W treści naszych wstępów redakcyjnych pisaliśmy najczęściej na temat zawartości kolejnych numerów, część miejsca poświęcaliśmy też uwagom dotyczącym kierunku rozwoju naszego pisma. Tym razem pozwalam sobie na potraktowanie tej rubryki nieco bardziej osobiście.
Pismo nasze mimo trudności wciąż się rozwija. Udało nam się już dziś skupić wokół naszej redakcji grono interesujących stałych współpracowników. To od jednej z pozyskanych przez naszą redakcję dziennikarek pochodzi na przykład hasło obecnego numeru:
Nigdy nie wyglądała ładnie. Wyglądała jak dzieło sztuki, a sztuka nie może być po prostu ładna; sztuka ma wywoływać emocje.
Myślę, że hasło to odnosi się w znacznej mierze do większości uznanych już dziś dzieł sztuki.
Wiele osób dostarcza do naszej redakcji swe teksty w miarę regularnie, znajdując na naszych łamach możliwość prezentowania swych poglądów. Niektórzy dostarczają swoje prace tylko sporadycznie, ale i ich opowiadania, wiersze, czasami nawet dramaty bardzo wzbogacają nasz miesięcznik.
Wszyscy wymienieni wyżej wspomagają naszą redakcję na zasadach wolontariatu, wpisując się w jedną z głównych idei, z którą tworzyłem to pismo. Chodziło mi o stworzenie platformy umożliwiającej wielu niezależnym twórcom prezentację swego dorobku, swych poglądów oraz danie szansy młodym ludziom na rozwijanie swych zdolności twórczych.
Ta druga kwestia przyświeca mym działaniom od bardzo dawna. Pamiętam, że jeszcze pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku toczyłem na łamach „Dziennika Bałtyckiego” w Gdańsku spór z aktorem i dziennikarzem Kazimierzem Łastawieckim. Jego zdaniem, nie warto było wówczas tworzyć nowych pism, gdyż zbyt mało jest piszących, niewielu potrafi pisać, oraz że młodzież nie garnie się do pióra. Moim zdaniem to brak pism, brak miejsc, które umożliwiałyby rozwój takich zdolności powoduje, że mamy coraz mniej aktywnych dziennikarzy, pisarzy, twórców. Wzywałem już wówczas do tworzenia kolejnych pism.
Ideę tę, oczywiście w miarę swych skromnych możliwości, mogłem po raz pierwszy wprowadzić w czyn już w wolnej Polsce, w połowie lat dziewięćdziesiątych. Utworzyłem wówczas w ramach jednego z gdańskich stowarzyszeń pismo AUTOGRAF, nawiązujące tytułem do podobnego istniejącego tam kilka lat wcześniej, które jednak wraz ze zmianą ustroju upadło. Założony przeze mnie AUTOGRAF prowadziłem wspólnie z Andrzejem Waśkiewiczem przez dwa lata, później jednak drogi nasze się rozeszły. Pismo otrzymało pomoc od władz samorządowych, okresowo nawet od państwa, a władze stowarzyszenia mimo tego, że nowy AUTOGRAF utworzyłem w dużej mierze za własne środki postanowiły odsunąć mnie od wpływu na jego dalszą działalność. Co gorsza Andrzej Waśkiewicz odszedł od linii, którą starałem się wprowadzić. Otworzył pismo głównie dla środowiska swych rówieśników, mających swe korzenie twórcze w poprzedniej epoce. Obserwowałem jak z każdym rokiem pismo to skręca coraz bardziej w lewo (w marksizm, którego nie akceptowałem). Pismo jednak trwało, istnieje do dziś, wnosząc w miarę możliwości wiele w rozwój kultury środowiska gdańskiego. Po kolejnej zmianie redakcji obserwuję, że droga, którą AUTOGRAF wybrał obecnie, ma sens. Mam nadzieję, że pismo to otworzy się na nowe środowiska.
Nowa epoka przyniosła też nowe komercyjne podejście do dziennikarstwa. Pamiętamy czas, gdy na wielu uczelniach (głównie prywatnych, ale modzie tej nie oparły się i uczelnie państwowe) powstawał nowy kierunek studiów – dziennikarstwo. Nie wiem ile tysięcy młodych ludzi ma dyplomy z tym tytułem. Cóż za bzdura? Kształciliśmy tak zwanych dziennikarzy, a z drugiej strony niemal z dnia na dzień padały kolejne tytuły. Nowe zaś ulegały tabloidyzacji. Gdzie niby mieli znaleźć pracę ci dyplomowani dziennikarze?
Z dnia na dzień też ulegały ograniczeniu możliwości publikacji opowiadań, wierszy, dramatów. Nie tylko na łamach prasy zresztą. W znacznej mierze dopuściliśmy do zniszczenia polskiego rynku literatury. W dużej mierze przyczyniła się do tego polityka naszego państwa, a właściwie jej brak, gdyż polskie władze nie dostrzegły, że otwarcie rynku książki pozostawi polskich pisarzy sam na sam z mechanizmami rynkowymi, sam na sam ze znacznie silniejszymi wydawcami zagranicznymi. Kilka lat temu szukałem w Warszawie wydawcy, lub agenta, który zainteresowałby się promocją jednej z moich książek na rynkach europejskich. Spotkałem wielu takich, którzy zajmowali się promocją twórców lub całych zachodnich wydawnictw na rynek polski, takich którzy podjęliby się działań w kierunku przeciwnym, nie znalazłem. Nawet dziś szukając możliwości przetłumaczenia jednej z moich monografii na język angielski zauważam, że polskie instytucje chętniej pomogą w tłumaczeniu dzieł obcych na język polski niż odwrotnie.
Wszystko to, także błędy w polityce oświatowej, może i nadmierna komercjalizacja życia wpłynęło na to, że liczba ludzi piszących (pomijam tu rosnącą grupę tzw. poetów, niestety często grafomanów) jest coraz mniejsza. Należę od kilkudziesięciu lat do dwóch stowarzyszeń twórczych: pisarzy – Związku Literatów Polskich oraz dziennikarzy – Stowarzyszenia Dziennikarzy RP i z przerażeniem stwierdzam, że od wielu już lat należę do grona najmłodszych ich członków. Dodam, że dziś mam już sześćdziesiąt pięć lat.
Na szczęście pojawił się Internet. Rozwój techniki ułatwił też możliwość debiutów literackich. Dziś właściwie bez ryzyka finansowego można wydać książkę w niskim nakładzie, jeszcze prostszą drogą jest wydanie e-booka. Stworzenie gazety internetowej nie wymaga tak wielkich nakładów, jak utworzenie takiej w wersji papierowej, a przy tym jej dostępność jest od początku nieporównywalnie większa.
Internet i rozwój nowoczesnych technik drukarskich pozwoli i naszemu społeczeństwu na odrobienie zaległości. Myślę, ze celowi temu służy także nasze pismo.
Koszty działalności przy pomocy Internetu są znacznie mniejsze. Nie znaczy to jednak, że ich nie ma. Nasze pismo stworzyłem dzięki pomocy wielu wolontariuszy. Pisarzy, poetów, dziennikarzy, krytyków literackich, intelektualistów. To dzięki ich wkładowi powstało i rozwija się to pismo, ale – przepraszam, że o tym piszę – również i dzięki temu, że udawało mi się dotąd ponosić jego koszty. Szczególnie drogo kosztowała mnie zmiana platformy. Był to jednak zabieg konieczny, by miesięcznik nasz nabrał bardziej profesjonalnego charakteru, by móc w przyszłości przekształcić go w tygodnik. W celu prowadzenia pisma założyłem też fundację – Fundację Kultury „WOBEC”.
Wspominam tu o tym, by zwrócić się do Państwa, naszych Czytelników, z prośbą o pomoc w dalszym rozwoju naszego miesięcznika.
Ewentualne darowizny prosimy przekazywać na konto Fundacji Kultury „WOBEC”: 18 6080 1277 0000 3000 2385 8187
z dopiskiem: darowizna na rzecz wydawania miesięcznika WOBEC (miesiecznik-wobec.pl)
Pomocą taką będzie także zakup moich monografii, które prezentujemy w obecnym numerze: „Teatr szkolny Drugiej Rzeczypospolitej”, która przybliża polskiemu czytelnikowi nasz dorobek w tej dziedzinie właściwie od zarania tej instytucji w Polsce aż do wybuchu II wojny światowej; „Historię polskiej dramaturgii” będącej swego rodzaju leksykonem, a jednocześnie podręcznikiem akademickim omawiającym tę dziedzinę twórczości pisarzy polskich; oraz „Historię dramaturgii” (światowej) – jednego z nielicznych podobnych dzieł w świecie [wcześniejsza praca angielskiego historyka teatru, Allaryce’a Nicola, jest już bardzo przestarzała].