Przypominam sobie, jak odczytywano Proces Kafki. Ktoś widział w nim opis i krytykę systemu biurokratycznego CK Austrii. Podobnie zresztą pisano o Musilu i jego Człowieku bez właściwości, dodając, że to powieść z kluczem. Nie interesują mnie (zajęcie dla plotkarzy) żadne klucze. Klucz może być impulsem do tworzenia, ale odbiorca dzieła powinien się potem bez niego obyć. Klucza można nie poznać albo o nim zapomnieć, a opowieść – zamknięta między okładkami autonomiczna całość – powinna zachować swoje przesłanie. Inaczej umarłaby wraz z posiadaczami klucza, a przeniesiona na antypody bądź w przyszłą epokę, utraciłaby walor czytelności. Jeśli ktoś reklamuje i poleca mi opowieść jako opartą na faktach, powinien uczciwie dodać, że na tych samych faktach można osnuć inne opowieści. Cóż bowiem jest faktem? – że strawestuję słynny cytat z Nowego Testamentu.
Powróćmy do Kafki i Musila . Co mnie obchodzi podobieństwo do zdarzeń lub postaci, których nie znam i których już dawno nie ma? Podobieństwo subiektywne i iluzoryczne! Po co mi literackie, więc odnośnie faktów niepewne przedstawienie piętrowej struktury administracji Monarchii Austro-Węgierskiej? Było, minęło i nawet obeszło nas bokiem. Ciekawią mnie odniesienia nie do czasów minionych, ale do tego, co trwalsze i wydaje się nam, że nie przemija, zapada w nas na stałe, jako wzór naszej kultury, co może być dla nas użyteczne, bo dotyczy stale aktualnej naszej rzeczywistości. Wizja symboliczna, bardziej uniwersalna od zdarzeń i obrazów, które ją budują, jest jądrem literatury, a piszący nie muszą być tego świadomi. Jeśli chcemy usłyszeć coś nieznośnie głupiego, poprośmy pisarza, żeby powiedział coś mądrego. Jeśli nie dostaniemy od niego w mordę, skłębi się, zasupła, i palnie coś głupiego. Wielokrotnie to słyszałem. Ludzie już mają tak ze szkoły, że boją się bądź wstydzą odpowiedzieć: nie wiem, nie znam, nie umiem.
Samotność Józefa K. jest także moją samotnością ponieważ jest samotnością wszystkich. Jej opisanie czyni ją znośniejszą – oto udręka uzyskała formę. Solidarność w samotności łagodzi jej ciężar. Lżej jest umierać skoro wszyscy umierają.
Trafniejszą od przypisywanie tej powieści wizji biurokratycznego systemu CK Austrii, jest konkluzja nieco szersza, że przedstawia ona wszelkie biurokratyzmy jako nieodłączny element zniewolenia jednostki w jakiejkolwiek cywilizacji. Rodzi się pytanie: czyżby taka była, jest i będzie niezmienna i konieczna struktura każdej społeczności? Coś jak prawo grawitacji obowiązujące bezwzględnie przez wieki i we wszelkich warunkach?
Istnieje jeszcze szersze i bardziej uniwersalne ujęcie Procesu jako przypowieści o nieuchronnym losie każdej jednostki w dowolnej ludzkiej gromadzie. Procesowi temu podlegają wszyscy, tylko nie wszyscy zostali o nim powiadomieni. Z lektury wiemy, że nie ma to znaczenia, bo niewiedza, że się podlega procesowi, wcale od niego nie uwalnia. Wszyscy jesteśmy sądzeni, jeśli nie wprost, to zaocznie, nie zawsze mając tego świadomość. Jakie to ma znaczenie skoro wyrok już zapadł i będzie wykonany? Nie wiemy tylko: kiedy – i nawet nie mamy kogo spytać o datę egzekucji. Ci, rzekomo coś o niej wiedzący, także nie znają jej dokładnie. Ponadto są wśród nich niegodni zaufania oszuści.
A może w przypadku Józefa K. proces odbywa się tylko w imaginacji bohatera, co sugeruje senny, nadrealistyczny klimat narracji?
To ujęcie uniwersalne, a przy tym jeszcze bardziej pesymistyczne. Nasze uczucia, z którymi się utożsamiamy, byłyby tylko halucynacją; wszelkie nasze doznania miałyby wagę dymku z papierosa i tym samym stalibyśmy się urojeniem?
Ze szczerych rozmów o tej książce wiem, że niełatwo ją strawić licznej ciągle gromadzie czytelników przywykłych do przedstawiania niby realistycznego. W ich języku brzmi to tak: lubię taki opis świata, jakim go widzę. Tymczasem realizm to tylko konwencja – podobieństwo do jakiejś złudy mylonej przez nas z rzeczywistością.
W kwestii realizmu podobnie jest z odbiorem teatru, filmu, malarstwa. Najbardziej wolna od nachalnego „realizmu” jest muzyka, chociaż i w niej potrzeba niektórym odwołania do widocznej, zmysłowej i namacalnej, naocznej ich zdaniem prawdy. Mówią tacy: prawdą jest to, co widać. Powinni powiedzieć: „co ja widzę” – a to już nie to samo. Nie ma zespołowego „co widać”.
Proces nie jest narracją, w XIX-wiecznym rozumieniu realistyczną. Podczas lektury miałem przed oczami oglądane równolegle w owym czasie nieme filmy Fritza Langa; czarno-szarą, mroczną, rozmytą nocną mgłą scenerię opustoszałych ulic z ekspresyjnie powiększonymi na fasadach budynków cieniami przemykających samotnie postaci. Symptomatyczne – cienie ludzi niewidocznych.
Interpretacji może być tu wiele, i one mogą się wzajem przenikać i uzupełniać. Akcję Procesu umieścił Kafka poza określonym czasem i miejscem, a brak nazwiska bohatera sugeruje, że jest to „człowiek nikt”, którym może być każdy. Warto byłoby obejrzeć, przed czytaniem lub w trakcie, rysunki autora – ekspresyjne sylwetkowe ujęcie bezimiennej samotności.
Czcicielom realizmu, na niedorzeczne lecz jakże często zadawane pytanie; o czym to książka? – odpowiedziałbym: Nie umiem tego ująć w kilku słowach… ale na miłość boską, nie chodzi w niej o biurokrację CK Austrii. Gdyby w powieściach chodziło o dosadne uwiecznienie tego, co „tu i teraz”, należałoby książki grzebać razem z pisarzami. Wartość literatury jest w tym, co wykracza poza czas jej tworzenia. Na ogół książki (zwłaszcza głośne) nie giną nagle, lecz starzeją się podobnie do ludzi. Umierają w nich z wolna jakieś wątki, coś się wykrusza, ale w tych wybitnych pozostaje na dłużej jakieś jądro, jak w starzejącym się ciele na długo trzyma się rześka dusza. Moim zdaniem książki także umierają; jedne wolniej, inne szybciej. Histeryczna, czy też melancholijna wiara Horacego „Nie wszystek umrę” również blaknie. Dzisiaj, i tak coraz mniej liczni, z całej twórczości poety znają tylko to epitafium. Trochę czasu i o nim zapomną.
Odpowiadając dalej, dodałbym, że Proces dotyczy całego życia lub takiego jego wątku, który cię najbardziej teraz nęka. Mówiąc inaczej: proces zaczyna się w chwili, w której świadomość ukazuje niemożliwy do pokonania absurd własnego bytu, niepokojącą dziwaczność losu doprowadzoną w opowieści do końca. Do końca nie tylko i akurat Józefa K. – do końca każdego z nas!
Koniec!? Wszystkim wiadomo, że nieuchronny, lecz nieliczni pomyśleli, jaki będzie naprawdę, czyli jaki jest. Rozmaite opowieści o nim krążą. W wyobrażeniu Kafki jest szpetny, pozbawiony patosu i wzniosłości. Ostatnia droga Józefa K., czyli golgota, bo pod przymusem wiodą go strażnicy sądu do podmiejskiej samotni, jest niepozbawiona właściwego autorowi humoru, najczarniejszego ze wszystkich. To humor, który nie bawi a przeraża i pozostawia przygnębiający posmak. I to ostatnie, genialne zdanie, którego nie zamierzam przytaczać: niech ciekawi zajrzą sobie do książki.
Czesław Kabala