Jedną z największych scen w historii kina jest finał „La Strady” Felliniego, kiedy podły i pijany Zampano w nocy nad brzegiem morza pada na piach. Nagle unosi głowę i widzi nad sobą rozgwieżdżone niebo. Genialny Anthony Quinn gra emocję, tak wspaniale sformułowaną przez Kanta – „Są dwie rzeczy, które napełniają duszę podziwem i czcią, niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie.”. Tę emocję każdy człowiek przynajmniej raz w życiu przeżywa świadomie, lub mniej świadomie, ale z zachwytem, że tyle gwiazd tam w niebie świeci od zawsze. Od początku ludzkości gwiazdy były obserwowane, liczone i wykorzystywane jako niezawodne drogowskazy. Już kapłani egipscy i chaldejscy mieli na ich temat poważną wiedzę. Od czasu polskiego kapłana Kopernika rozumiemy, że Ziemia nie jest centrum wszechświata, a kolejni uczeni próbują ustalić właściwe relacje pomiędzy naszą planetą, a niezmierzonym kosmosem pełnym takich słońc, jak to miłościwie nam panujące. Nie jest łatwo pogodzić się z faktem, że gwiazdy nie są przytwierdzone przez Stwórcę do nieboskłonu dla ozdoby i rozświetlenia nocy, tylko w monstrualnych odległościach od siebie wypalają się jak gigantyczne piece, zapadają się pod wpływem grawitacji w czarne dziury i wybuchają jako supernowe w odstępach milionów lat, nie było łatwe. Do dzisiaj brak należytej edukacji daje opłakane rezultaty w rozwoju świadomości ludzkiej dotyczącej stanu, wielkości i przeznaczenia tych kul gazowych większych przeważnie od słońca.
Zdumiewająca ilość patrzących w gwiazdy fascynuje się ich połączeniem w gwiazdozbiory ponazywane bez ładu i składu imionami mitycznych stworzeń, zwierząt i tak przypadkowych postaci jak Bliźnięta, czy Panna. Ta ostatnia nijak nie wywodzi swojej nazwy z układu gwiazd jej przypisanych. Można od biedy powiązać Lwa z widokiem gwiazdozbioru, ale większość nazw nadana została arbitralnie przez astrologów, którzy w dodatku nie brali pod uwagę kosmicznych odległości pomiędzy gwiazdami w głąb zbioru, tylko rysowali linie łączące je na płaskim rzucie nieba. Można więc łączyć gwiazdy w dowolne grupy i nadawać im dowolne imiona. Jednak tradycja tych ustalonych od dawna jest niepodważalna, a wiara, że z nazwy gromady odległych gwiazd wynika los człowieka urodzonego pod ich wpływem, jest silniejsza niż wiara w dekalog wyryty na kamiennych tablicach. Żadne odkrycia naukowe nie mają w tej sprawie znaczenia. Żadne narzędzia obserwujące trwanie gwiazd, od pierwszej lunety Galileusza aż do teleskopu Hubble’a, nie podważą przekonania, że gwiazdozbiór Barana daje upór, Byka pracowitość, Lwa odwagę, Raka skłonność do wycofywania się, a Panny wstydliwość. Te idiotyzmy funkcjonują od stuleci, generują wielkie zyski cwaniakom zajmującym się wróżeniem i artystom fantazjującym wokół mamidła jakim dla ludzkości stało się Przeznaczenie.
Większość ludzi wyznaje naiwny determinizm bez świadomości, że mu podlega, tak jak bohater komedii Moliera nie wiedział, że całe życie mówi prozą. Wygląda na to, że wiara w Los, który gdzieś jest zapisany (ciekawe gdzie) jest umysłowi ludzkiemu niezbędna do bezpiecznego i spokojnego godzenia się z niespodziankami, zbiegami okoliczności, przeciwnościami i rozpaczą braku zrozumienia, że coś dzieje się tak, a nie inaczej. Coraz więcej myślących, wydawałoby się, osób powołuje się na Przeznaczenie będące wyjaśnieniem wszystkich zagadek bytu. Gwiazdy, które co noc dają się zaobserwować w tym samym miejscu, są gwarancją wyższego porządku i wskazówką, że wolna wola człowieka jest marnością na tym świecie. Jeśli gwiazdy decydują o naszym charakterze i zdolnościach, muszą też decydować o naszym losie. Cóż tu badać w nędznych laboratoriach i pracowniach uczonych cierpiących wieczny niedostatek, skoro gołym okiem widać potęgę obrotu kopuły nieba i wynikające z niej proporcje między naszym bezlitosnym znakiem zodiaku a wysiłkami ułożenia sobie życia wedle własnych upodobań. Czepiamy się więc horoskopów, bo może uda się w nich odnaleźć nadzieję na życzliwość Panny, Skorpiona, Strzelca, czy pozostałych gromad ognistych kul.
A przecież niektóre z tych kul to nawet nie są gwiazdy, tylko odległe galaktyki migoczące ku nam jak Wenus, która nie jest żadną „gwiazdą zaranną” tylko krążącą wokół słońca planetą odbijającą jego światło. Owszem, można powiedzieć, że tak jak Ziemia jest naszym wspólnym domem, tak większą od niej ojczyzną jest układ słoneczny, a jeszcze większą nasza galaktyka zwana wzruszająco „drogą mleczną”. Ale ani Wenus, ani słońce, ani żadna z gwiazd galaktyki nie ma z naszym indywidualnym losem takiego związku, by kierować nim w ustalony z góry sposób. Los jest tylko wypadkową miliarda zbiegów okoliczności, tak jak podobną wypadkową miliarda przypadków, tylko niewyobrażalnie rozciągniętą w czasie i przestrzeni, jest los poszczególnych gwiazd, których związek w widzianych przez nas gromadach w rzeczywistości kosmicznej nie istnieje.
Marek Weiss Grzesinski
[Tekst publikowany był pierwotnie na Facebooku pana Marka Weiss Grzesińskiego. Tu za zgodą autora.]