FACEBOTON 4
Trudno uwierzyć że matka odchodzi.
Swoimi drogami ale jednak.
Pierwsza kobieta. Pierwsze pojęcie miłości.
Wszystko znika. Wycacany synek mamusi.
Zabawki odkładane na miejsce. Prawie
alfabetycznie.
Właściwie nie przewidziała tylko sieci i zastawki.
Perfekcyjnie przewidziała ojca. Uśmiech i żart bez zmian.
Pustka w oczach prawie niewidoczna. Nie trzeba
już ładnie ani czysto. Mogą być okruchy na dywanie
i ketchup na stopach. Braki w edukacji na temat pożegnań
tych którzy odchodzą.
Teraz jak zawsze tylko bardziej. Wiara i modlitwa.
Fakt. To mniej infantylne niż wrzucanie
butelek do morza. Jedno i drugie nic nie zmienia.
Nie powstrzyma.
Matka znika.
Łatwo uwierzyć. Inaczej niż ona.
Tym razem można pocałować łzy na do widzenia.
Powiedzieć żegnaj prosto w oczy.
ŁZAWIENIE
Zatrzymany ślad pod okiem
na policzku tuż za rzęsą
idealna postać kropel
płynie chociaż już niegęsto
zaciśnięte brzegi powiek
może więcej się nie wyrwą
lekko w przód pochylasz głowę
zaskakuje mokra chciwość
tak nachalnie zwilża usta
solą dobrze znanym smakiem
nawadniając chwile w pustkach
krzyk do warg przykłada palec
wolno płyną coraz dalej
zmyją brodę zwilżą szyję
przecież nie tak chciałeś ale
przetrwasz jakoś to przeżyjesz
ktoś całuje po powiekach
czujesz oddech ciepło nosa
oto kropla nowej rzeki
może zechce dłużej zostać
wybudzony w środku nocy
sucho wierzysz w jej istnienie
byle tego nie przeoczyć
byle nie iść w załzawienie
FACEBOTON 10
Za krótkim życiem długa śmierć.
Za miłością miłość. Czasami zmiana nazwiska.
To łatwiejsze niż zmienić siebie. Od tego
są specjaliści. Mówią co chcesz usłyszeć.
Sprzedają pozornie sprawdzone sposoby na szczęście.
Nie trzeba daleko. Wszystko na wyciągnięcie
ręki. Bez latania jeżdżenia proszenia. Wystarczy
pozwolić na dotyk ust. Piersi i ud. Kolejność dowolna.
Upiec babeczki i zamieść liście. Powiedzieć jak bardzo
lubi ten smak.
Trzeba należeć. Czytać między wersami.
Od dawna nie mieszkać w wierszach. To
zbroja. Ochrona przed kruchym kaleczącym
szkłem kolejnych nocnych motyli.
Wystarczy robić co każe i czego oczekuje. Może wtedy
zostanie na zawsze i którejś jesieni nie poszuka.
Nawet nie kogoś nowego tylko innego.
Kolej na następnego.
Czekam w portfolio na doborowe towarzystwo.
NID MOR
Płynęła za mną gdzieś po drogach
po leśnych ścieżkach przy jeziorach
tam wykładała mi świat Boga
a ja taktownie uśmiechnięty
przytakiwałem całkiem zręcznie
chwaląc mądrości wszystkich świętych
niósł las po liściach że to cuda
jak nic na pewno przeznaczenie
ja też myślałem że się uda
spływało rzeką wierne teraz
czas je odbijał tylko w sobie
i nikt nie wiedział że zaciera
chciało się mocniej bardziej jeszcze
tłumiło że coś właśnie mija
bo zawsze lepiej mieć niż nie mieć
dziwne jak szybko gaśnie ogień
i to poczucie że tam wtedy
dla mnie przez chwilę
była Bogiem
FACEBOTON 12
Właśnie za to nie lubił listopada.
Za ten dzień w którym oboje odrośli
od telefonów pod wezwaniem troski.
Wyszli z zasięgu. Opuściła miejsce które wybrała.
Logując się do niego przez światłowód.
Ucichły rozmowy do rana. Ani słowa o Cohenie
(chociaż właściwie dlaczego nie). Nowa strefa.
Stacja bazowa (już nie kolejowa). Mały inny świat.
Byle ten prawdziwy utracił na znaczeniach.
Bez osadzania w czasie. Dotykania zimnej ziemi.
Byle mieć coś na własność. Nawet jeśli
nie uda się zatrzymać na zawsze. Wybrać.
Pamięć umiera dopiero razem z nami.
Dzień w którym przyjdzie żyć
bez obecności jeszcze nie nadszedł.
W końcu się pojawi. Wtedy brak prądu na wsi
to będzie najmniejszy problem.
MGNIENIA
O poranku z kubkiem kawy
już nic prawie nie pamięta
wróci chwilę przed wieczorem
postać senna
po południu nie pomyśli
ściągnie z ludzi kilka groszy
gdzieś po drodze kogoś spotka
choć nie prosi
przed wieczorem nie wspomina
pisze gra i trochę czyta
nawet wtedy gdy coś zacznie
samo pytać
to zasypia późno w nocy
tak jak zawsze pachnie pościel
myśli wszystko było po coś
bo tak prościej
co odeszło śni w obrazach
tyle nierealnych wątków
a od rana to powtarza
od początku
ten codzienny życia schemat
każdy zna go wręcz na pamięć
tak się toczy los jak trzeba
aż po amen
zanim nas obróci w niebyt
i znikniemy w czasu pyle
podziękujmy że jesteśmy
choć przez chwilę
Leon Gutner
Leon Gutner – urodzony zimą 1974 roku w Olsztynie, gdzie zamieszkuje obecnie, chociaż nosiło go po świecie. Kilka lat spędził w Wielkiej Brytanii. Warsztaty literackie omijał z uwagą, a wiersze przybyły do niego same w szkolnych latach osiemdziesiątych. Najpierw Jan Lechoń, a potem Leonard Cohen zrobili swoje. Postanowił wtedy, że chce tak jak oni, albo przynajmniej podobnie. Twórczo wybrał trudne tematy przemijania i międzyludzkich relacji damsko męskich. Bazuje na doświadczeniach innych i swoich własnych. Tak się złożyło, że inni wysłali, a jeszcze inni przyznali kilka nagród w OKP. Na co dzień pracuje jako handlowiec, a w wolnych chwilach pisze, czyta, słucha muzyki. Kiedy pogoda dopisuje to w góry albo nad morze. Tomiku nie wydał jeszcze, bo sam sobie nie wyda żeby nie karmić Ego. Może ktoś, gdzieś, kiedyś. Można go obszernie poczytać na:
leongutner.wixsite.com/schody-na-poddasze