Krótka historia naszej miłości / Justyna Luszyńska

0
599

Obawiam się, że nie wiem, czym jest miłość. To takie banalne, wiedzą przecież wszyscy. Wiedzą nawet dziewczynki w szóstej klasie podstawówki i mówią mi czasem, że one chciałyby tak jak ja, pisać książki, a gdy pytam je o czym, odpowiadają, że o miłości. Patrz, one wiedzą, a ja nie.

To wcale nie takie oczywiste. Wstaję po siódmej rano i robię nam herbatę. Szafka stoi zastawiona wszystkimi możliwymi rodzajami fusów, a ja wybieram zawsze tę samą, ulubioną, ponieważ pozostałe przyprawiają mnie o mdłości. Potem cię budzę. Gdy dni są dobre, całuję cię w czoło, całuję w policzek, całuję w nos, a ty marudzisz, że jeszcze za wcześnie. Gdy są złe, patrzę tylko na twoją poruszającą się w oddechu pierś i nie mówię nic. Czasem zrzucę coś z szafki, żebyś wreszcie się podniósł. Przeproszę, udając, że to przez przypadek.

Nie jestem pewna, jak to działa. Przecież na początku było inaczej. Pachniało cytrusami, pizzą, którą piekłeś w kształcie serca i chińską gumą, gdy kupiłeś mi wielkiego balonowego kota na urodziny. Potem zapachy się zmieniały. Woń przygody zastąpiła stabilizacja. Pospieszny seks na opuszczonym parkingu został wyparty przez ułożony w sypialnianym łóżku. Zapach lasu zastąpiła świeczka o smaku mango.

Wiesz, bywa, że nie jestem pewna, czy jeszcze tam z tobą jestem. Niby na mnie patrzysz, ale jakbyś patrzył przeze mnie. Niby mnie słyszysz, ale nie mam pewności, czy słuchasz. W lepsze dni wierzę, że tak właśnie jest. Wtedy jesteś jedyny i na całe życie. W złe zamieniam się w jedną z wielu. Robi się duszno. Robi się nieprzystępnie. I śmierdzi rozkładającymi się uczuciami.

Niewiele wiem o miłości. Moi rodzice czasem nie widzą poza sobą świata, a czasem nie mogą dostrzec siebie nawzajem, ponieważ świat im wszystko przysłania. Pamiętam, że jako dziecko starałam się wejść pomiędzy nich, żeby mnie wreszcie zauważyli. Czekałam, aż się pokłócą, ponieważ wtedy, wreszcie, stawałam się dla nich widzialna. Może to dlatego tak martwię się o to, czy ty mnie dostrzegasz. Moja terapeutka powiedziałaby pewnie, że to jedna z wielu możliwości, ale nie powie mi, bo zakończyła terapię przedwcześnie, zostawiając mnie rozbitą na tysiące kawałków, posklejaną w pośpiechu najtańszym klejem.

I kto kleił mnie na nowo?

Chcę, żebyś się ze mną kochał, ale to tylko pierwotne żądze ciała, bo tak naprawdę pragnę być kochana. W łóżku inaczej mnie dotykasz i inaczej na mnie patrzysz. Czuję się ważna. Czuję się zauważona. Czuję, że jestem. Tylko potem, gdy jest już po wszystkim, wymykasz się do łazienki, a ja jeszcze leżę, bez imienia i nazwiska, ponieważ moja tożsamość wróci z twoim pierwszym spojrzeniem, które rzucisz mi po wyjściu. Znów będę tylko sobą. Kimkolwiek stałam się wcześniej, gdy trzymałeś mnie w ramionach, ta dziewczyna umarła.

Czasem wyobrażam sobie, że kocha mnie ktoś inny. Ma nie twoje imię i nie twoje dłonie. Widzi we mnie wszystko to, co ty przestałeś dostrzegać. Pieprzony ósmy cud świata. W każdym śnie ma inną twarz, ale koniec końców i tak nie może się z tobą równać. Nie potrafi zrozumieć historii tych blizn, które znaczą moją skórę. Nie rozumie moich żartów tak jak ty. I dotyka mnie nie tak. Nie w ten sposób. Inaczej.

Źle.

Gdybyś chciał mnie widzieć, zobaczyłbyś, że zawsze odkładam dla ciebie przylepki z chleba. Dodaję do playlisty piosenki, które lubisz i nie przełączam, gdy lecą. A jeśli chcesz obejrzeć wieczorem kolejny tragiczny film science-fiction, traktujący o tym samym, co trzy poprzednie, kładę się obok, układam policzek na twojej piersi i cierpliwie śledzę, co dzieje się na ekranie.

Obawiam się, że nie wiem, czym jest miłość. Ale jeśli miałaby być czymkolwiek, co znam, byłaby twoją dłonią sięgającą mnie nad przepaścią rozdzielającą nas w nocy. Tym momentem, w którym przysuwasz mnie do siebie i wtulasz twarz w moje włosy. Nie sądzę, byś pamiętał te chwile rano.

Ja pamiętam.

                                                                                  Justyna Luszyńska

 

Obraz wyróżniający: pexels-anna-shvets-4672714.jpg