieć, co jadłem na obiad pamiętnego
jedenastego września. Czym się strułem,
do teraz pamiętam.
Zaczyna się niewinnie, można powiedzieć – beztrosko.
Dzieciństwo jednak to stan przejściowy. Pomiędzy deltą
a źródłem istnieje płonna nadzieja – jakoś to będzie.
Ale nigdy nie ma – jakoś. Zawsze jest konkretnie i boli.
Wróć roku ’71. Pierwszy wiersz dopiero przede mną.
Wykiełkuje w przepoconej szatni sali gimnastycznej.
Ale co tam wiersz, w nim życia za grosz, ma wartość
bibuły i rymów, jakbym w jednej chwili wykradł skarby
Częstochowy. Z czasem zacząłem bać się słów
i ludzi, na równi ze śmiercią. Bowiem nie ma
takiej drabiny, po której można chyłkiem zejść
z chmury i wrócić, jak gdyby nic się nie zdarzyło.
Odbić się jest sztuką, zwłaszcza, kiedy na dnie wszystko,
czego nam potrzeba. Poziom wyżej, patrzą z góry i pilnują
czerwonego przyczółku. To efekt gradacji. Era styropianu
dopiero przed nami. Wyjdą z towarzyszy mniej lub bardziej
porządni obywatele. Wspominam rok ’73 od mroczniejszej strony.
Po śmierci matki, ojciec bije licą, kiepsko gotuje i często pijany.
W tamtej historii mam też spory udział. Przechytrzyłem system.
Nie potrafiąc jeździć, zdałem egzamin na kartę rowerową.
Mimo starań, ojca nie stać było na składak z Rometu,
a co dopiero na bakszysz dla szpitalnych bogów. Uleciały
białe kruki. Enerdowskie i Ruskie nadal mam w klaserze.
Wyrasta się z, i śmiało można porównać ten proces
do pieczenia chleba. Pierwszy garnitur. Wizyta u fryzjera,
Pamiątkowe zdjęcia aparatem Smiena. Trochę drobnych
zaciśniętych w dłoni, tak by nie dostrzegli starsi kuzyni.
Zaufanie mam do Ali, razem w pierwszej klasie, razem to
i owo, bez zbędnych podtekstów, a nawet razem sąsiadowi
kradliśmy agrest. W maju ‘68 stoimy na schodach przed biurem
Geesu, ubrani na biało i tak samo w sercach. Więcej grzechów
nie pamiętam i mam na to dowód – w złotej ramce pamiątkę
po Pierwszej Komunii. Skarbczyk gdzieś zgubiłem w drodze.
Leszek Sobeczko – Rocznik 1961. Zodiakalny Strzelec. Z wykształcenia mechanik precyzyjny. Mieszka w Rydułtowach. W przeszłości związany z grupami literackimi: Misterium (Wodzisław Śląski); ROW (Rybnik); Zwrotka (Rydułtowy). Współtworzy Przewoźny Klub Literacki z Rybnika, jest członkiem Grupy Literycznej na Krechę. Uczestnik: Festiwalu Poezji Słowiańskiej w Czechowicach-Dziedzicach, Portu Poetyckiego Chorzów, Forum Literackiego – Katowice oraz Pszczyńskiej Jesieni Poetyckiej. Ma na swoim koncie kilka nagród w konkursach literackich a także prezentacje wierszy na antenie Radia Katowice w audycji Poczta Poetycka Macieja Szczawińskiego. Współzałożyciel Wolnej Inicjatywy Artystycznej – Wytrych. Inicjator i redaktor naczelny pisma „Wytrych”. Autor kilkudziesięciu pocztówek poetyckich. W 2015 roku zadebiutował tomem poetyckim pt. „Nieautoryzowane” (Mamiko).