To było długie i upalne popołudnie. Początek wakacji oraz długo wyczekiwana przeprowadzka do nowego mieszkania. Ostatnie kartony leżały w przedpokoju, a ja właśnie opisywałam jeden z nich, kiedy nagle z wypiekami na twarzy i telefonem w ręku wbiegła mama, o mało mnie nie przewracając.
– Zobacz, jakie cacka znalazłam w Internecie! Właśnie czegoś takiego szukałam.
– Mamo, przecież już wybrałyśmy meble. Miałaś już niczego nie oglądać!
– No wiem, ale sama zobacz!
Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam całą galerię naprawdę oryginalnych, drewnianych mebli.
– I wiesz co? Nie jestem pewna, ale robi je chyba znajomy taty z dzieciństwa. To drewno z odzysku, prawdziwy majstersztyk.
Gdy tylko tata wszedł do domu, mama już od progu zalała go masą informacji i wymachiwała telefonem ze zdjęciami. Ochom i achom nie było końca, więc tata postanowił i zadzwonić. Rozmawiał przeszło dwie godziny, a było o czym, bo jak się później okazało, nie widzieli się kilkanaście lat. Na koniec oświadczył, że Sławek i jego mama Halinka zapraszają nas do siebie, do Milówki.
– A gdzie to jest? – zapytałam.
– Nad samym morzem. Magiczne miejsce, same zobaczycie… – rozmarzył się tata.
– No ale teraz?! A co z przeprowadzką? Jeszcze tyle do zrobienia – zaczęła panikować mama.
– Kochanie! Ze wszystkim zdążymy, przyda nam się chwila wytchnienia.
– Mnie tam nie trzeba namawiać – krzyknęłam uradowana, bo wiedziałam, że mimo wszystko mama w końcu się zgodzi.
W drodze wypytywałam tatę o Milówkę i jej mieszkańców. Okazało się, że babcia miała tam serdeczną przyjaciółkę Basię, która wraz z mężem Teodorem rokrocznie zapraszała ją do siebie na wakacje i ferie zimowe. I tak oto tata poznał najpierw Ewę – córkę państwa Wiśniewskich, a potem ich najbliższych sąsiadów, czyli panią Halinkę i Sławka. Pani Halinka była gospodynią w domu Wiśniewskich, i tak jest do dziś. Dowiedziałam się, że Ewa i Sławek byli nawet kiedyś parą, ale po śmierci pani Basi ich drogi się rozeszły. Ewa, która miała zadatki, by zostać malarką, nie umiała odnaleźć się w Milówce. Znalazła pracę w jakiejś zagranicznej firmie związanej ze sztuką, która co rusz wysyłała ją w najdalsze zakątki świata. Podobno rzuciła się w wir pracy, a do Milówki zaglądała rzadko. Sławek był załamany, więc też na wiele lat wyjechał do Norwegii. Uczył się tam fachu, ale wrócił i rozkręcił własny biznes meblarski. Pani Halinka nadal dogląda gospodarstwa, bo pan Teodor podupadł na zdrowiu i teraz ma zamiar sprzedać całą swoją ziemię. Jest rozżalony, bo jego jedyna córka nie chce wrócić do Polski, a ponieważ nie doczekał się wnuków, nic go już nie cieszy. Pani Halinka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i jak się okazało, oprócz nas, oczekiwano też przyjazdu Ewy. „Sprytnie” – pomyślałam. Nieźle to sobie wymyśliła. Już wtedy polubiłam mamę Sławka.
Milówka to urocze, nadmorskie miasteczko. Nie jest tak tłumnie oblegane przez turystów. W pobliżu znajdowały się duże kurorty, więc to tam kierowali się urlopowicze na wypoczynek. Za miastem nawigacja w telefonie pokierowała nas w wąską, żwirową uliczkę, która prowadziła cały czas pod górę. Jakieś pięć minut później zajechaliśmy na podwórko. Stał na nim całkiem spory dom zbudowany z ciepłej, czerwonej cegły. Miał dwa piętra, a nad nimi jeszcze pokoje na poddaszu, z małymi lukarnami. Pod oknami, w promieniach słonecznych, wygrzewały się dwa kocury. Po jednej stronie dziedzińca stał domek gościnny, a po drugiej – stodoła. Dalej ciągnął się rząd mniejszych budynków gospodarczych ze stajennymi drzwiami. Wszystko to stanowiło jedną całość i miało się wrażenie, że to odrębny świat.
Nagle wszyscy wyszli na dziedziniec, żeby nas powitać. Pani Halinka, tak jak myślałam, okazała się bardzo ciepłą i serdeczną osobą, wesołą i gadatliwą. Była krągłych kształtów i średniego wzrostu. Sławek – zupełne przeciwieństwo mamy. Wysoki, dobrze zbudowany brunet, równie sympatyczny, choć bardziej powściągliwy w słowach. Pan Teodor – siwiuteńki jak gołąbek, ale bardzo dostojny. Ewa to długowłosa blondynka, wysoka, szczupła i bardzo ładna. Po uściskach i łzach wzruszenia pan Teodor oznajmił, że zatrzymamy się u niego, bo dom jest duży i będzie nam wygodniej. Ustalił to już wcześniej z Halinką i Sławkiem, więc nie było dyskusji.
– No dobrze, kochani, teraz czas na obiad! Wszystko już przygotowane. Potem będziecie zwiedzać – oznajmiła pani Halinka, widząc jak rozglądamy się z mamą dookoła w poszukiwaniu morza.
Dom był przepiękny, elegancki, urządzony z gustem i wielką dbałością o szczegóły. Moją uwagę zwróciły obrazy wiszące niemal na każdej ścianie. Głównie pejzaże, kilka portretów i szkice. Zachwycająca była też zastawa stołowa. Każdy talerzyk, miseczka czy kubek były ręcznie wykonane. Domyśliłam się, że to wszystko dzieła Ewy. „Prawdziwa artystka” – pomyślałam – „jak Sławek”.
Było gwarno i wesoło. Każdy opowiadał i chłonął historie drugiego, żeby nadrobić te wszystkie lata. Właśnie przeglądaliśmy stare albumy ze zdjęciami, gdy nagle pan Teodor przerwał, mówiąc:
– Dawno ten dom nie tętnił tak życiem. To wspaniale, że możemy być tu wszyscy razem. Cieszmy się tą chwilą, bo … No cóż …
– Tato! Co masz na myśli?!
– Chcę powiedzieć, że bardzo poważnie rozważam sprzedaż tego wszystkiego. Dla mnie to za dużo, a ty ciągle w świecie. Nie zamierzasz tu wracać. Dobrze wiem, że uciekasz, tylko nie rozumiem, dlaczego. Nie chcę patrzeć, jak to wszystko marnieje.
– Ależ tato! Nie możesz tego zrobić! Chcesz tak po prostu oddać dorobek swojego życia komuś obcemu?! Jak możesz?! Co by na to wszystko powiedziała mama?!
– Nie mieszaj w to Basi! – krzyknął wyraźnie już zdenerwowany pan Teodor.
– Nie wierzę! Przepraszam was, ale muszę ochłonąć – powiedziawszy to Ewa, wybiegła z salonu.
Zapadła niezręczna cisza. Tę krępującą sytuację uratowała pani Halinka.
– Teodorze! Czyś ty postradał zmysły?! Po co się tak odgrażasz? Stary jesteś i głupi. Tyle ci powiem. Mamy gości, dałbyś spokój!
– Tak, tak wiem, ale…
– Żadne “ale”! idź, odpocznij, my sobie poradzimy.
Nie wiem, co tam się dalej działo, bo zmierzałam już do ogrodu. Właściwie była to dzika łąka kwietna. Porastały ją koniczyny, białe stokrotki i inne kwiaty, których słodki zapach uderzał przyjemnie wprost w nozdrza. Przez środek biegła wydeptana w trawie ścieżka. W oddali widać było niski, kamienny murek, który wyznaczał granice tej działki. Stała tam Ewa. Podeszłam bliżej, ale…
– Och! Co za widok! Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć.
W dole widać było niesamowicie niebieskie morze.
– Ten widok na każdego tak działa. Zachwyca mnie za każdym razem i nigdy nie mam dość.
– Teraz wiem, skąd brałaś inspiracje. Rozumiem, dlaczego to porzuciłaś. Jesteś przecież artystką
– No wiesz… życie. A gdzie reszta? – zapytała Ewa, wyraźnie zmieniając temat.
Ja nie ustępowałam.
– Trochę głupio wyszło, ale twój tata…
– Mój tata chyba zwariował. Oczekuje ode mnie deklaracji, a to nie takie proste. Mam wszystko zostawić?! Tak jakby nigdy nic?!
– A ja myślę, że czasami zmiany są potrzebne. Nigdy nie jest za późno, żeby to zrobić. Sławkowi jakoś się udało. Wy, dorośli, sami komplikujecie sobie życia. Czy jesteś tu szczęśliwa?
– Co to za pytanie?
– Proste – odparłam. Być może pan Teodor tylko tak straszy, ale świadomość, że mogłabyś już nie zobaczyć tego widoku, boli. Doceniamy dopiero wtedy, gdy coś stracimy, prawda? Masz tu wszystko, a tego nie widzisz. I ludzi, którzy cię kochają. Możesz stworzyć to miejsce na nowo i to wcale nie w pojedynkę.
– Czy ty coś sugerujesz, młoda damo?
– Pewien mały chłopiec powiedział: „Oczy są ślepe… Trzeba szukać sercem”.
-No, no, widzę, że ktoś tu zabawia się w “Małą Księżniczkę”. Kochana jesteś i bardzo dojrzała. Ale teraz już wracajmy.
Cały następny dzień spędziliśmy na zwiedzaniu i plażowaniu. Zajrzeliśmy w każdy kąt gospodarstwa. Mama z Ewą buszowały w stodole Sławka, gdzie składował swoje meblarskie arcydzieła. Chłonęliśmy każdy zapach i widok, bo rano musieliśmy już wyjeżdżać. Podczas kolacji nastroje wszystkich wyraźnie zbladły. W pewnym momencie Ewa wstała i powiedziała:
– Tato! Złożyłam wypowiedzenie! Podjęłam decyzję, że zostaję! Uświadomiłam sobie, że wszystkie moje plany i marzenia zawsze związane były z tym miejscem. Po drodze gdzieś się zagubiłam i stchórzyłam. Głowę mam pełną pomysłów. Przede mną sporo pracy, ale jest jeszcze coś… Sławku, zostaniesz moim wspólnikiem?
Wszyscy na moment zaniemówili z wrażenia. Pani Halinka zalała się łzami, a Sławek wstał, podszedł do Ewy i, nadal nic nie mówiąc, wziął ją w objęcia i długo nie wypuszczał. Pan Teodor wyraźnie wzruszony powiedział, że mama byłaby z niej dumna, tak jak on jest teraz.
– Za nowy początek! – krzyknął tata.
Zwieńczeniem wieczoru był przepiękny zachód słońca, który wszyscy podziwialiśmy na łące, siedząc na murku.
Kilka miesięcy później Ewa i Sławek, po remoncie i renowacji budynków gospodarczych, założyli Centrum Edukacji Artystycznej MiliArt. Organizowali wystawy, happeningi i eventy oraz zajęcia plastyczno-techniczne dla dzieci z pobliskich szkół, a także kursy artystyczne dla studentów z całej Polski. Otrzymaliśmy też jeszcze jedną cudowną wiadomość: Sławek i Ewa zaręczyli się.
Jadwiga Szydłowska
Obraz wyróżniający: Obraz PublicDomainPictures z Pixabay