Z łomoczącym sercem stałam przed drzwiami rezydencji Trawiskich. Budynek był ogromny i wyglądał na bardzo stary. Został wykonany z piaskowca i miał chyba z pięć pięter. Otaczał go zadbany ogród, po którym nawet teraz krzątali się dwaj ogrodnicy. Wszystko wyglądało tutaj na drogie i zaprojektowane przez najlepszych ze swojej dziedziny. Natomiast ja marzyłam tylko o tym, by wrócić do swojego przytulnego domku. Rodzina mojego ojca nigdy się mną interesowała. Ba, nawet on sam nie był mną szczególnie zaciekawiony. Widziałam go chyba tylko raz, jak miałam osiem lat. Przypadkowo spotkaliśmy się przy kasie a on nawet na mnie nie spojrzał. Zawsze zadawałam sobie pytanie, dlaczego? Może gdybym bardziej się starała, wtedy by mnie dostrzegł? Ale kiedy dorosłam, przestałam i uznałam, że to po prostu dupek. Tak było łatwiej, przecież nikt nie chce mieć ojca dupka. Kiedy sześć lat temu dowiedziałam się, że nie żyje, nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Jak można żałować kogoś, kogo nigdy nie było?
Moje rozmyślanie przerwało przekręcanie zamka w kluczach. W progu stała młoda kobieta, ubrana w czarną sukienkę za kolano. Uśmiechała się do mnie miło i gdy powiedziałam, kim jestem zaprowadziła mnie do babki. Gdy przestąpiłam próg pokoju poraziła mnie biel bijąca ze ścian. Mrużąc oczy, rozglądałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kobiety, która mnie tutaj zaprosiła. Powinnam nazywać ją babcią, ale był to termin zarezerwowany dla osób, które interesują się swoimi pociechami, rozpieszczają je, opiekują w weekendy a ja tą panią miałam zobaczyć po raz pierwszy w życiu. Na myśl o tym serce podeszło mi do gardła. Złość mieszała się u mnie z podekscytowaniem.
– Chodźżesz tu – podskoczyłam słysząc skrzeczący głos – co wrosłaś w podłogę?
Drgnęłam zaskoczona i podeszłam do foteli stojących na środku pokoju. Były jasne, jak wszystko tutaj a na jednym z nich siedziała stara, pomarszczona jak śliwka kobieta. Ona też ubrana była na biało. Resztkę włosów spięła w starannego koka, w niebieskich oczach czaiła się drwina.
– Siadaj – rozkazała.
Miałam wrażenie, że traktuje mnie jak jakiegoś psa. Resztki sympatii, jakie rano próbowała wszczepić mi mama, wyparowały.
– Co się tak gapisz?! – warknęła.- W starości nie ma nic atrakcyjnego.
– Pierwszy raz w życiu widzę rodzinę ojca – żałowałam, że mój głos drżał. Kobieta roześmiała się nieprzyjemnie.
– I co? –zakpiła. – Podobam ci się?
– Jest pani dla mnie obcą osobą – powiedziałam. – Mama wymusiła na mnie żebym tu przyszła.
– No tak -machnęła rękę – poczciwa Gosia, pewnie liczy dla ciebie na jakiś spadek. Poczułam, jak na moje policzki wypływa rumieniec.
– Jak pani śmie?! – zapytałam. – Mama, ani ja niczego od was nie chcemy!
– Oczywiście – prychnęła. – Ale nie o tym dzisiaj –wzięła głębszy wdech. – Na moje nieszczęście, jesteś moją jedyną wnuczką. A co za tym idzie ostatnią z rodu – mlasnęła językiem. – Jesteś odpowiedzialna za to żeby nasz ród nie wygasł. Trawiscy to wciąż potężny ród magiczny, a twoim zadaniem jest zapewnienie żeby to nigdy się nie skończyło.
Moja twarz przybrała kolor purpury. Miałam ochotę rozbić tej babie wazon na głowie. Chciała żebym zajęła się rodzeniem dzieci żeby jej ród nie wygasł?!
– Pani chyba oszalała? – spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Zaprosiła mnie pani tutaj tylko po to, by mi powiedzieć, że potrzebujecie dzieci?
Przed oczami latały mi mroczki. Oddychaj, powtarzałam sobie, oddychaj.
– Powinnaś być wdzięczna – uśmiechnęła się lekko. – Osobiście uważam, że nie jesteś godna naszego nazwiska – wskazała ręką dookoła. – Ale przez to, że je nosisz, od dziś to twój nowy dom. Oczywiście dopóki nie znajdziemy odpowiedniego kandydata – widząc moją minę dodała. – Masz dwadzieścia lat, czas myśleć o przyszłości.
– I ty będziesz o niej myśleć?! – zerwałam się z fotela. – Stara zrzęda?!
– Nie tym tonem, młoda damo – skarciła mnie. – Wszystko jest zapisane w umowie, nie masz tutaj nic do gadania.
– W jakiej umowie? – z wrażenia usiadłam.
Wskazała na dokument leżący na stole. Drżącą ręką podniosłam go do oczu. Umowa została zawarta między Małgorzatą a Tadeuszem ponad dwadzieścia jeden lat temu. Z dokumentu wynikało, że praktycznie jestem własnością rodziny Trawiskich. Nie mogłam uwierzyć, że mama zgodziła się na coś takiego, przecież to nie było zgodne z prawem.
– Prawo magów to nie prawo ludzkie – uśmiechnęła się widząc moją minę. – Twoja matka musiała podpisać ten dokument, jeżeli chciała czegoś więcej z twoim ojcem. Najlepiej, jak szybko się z tym pogodzisz bez zbędnych histerii.
– Ja się na nic nie zgadzam – warknęłam. – Mam w dupie wasze prawo. Mnie ono nie obowiązuje.
– Ja też nie zgadzałam się na leniucha – odpowiedziała.
Dopiero teraz zobaczyłam, że na biurku leżą moje świadectwa ze wszystkich lat szkoły. Były nawet skserowane uwagi z dzienniczka, zaświadczenia lekarskie, całe moje życie.
– Skąd to masz?! – oczy zaszły mi łzami. – To nie twoja sprawa!
Nie czekając na jej odpowiedź, ruszyłam w stronę drzwi. W progu przypomniałam sobie z czym właściwie przysłała mnie tutaj mama. Podeszłam do stołu i wysypałam na niego odłamki szkła, które ktoś wysłał na nasz adres pocztą.
– Słaby prezent! Może tobie się spodoba – mówiąc to wysypałam na stół odłamki lustra.
Mama widząc je cała zesztywniała i zamknęła się w swoim pokoju. Kiedy dzisiaj wybierałam się do babci kazała mi zabrać je ze sobą i pokazać. Mówiła o tym tak długo, że wreszcie wzięłam je dla świętego spokoju. Byłam pewna, że ktoś zrobił sobie kiepski kawał. Na schodach zderzyłam się z jakimś postawnym mężczyzną. Mruknęłam przeprosiny i wyminęłam go.
– Helena? – zawołał za mną.
Nie zatrzymałam się. Nie chciałam mieć nic wspólnego ani z tym miejscem, a tym bardziej z tymi ludźmi. Niecierpliwym ruchem dłoni otarłam łzy cisnące mi się do oczu. Byłam zła na samą siebie, że pozwoliłam się zranić. Ci ludzie nie powinni nic dla mnie znaczyć, byli zupełnie obcy. Kiedy wyszłam na zewnątrz zaczerpnęłam łapczywie powietrza, jakbym się dusiła. Wiosenny wiatr ochłodził moje płonące policzki i uspokoił rozdygotane ciało. Schodząc po stromej górze na busa miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Odwracałam się dwa razy, ale na drodze oprócz mnie nikogo nie było. Chyba zaczynałam mieć paranoję, roześmiałam się gorzko sama do siebie i podskoczyłam, gdy po raz kolejny się z kimś zderzyłam. Przede mną stał mężczyzna średnim wieku. Przestraszona krzyknęłam i odskoczyłam do tyłu. Był odrażający. Ciemne włosy miał ulizane, a wyblakłe oczy patrzyły na mnie z pogardą. Od nieznajomego śmierdziało, jakby w kieszeniach nosił zepsute mięso. Mężczyzna odsłonił wargi w bezzębnym uśmiechu.
– Panienko? – położył mi dłoń na ramieniu.
Powstrzymałam się, by jej nie zrzucić. Mama uczyła mnie, że nie wolno odtrącać bezdomnych tylko dlatego, że często nie pachną za ładnie.
– Tak? – starałam się, by mój głos brzmiał uprzejmie.
– Czy mogłaby mi pani pomóc? – jego głos brzmiał, jakby mówienie sprawiało mu wysiłek. – Potrzebuję trochę informacji.
Serce podeszło mi do gardła.
– Wraca panienka od Trawiskich, prawda?
Postąpił krok naprzód a ja natychmiast się cofnęłam. Na drodze było pusto, nawet gdybym zaczęła krzyczeć nikt by mnie nie usłyszał.
– Skąd pan wie? – głos mi zadrżał.
– Obserwowaliśmy cię – uśmiechnął się drapieżnie.
Cały czas na mnie nacierał a ja cofałam się aż uderzyłam plecami w drzewo.
– Co za wy? – mój oddech stał się urywany. – Przecież ja nic nie zrobiłam.
Nabrałam powietrza do płuc, by jednak spróbować krzyku.
– Krzycz, krzycz – zachęcił – i tak ci nikt nie pomoże. Tatuś nie zadbał o los córeczki – dotknął gorącą dłonią mojego policzka. Miałam wrażenie, jakby ktoś przyłożył mi do twarzy żelazko.
– Powiedz mi, gdzie je ukryłaś, a nie będzie bolało – powiedział prawie, że pieszczotliwe.
Chwycił mnie za ramiona, a ja zgięłam się w pół z bólu. Kolana zaczęły się pode mną uginać. Wydawało mi się, że mężczyzna rośnie a ja staję się coraz mniejsza.
– Dawaj lustra! – był coraz bardziej agresywny. – Albo cię usmażę!
Mężczyzna puścił mnie, a ja chciwie łapałam powietrze. Byłam pewna, że nieznajomy jest szalony, albo miał jakieś porachunki z moim ojcem i chciał się mścić na mnie. Kiedy chciałam się cofnąć, nogi ugięły się pode mną i upadłam na ziemię. Nieznajomy chwycił mnie za bluzkę i przyciągnął do siebie.
– Ostatnia szansa – ostrzegł . – Zapewniam, że wolisz mieć mnie za przyjaciela.
Jakaś siła oderwała nas od siebie, ja poleciałam na ziemię, a nieznajomy uderzył w drzewo. Przede mną stał mężczyzna w czarnym płaszczu i oficerkach. Kiedy uklęknął przy mnie, dostrzegłam ciemne włosy i niebieskie oczy. Chwycił mnie za ręce i postawił na nogi.
– Nic ci się nie stało? – zapytał ciepłym głosem.
Chciałam coś powiedzieć, ale kątem oka zobaczyłam, że napastnik podnosi się z ziemi. Mój wybawca podążył wzrokiem za moim spojrzeniem i wyciągnął spod płaszcza miecz. Widząc broń, krzyknęłam i upadłabym znowu, gdyby mężczyzna mnie nie przytrzymał.
– Zaczekaj na mnie w samochodzie – polecił.
On chyba zwariował? Naprawdę uważał, że wsiądę z obcym człowiekiem do samochodu? Jednak stać bezczynnie i obserwować, jak zabija tego drugiego też nie zamierzałam. Ten, który mnie zaatakował właśnie wydał z siebie, coś jakby warknięcie i ruszył na tego, który mi pomógł. Auto rzeczywiście stało kawałek dalej. Zdziwiło mnie to, że nie zauważyłam, jak mężczyzna nim podjeżdża. Za to bardzo dobrze słyszałam odgłosy walki i uderzenia stali o stal. Przyprawiało mnie to o gęsią skórkę i dodawało sił, by iść szybciej. Nogi miałam ciężkie, jak z ołowiu, widziałam podwójnie, a może i potrójnie. Usta miałam wyschnięte na wiór, a przełykanie przychodziło mi z trudem. Ramiona bolały mnie tak bardzo, że nie byłam stanie ruszać rękami, a rana na policzku płonęła żywym ogniem. Czułam się jakbym przeszła przez pustynię. I nagle to usłyszałam. Ciszę. Była tak głęboka, aż dzwoniło mi od niej w uszach. Chwilę potem ktoś zastąpił mi drogę. Krzyknęłam, ale z moich ust nie dobył się żaden głos. Nim mężczyzna schował miecz, dostrzegłam na nim krew.
– Spokojnie – położył mi delikatnie dłoń na ramionach. – Prosiłem żebyś zaczekała w samochodzie.
Prowadził mnie do auta, nie zważając na mój żałosny opór. Choć dotyk jego dłoni na moich plecach był delikatny, wiedziałam, że nie dałabym rady uciec. Byliśmy coraz bliżej samochodu, a mi robiło się coraz słabiej. W pewnym momencie świat przed moimi oczami zniknął. Kiedy wszystko znów wróciło, siedziałam na fotelu pasażera. Mężczyzna kucał obok mnie z zatroskanym wyrazem twarzy.
– Wypij to – polecił cicho.
Próbowałam uciec przed butelką przystawioną do ust, ale nieznajomy nie pozwolił mi. Praktycznie wlał mi jej zawartość do gardła. Napój był bardzo słodki i wypełnił moje ciało przyjemnym chłodem .
– Od razu lepiej, prawda? – uśmiechnął się smutno.
Parę razy przełknęłam ślinę, z ulgą zauważając, że mogłam robić do bez bólu. Mężczyzna obszedł samochód i zajął miejsce za kierownicą. Widziałam, jak przyciskiem blokuje drzwi.
– Kim pan jest? – wcisnęłam się w najdalszy róg fotela.
– Nazywam się Gabriel Trawiski i jestem twoim wujkiem – patrzył mi prosto w oczy.
Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. „Wujek” łaskawie poczekał aż się uspokoję.
– To jest jakiś dzień przygarniania Heleny? –sarknęłam. – Dziękuję za pomoc, ale dalej poradzę sobie sama – pociągnęłam za klamkę. – Może pan otworzyć?
Nie zareagował. Zachowywał się tak, jakby w ogóle nie słyszał moich słów.
– Albo pan otworzy, albo zadzwonię na policję – sama się skrzywiłam słysząc te słowa.
– Matka miała rację mówiąc, że jesteś pyskata – sprawiał wrażenie rozbawionego.
Otwierałam i zamykałam usta, jak ryba. Ta starucha była bezczelna! Chciałam wyciągnąć telefon z torebki, kiedy zobaczyłam, że ten facet trzyma ją w ręce. Musiał mi ją zabrać, kiedy byłam nieprzytomna.
– To nie jest zabawne – próbowałam panować nad swoim głosem. – Niech mi ją pan odda.
– Tylko by nam przeszkadzała w rozmowie – położył ją obok siebie tak, bym nie mogła jej dosięgnąć. – Ja strasznie nie lubię się tłumaczyć – stwierdził poufale. – Zwłaszcza policji i własnej matce.
– Mama będzie mnie szukać – ostrzegłam.
– Już to załatwiłem – odpalił silnik. – Zapewniłem ją, że się tobą zaopiekuję i włos ci z głowy nie spadnie.
– Nie wierzę panu. Moja mama nigdy nie pozwoliłaby by ktoś obcy gdzieś mnie zabierał – moje policzki płonęły szkarłatem.
– Nie ktoś obcy – poklepał mnie po ręce. –Jesteśmy rodziną. O, już są zwiadowcy –dodał.
Nie zrozumiałam o co mu chodzi, dopóki coś nie uderzyło w szybę od mojej strony. Odskoczyłam, jak oparzona i prawie nadziałam się na hamulec ręczny. Kiedy przyjrzałam się uważniej czarnym pociskom dostrzegałam, że są to ptaki. Słabo znałam się na gatunkach, ale były to chyba kruki. Zwierzęta były całe czarne a pióra połyskiwały w słońcu. Uderzały swoimi ciałami o szyby próbując dostać się do środka. Wszystko to trwało może z pięć minut, jak szybko ptaki się pojawiły, tak samo szybko zniknęły.
– Kim wy w ogóle jesteście? – przełknęłam narastającą gulę w gardle.
– Nie wszystkie plotki są zmyślone. Trawiscy to stary i potężny magiczny ród.
Ale moja droga – uśmiechnął się lekko. – one przyleciały tu po ciebie a nie po mnie.
– Po mnie? – zmarszczyłam brwi. – Ale czemu?
– Zapnij pasy – polecił odpalając silnik.
– Dlaczego po mnie? – nie zamierzała dać się zbyć.
Mężczyzna cmoknął z niezadowoleniem i mój pas sam się zapiął. Było to trochę przerażające, ale teraz miałam większe zmartwienia na głowie. Nie miałam ochoty być zadziobana przez kruki.
– Twój ojciec był strażnikiem lustra – zignorował moją zdziwioną minę. – Po jego śmierci brakujące części zaginęły. Przez sześć lat nikt nie wiedział, gdzie się podziewają. Mieliśmy nie lada zagwozdkę – roześmiał sie sam do siebie. – Podejrzewałem, że przejęli je Magiraci. Ale dzisiaj pojawiłaś się ty – zerknął na mnie szybko – i oburzona rzuciłaś babce losy świata na stolik do kawy.
Mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Byłam pewna, że jeszcze trochę tych rewelacji a wypłynie mi uszami. Wzmianka o ojcu niezbyt mnie interesowała, chyba cały czas nie poradziłam sobie z odrzuceniem z jego strony.
– Co to za lustro? – wykrztusiłam.
– Za lustrem uwięzione są Pycha, Chciwość i Nienawiść, trzy siostry – spojrzał na mnie kątem oka. – Podobno pierwsi magowie uwięzili je za lustrem, by nie niszczyły świata i ludzi. Jednak siostry znalazły sposób na wydostanie się i wciąż popychały ludzi do morderstw, oszustw i wojen. Nie wiadomo w jaki sposób magom udało się pojmać je po raz kolejny – westchnął ciężko. – Podobno za każdym razem krępowali je niezwykle silnymi zaklęciami, których w dzisiejszych czasach nikt nie pamięta. Magowie odkryli, że lustro umożliwia wydostanie się tylko jeżeli jest w całości, dlatego je naruszyli.
Ta historia była strasznie słaba. Tak naprawdę nic w niej nie trzymało się całości. Niby, jak odkryli, że wydostać się z lustra można jedynie wtedy, kiedy jest w idealnym stanie?
– Naruszyli? Czyli potłukli? – upewniłam się.
– Nie, moja droga – uśmiechnął się lekko. – Gdyby je potłukli, równie dobrze mogliby wypuścić siostry wolno. Jedynie wyszczerbili jego niewielką część.
– Aha – zmrużyłam oczy. – A dlaczego lustro wybrało akurat mnie?
– To akurat proste – wzruszył ramionami. – Lustro należy do naszej rodziny od wieków, zawsze jest u jakiegoś Trawiskiego albo Trawiskiej.
Ekstra, ale mnie zaszczyt kopnął, rodzinka chciała mnie tylko tych durnych odłamków. Przynajmniej „wuj” nawet zbytnio się z tym nie krył.
– Macie kawałki – zauważyłam miłym tonem. – To nie możecie zostawić mnie w spokoju?
To było jedyne o czym marzyłam. Powrót do mojego normalnego, trochę nudnego życia. Nie byłam typem, który łaknie przygód. Dzisiejsza dawka emocji wystarczy mi do końca dni.
– Lustro wybrało ciebie – podkreślił mężczyzna. – To ono decyduje, kto będzie go strzegł przed Magiratami.
– Przed kim? – głowa bolała mnie, jak nigdy w życiu.
– Synami Pychy, Chciwości i Nienawiści – wytłumaczył cierpliwie. – Są nieśmiertelni, zostali urodzeni wtedy kiedy siostrom udało uciec z więzienia. Za wszelką cenę będą chcieli cię dopaść – powiedział dobitnie. – Nie będą tacy łaskawi, jak ten dzisiaj.
Ten dzisiaj był łaskawy? Ja praktycznie nie miałam czucia w ramionach a policzek pulsował tępym bólem.
– Pragną uwolnić swoje matki i nie odpuszczą ci nawet na chwilę – pochylił się w moją stronę. – Dlatego trzeba zadbać o twoje bezpieczeństwo.
– Skoro Pycha, Chciwość i Nienawiść są uwięzione dlaczego ludzie przejawiają te cechy? – cały czas mu nie dowierzałam.
Milczał przez dłuższą chwilę, po czym powiedział:
– Nie mam pojęcia. Jednak wiem, że gdyby były wolne, to dopiero wtedy świat stałby się piekłem.
Na to nie przychodził mi do głowy żaden dobry kontrargument.
– Skoro to lustro istnieje, to chcę je zobaczyć – uniosłam dumnie podbródek.
Mężczyzna roześmiał się głośno.
– Hola, hola! – zawołał. – Tego lustra nie można tak sobie zobaczyć. Strzegą go najlepsi z magów, którzy tworzą Gwardię Protektorów.
Patrzyłam na niego bez zrozumienia. Miałam narażać swoje życie dla czegoś, czego nawet nigdy nie widziałam?
– A pan je widział? – zmrużyłam oczy.
Miał minę jakby chciał odciąć sobie język.
– Pan należy do tej gwardii – uśmiechnęłam się z satysfakcją.- Czyli może mnie pan do niego zaprowadzić.
– Nie – uciął wysiadając z auta. – Tylko magowie z gwardii mogą widzieć lustro.
Nawet nie zauważyłam, kiedy otworzył drzwi i pomógł wysiąść z samochodu. Serce znów podeszło mi do gardła. Prawie uwierzyłam w tę całą historię i nie zauważyłam, kiedy wywiózł mnie na jakieś pustkowie. Staliśmy przed sporych rozmiarów domem całym zbudowanym z drewna. Ściany budowli porastał bluszcz, co dodawało mu uroku. Ogród sprawiał wrażenie dzikiego. Ogromne drzewa rzucały cień na taras, na którym stały stół i krzesła. Nawet nie zauważyłam, kiedy podbiegł do mnie mały kundel i obszczekał radośnie.
-Gdzie my jesteśmy? – nie zamierzałam ruszać się z miejsca.
Mężczyzna zagwizdał na psa, na co tamten od razu do niego podbiegł i uciszył się.
– W moim domu – odpowiedział wyciągając klucz z kieszeni płaszcza.
– Nie pamiętam, bym chciała tu przyjeżdżać – nerwowo przygryzłam wargę.
Idiotka, dałam się wciągnąć w jakąś historię i pozwoliłam wywieść gdzieś na koniec świata. Nawet nie miałam ze sobą żadnej broni, ani telefonu, by wezwać pomoc
– Helena, nie mam tu lochów ani cel do przetrzymywania bratanic – zażartował otwierając drzwi. – A zaraz będzie burza – dodał.
Jak na zawołanie niebo przecięła błyskawica, a z nieba zaczęły spadać duże krople. Parę sekund później zamieniły się w prawdziwą ulewę. Nie mając zbyt wielkie wyboru pobiegłam w stronę domu. Dla mojego biednego ciała było to jak przebiegnięcie maratonu. Po przekroczeniu progu od razu znalazłam się w salonie połączonym z jadalnią. W środku wciąż królowało drewno a wszystkie meble wyglądały na bardzo drogie. Wygodnie wyglądające kanapy stały obok kominka, w którym za sprawą pstryknięcia palca mężczyzny rozpalił się ogień. Na ścianie naprzeciwko stał regał cały zastawiony książkami.
– Rozgość się – powiedział rzucając płaszcz na kanapę. – Chcesz coś do picia?
Pokręciłam głową.
– Chcę wiedzieć dlaczego tu jestem.
– Usiądź – odsunął mi jedno z krzeseł.
– Nie chcę siedzieć – brzmiałam, jak pięciolatka – chcę wracać do domu.
Mężczyzna sam usiadł na jednym z krzeseł i patrzył na mnie wyczekująco. Chyba przyjął strategię traktowania mnie, jak dziecka sprawiającego problemy.
– Dom to nie jest dla ciebie bezpieczne miejsce – oznajmił.
Oniemiałam a on mówił dalej.
– Magiraci będą chcieli zdobyć kawałki lustra, nie poradzisz sobie sama.
– A z wami sobie poradzę? – prychnęłam. – Dwadzieścia lat dawałam sobie radę to teraz nie będę dokładać wam problemów. Poza tym, gdyby nie lustro – w moim głosie pojawiła się gorycz – nigdy byśmy się nie spotkali, prawda?
Widziałam, jak zadrgał mu mięsień na szczęce. Odwróciłam się na pięcie i chciałam wyjść, ale kiedy doszłam do drzwi zamek sam się w nich przekręcił.
– Nie tak szybko, moja droga – dobiegł mnie głos mężczyzny. – Nie skończyliśmy rozmawiać.
Nim zdążyłam mrugnąć znalazłam się z powrotem w jadalni i do tego siedząc na krześle. Pewnie, gdybym próbowała wstać okazałoby się, że jest to niemożliwe.
– Nie sądziłem, że będziesz taka nieskora do współpracy – mruknął i powstrzymał mnie ruchem dłoni, kiedy chciałam coś powiedzieć. – Może ustalmy warunki, w jakich zgodziłabyś się tutaj zostać.
– To niemożliwe – prychnęłam. – Poza tym tamta kobieta mówiła, że mam mieszkać tam.
Uśmiechnął się lekko.
– A chcesz tam mieszkać?
Pokręciłam szybko głową. Z dwojga złego wolałam to miejsce od tamtego. Ten mężczyzna wydawał się łatwiejszy do polubienia niż tamta stara baba. Mimo, że te jego sztuczki z magią doprowadzały mnie do furii.
– O co chodziło z tamtą umową?- zapytałam.
Przez chwilę zamykał i otwierał usta. Widziałam, jak zastanawia się nad najbardziej dyplomatyczną odpowiedzią.
– To taki stary zwyczaj… nie przykładamy do niego zbyt wielkiej wagi.
– Świetnie – uśmiechnęłam się słodko. – W takim razie chcę umowę mówiącą, że tamta nie obowiązuje – nie dałam mu dojść do słowa. – To mój pierwszy warunek. Wtedy może rozważę waszą propozycję.
Po wyrazie twarzy mężczyzny widziałam, że nie wątpi w moje słowa. Po chwili wstał i powiedział, że musi wykonać pare telefonów.
Nie miałam pojęcia, co będzie. Nigdy nie poznałam ojca, a nagle w pakiecie dostawałam rodzinkę, kawałki lustra i polujących na mnie wariatów. Zgodziłam się zostać z wujem na próbę, sama chciałam przekonać się, jak poważne niebezpieczeństwo mi grozi. Może nie będzie tak źle? Kiedy patrzyłam na krzątającego się wuja, na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Katarzyna Szmuc
Obraz wyróżniający: Obraz autorstwa Freepik. Darmowa licencja.