Wiersze / Janusz Robert Czerwiński

0
536

1986

pozwoliłem sobie wtedy na wyrostek
leżał w porcelanie z meissen
leżałem i ja na łóżku
z lubuskiej fabryki mebli

to był dobry rok
płyta obornicka się nie rozsychała
tata woził żeńcom piwo w kanie
a mnie karmili manną

————————————-

new york new york

papierosy są do dupy
guma jest do żucia a
śmierci nie ma

chyba w oparciu o tę sentencję morrisona
ktoś przykleił ją do asfaltu
jak film o czarnym
i białym świecie
o chodzeniu pod rękę po linie

nie pamiętam
nad którą to było aleją

przezroczysty pocałunek
na dzień dobry
studium kropli i szyby
czyli czas
tak bardzo potrzebny
żeby tutejszy deszcz
stał się na chwilę
zaskoczonym turystą

——————————

przyjechaliśmy nocą

dom ożył
w ścięgnach drzwi-okien przetaczamy torby podróżne na małych kółeczkach
torby reklamowe pod pachami między udami w zębach
tu będzie nasze pierwsze śniadanie w żyjącym od kilku chwil
domu naszych przyjaciół
trzeszczą kości trzeszczą podłogi powyginane czynszem ciężarem trosk
które przywieźliśmy

obojętni na jazgot radia i telewizji czytamy ogłoszenia w tutejszej gazecie
chcemy się osiedlić gdzieś w okolicy ale okolica jest nam niechętna
niby przypadkiem dostajemy wiadomość o losie przedostatniego właściciela domu
umarł przez powieszenie lampki do czytania ponad wanną

jesteśmy czujni jak fortepian przy oknie ciągle gotowy do wyprowadzki
wierzymy jednak że poręcze schody i toalety zbliżają ludzi łączą w rodziny
do wieczora siedzimy na balkonie wszyscy sąsiedzi maja nas na dłoni
my mamy wszystkich w małym palcu

następnego dnia kupiliśmy kawałek ziemi na południu
nocą ostrożnie wynieśliśmy fortepian

——————————–

nie wiem

przyjadę do was kiedyś może mama się obudzi
w zimną noc może odwiedzę nasz dom nie wiem
może się przebieli w niebie przyjadę

wszyscy jesteśmy umarli przy tym stole
jednakowo bladzi trzymamy w garści obrus
umazany żurem i bigosem – biały

kiedy przestanę kochać to będzie już przyszły wiek
będą inne pogody inne drzewa inny smak i kolor
ziemi zieleń pewnie będzie taka jakby jej nie było

rano uczeszą mi włosy wyprasują
koszulę w kolorze świata a za ten najpiękniejszy
kolor który widziałam kupią trumnę

chodźmy tą ulicą tam… i z powrotem

———————————–

karolina

w rodzinie była ostatnią na którą spojrzeli
święci pojawiła się w 1999 roku jako chora
psychicznie dwunastolatka pisząca pamiętnik

kiedy miała szesnaście lat filmowałem jak
wyciąga gumę z majtek i zbiera sobie przed
lustrem włosy w długi emocjonalny kitek

w hotelu miracle wyciąga ze ściany suszarkę
i uruchamia ekspres do kawy potem
wychodzi do lekarza wyciąga ołówek i pisze

na drzwiach closed wyraźnie mówi do portiera
że nie wróci już na noc bo lekarz ma edytor
tekstu na tym kończy się scena w budynku

karolina przechodzi przed napisem don’t walk
uśmiecha się macha ręką w kadrze widać też
psa i smutnego mężczyznę który patrzy na bose

łapy psa karolina powoli przechodzi coś mówi
do mężczyzny który wyciąga rękę próbując
złapać ją za śmieszny kitek wtedy powietrze
pęka jak grafit w źle zatemperowanym ołówku

edit…

————————-

mam pięć lat

jestem właścicielem przywiązanej do sznurka drewnianej ciężarówki
muszę stawać na palcach żeby cokolwiek interesującego zobaczyć
dotykam twarzy mojej mamy jest noc a my jemy cukierki
pod choinkę dostanę szalik

w perth wylądowałem nad ranem dwadzieścia pięć lat później
przywiozłem z północy wprost do jej łóżka zorzę polarną
pomyślałem wtedy
samotność kobiety zawsze jest pełna bajkowej szansy
ta tutaj antypoda jest bardziej niedoskonała niż się spodziewałem
zapewne dlatego że dotąd tylko kartkowałem codzienne listy od niej
a teraz w innej części świata wyciągam z wanny jej włosy

nocą we śnie
igła wbita w oparcie łóżka zraniła mnie w palec

a co jeśli nie jest kobietą na miarę
co jeśli każdego wieczoru rozbiera się z innego mężczyzny
tutaj to tylko zwykły kilkudniowy poczęstunek
piknik spięty klamrą kłamstw szczęśliwych

dziś już od kilkudziesięciu dobrych lat wieje w kierunku oceanu
powoli odpływamy

nie pytaj więcej mój kochany jakie jutro ci się przyśni

                         tromsø 16.09.22

—————————

weronka

schnie w korytarzu obok parasola zła po spacerze
dziś jest wigilia jej urodzin więc zaraz po północy zacznie chodzić
od zegara do fotela

my przez kilka następnych dni będziemy się uśmiechać do jej wspomnień
przechodzących w narzekania że to wszystko nie w czas
a i mało że nie w czas to jeszcze w buenos
skąd wszędzie daleko a ulice pną się porozwlekane nie wiadomo dokąd
jakby chciały zrobić na złość właśnie jej a przy okazji wszystkim
którzy chcieliby ją odwiedzić

w mniemaniu solenizantki
od kilkudziesięciu lat ci najważniejsi goście a wraz z nimi prezenty
przepadają z kretesem w plątaninie miejskich ścieżek
przeogromny smutek weronki trwa zwykle tydzień tak jak katar
z prawdziwego zdarzenia

                  tromsø 02.10.22

Janusz Robert Czerwiński

 

Janusz Robert Czerwiński rocznik 1972 – piszę, fotografuję, podróżuję. Od kilku lat mieszkam w Norwegii, a od jakiegoś czasu za kołem podbiegunowym w Tromsø. Śmiało mogę powiedziec, że zakochałem się w tutejszym klimacie, spokojnym biegu życia i jedynych w swoim rodzaju – cudownych krajobrazach. Więcej moich wierszy zainteresowany czytelnik znajdzie na stronie www.norwe.ski . Publikuję tam także zdjęcia z podróży, próby fotografii artystycznej, ale także moje inspiracje muzyczne. Miejsce działa od pazdziernika 2022 i cały czas się rozwija. Posiadam profile na FB i Instagramie. kontakt email: janusz@norwe.ski