Tytuł tego artykułu, swego rodzaju wspomnień, nasunął mi się w związku z cyklem audycji, w której wziął udział mój kolega ze studiów, Maciej Sobieraj.
Trafiłem na ten wywiad zupełnie przypadkowo, szukając informacji o ocenie wczesnych latach siedemdziesiątych oczami moich ówczesnych studenckich kolegów z KUL. Wprawdzie już wcześniej dostrzegłem, że niektórzy z moich kolegów mitologizują swą aktywność w latach 1970-1974, że czasami też w pewnych artykułach prasowych lub radiowych ich redaktorzy dokonują niebacznych skrótów, które wypaczają realia, fałszują obraz tamtych czasów. Na przykład redaktorzy radiowej jedynki w jednej z audycji z cyklu „Labirynt historii” noszącej tytuł Powielacz dla podziemia. KUL i grupa Janusza Krupskiego. Wspominają, że: Janusz Krupski, który studiował historię na KUL od 1970 roku, w Lublinie poznał Piotra Jeglińskiego i Bogdana Borusewicza. Wspólne postanowili zdobyć powielacz i wydawać książki poza cenzurą. Krupski stworzył na KUL niezależną organizację. Dla wielu studentów, w tym m.in. Pawła Nowackiego i Wojciecha Butkiewicza, szybko stał się liderem i niekwestionowanym autorytetem.
W połowie lat 70. XX wieku, pod rządami I sekretarza PZPR Edwarda Gierka, realny socjalizm w Polsce zdawał się być w rozkwicie. Jedną z nielicznych enklaw wolności był wtedy Katolicki Uniwersytet Lubelski, gdzie azyl znajdowali studenci, którzy nie mogli lub nie chcieli uczyć się gdzie indziej[1].
Powielacz ten, staraniem Piotra Jeglińskiego trafił do Polski w 1976 roku, łatwo więc wyliczyć, że wówczas Janusz Krupski nie był już studentem KUL (studiował w latach 1970-1975). Piotr Jegliński studiował na KUL w latach 1970 – 1974, po czym wyjechał na stypendium do Paryża i wrócił do kraju dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Nie wiem, czy w związku z tym studia na KUL ukończył.
O zakładaniu niezależnej organizacji do 1974 roku nie wiedziałem, nie słyszałem o niej zresztą aż do końca XX wieku. Piotr z Januszem byli bliskimi kolegami, do grona ich bliskich znajomych należał również Bogdan Borusewicz. Czytałem gdzieś, że przed wyjazdem Piotra do Francji, ten wraz z Bogdanem wykonali jakieś fotokopie książki o Katyniu. W dwóch egzemplarzach, więc wpływ tej „akcji” musiał być z konieczności niewielki. Po tragicznej śmierci Janusza Krupskiego w Smoleńsku, Piotr Jegliński wspominał również o innym ich „opozycyjnym” działaniu. Wspominał ich pierwszą konspiracyjną akcję, która miała miejsce na cmentarzu na Lipowej w Lublinie. Były tam groby, straconych w katowni na Zamku Lubelskim AK-owców. Groby, na których były zamazane czarną farbą inskrypcje „zamordowany we Wronkach” albo „zamordowany na Zamku Lubelskim” i daty. Zdaniem Jeglińskiego, były one cały czas pod nadzorem bezpieki. Podobno Jegliński wraz z Krupskim pod osłoną nocy poprawili napisy białą farbą[2].
Napisałem podobno, tylko z powodu historycznej rzetelności. Gdyby mi o tym opowiadali, raczej dałbym wiarę ich opowieściom, zdając sobie oczywiście sprawę również z niewielkiej jej skuteczności, prawie z zerowym oddziaływaniem społecznym. Jest to świadectwo ich młodzieńczej…, cóż brakuje mi słowa… na pewno nie była droga do „obalenia systemu”, działalność opozycyjna.
O tak zwanym „obaleniu systemu” zresztą w połowie lat siedemdziesiątych nikt raczej nie myślał. W każdym razie ja takich osób, takich „działaczy” nie poznałem. Nie wiem z jakiego powodu historycy, dziennikarze i politycy nie chcą dostrzec tej oczywistej prawdy, że nie chcieli tego również działacze polityczni, którzy uaktywnili się po 1976 roku, m.in. twórcy KOR-u. Przecież i oni nie chcieli „obalać systemu”, ich celem było tylko jego „uzdrowienie”. Chcieli „socjalizmu z ludzką twarzą”. Ich walka nie była walką opozycyjną jako taką, lecz raczej walką frakcyjną. Wielu tych, określanych później mianem „opozycjonistów”, aktywistów, jeździło często „po wskazówki do Moskwy”. Znów odbiegam od tematu. Cóż, wiele spraw odnoszących się do sytuacji społeczno-politycznej w naszym kraju w latach siedemdziesiątych wymaga dopiero badań, rzetelnego wyjaśnienia.
Inny z moich KUL-owskich kolegów Andrzej Mitan, który krótko wprawdzie studiował na KUL (przeniósł się na naszą uczelnię w 1971 roku z UMCS, gdzie zaliczył semestr prawa, a na KUL nie zaliczył nawet roku), z którym utrzymywaliśmy koleżeńskie relacje aż do jego śmierci, opowiadał mi o prewencyjnym aresztowaniu jego i dwóch kolegów, ż którymi mieszkał na stancji, w 1976 roku (jeszcze wówczas przebywał w Lublinie, choć oczywiście studentem już nie był). Opowiadał o tym, jak wsadzono ich do „suki” i przewożono do aresztu (nie wiem z jakiego powodu podobno w Radomiu), opowiadał też o tym jak jeden z policjantów zwracał się do niego wówczas słowami pi…ny Chrystusiku, z powodu jego brody i długich włosów. Zapewne była to prawda, szeregowi funkcjonariusze mogli się tak zachować, chcieli zapewne wykazać się lojalnością wobec władzy, przypodobać przełożonym, zasłużyć na awans lub premię. Bohaterstwa Andrzeja w tym nie dostrzegałem.
Aresztowanie tej trzyosobowej, nieaktywnej politycznie, a tylko różniącej się sposobem bycia grupy, dowodzi też tego, że ówczesne struktury bezpieczeństwa, milicja, ich donosiciele, chcieli za wszelką ceną popisać się swą aktywnością. Pamiętam budowane w połowie lat siedemdziesiątych ogromne budynki dla milicji. Siły bezpieczeństwa bardzo się rozrosły, jasnym było dla mnie, że chcąc istnieć, chcąc dalej zwiększać swe struktury, musiały w jakiś sposób uzasadniać przed władzami centralnymi konieczność swego istnienia. Musieli poszukiwać „klasowego wroga”. Każda struktura prędzej czy później się alienuje.
Andrzej, moim zdaniem, był politycznie, co najmniej obojętnym, a przy tym potrafił doskonale poruszać się w ówczesnych realiach. W warszawskim „Remoncie” w którym aktywnie wraz z Cezarym Staniszewskim (również naszym kolegą z tych czasów) działali od drugiej połowy lat siedemdziesiątych i przez lata osiemdziesiąte, ich bliskim kolegą był na przykład cenzor, również nasz kolega z Lublina, który studiował tam medycynę. Nie wiem, czy ją ukończył, w każdym razie z ramienia cenzury nadzorował życie kulturalne studentów Politechniki Warszawskiej. Tak, motywy ludzkich działań były i są bardzo złożone.
Nie zamierzam tu zajmować się badaniem historii, chcę pisać tylko o pamięci, więc pominę kwestię owego powielacza i całej sytuacji po 1974 roku, gdyż nie byłem już świadkiem owych wydarzeń.
Jedną z rozgłośni radiowych, której czasami słucham jest 24. To właśnie na tej antenie kilka dni temu usłyszałem wspomnienie o Januszu Krupskim (zginął tragicznie w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku). Jeden z uczestników rozmowy wspomniał o tym jak to władze na KUL nie zgodziły się na utworzenie na tej uczelni SZSP i o aktywnym udziale w tym Janusza Krupskiego. Zdaniem uczestników tej audycji był to przejaw „walki opozycyjnej” na KUL. Wspominali też o ogromnym wiecu w auli KUL, w którym Janusz Krupski odegrał, ich zdaniem, znaczącą rolę.
Tak się złożyło, że i ja byłem aktywnym uczestnikiem owego wiecu. Aktywnego udziału Janusza Krupskiego jakoś nie pamiętam, choć teraz pomyślałem, że mógł on być jednym z tych, którzy rzeczywiście postanowił pomóc władzom KUL-u w usunięciu (pod pretekstem zmiany nazwy organizacji ZSP na SZSP) niezależnej od władz KUL organizacji studenckiej z tej uczelni. W miejsce istniejącego wcześniej na KUL ZSP, władze uczelni chciały, by studenci odtąd organizowali się tylko w istniejącym już Towarzystwie Przyjaciół KUL, którego aktywność ograniczała się do 1973 roku, w mojej ocenie, właściwie tylko do zbierania składek. Jak widać, to samo wydarzenie w pamięci różnych osób może wyglądać zupełnie odmiennie.
Janusz Krupski, Piotr Jegliński, Bogdan Borusewicz, Maciej Sobieraj, Cezary Staniszewski, Andrzej Mitan, Ryszard Terlecki, to nazwiska, które trafiły do encyklopedii, osoby, które odegrały jakąś rolę w naszej historii. Spotkali się na KUL-u w 1970 lub 1971 roku. Na jednym wydziale, historii. Warto przy okazji przypomnieć, że w owym czasie studentów historii, historii sztuki, filozofii, a nawet polonistyki było bardzo niewielu (na historii na pierwszym roku zazwyczaj dwadzieścia parę osób, później oczywiście mniej). Głównym kierunkiem tej uczelni była teologia, którą studiowało ponad dwa tysiące studentów, przede wszystkim księży. Dziś wiem, że władze KUL-u musiały utrzymywać i inne kierunki głównie z powodu dotacji państwowych. Wówczas nie było to dla nas jasne. Dla nas, gdyż wymieniając wyżej moich ówczesnych kolegów powinienem był wymienić i siebie. Też studiowałem na tej uczelni w latach 1970-1974 ( z roczną przerwą, ale również spędzoną w Lublinie w 1971/1972 roku). Spotkaliśmy się po raz pierwszy w czerwcu 1970 roku.
Jak piszą autorzy cytowanego wyżej artykułu o pierwszym powielaczu Krupskiego, w połowie lat 70. XX wieku, pod rządami I sekretarza PZPR Edwarda Gierka, realny socjalizm w Polsce zdawał się być w rozkwicie. Jedną z nielicznych enklaw wolności był wtedy Katolicki Uniwersytet Lubelski, gdzie azyl znajdowali studenci, którzy nie mogli lub nie chcieli uczyć się gdzie indziej[3].
Cóż, znów skróty myślowe i w związku z tym pewne odejście od prawdy. Do grudnia 1970 roku żyliśmy jeszcze w „czasach Gomułki”. Jego polityka i brak otwartości, powodowały, że z chwilą wejścia w aktywne życie tzw. „powojennego wyżu demograficznego” Polska nie była w stanie podołać nowej sytuacji. Pojawiło się bezrobocie, nieliczne wyższe uczelnie nie były w stanie przyjąć absolwentów liceów i techników, zamknięte granice uniemożliwiały poszukiwania szansy na karierę gdzie indziej.
Pierwsze oznaki tzw. rozkwitu realnego socjalizmu, choć wydaje mi się, że słowa te są wyraźnie na wyrost, pojawiły się dopiero w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Choć i to jest dyskusyjne, bo przecież doszło np. do Wydarzeń Radomskich.
Trafiliśmy na KUL z różnych powodów. Choć pod koniec lat sześćdziesiątych KUL rzeczywiście mógł wydawać się enklawą wolności, z tego powodu trafiła w 1970 roku na tę uczelnię również niewielka grupa hipisów.
Mówi Maciej Sobieraj: I to się zbiegło z przyjściem na KUL dosyć dużej grupy, zwłaszcza w [19]70 roku ludzi, którzy byli troszkę takimi outsiderami w Polsce, bo KUL gromadził studentów z całej Polski. Ponieważ wtedy nie było w liceach matury, był ten rok pusty, ludzie powychodzili często z różnych więzień po wydarzeniach marcowych i trafiali do tej uczelni, jedynej, która mogła ich przyjąć. Ponieważ mieli „wilczy bilet” na innych państwowych uczelniach i przychodzili na KUL, więc tych ludzi tutaj troszkę było. Poza tym cała grupa hippisów trafiła na KUL, to też bardzo malowniczy element, który był też elementem bardzo barwnym i z tego grona troszkę było ludzi zaangażowanych w działalność bardziej poważną. Ta działalność przejawiała się nie tylko jakąś kontestacją typu obyczajowego, tylko również następowało przejście w działalność bardziej już antykomunistyczną. Dla władzy komunistycznej ruch hippisowski był również elementem opozycji, zdecydowanie walczyli z tym. Dochodziło zresztą do nalotów na te komuny, szukano u nich narkotyków. Poza tym jeszcze się zbiegło to, że też ludzie, którzy brali aktywny udział w działalności, w wydarzeniach grudniowych [19]70 roku również znaleźli się w Lublinie. Chodzi tutaj konkretnie o jedną osobę, a mianowicie o Bogdana Borusewicza, który był zaangażowany wcześniej w wydarzenia marcowe na Wybrzeżu. Później, jeśli chodzi o grudzień, też był jakoś tam zaangażowany i też trafił do Lublina, zresztą był poszukiwany listem gończym. Wcześniej jakiś czas spędził w więzieniu i tutaj trafił na KUL, na historię[4].
Ponownie uproszczenia, uogólnienia, odchodzenie od prawdy. Jeśli mówimy o tych, którzy nie mogli dostać się na inne uczelnie z powodów politycznych, to osobą taką na KUL był jedynie Bogdan Borusewicz. Nie pamiętam zresztą jego aktywności politycznej wśród nas studentów z lat 1970-1974.
Odnośnie do hipisów, to grupie tej rzeczywiście marzyło się opanowanie KUL. Pamiętam swoją rozmowę z głównym liderem tej niewielkiej grupy, Antkiem Nowackim. Jadąc do Lublina odwiedziłem go w drewnianym domku pod Warszawą, a później pociągiem jechaliśmy razem do Lublina. Mówił o próbie przejęcia KUL-u dla „ruchu”. Bawiło mnie to, byłem realistą. Kilkuosobowa grupa idealistów i takie plany, wobec całej struktury Kościoła. Epizod hipisowski na KUL trwał zresztą tylko rok. Kolejny lider tej grupy Ryszard Terlecki ośmieszył się wobec wielu studentów wygłaszając, zupełnie nieprzygotowany, referat na zajęciach z etyki, ponadto zapewne czuł się źle w prowincjonalnym Lublinie. Przeniósł się na UJ do Krakowa. Spotkałem go później brylującego wśród krakowskich hipisów w holu bardzo drogiego, ekskluzywnego orbisowskiego hotelu. Tacy to byli ówcześni polscy hipisi. Tak jak w USA wywodzili się z wyższej klasy średniej. W Polsce były to jednak głównie dzieci ówczesnych elit, dzieci dyrektorów państwowych zakładów (odwiedziliśmy kiedyś z Cezarym Staniszewskim córkę dyrektora wielkiej fabryki, która wyjęła w swym mieszkaniu z pawlacza duży słoik z jakimś narkotykiem), Ryszard Terlecki był synem wziętego wówczas, zamożnego pisarza, współpracownika bezpieki. Bunt polskiej młodzieży wobec swych rodziców, którzy goniąc za karierą nie mieli czasu na nawiązanie bliższego kontaktu ze swymi dziećmi, różnił się znacznie od takowego w Stanach.
Przypisywanie temu ruchowi już wówczas działalności antykomunistycznej, to oczywiście nieprawda, choć oczywiście wszyscy marzyliśmy o wolności, o możliwości podróżowania bez granic. Naloty policji na ich „komunę” były w znacznej mierze uzasadnione, narkomania niszczyła już wówczas wielu wartościowych ludzi. Odrobinę bałem się tego środowiska. Narkotyki, idea wolnej miłości. Nie to nie dla mnie.
W roku akademickim 1971/1972 hipisów już na KUL-u nie było, chyba że Maciej zaliczył do tej grupy również nas, wyróżniających się wyglądem, Cezarego Staniszewskiego (który może rzeczywiście miał ze środowiskiem hipisowskim wcześniej dość silne związki), Andrzeja Mitana, Henryka Paszkiewicza i mnie. Też mieliśmy wówczas bardzo długie włosy, nosiliśmy brody, ubieraliśmy się jak na ówczesną rzeczywistość bardzo dziwnie. Ja na przykład, nosiłem bardzo długi, wyciągnięty, sweter. Bywało, że po Lublinie chodziliśmy boso.
Większość studentów, również na kierunkach humanistycznych, wywodziła się wówczas jednak głównie ze wsi. Skierowali ich na tę uczelni księżą z ich parafii.
Początkujących artystów było zresztą więcej. Swej drogi szukała Ela Wojnowska, od czasu do czasu odwiedzał Lublin Edward Stachura, któremu wciąż nie udawało się zaliczyć polonistyki. Bodajże w 1972 roku grywałem z nim czasami w szachy w lubelskiej siedzibie PAX-u.
KUL był wówczas uczelnią niewielką, obok głównego budynku, zbudowanego na planie prostokąta z dużym dziedzińcem w środku, mieściły się dwa baraki. W znajdującym się po prawej stronie (patrząc od strony głównego wejścia) znajdowały się biura administracji, gabinet lekarski itp.) w baraku po lewej stronie była m.in. siedziba ZSP. Prężnej organizacji studenckiej.
Toczyło się też w miarę aktywne, jak na tak nieliczne środowisko (jak wspomniałem przeważali przecież studenci teologii), życie artystyczne. Były np. dwa studenckie teatry. „Teatr ubogich” Joachima Lodka, do którego wstąpiłem już w 1970 roku oraz Teatr Leszka Mądzika – jego scena plastyczna. W teatrze Lodka wziąłem udział tylko w jednym przedstawieniu, grałem rolę celnika w jakiejś sztuce według Romana Brandstaettera. Teatr Mądzika również miał charakter wyraźnie religijny. Bodajże w 1972 otwarto w piwnicach KUL-u klub „Kuluary”, w którym bywało, że grywała na pianinie i czasami śpiewała Ela Wojnowska, swe wiersze recytował Henryk Paszkiewicz, próbował swych sił Andrzej Mitan, bywał w nim też Edward Stachura.
ZSP było bardzo prężną organizacją, na KUL-u jednak działania tej organizacji były stosunkowo skromne. Silniejszą była organizacja ZSP przy UMCS-ie. W 1972 roku dowiedziałem się, że istniejący przy UMCS w Lublinie teatr „Gong 2” poszukuje wolontariuszy do pomocy w realizacji ogólnopolskiego przeglądu teatrów studenckich – Studenckiej Wiosny Teatralnej. W ramach tzw. Festiwalu Młodej Kultury już od 1965 roku organizatorem tego przeglądy był Andrzej Rozhin. Włączyłem się do tego projektu. Malo tego, zostałem po jakimś czasie głównym zastępcą Andrzeja. Pamiętam tamten przegląd, z Gdańska do Lublina przyjechał Włodzimierz Wieczorkiewicz z teatrem „Ą” i przedstawieniem „Dążenie”. W spektaklu tym grała m.in. moja szkolna koleżanka z liceum Wanda Ciechanowska, ale występowali również zawodowi aktorzy. Nic wiec dziwnego, że scena plastyczna Włodka, wręcz zdeklasowała wystawiającą swój spektakl scenę Leszka Mądzika. Jego przedstawienie było bardzo bogate scenograficznie, ale przegadane, płaskie ideowo, prawie kiczowate.
To wówczas również nawiązałem bliższą współpracę z ZSP na KUL-u. Pamiętam, że za zarobione u Andrzeja Rozhina pieniądze postawiłem w Unii, orbisowskiej restauracji, obiad, dla swych kolegów i zarządu ZSP, którym na KUL-u kierował Krzysztof Malarecki.
Kilka dni, może tygodni, później dowiedzieliśmy się, że władze partyjne Polski postanowiły dokonać zjednoczenia różnych organizacji młodzieżowych. Przez scalenie działających na uczelniach kół Zrzeszenia Studentów Polskich, Związku Młodzieży Socjalistycznej i Związku Młodzieży Wiejskiej, postanowiono utworzyć SZSP (Socjalistyczny Związek Studentów Polskich).
Nie tylko władze państwowe miały swoje plany. Sytuację postanowiły wykorzystać również władze KUL-u, którym nie w smak była niezależna organizacja studencka.
Nie jest to tylko moja ocena. Oddajmy głos Maciejowi Sobierajowi:
Ważnym wydarzeniem takim, to już tak na marginesie, ale to też było duże wydarzenie w Lublinie, kulturalne a mianowicie po likwidacji SZSP na KUL-u, no ono faktycznie powstało, ale zostało zlikwidowane przez Wyszyńskiego. KUL-owscy studenci nie mieli reprezentacji studenckiej swojej, wobec władz uczelnianych. Kiedyś to była rada uczelniana ZSP, to się rozpadło. A studenci mieli i chcieli być reprezentowani, że swoje interesy jakieś były żywotne bardzo często. Więc rektor się zgodził [w 1974 roku, już po usunięciu SZSP z uczelni. P.K.] tutaj żeby powołać coś takiego, taką quasi reprezentację studencką, którą mieli tworzyć reprezentanci kół naukowych KUL-u[5].
Na KUL- u doszło do swego rodzaju fermentu, wreszcie władze postanowiły, że ma dojść do spotkania wszystkich studentów. W auli zebrał się rzeczywiście tłum, wypełniona była prawie po brzegi, o ile pamiętam 800 osób. Rektor, dziekani, sądzili zapewne, że uda im się narzucić swoje stanowisko. Odrobinę przeszkodziłem im w tych planach. Wstąpiłem na trybunę. Wskazałem na to, że statuty obu organizacji praktycznie się nie różniły, że słowo socjalizm w statucie istniejącej przecież i na KUL organizacji, w statucie ZSP, padało tak samo często, jak w statucie SZSP. To, że tym razem pojawiło się również w nazwie nie powinno być powodem relegowania z uczelni niezależnej od władz uczelni organizacji studenckiej. Użyłem, pamiętam to do dziś, wobec zwolenników usunięcia organizacji studenckiej z KUL słowa „dziecinada”. Pamiętam, że moje wystąpienie spotkało się z aplauzem zgromadzonych.
Głosy padały różne, głosowania nie było. Mimo tego SZSP zostało z KUL-u usunięte. Niektórzy z moich kolegów liczyli jeszcze na przyjazd kardynała Wyszyńskiego. Ja twierdziłem, że sprawa jest już przegrana. Przyjedzie, wygłosi mowę i pojedzie, twierdziłem pamiętając przemówienie kardynała z 1968 roku w Gdańsku, które przecież również niczego nie zmieniło. Kościół zawsze potrafił mówić na okrągło. Niestety, nie myliłem się w swych przewidywaniach.
Rok później i ja opuściłem KUL. Zdecydowało o tym wiele spraw. Nie będę wspominać o wszystkich, jedna wydaje się dość ważna. Wybierając KUL kierowałem się również swymi wątpliwościami dotyczącymi religii. Jednym z wykładowców, które nasze grono dość ceniło był jezuita ks. Jan Maria Szymusiak, absolwent wielu uczelni, m.in. Sorbony, miłośnik antyku, człowiek wydawało się wyzwolony. Z jedną z sióstr zakonnych (wykładała metodologię historii, była nieprzeciętnie inteligentna) jeździł na narty do Zakopanego. Dziwiło nas to, że swym Citroenem 2CV postanowił w latach siedemdziesiątych wrócić z Zachodu do przaśnej Polski. Otóż ten właśnie profesor, jak się okazało był deistą. W jednym z wykładów stwierdził, że teizm, myśl Tomasza z Akwinu, jest dla maluczkich, o ileż trudniej stworzyć maszynę, która stworzyła człowieka, niż samego człowieka – mówił. Nam proponował deizm. Sądził zapewne, że wliczając nas do grupy „lepszych” pozyska nas dla Kościoła. Mnie stracił. Zdecydowały wpływy mego dziadka, przedwojennego członka BUNDU później PPS-u. Idea równości była i jest dla mnie ważniejsza.
Jezuita Jan Szymusiak również odszedł z KUL-u. W 1974 opuścił zakon jezuicki, ożenił się z francuską psychiatrą Carmen-Marie Affholder. W 1981 adoptował wraz z nią trzy dziewczynki – uchodźców z Kambodży. Nie myliłem się, był to dużego formatu człowiek, wybitny umysł.
Czy likwidacja, usunięcie SZSP wyszło studentom KUL-u na dobre. Nie wiem, od grudnia 1974 roku byłem już poza Lublinem. Jesienią tego roku musiałem przeprowadzić też coś w rodzaju „włoskiego strajku” (przestałem chodzić na zajęcia), gdyż władze KUL nie chciały się zgodzić się na moje przeniesienie na Uniwersytet Gdański. Jak było w Lublinie, czy faktycznie rodziła się tam już wówczas opozycja? Po raz ostatni niech powie o tym Maciej Sobieraj:
KUL postanowił stworzyć własną imprezę [w 1974]. Nie wspomniałem jeszcze o tych próbach, które miały charakter opozycyjny a mianowicie teatr alternatywny, studencki. Organizowano Konfrontacje Teatralne. Młodzi literaci, którzy próbowali wydawać, no jak Madej chociażby, który nie był wtedy młody, ale młodzi się tam skupiali. Dominik Opolski, Stasio Królik, Łuczeńczyk Andrzej, jeszcze kilku innych. Oni przychodzili, robili takie spotkania młodych literatów no i tam oczywiście czytali swoje wiersze czy jakieś teksty, których cenzura by nigdy nie puściła. Więc to też była forma jakiejś działalności mającej charakter, no kontestacji oficjalnej literatury powiedzmy, która wychodziła pod cenzurą, za zgodą cenzury, miała debiut. Oni próbowali właśnie na takich spotkaniach, które były, gdzieś tam przychodzili. To krąg zainteresowanych przychodził, to nie było wielkie grono, za duże. No, ale przychodzili. Później gdzieś tam, myśmy to bez zgody i wiedzy autora, coś tam można było drukować wtedy. No oczywiście to był pic na wodę, fotomontaż, bo to za wiedzą było głęboką. Ale tak się pisało, żeby po prostu chronić tą osobę w taki czy inny sposób. Więc takie elementy były. Czyli te na gruncie kultury, o tak bym to określił. Każda sekcja miała swoje koło naukowe, studentów. I dlatego stworzono taką konfederację kół naukowych, które wyłoniło taką swoją już reprezentację i pierwszym w ogóle prezesem był Janusz Krupski. I pierwszym takim wyjściem na zewnątrz, pokazaniem się tej grupy inicjatywnej można powiedzieć, było zorganizowanie, bo kiedyś to ZSP robiło mianowicie, nie Kozienalia, ale udział w KUL-owskich Kozienaliach. Z tym, że władze się wtedy nie zgodziły, czy te Kozienalia były czy nie były, już nie pamiętam. KUL postanowił stworzyć własną imprezę, która się nazywała KUL-age, tak się to pisze. Bo był właśnie zrobiony taki znaczek o KUL-age ’74 chyba. I to było wydarzenie duże, ponieważ no myśmy bali się prowokacji, to jest pierwsza sprawa. Więc oczywiście tylko studenci mogli wchodzić za okazaniem legitymacji, ja nawet bramkarzem byłem, bo tam dyskoteka się też odbywała, więc była możliwość prowokacji jakiejś. Ale oczywiście trzeba było pilnować pijanych klientów, żeby nam nie narozrabiali. Myśmy pościągali wtedy naprawdę dużo fajnych ludzi z całej Polski. Z różnymi występami. No przede wszystkim również studenci sami KUL-owscy się zaczęli tam produkować nawet. No i to cały KUL był opanowany. To było kilka dni. Na dziedzińcu, różne imprezy, w środku. Występ kabaretu TEJ na przykład, z Poznania ściągnęli. Elka Wojnowska, bo ona już wtedy studia chyba skończyła, ale była już taką gwiazdą powiedzmy, no Opole wygrała czy coś. W którymś momencie ona była, skończyła historię sztuki na KUL-u, miała swój występ. Nie wiem czy Grześkowiak nie był, czy też nie był również w końcu też z KUL-em związany przez jakiś czas Piotr Szczepanik. To wszystko są KUL-owcy, więc dużo tych imprez po prostu się działo, bardzo dużo wtedy na KUL-u, przez 3 dni to było intensywne. Intensywna praca kulturalna, że tak powiem, która bardzo dużym echem się odbiła w Lublinie. Nie tylko w Lublinie. To był absolutnie niezależne, to był 1973 rok czy czwarty, czwarty. No powstanie czegoś takiego i zrobienie czegoś takiego w Lublinie no, w środku epoki sukcesu Gierka, to było duże wydarzenie. No, cenzury absolutnie żadnej, no więc to było bardzo takie głośnie wtedy. Doceniono tych działaczy, my zostaliśmy przyjęci przez rektora Krąpca, który tam, no pogratulował i nawet jakieś nagrody dał. Nie wiem, co to były za nagrody. Janusz Krupski będzie wiedział świetnie. Tam oczywiście byli zaangażowani jeszcze inni zresztą. Teatr Mądzika wtedy powstał, pierwsze spektakle Mądzika wtedy właśnie w czasie tego KUL-age’u były, więc tutaj to dosyć było duże wydarzenie. Tak że o tym też warto pamiętać[6].
Pomijam kwestie sposobu wypowiedzi. Wspomniana „opozycyjność” nie wydaje się zbyt imponująca. Smutne to, ale prawdziwe, choć jak widać Maciej niewiele pamięta, Nie był przecież w latach 1970 – 1974 aktywnym uczestnikiem studenckiego życia towarzyskiego. Nie pamięta nawet, kiedy powstał teatr Mądzika. Grześkowiak (urodzony w 1941 roku), rzeczywiście próbował studiować dużo wcześniej polonistykę na KUL-u, kiedy w 1972 roku spotykaliśmy go w Unii, był alkoholikiem, z naszą uczelnią już od dawna nie miał żadnych związków. Ściągani z kraju artyści, zespoły, wszystko to wskazuje na słabość ówczesnego środowiska kulturalnego KUL-u. Zresztą nie tylko w Lublinie już od połowy lat siedemdziesiątych rozpoczął się regres kultury studenckiej.
Piotr Kotlarz
[1] Powielacz dla podziemia. KUL i grupa Janusza Krupskiego https://www.polskieradio.pl/7/5410/Artykul/1672558,Powielacz-dla-podziemia-KUL-i-grupa-Janusza-Krupskiego ostatnia aktualizacja:25.09.2016 17:31