Barbara Gruszka-Zych. Wiersze
– Tomaszowi Burkowi
miałam wysłać panu trochę wierszy i miał je pan przeczytać
i poradzić jak ułożyć w tomik a nagle ułożył się pan do snu
na stercie książek tych najważniejszych bez których nie da się
żyć okazało się że przydały się by na nich umierać
takie posłanie ze słów przygotowane dla wybranych
ale żeby leżeć na nim bez końca nie mogąc wezwać pomocy
to było małe piekło musiał pan słyszeć głosy poławiaczy pereł poetów
ich zimne odmiany słów w równo ułożonych linijkach
z których trudno wyrwać się i śpieszyć z pomocą czy wiersze
mogą spieszyć z pomocą czytającemu a może piszącemu
nie mogą pomóc leżącemu całym ciężarem lekkiego ciała na tomach
mocnych w gębie ale słabych w rękach ręce tych co je pisali
dawno już w ziemi albo na wakacjach w krajach zamorskich
przystani dla wszystkich zmęczonych czekaniem
wtedy zmęczony czekaniem aż ktoś pana podniesie
może uświadomił pan sobie nieprzydatność języka
głosu wołającego na puszczy bibliotek jeśli go nikt nie słyszy
nie ma go nie zawładnie niczym nie zmieni świata
świat się sam zmienia umiera tak jak pan w chłodnym pokoju
***
kiedyś o piątej rano budziła się moja babcia
dziś wiem ze chciała
mieć dłuższy dzień
na wypadek gdyby był ostatni
***
tak naprawdę to wszystko śmiechu warte
wszystkie pragnienia tęsknoty ideały
trzeba trzymać się tej miłości która każe ci iść
w ogień spalić się jak ćma i nie rozpaczać
po straconych skrzydłach że to taka piękna suknia
myślę o miłości jak o owadach które czują
że płomień świecy jest jakimś wyjściem
z tego światła nadzieją na spalenie wszystkiego co miało
znaczenie i może go nie mieć w jednej chwili
koniugacja
to miejsce w autobusie będzie puste za dwa dni
za dwadzieścia dwa lata może nikogo z jadących
już tu nie będzie nie będę musiała czekać aż ktoś
ustąpi mi miejsce ani oni bo mnie też braknie
ale autobus o tym samym numerze niezmiennie
przedzierać się będzie przez gęstwinę ulic
wożąc ludzi między światami czasem pod koła trafi
więcej światła ale dla mnie światło wieczne
będzie się palić tak jak dla wszystkich którym dziś
świeci słońce i księżyc między nimi przykładamy głowy
do poduszek wymieniamy się na nowych zadowoleni
że zajmują nasze miejsca nieznany promień miłości
pada tam gdzie świętujemy nieobecność w autobusach
tyle miejsc na nowo zajętych jak w szkolnych ławkach
w nowym roku szkolnym tyle spódniczek i spodni
coraz bardziej ciemniejących od zużycia tyle obcych światów
z których będą wychylać się do mnie nawet nie zdziwieni
że żyłam że żyłeś że żyliśmy niezmęczona koniugacja
przenosi ich do przeszłości tylko na chwilę
żeby szybko mogli wrócić do żyję żyjesz żyjemy
obowiązkowego czasu teraźniejszego
***
otworzyłeś mi drzwi które wcześniej kazałam zamknąć
młody szczupły chłopak w opiętych slipach
w mroku nadal byliśmy młodzi a może nie w mroku
ale w słońcu które nocą zapłonęło żeby oświetlić tych
którzy się kochają drzwi były tylko metaforą
zwykłym środkiem artystycznym służącym do opisania
wejścia w nieznane nie znałam chłodu twojej pościeli
bo kiedy nie leży się w niej we dwoje jest zawsze wyziębiona
nie wiedziałam że doskonale jak ślepy od urodzenia
potrafisz palcami opisywać najskrytsze uczucia
jednocześnie patrząc mi w oczy niech nie mówią
że miłość się starzeje czy Wielki Wóz jest stary
od milionów lat gotowy do drogi na wysokości
tak i my na wysokości zawieźliśmy te wszystkie pieszczoty
które na co dzień z rąk kobiety i mężczyzny wywiewa wiatr
* * *
czarna Lizbona po czym tak płacze w fado
po lądzie nieodkrytym po przeznaczeniu ślepym
które w knajpce nad Tagiem
cieniem na twarzach przybyszów się kładzie
te cienie pod oczami bo zbyt krótkie noce
życie zbyt krótkie żeby pozwolić sobie
na pójście do łóżka jeśli nie czeka w nim ukochany
na zesłanie
dwie starsze kobiety
piękne ale jakby połknęły kij
bo wypada się trzymać
prosto a już chciałyby się pochylić
kołyszą kolczykami
nad powabnym życiem
krytyk Tomasz Burek
powiedział o jednej
że kiedy widział ją
wysiadającą z tramwaju
to oślepiło go światło
obok drugiej z błękitnymi jak
chabry oczami wciąż
nie da się przejść obojętnie
a jednak czas pozostał obojętny
nie zatrzymał się dla nich
pędzi je na zesłanie
smaga po skórze
żeby sama się zawstydziła
że już nie wypada jej nosić
w sobie tyle piękna
i wypuściła je z objęć
perspektywy
– Leonkowi
masz nóżki biegające po nieznanych drogach
wszystko do końca nieznane
żadna chmura przecięta słońcem nie wysypie
wszystkich ukrytych za nią promieni
różów rozlanych na białej serwecie nieba
nad głową w samolotach lecą mali ludzie
z ich okien my też wydajemy się tak mali
dlatego nie przejmuj się że sięgasz mamie
do kolan a stół widzisz od dołu
kilka perspektyw w życiu się przydaje
Barbara Gruszka-Zych pisze wiersze, jest dziennikarką. Wydała kilkanaście tomików wierszy. Ostatnio „Przyrząd do uzdatniania wody” (2015). Jej zbiorek „Szara jak wróbel” (2012), Tomasz Burek umieścił wśród dziesięciu najważniejszych książek, które ukazały się w Polsce po 1989. Opublikowała też dwa zbiory reportaży: „Zapisz jako” i „Mało obstawiony Święty. Cztery reportaże z Bratem Albertem w tle” i wspomnienia: „Mój poeta” o Czesławie Miłoszu, a także „Takie piękne życie. Portret Wojciecha Kilara” o Wojciechu Kilarze. W 2015 za tomik „Koszula przed kolana” została uhonorowana nagrodą ks. Jana Twardowskiego. Jej wiersze zostały przetłumaczone na litewski, czeski, francuski, angielski, niemiecki, rosyjski, bułgarski, białoruski, ukraiński, węgierski, włoski, serbski, rumuński, arabski