MĘŻCZYZNA PORZUCONY DLA MŁODSZEGO
codziennie wieczorem przełyka
bardziej gorzki kęs druzgocącej klęski
jego myśli jak sępy
krążą ponad poletkiem rozgoryczenia
ciało przeszyte ościeniem samotności
czuje wstręt do życia i próżnego świata
gdzieś upadają monarchie
kolejne wojny przybliżają apokalipsę
zamyka więc drzwi na klucz
przed koszmarnymi wiadomościami
zasłania okna
by w pozycji mocno horyzontalnej
pośrodku podłogi umierać
po raz tysięczny drugi oraz trzeci
za nie swoje grzechy
rankiem przyrządzi jajecznicę
odgarnie kosmyk beznadziejności
znad zmętniałych oczu
sporządzi arcytrudny bilans zysków
oraz strat
POŚRÓD WERTEPÓW ŻYCZLIWYCH SERC
składamy się z mnóstwa trybików
przypominających piękny mechanizm zegara
lecz trudno nam oddalić czarne myśli
gdy demolują przestworza naszego umysłu
kładziemy wówczas uszy po sobie
jakbyśmy nie pojęli ich zuchwałej natury
czekamy cierpliwie aż pokonamy
terror kulawego ducha
wygramy główną nagrodę w loterii życia
gestem pełnoskalowego triumfu
rozpoczniemy na przekór paradom zła
powtórną pogoń za króliczkiem
zmienianie masek jak rękawiczek
lukrowanie tępych wyrazów twarzy
paradne tańce promyków uśmiechu
przed przygodną widownią
ujeżdżanie przynależnej kobyły losu
pośród wertepów życzliwych serc
SZTUCZNA INTELIGENCJA
nigdy nie poznamy dokładnie dnia ani godziny
kiedy przekroczyła Rubikon
łamiąc panujące od zarania dziejów standardy
arkana i bariery
szarlatani otworzyli dla niej podwoje świata
by zgasić niepokój serc oraz sumień
wszelkie kontrowersyjne moralne dylematy
przystroili w wyszukane kiecuszki
jakby tego było mało
wiele motyli chimery pofrunęło w nieznane
zszargały dobre imiona ojców rewolucji
wytrąciły im z rąk rzeczowe argumenty
znów przez chwilę święciła swoje tryumfy
moralność Kalego
zaprzęgnięta do intronizacji mowy-trawy
ku chwale majestatu idée fixe
ZAWSZE GDY ŁAPIĘ STO WIATRÓW
wybieram rutynowo ścieżkę wznoszenia
nie próbuję przy tym za nadto kombinować
lecz bez trwogi tudzież lęku wysokości
spaceruję po bezkresnej wyżynie niebios
mimo iż mam ochotę na latającym dywanie
odlecieć za siedem wierchów i zórz
wybieram opcję dla początkujących pilotów
aby uniknąć dramatu Ikara
gdzieś nie opodal odsypia utrudzona
swoje wczorajsze całodzienne szaleństwa
moja gwiazda pomyślności
omijam więc przezornie jej miejscówkę
wszak licho ma skrystalizowane priorytety
wystarczy przez ułamek sekundy
zapomnieć że ono kiedykolwiek istniało
a można się obudzić z rękami w nocniku
ANIOŁY NA PEŁNY ETAT
Piastunkom dni ostatnich
co rano roznoszą darmową porcję słońca
i nadzieję która pachnie promiennym uśmiechem
stłumionym brzękiem talerzy
zaczynają rytuał dla sędziwych mieszkanek
nęcenie cieniuśką kaszą manną
kolorują szarość chwili prostym gestem
miłych słów fantazyjnym tańcem
nawet błahostkę traktują całkiem serio
potrafią obudzić dobro
w najmniej spodziewanym momencie
nie utyskują na profesję
choć muszą wielokrotnie podnosić
czyjeś nieszczęście
dotykać ciemności
kiedy licho postanawia zawitać
z niezapowiedzianą wizytą
ODA DO BEZDUSZNOŚCI LUDZKIEJ
W hołdzie naszym braciom najmniejszym
Lalik był bardzo wesołym kundelkiem
kiedy łasił się do Zuzi
lizał ją po rękach ciepłym jęzorkiem
skowyczał i wybałuszał oczęta
zaś ona była wniebowzięta
że może głaskać jego młode futerko
odnajdować na dnie psich oczu
nieprzeliczone promyczki szczęścia
Fafik ochoczo ganiał za patykiem
który rzucała mu szczęśliwa Marysia
nigdy nie okazywał zmęczenia
byle tylko zadowolić swoją panią
aby przez chwilę była sobą
rozpromieniona niczym letni poranek
szczebiotała piękniej niż słowik
przy każdej nadarzającej się okazji
gdy bezduszność przejechała Lalika
skradła Fafika Marysi
serce Zuzi krwawi po stracie braciszka
walczy o pamięć swego pupila Marysia
SZAROŚCI
odkładają się pomiędzy złogami myśli
nieskończoną paletą półcieni
połączeniem mroźnobiałej bieli i ciemności
zawierają w sobie
wiele opowieści niedokończonych
patos a także aurę szaroburego wieczoru
kiedy licho
rozpoczyna swój triumfalny przemarsz
po spacerniaku umysłu
bywają siarczystym przekleństwem
powiewem inności
demolują doszczętnie naszą egzystencję
lecz nie mogą zawładnąć marzeniami
nawet wtedy gdy
stawiamy niepewne kroki przed siebie
status zależy wyłącznie od nas samych
nigdy od ślepego trafu
JAK DOBRY SEN
przynosisz zapach jaśminów i bzów
choćby do maja było daleko
przelewasz się przeze mnie rwącym nurtem
ponownie tańczymy sentymentalne tango
we wnętrzu wczesnowiosennej fali zmysłów
suniemy zygzakiem poprzez wertepy nocy
ku nieodkrytym dotąd horyzontom
wyzwolona i niepodległa
zakwitasz łąką pełną uśmiechu stokrotek
finezyjnie na palcach zabarwiamy chwile
tak delikatnym muśnięciem warg
że odtąd wszystkie motyle świata
pozazdroszczą nam tej umiejętności
Zbigniew Michalski