Droga skrzypcowa / Piotr Kotlarz

0
482

Nie pamiętam już dziś skąd się wziął pomysł tego projektu. Skrzypce były – o ile wiem – obecne w jego życiu od dawna, można nawet powiedzieć, że od zawsze. Jego ojciec, urzędnik państwowy, był też i lutnikiem. Buni również poznał arkana tego rzemiosła, potrafił nawet wykonać niewielkie naprawy skrzypiec, czy gitar, choć podejmował się takich zadań niezwykle rzadko, tylko dla znajomych. Lutnictwo nie było jego zawodem, czy pasją, ale kilka razy wykonywał i tę pracę. Skąd jednak pomysł drogi? Może to w wyniku niedoszłego do skutku zamówienia na wykonanie cyklu płaskorzeźb, „Drogi krzyżowej”, dla niewielkiego kościółka w Wierzycy. Z zamówienia wprawdzie nic nie wyszło, ale pomysł „Drogi” mógł narodzić się właśnie wtedy.

Pamiętam naszą wspólną z Eugeniuszem i Bunim wizytę u ówczesnego proboszcza tej parafii. Kościół zastaliśmy zamknięty, nie sposób było się dostać również do sąsiadującej z nim plebanii. Już chcieliśmy wracać, gdy nagle podjechał wóz, z którego miejscowi chłopi znieśli księdza. Widocznie pamiętał o naszej wizycie, choć był już dość mocno wstawiony. Niewysoki, pękaty mężczyzna z dużą głową z trudem utrzymywał się na nogach. Widząc nas jednak od razu nabrał animuszu. Otworzył plebanię i zaprosił nas do środka. Zaledwie zasiedliśmy w niewielkim pokoiku, który pełnił jednocześnie funkcję biura, ksiądz-zakonnik przyniósł z sąsiedniej sypialni teczkę z dermy, z której wyjął butelkę wódki. Po wadze teczki i wydobywającego się dźwięku stukających o siebie butelek zrozumieliśmy, że jest ich tam więcej.

Widzę, że ksiądz jest przygotowany na każdą okazję, zażartowałem

W odpowiedzi gospodarz zaprosił nas do sypialni gdzie podniósł dno wersalki, w której wnętrzu zauważyliśmy leżących pokotem kilkadziesiąt butelek. Ksiądz był rzeczywiście gotowy na wszystko. Po jakimś czasie pojawiła się i gosposia. Bigos, zakąski. Pijaństwo. Ksiądz okazał się wspaniałym gawędziarzem. W anegdotach dorównywał Buniemu. Naprawdę był to przyjemny wieczór. O ile pamiętam, temat „Drogi krzyżowej”, podstawowy cel naszej wizyty, w rozmowie wówczas jednak się nie pojawił, w każdym razie nie znaleźliśmy czasu na wizytę w kościółku.

Zobaczymy wszystko następnym razem. Trzeba przecież zrobić dokładne pomiary, uznał Buni.

Byliśmy już mocno pijani. W drodze powrotnej Eugeniusz zgubił gdzieś swój beret. Zawrócił, chwilę na niego czekaliśmy, beretu jednak nie znalazł. Później, nie wiem, w jaki sposób, może chcąc dopytać się od drogę do miejscowego dworca trafiliśmy do jakiegoś gospodarstwa. Wewnątrz gwar, słychać było głosy wielu ludzi. Otworzył nam gospodarz, okazało się, że trafiliśmy na chrzciny. Przyjęto nas przyjaźnie. Gospodarz wrócił do mieszkania skąd przyniósł butelkę i kieliszki. Wypiliśmy za zdrowie i pomyślność dziecka. Nagle, nie wiedzieć, z jakiego powodu Buniemu – może był już zbyt pijany – wyrwało się jedno niepotrzebne słowo: pobłogosławię. Urażony gospodarz i jego goście ścigali nas przez pola. Trafiliśmy jednak na dworzec, gdzie, o dziwo, szybko pojawił się pociąg do Kartuz.

Kwestia „Drogi krzyżowej” dla kościółka w Wieżycy już nie wróciła, choć w rozmowach Buniego z Eugeniuszem czasami padało o nią pytanie. Zakonnik był wujkiem Eugeniusza i to od niego dowiedzieliśmy się w końcu, że władze kościelne zdjęły księdza-zakonnika z tej parafii. Został przeniesiony do siedziby zakonu, gdzie – jak myślę – próbowano okiełznąć jego alkoholową chorobę. Z naszej eskapady do Wieżycy pozostała jednak swego rodzaju pamiątka, wykonane przez Buniego ilustracje i projekt okładki do mojego debiutanckiego tomiku opowiadań „W drodze”.

Droga życia, Droga krzyżowa, droga skrzypcowa. Te trzy drogi jakoś się wiążą. Buni był bardzo utalentowanym rzeźbiarzem, artystą. Nie tylko rzeźbił, również i jego obrazy były bardzo interesujące i malując szukał własnego stylu, charakteru, swego na malarstwo pomysłu. Czasami, dla zabawy potrafił w ciągu kilku, kilkunastu minut narysować karykatury przebywających w jego towarzystwie osób. Karykatury, które za pomocą kilku zaledwie kresek oddawały podobieństwo i charakter postaci. Czasami zamawiałem u niego jakieś rzeźby w bursztynie, pamiętam też, że kupiłem u niego ceramiczny odlew płaskorzeźby „Scena rajska”. Buni kochał życie, kochał kobiety. Niestety, w czasie jednej z przeprowadzek moja płaskorzeźba spadła na podłogę i potłukła się. Może ktoś, gdzieś ma inny odlew. Było ich przecież kilka. Podobny do mojej płaskorzeźby los spotkał, tym razem już bez mojego udziału, wspaniałą rzeźbą kobiety i mężczyzny na koniu. Ta nie wyszła nawet z pracowni, potrącona przez jednego z gości w czasie jednej z licznych biesiad przepadła. Nie wiem, czy zachowała się choć jej fotografia. Jest jeszcze w mojej pamięci, czymże jednak jest pamięć, życie jednego człowieka? Nie, tamtej rzeźby nie ma już wcale.

Buni żył właściwie z dnia na dzień, lub jak mawiał nasz wspólny przyjaciel, Mietek: z dna na dzień. Niestety chorował. Nie, nie tylko na gruźlicę, był też alkoholikiem – z czego nie zdawaliśmy sobie sprawy, uważaliśmy tylko, że po prostu tylko lubi sobie czasami popić. Był niezwykle utalentowanym człowiekiem o wielkim sercu. Człowiekiem mądrym, a jednak chorym. Pomagał wielu, również i mnie, gdyż dzięki niemu poznałem, choć tylko powierzchownie, zawód ceramika i jakiś czas, wkrótce po studiach, dorabiałem i to całkiem nieźle robiąc i sprzedając ceramiczne koraliki. Osób, którym Buni pomógł w ten sposób było więcej. Sprzedawaliśmy nasze pożal się Boże wyroby na Długim Targu lub ulicy Mariackiej. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych sklepy były raczej puste, sprzedawać więc można było wszystko. Przez pracownię Buniego, może dlatego, że znajdowała się ona w centrum, zaledwie kilkadziesiąt metrów od Ratusza, a może dlatego, że jego osoba przyciągała tu wszystkich, przewijało się wówczas całe środowisko artystyczne ówczesnego Gdańska.

Pisząc o potłuczonej płaskorzeźbie „Sceny rajskiej” przypomniałem sobie statuetkę „Pegaza” Przez kilka kolejnych lat Buni wykonywał statuetki dla laureatów konkursu „Czerwonej róży”. Już wówczas sławnego, ogólnopolskiego konkursu poetyckiego. Tym razem wszystkie nagrody – rzeźby były już gotowe. Stały na stole w pracowni, gdy ktoś potrącił właśnie „Pegaza”, któremu odłamały się skrzydła. Nie było już czasu na wykonanie kolejnej rzeźby. Skrzydła zostały przez Buniego przyklejone. W czasie gali wręczania nagród w ŻAK-u przy Wałach Jagiellońskich „Pegaz” stał na stoliku z przodu pośród innych nagród. Światła stojących przed stolikiem reflektorów dawały tyle ciepła, że klej wiążący skrzydła rozpuścił się. Pegaz stracił skrzydła. Ten Buniego, ale tak też myśleliśmy wówczas o ówczesnej poezji, choć było kilku młodych poetów, którym przyznawaliśmy miano utalentowanych. Pegaz bez skrzydeł, jeszcze jeden symbol, jeszcze jedna przestroga. Nikt jej jednak nie dostrzegł. Z czasem został potłuczony również wykonany przez Buniego szyld kawiarni „U literatów”, podobny los spotkał znacznie bogaciej zdobiony szyld pracowni bursztynu Kajtka, przyjaciela Buniego. Na szczęście zaprojektowana przez Buniego tablica pamiątkowa poświęcona pamięci Ryszarda Stryjca wciąż wisi. Może dlatego, że została odlana w żywicy. Ta jest nieco bardziej odporna. Wspomniane dzieła nie były jednak stricte artystyczne, raczej praca rzemieślnika, choć wykonywana przez utalentowanego artystę. Buni jednak miał marzenia, plany. Jego dziełem życia miała być właśnie „Droga skrzypcowa”. Kształt skrzypiec w zamyśle Buniego łączył się z kształtem człowieka. Zaczęły powstawać rzeźby. Niewielkie kilkudziesięciocentymetrowe statuetki, takie, które mogły się zmieścić w komorze stojącego w pracowni ceramicznego pieca. Jedną z nich zakupił Funio.

Nic nie szkodzi, obiecał, że wypożyczy ją na wystawy, mówił Buni, który wciąż potrzebował pieniędzy. Druga żona, dzieci z obu małżeństw i wciąż alkohol. Później powstały dwie kolejne rzeźby. Stały w pracowni. Wygięte, popękane skrzypce, które wyglądały właśnie jak ludzie dotknięci losem.

Niestety z czasem przerwy w biesiadach, które organizował Buni stawały się coraz krótsze. Dnie pomiędzy biesiadami spędzał w pobliskich lokalach, głównie w „Istrze”, gdzie zawsze trafił się jakiś dobry kompan. Nie pomagały domowe awantury, próby opamiętania, pojawiająca się świadomość mijającego czasu. Nastała zwykła alkoholowa codzienność. Dzień po dniu, z dna na dzień.

Wykonane przez Buniego rzeźby podobnie jak i ludzi spotkał los ostateczny. Zapewne potrącone w czasie jednych z kolejnych biesiad potłukły się, rozpadły na kawałki. Później Buni próbował wielokrotnie wrócić do tego projektu. Piszę próbował, gdyż wciąż nie potrafił znaleźć na to czasu, a właściwie siły. Siły w sobie. Wysiłek intelektualny konieczny do tego zamiaru był tak duży, że musiałby przerwać picie i regenerować swój organizm przynajmniej przez tydzień, może i dwa tygodnie. Podobnie i wcześniej Buni tworzył tylko w okresach posuchy. Może są i tacy, którym w pracy twórczej alkohol nie przeszkadza, jemu jednak przeszkadzał. Przeszkodził. Z czasem okresy biesiadowania wydłużały się. Rano chcą zaleczyć kaca, a może tylko mając potrzebę kolejnej dawki, myślał tylko o tym jak zaspokoić pierwsze pragnienie. Później kolejni goście, kolejne okazje. „Droga skrzypcowa” nie powstała.

Część rzeźb Buniego z jego skrzypcowej drogi trafiło w formie ilustracji i na okładkę tomiku bliskiego kolegi artysty, Jurka Kamrowskiego, tomiku, który nosi ten właśnie tytuł: „Droga skrzypcowa”. Droga artystów. Obu nie ma już dawno. Ich skrzypcowe drogi już znalazły swój kres. A moja?

                                                             Piotr Kotlarz

 

Bronisław „Buni” Tusk (ur. 23 maja 1935 w Gdańsku, zm. 28 marca 2000 tamże) – polski rzeźbiarz, ceramik i malarz, legenda gdańskiej bohemy. Syn Józefa Tuska, stryj polityka Donalda Tuska. Absolwent Liceum Technik Plastycznych w Zakopanem (1961), Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku (dyplom w 1965). W drugiej połowie lat 70. XX w. związany był z grupą artystyczną Wspólność. Najbardziej znane są jego statuetki „Pióro”, „Wiatr od morza”, „Pegaz”, „Don Kichot”. Prace Buniego wystawiane były w Berlinie, Lundzie, Leningradzie. Nagrodzony na ogólnopolskiej wystawie w BWA w Sopocie za siedem rzeźb z cyklu muzycznego. Otrzymał także (zespołowo) nagrodę na Biennale Sztuki w Wenecji i Berlinie za drzeworyty odbijane na tkaninie. Jego prace znajdują się w zbiorach polskich i w kolekcjach zagranicznych, m.in. w Museum of Modern Art w Nowym Jorku czy w Pałacu Cesarskim w Pekinie (w dziale sztuki pozachińskiej inspirowanej sztuką chińską).

Bronisław Tusk był autorem tablicy pamiątkowej poświęconej gdańskiemu grafikowi Ryszardowi Stryjcowi, umieszczonej na fasadzie kamienicy, w której mieszkał, przy Targu Rybnym w Gdańsku. [Nieskromnie dodam, że to ja byłem inicjatorem powstania i sponsorem tej tablicy.]

Został pochowany na cmentarzu katolickim w Sopocie. Gdańska pracownia Bronisława Tuska, od 1979 mieszcząca się przy ul. Kaletniczej na Głównym Mieście, była miejscem spotkań literatów. W 2005 na froncie kamienicy została umieszczona tablica pamiątkowa.

Obraz wyróżniający: Niestety, nie znalazłem źródła tej reprodukcji. Biogram za Wikipedią.