Piotr Wojciech Kotlarz-„Dotknięcia zbrodni”(Danton i Robespierre) Sztuka, (nie tylko historyczna) w dwóch aktach(…)

0
497

© Piotr Wojciech Kotlarz

Dotknięcia zbrodni

(Danton i Robespierre)

Sztuka, (nie tylko historyczna) w dwóch aktach

Aktorzy:

Robespierre Maximilien de (dożył 36 lat) – Niski, przeciętnej urody. Blady i wątły. Z wyglądu niepozorny, miał słaby wzrok, bywał niekiedy roztargniony. Niespokojny, niepewny siebie i pryncypialny. Elokwentny w mowie i piśmie, ale miał trudności z publicznym przemawianiem.

Trzymał się prosto, kroczył twardo, szybko i jakby raptownie; zaciskał często ręce, niczym w jakimś nerwowym skurczu, ten sam ruch zauważało się w jego barkach i karku, którymi poruszał konwulsyjnie w prawo i w lewo; ubierał się z wykwintną czystością, czesał zawsze starannie, mrugał zapewne na skutek tych konwulsyjnych ruchów. Nosił fraki w paski, oliwkowe lub niebieskie, wytworne kamizelki. Białe krawaty wiązał w fantazyjne kokardy. Nosił przy sobie drugą parę okularów w grubej oprawie, by je umieszczać na swoich zielonych szkłach, kiedy chciał widzieć słuchaczy wyraźnie. Był zarazem krótko i dalekowzroczny.

Danton George (1759-94. Dożył 35 lat) – Dobrze zbudowany, raczej brzydki. Lubił fraki, buty, pończochy i żaboty w najlepszym gatunku, ale może nie zawsze w najlepszym smaku: świadkowie wspominali z lekkim przekąsem jego szkarłatny frak nadto rzucający się w oczy. Nie chodził zapięty na ostatni guzik, pozwalał sobie na swobodę nie tylko zachowań, ale i ubiorów.

Służący/kelner/szpicel/przedstawiciel ludu/ sankiulota/żołnierz (Postaci te gra ta sama osoba. Wyróżnia ich ubiór – na przykład długie pantalony w paski i czerwone czapki wolności, ubiór robotnika paryskiego z tego okresu, mundur żołnierza). Starszy mężczyzna w wieku ok. 45-60 lat.

Akt I

Scena I

[Pierwsza dekada października 1792.] Poznanie i współpraca.

Robespierre, Danton, Służący.

Pokój. Stół zasłany jakimiś dokumentami. Obok taca z pomarańczami. Przy stole dwa krzesła, na jednym z nich siedzi Robespierre i coś pisze. Kreśli, poprawia. Wreszcie odkłada dokument i zdejmuje okulary do czytania. [Nosi podwójne okulary].

Wchodzi służący.

Robespierre – odwraca się. A jesteś? Dobrze. Posłuchaj. Zakłada ponownie drugie okulary i czyta.

„Idź i powiedz swoim kolegom, że jeśli tak bardzo chcą pomóc cierpiącym biedakom, żeby tu przyszli i dołączyli do przyjaciół ludu. Powiedz, żeby dłużej sztuczną zwłoką nie krępowali naszego postępowania; powiedz im, żeby już więcej nie próbowali niegodziwymi środkami nas zmusić, byśmy odstąpili od powziętych postanowień; ale jako duchowni – jako godni naśladowcy swoich mistrzów – niech się wyrzekną luksusu, który ich otacza, i tego splendoru, wobec którego ubóstwo rumieni się ze wstydu – niech powrócą do skromności swoich początków – niech zwolnią swoich pysznych lokajów, którzy ich obsługują – sprzedadzą swoje wspaniałe powozy i cały nadmiar swego bogactwa obrócą na żywność dla ubogich”.

Służący – Mocne słowa… Do kogo skierowane?

Robespierre – Wygłosiłem tę mowę w Zgromadzeniu Narodowym. Do arcybiskupa Nimesa przed przyłączeniem się klechów do stanu trzeciego. Kler blokował wówczas nasze prace.

Służący – Ale, widzę, że wciąż pan nad nią pracuje.

Robespierre – Z pewną dumą. Włączę ja do pism zebranych. Dla pamięci, dla potomnych.

Słychać dźwięk dzwonka.

Robespierre – To chyba on, Danton. Otwórz, proszę.

Służący wychodzi. Robespierre przenosi dokumenty ze stołu na komódkę i ponownie siada przy stole, tyłem do wejścia.

Służący po chwili wraca wprowadzając Dantona.

Służący – Obywatel Danton do pana..

Robespierre – Odwraca się, podnosi się z krzesła i podchodzi do Dantona z wyciągniętą ręką. Witaj przyjacielu. Danton wchodzi do pokoju. Próbuje objąć Robespierre’a, ten jednak pozostaje na uścisku dłoni. [Robspierre odtrącał przyjacielską wylewność uczuć, uściski, pocałunki.] Służący zostaje na zewnątrz Cieszę się, że przyjąłeś zaproszenie. Odsuwa drugie krzesło przy stole. Siadaj proszę… Napijesz się kawy?

Danton – Nie, dziękuję. Wolę wino.

Robespierre – Ja jestem miłośnikiem kawy.

Danton – Wiem. Umieściłeś ją nawet na liście produktów pierwszej potrzeby. Choć to produkt importowany… Cóż, wszyscy mamy jakieś słabości. Oby tylko takie.

Robespierre – Urażony. Kawa pomaga w koncentracji, myśleniu. To jest produkt pierwszej potrzeby!

Danton – [Godził się z innymi w kwestiach małych, nieistotnych] Masz rację. Nie mówmy o tym.

Robespierre – Podnosi leżący na stole dzwonek i dzwoni. Po chwili wchodzi służący. Staje przy wejściu. Nie biorę niczego dla siebie. Skromna pensja deputowanego mi wystarcza. Dostrzega służącego. Dobrze… Przynieś jedną kawę, butelkę wina i kieliszek.

Danton – I deskę serów, jeśli można?

Robespierre – Śmiejąc się. Oczywiście i deskę serów. Służący wychodzi.

Danton – Siadając. No i po wyborach. Skład Konwentu ustalony. Szkoda, że nie przyjąłeś propozycji…

Robespierre – Też siada. Nie pchałem i nie pcham się do władzy. Przecież to ja wymyśliłem…, ja wprowadziłem w Zgromadzeniu wniosek, by deputowani nie mogli być ponownie wybierani do Rządu. Dziś jednak uważam, że należy ratować zdobycze rewolucji… Moje miejsce jest jednak w klubie jakobinów, w Komunie Paryża. Funkcje rządowe dziś nie dla mnie. [Po pauzie]. Nie jest najlepiej. Żyrondyści stanowią w Konwencie znaczną siłę… Przypuszczam, że będą chcieli powstrzymywać reformy, że bliżej im do monarchii niż do ludu. Zdobyliśmy świątynię wolności rękoma, wciąż spętanymi kajdanami despotyzmu.

Danton – Na szczęście to my mamy dziś poparcie ludu.

Robespierre – Twoja pozycja w rządzie po 10 sierpnia jest bardzo mocna.

Wchodzi służący, wnosząc kawę, wino i deskę serów. Kawę podaje Robespierrowi, kieliszek przed Dantonem, deskę sera i butelkę stawia pośrodku stołu.

Robespierre – Dziękuję Marcelu. Jesteś już dzisiaj wolny. Jutro przyjdź później. Będę długo pracować w nocy.

Służący – Wychodząc. Do widzenia.

Danton – Tak, to ja kazałem zamordować tego zdrajcę, de Mandata, (z pogardą) markiza, dowódcę Gwardii Narodowej. Ja byłem głównym inspiratorem szturmu ludu na Tuileries. Uważałem… i chyba słusznie, że po agresji Prusaków i upadku twierdzy Verdun, gdy dowództwo pruskiej armii już mówiło o końcu, i o – ich zdaniem – panującej u nas „anarchii”… – milczy chwilę po czym powtarza stanowczo – tak, uważałem i dalej uważam, że powstanie było jedynym wyjściem.

Robespierre – Słusznie, słusznie… Po chwili. Głupcy… naszą rewolucję zwą anarchią. Wstaje i nalewa Dantonowi wino. Anarchia? Czasami rzeczywiście sprawy wymykają się spod kontroli.

Danton – Rewolucja jest jak rozpalona lawa wulkanu niszczy wszelkie przeszkody, które stają na jej drodze… Ulica jest nieprzewidywalna… i do tego ich agenci. Chcieli przywrócenia monarchii absolutnej… Przy tym na froncie nie działo się najlepiej… Powtarzam, tylko powstanie mogło nas uratować.

Robespierre To oczywisteA wojna? Popatrz, jeszcze w czerwcu 1792 w „Obrońcy Konstytucji” pisałem… Sięga po gazetę. Szuka tekstu. Zaraz… O, mam. Czyta. Z patosem: „Kiedy potężny naród prowadzi wojnę o wolność, zbiera się w sobie, maszeruje pod kierunkiem przywódców wybranych przez siebie spośród najbardziej gorliwych obrońców równości i interesu publicznego. W czasie, kiedy wypowiada wojnę (o wolność), czyni gruntowne przygotowania, by zapewnić sobie sukces w tym przedsięwzięciu. Jego cel jest wzniosły, jego siły niezmożone, jego poczynania mądre i wielkie; atakuje z nagła i nieodparcie (…). Nie okupuje bolesnych zwycięstw strumieniami krwi”. Rzuca gazetę. Wściekle. Ostrzegałem. Nie byliśmy przygotowani do wojny. W sierpniu wszystko się zmieniło. Klęski na froncie. Powstanie było konieczne! Manifest pruski zapowiadał surowe kary dla wszystkich, którzy będą bronić osiągnięć rewolucji. W Paryżu był głód, panowała histeria. Krążyły wiadomości o dywersji, jaką wewnątrz tworzyli arystokraci i księża, którzy nie złożyli przysięgi na wierność państwu. Gdyby nie to powstanie byłoby już po nas.

Danton – Wiele zależy od wojny. Początkowo myślałem, że nasze dążenie do tego, by otoczyć Francję siecią siostrzanych republik będzie znacznie prostsze, że będzie możliwe do osiągnięcia tylko siłami Francji. Skąd jednak brać pieniądze na utrzymanie armii w okupowanych krajach?

Robespierre – I tam jest wielu przeciw nam. Niesiemy hasła wolności, ale obalanie monarchii, odsuwanie od władzy arystokratów wymaga czasu. Społeczeństwa innych krajów nie dojrzały jeszcze do rewolucji, jak Francuzi.

Danton – Jeśli Republika nie chce zbankrutować konieczne są kontrybucje. Musimy w krajach okupowanych uprawiać politykę konfiskat, sekwestrów, podatków od bogaczy… Żołnierze zawsze żyli z wojny.

Robespierre – Tak, masz rację. To wprawdzie wbrew zasadom, to wbrew prawu, ale to jedyna droga. Wszędzie mamy wrogów, i tu w kraju i za granicami.

Danton – Próbuje wino. Dobre… Wiesz… czasami dręczy mnie, jednak, pamięć tych zbrodni, tych masakr we wrześniu.

Robespierre – Bierze i obiera przy pomocy nożyka pomarańczę. Ja bym określił te wydarzenia sprawiedliwością wymierzoną z woli ludu.

Danton – Ja widziałem je z bliska. Głowy zatknięte na piki, rozerwane ciała. Nigdy nie zapomnę tego obrazu. Jeśli tak ma wyglądać sprawiedliwość? (…) Nie chciałem tego, ale to przecież i ja jestem za te wydarzenia współodpowiedzialny… Tyle ofiar… mówią, że zamordowano ponad 1500 skazańców… jeszcze i te kobiety… Samosądy. Ostro. Do cholery, to przecież zwykła zbrodnia!

Po pauzie. Ale, czy mogliśmy coś zrobić? Wybory do Konwentu były w toku, w mieście rządziła Komuna. Innych władz nie było. A co robiła Gwardia Narodowa? Stała z boku. Miałem tam wprawdzie wciąż wpływy… mogłem coś zrobić…

Robespierre – Zostaw ten temat… Rewolucja wymaga ofiar. Zapomnijmy o tym. Powtarzam, to lud wymierzył sprawiedliwość. Zjada kawałek pomarańczy. Przyszedł czas, że możemy przebudować ten świat… z ludem i dla ludu. To i dzięki tobie… twym działaniom, twej postawie.

Danton – Natura obdarzyła mnie mocnym kośćcem i nadała mej twarzy brutalną siłę. Pochodzę z rodziny, której nie osłabiła ochrona własnych przywilejów; mój byt zawdzięczam samemu sobie. Wiem, że jestem zapalczywy, ale w życiu zawodowym i prywatnym pracuję nad tą cechą… Poświęciłem całe życie ludowi, a teraz, kiedy nie jest osaczony, kiedy ma broń i gotów jest rozbić ligę obcych mocarstw, jeśli się nie zgodzi sama rozwiązać, umrę za jego sprawę, jeśli będę musiał. Jego odwaga go unieśmiertelni. Wypija wino.

Robespierre – W końcu, ja też uważam się za reprezentanta ludu… powiem więcej, uważam się za jego przedstawiciela. Postanowiłem poświęcić życie walce o jego prawa. Wstaje, nalewa Dantonowi wino i ponownie siada. To jednak bardzo trudna droga. Lud jest przy tym bardzo niebezpieczny… jego zapalczywość.

Danton – Gdyby lud nie był gwałtowny, rewolucji nie byłoby wcale.

Robespierre – To jednak niebezpieczny żywioł.

Danton – Lud jest narzędziem rewolucji. To my mamy się nim posłużyć. Naród podczas rewolucji jest jak spiż, który gotuje się w tyglu wielkiego pieca. Statua Wolności jeszcze nie jest odlana. Ten metal wre. Jeśli nie będziemy pilnować tego pieca wszyscy spłoniemy. Nad ludem można jednak zapanować… Na przykład wczoraj… otoczyły mnie kobiety. Matki poległych żołnierzy. Rzucały obelgi, na rząd i na mnie. Podjąłem rozmowę. Wyjaśniłem, że po to rodziły dzieci, by te mogły ginąć za ojczyznę. Że one wypełniły swą misję, i że ich synowie przejdą do historii. Dziękowały mi i życzyły sił bym wytrwał w służbie kraju.

Robespierre – Burżuazja właściwie już osiągnęła swe cele. Teraz czas by walczyć o cele ludu.

Danton – Zastanawiam się, jak długo powinien funkcjonować sojusz burżuazji z ludem? Co należy zrobić, aby żywioł ludowy, potężny, ale trudny do pokierowania, nie zdominował burżuazji? Jaką cenę burżuazja powinna zapłacić swemu ludowemu aliantowi? (…) Czy ma być to tylko sojusz ze wspólnym wrogiem? Z arystokracją, z klerem? Czy też należy go przekształcić w blok oparty na wspólnocie celów? Czy i jakie maja być te wspólne cele?

Robespierre – Sądzę, że są wspólne. Lud żyje żarliwą nadzieja na nadejście lepszego świata, ale i obawą przed zdradą. Ten lęk ma swe podstawy. Zdrada czai się wszędzie. Pokonamy i to. Musimy dokończyć naszą sprawę.

Danton – I ja tego chcę. Równe szanse dla wszystkich, równe prawa… Kończy kolejny kieliszek wina.

Robespierre – Bierze butelkę i nalewa wino. Masy są ciemne, niewykształcone, ślepe. By to zmienić trzeba pokoleń. Nie mamy tyle czasu

Danton – A dajmy im wykształcenie elementarne, to wyrówna szanse ubogich. Zdaję sobie… to jasne… sprawę, że trudno będzie wprowadzić tę zasadę na wsi, ale musimy wprowadzić reformy oświaty… Gadał o tym nawet ten arystokrata… Condorcet. Uważał on, że wykształcenie da także ludziom ubogim możliwość dochodzenia do bogactwa dzięki talentom. Wszystko jednak, jak mówisz, wymaga czasu.

Robespierre – Tak, ja też zawsze uważałem, że musimy przeprowadzić reformę oświaty. Zacząć trzeba już, teraz…

Danton – Zgoda, ale do zwycięstwa trzeba nam przede wszystkim odwagi, odwagi i jeszcze raz odwagi.

Robespierre – Tak, mamy wciąż wielu przeciwników. Oni wciąż są silni. Spiskują, rozpuszczają plotki.

Danton – Dlatego mówiłem: odwagi! Gdy zwycięży kontrrewolucja to już po nas. Przecież jej zwycięzcy przede wszystkim wystąpią przeciwko nam.

Robespierre – Właśnie, dlatego połączmy siły. Razem jesteśmy w stanie zrobić bardzo wiele. Po pauzie. Podobno masz zostać ministrem sprawiedliwości?

Danton – Już nim jestem. Od wczoraj. Trudna funkcja, ale jakoś sobie poradzę. Nikt z nas nie ma przecież doświadczenia w rządzeniu. Tyle spraw, decyzji…

Robespierre – Przed nami proces króla.

Danton – Jeśli król stanie przed sądem, to jakby już nie żył. Może uda się uniknąć procesu.

Robespierre – Wstaje od stołu i mówi chodząc po swojej stronie stołu. Pierwszy raz zetknąłem się z królem jeszcze w szkole… Byłem prymusem… Wybrano mnie, bym wygłosił przed nim wiersz, gdy odwiedzał szkołę… Byłem bardzo przejęty, długo się przygotowywałem. Król nie miał czasu mnie odsłuchać. Naraził mnie na śmiech kolegów, arystokratów (po chwili milczenia…) Zawsze zresztą uważali mnie za kogoś gorszego.

Danton – Ja kiedyś uciekłem ze szkoły, by zobaczyć jak zostaje się królem. Już w wieku 15 lat chciałem być świadkiem wielkich wydarzeń historycznych i odbyłem pieszą wędrówkę na koronację Ludwika do Reims. Śmieje się. Nawet go nie zobaczyłem. Zbyt wielu ludzi, tłum. Nie wpuścili mnie do katedry.

Robespierre – Wciąż chodząc, tym razem wokół stołu. Wszyscy śmiertelnicy są równi; wyróżniają się nie urodzeniem, ale cnotą. W każdym państwie prawo musi być powszechne, a śmiertelnicy, kimkolwiek by byli, są wobec niego równi. To słowa wypisane na Ołtarzu Ojczyzny w 1790 roku. Staje za Dantonem. Król musi odpowiedzieć za swoje zdrady.

Danton – (O królu) Odwracając się w stronę Robespierre’a. Nie chciałbym dziś być na jego miejscu. Jest niewiele od nas starszy, ma 38-39 lat. Ci z Komuny Paryża, zamknęli go w Temple, oficjalnie motywując tę decyzję względami bezpieczeństwa… Tłumy często krzyczą pod jego oknami. Na pewno się boi. Może tylko czekać. Na nic nie ma wpływu. Nie może o niczym decydować.

Robespierre – Ludzie różnie zachowują się w strachu. Słyszałem, że ex-król sporo czyta. Podobno w trzech językach. Podobno też tłumaczy z hiszpańskiego na francuski jakąś książkę. To przecież wykształcony człowiek…. Wcześniej, po prostu grał na przeczekanie. Sądził, że rewolucja sama się wypali… Przeliczył się.

Danton – A ja wciąż, uważam, że i dziś dla Francji dobrym ustrojem jest monarchia konstytucyjna. Prawa króla powinny jednak być bardziej ograniczone.

Robespierre – W Zgromadzeniu protestowałem przeciwko królewskiemu prawu weta. Dziś jednak na monarchię konstytucyjna chyba już za późno.

Danton – Często o tym myślę. Król jest swego rodzaju ofiarą systemu. Jego własność i własność państwa uważaliśmy wcześniej za to samo… Bankrutowało państwo, zbankrutował i on. Próba reformy monarchii zaczęła się zbyt późno.

Robespierre – Nie zajmuje mnie los króla. Kto zatroszczy się o los ludu?

Danton – Wyjmuje z kieszonki kamizelki zegarek kieszonkowy. Otwiera kopertę i odczytuje godzinę. Osiemnasta! Do diabła! Zagadaliśmy się. Już osiemnasta, a ja obiecałem żonie, że będę na kolacji właśnie o szóstej. Wstaje z krzesła. Żona zaprosiła naszego sąsiada.

Robespierre –Pozdrów ją ode mnie… i życz zdrowia.

Danton – Dziękuję. Dziękuję, tym bardziej, że po ostatnim połogu coś choruje. Boję się, czy to nie coś poważnego?

Robespierre – Mam nadzieję, że nie… Tym szczersze me życzenia.

Danton – Muszę lecieć, a tyle spraw jeszcze do obgadania. Cóż, spotkamy się jeszcze nieraz. Do widzenia.

Robespierre – Również wstając. Do zobaczenia.

Scena II

Przed procesem króla. Czy może i ma dojść do procesu?

[21 listopada 1792 roku. 20 listopada odkryto żelazną skrzynkę. Dowód zdrady króla.]

W klubie Jakobinów.

Danton, Robespierre, Sankiulota.

Danton i Robespierre siedzą po przeciwnych stronach dużego stołu, wokół którego ustawionych jest osiem krzeseł.

Robespierre – Chcę ci podziękować za pomoc wobec ataku Louveta… Jego podłych oskarżeń. Zarzucał mi oczernianie brissotów, (z ironią) jego zdaniem „najczystszych patriotów”, tyranizowanie paryskich elektorów, bałwochwalczy kult mojej osoby… Co za brednie.

Danton – Na szczęście lud był po twej stronie. Owacja trybun… Moja pomoc? Cóż, to zwykła przyzwoitość. Nie znam wielu tak bardzo zasłużonych dla Republiki jak ty.

Robespierre – Jak my obaj.

Danton – Żyrondystów rozwścieczył twój program prawa agrarnego. Złapali dziś prawie całą władzę: kontrolują Konwencję, armię, skarb.

Robespierre – Jest jeszcze Komuna Paryża, są Jakobini, sankiuloci.

Danton – Żyrondyści chcą już końca rewolucji. Czas porządkować prawa.

Robespierre – Jeszcze nie wszystkie sprawy zostały rozwiązane… Jeszcze trzeba wielu reform. Są tacy, którzy wzbogacili się na przemianach… wielu nieuczciwie… teraz boją się o swą własność i stąd te ich ataki.

Danton – Nie widzę niczego złego w bogaceniu się na rewolucji.

Robespierre – Uczciwość, Cnota. To największe ideały Republiki.

Danton – Bogacić można się również uczciwie. Trzeba tylko potrafić dostrzec szansę.

Robespierre – Mnie wystarcza moja dieta. Nie dążę do bogactwa, chcę tylko dobra Republiki, chcę dokończyć rewolucję.

Danton – Przypominam sobie naszą poprzednią rozmowę… Myślałem nad nią. Wiesz, i ja pogodziłbym się bez bólu ze szczerze liberalną i rzetelnie konstytucyjną monarchią konstytucyjną. Dziś zwłaszcza, kiedy mamy wojnę domową i obcą inwazję musimy mieć silny rząd.

Robespierre – Monarchia konstytucyjna? Powrót władzy króla? Już to Ci mówiłem, jego władza… wobec faktu zdrady jest już niemożliwa. Dziś już jedyną drogą jest Republika. Może powołaliśmy ją przedwcześnie, może lud jeszcze nie dojrzał do tej formy? Może? (…) Nie ma już innego wyjścia.

Danton – Potrzebujemy silnego rządu. Wojna, a i kontrrewolucjoniści wciąż są silni. Ci z Wandei…

Robespierre – A ja bym się zgodził tu z żyrondystami, że silny rząd może doprowadzić do dyktatury, despotyzmu.

Danton – Przecież nie musi tak być.

Robespierre – Konieczna jest kontrola rządu. Nie można dziś ufać nikomu.

Danton – Ustępuje. Godzi się. I słusznie. Powołajmy odpowiednie instytucje… Wracając, jednak, do sprawy króla… Stracenie go na pewno utrudni porozumienie z monarchiczną Europą, nie wszystkie kraje dojrzały do rewolucji. Wiem, że monarchowie nie chcą ratować Ludwika, lecz chcą jedynie zniszczyć naszą pracę, nasze osiągnięcia. Chcą przywrócić tyranię. Wiem, ale czy warto za głowę króla ryzykować wojnę. Może lepszym rozwiązaniem będzie na przykład banicja? Banicja jego i arystokratów. A tych, którzy spróbują wrócić będziemy ścinać.

Robespierre – Banicja? Nie wykluczam takiej możliwości. Jest jednak pewnym, że wówczas będą dalej walczyć spiskować… Będą knuć, montować przeciw nam wrogie koalicje… To trudna decyzja. Wiem, że wygnanie Ludwika stanowi dla nas niebezpieczeństwo. Za granicą będzie szukać sojuszników, parł do wojny. Z drugiej strony banicja Kapetów to, jednak, kwestia republikańskich zasad. Opowiem się za wygnaniem.

Danton – Z pewną ulgą. Słusznie, to zasady. Nie możemy od nich odstępować z powodu chwilowych emocji… Banicja. Takie jest dzisiaj i moje zdanie.

Robespierre – Dowodów zdrady króla jest wystarczająco wiele. Zwłaszcza dziś, gdy poznaliśmy zawartość żelaznej szafy… Przy okazji wyszło na jaw jak wielu wrogów rewolucji było i wśród nas. Nawet ten Mirabeau, którego początkowo tak ceniłem. Też spiskował, i to jako pierwszy.

Danton – Obrońcy króla powołują się na konstytucję…

Robespierre – Wstaje. Chodzi prze stołem. Siada na innym krześle. Król łamiąc konstytucję złamał umowę społeczną. To on ją odrzucił.

Wchodzi sankiulota i siada na krześle z tyłu stołu, po stronie Robespierre’a.

Danton – Konstytucja to, powtarza po krótkiej pauzie, to wciąż obowiązujące dzisiaj prawo.

Robespierre – Dla mnie dziś prawem najważniejszym jest wola ludu. Do Sankiuloty. Co nowego na prowincji?

Sankiulota – Wrzenie coraz większe. Głód, drożyzna.

Robespierre – Na szczęście Komuna Paryża utrzymuje ceny chleba na tym samym poziomie.

Danton – Rząd się temu wciąż sprzeciwia.

Sankiulota – I tak są zbyt wysokie.

Robespierre – Słusznie, trzeba ustanowić ceny maksymalne. Jak inaczej powstrzymać lud przed kolejnym powstaniem… Drożyzna obróci gniew ludu głównie przeciw nam.

Danton – Wolność handlu. Opowiadaliśmy się przecież za liberalizmem. To jedna z wartości, o które walczymy.

Robespierre – Wolność handlu, nie spekulacji. W tym roku zbiory były całkiem niezłe, a mimo to wielu cierpi głód.

Danton – Bardziej obchodzą mnie nieszczęścia indywidualne niż tak zwane krzywdy mas ludzkich…

Robespierre – Czasem podejrzewam, że za spekulacją kryje się jakiś spisek. Ktoś świadomie chce podburzać lud… Musimy za wszelka cenę utrzymać spokój. Do sankiuloty. Co myśli lud o królu?

Sankiulota – Lud jest za skazaniem. Nuci. „Pan Veto nam przysięgał, ale zdradził, więc nie miejmy litości!”

Robespierre – Rzeczywiście, też słyszałem tę karmaniolę. Do Dantona. Nie ma wyjścia. Musimy zgodzić się na proces.

Danton – Mówiłeś o zasadach.

Robespierre – Wola ludu jest zasadą najważniejszą. Lud chce procesu, będzie proces.

Danton – Czyżbyś się aż tak bał ludu? Nie powinniśmy działać w strachu przed motłochem… Musimy brać pod uwagę sytuację międzynarodową, losy wojny, przyszłość rewolucji. Ludwik wprawdzie popełnił przestępstwo, złamał prawo, ale…

Robespierre – Ludwik nie powinien być sądzony jako przestępny obywatel, lecz jako wróg narodu.

Danton – Naród się ratuje, ale się nie mści.

Robespierre – Król był tyranem. Spiskował przeciw narodowi. Zdradził.

Danton – Ja bardziej obawiam się, byśmy my – w przyszłości – nie okazali się prawdziwymi tyranami.

Robespierre – Bez obawy. Teraz wiele w rękach ludu.

Danton – Teodor Lameth powołuje się ponoć na prawo królewskiej nietykalności.

Robespiere – Król nie ma prawa powoływać się na swą nietykalność, skoro sam obalił konstytucję, która tę nietykalność mu gwarantowała… Musimy być ostrożni. Ukryta groźba. Wielu wypowiadając się w obronie króla, ma w zanadrzu zdradę… Wielu chciałoby rzucić się do nóg Ludwika i błagać go o przebaczenie. Wszędzie spiski… Ta drożyzna to nie przypadek…

Sankiulota – Takie krążą wieści… Lud też wierzy w spisek.

Danton – Masz rację. Nietykalność? Cóż za dziecinada. Co to wszystko znaczy dla tych, którzy chcą i którzy mogą? Ironicznie. W końcu wszyscy jesteśmy równi…

Robespierre – Tak, chcemy i możemy go osądzić.

Danton – Nie musimy się tak śpieszyć.

Robespierre – Przeciwnie. Trzeba przeciąć nici spisków jak najszybciej.

Danton – Jeżeli król zdradził, należy go osądzić i skazać. Jeżeli..

Robespierre – Nie jeżeli… Po prostu zdradził.

Danton – Więc co? Jednak proces?

Robespierre – Tak. Postawimy go przed sądem. Dopełnimy już wydany wyrok ludu.

Scena III

Proces króla.

[Po 11 grudnia, dniu rozpoczęcia procesu króla. Robespierre zmienia stanowisko pod koniec grudnia 1792 roku. Karę śmierci uchwalono 16 stycznia 1793 roku.]

Seria przypadkowych spotkań w Konwencie Narodowym. Sala holu, z lewej strony stoi na okrągłym postumencie jakieś popiersie (kopia antyczna), po prawej stronie dwa krzesła.

Danton, Robespierre, w głębi szpicel ubrany jak zwykły przedstawiciel ludu. Danton i Robespierre rozmawiają, zbliżanie się do nich szpicla powoduje, że zmieniają miejsce.

Robespierre – Lud wypowiedział się już w sprawie króla obalając monarchię. Wyrok ludu zapadł już 10 sierpnia. Ale lud „rzuca piorun w tyranów… i często pada potem ofiarą oszustów. Są tacy, którzy chcą ratować Veto… Wszystkie intrygi w Konwencji są dziełem jakichś „dwudziestu łajdaków, którzy poruszają wszystkie sprężyny”.

Danton – Potrafisz ich wskazać?

Robespierre – Tak. Z imienia i nazwiska. Cóż jednak z tego? Nie mam dowodów… Inaczej już dawno stanęliby przed sądem.

Danton – Może, więc się mylisz?

Robespierre – Ich słowa w Konwencji o tym świadczą, ich zachowanie. Nie, nie mylę się. Ich działania prędzej czy później wyjdą na jaw. To ty jesteś zbyt pobłażliwy.

Danton – Ścięcie króla może doprowadzić do wojny domowej. Naród jest przywiązany do tradycji.

Robespierre – Bez obawy, pamięć ludu bywa krótka.

Danton – Wzburzenie wśród ludu coraz większe. Pojawiają się zamieszki głodowe. Konwencja opowiada się za użyciem siły wobec głodnych i zupełną wolnością handlu zbożem.

Robespierre – To spekulanci zawyżają ceny. Mówiłem to już wcześniej, dzisiejszy głód jest sztuczny, mamy więcej zboża niż go potrzebujemy. Przecież w tym roku był urodzaj. Domagają się wolnego handlu, a sami go hamują. Ukrywają zboże w magazynach. Może należałoby, jak chce lud, wprowadzić taksację, ustalić ceny maksymalne?

Danton – Jestem za liberalizmem. Niech o cenie rynek decyduje. Tissot mówił: nie można równać wszystkiego: własności, zamożności, cen żywności, usług oddanych społeczeństwu.

Robespierre – Wskazuje na agenta z tyłu. Siądźmy z boku. Tam jest ciszej. Przechodzą do stojących pod ścianą krzeseł i siadają. Żywność nie jest zwykłym towarem, takim jak na przykład indygo: nie można tu myśleć tylko o zyskach i nie liczyć się z prawem ludzi do egzystencji. Własność istnieje przede wszystkim dla życia… Wszystko, co jest niezbędne dla życia ludzi, stanowi własność całego społeczeństwa, jedynie nadwyżka jest własnością indywidualną… Każda kupiecka spekulacja na koszt życia bliźniego to już nie kupiectwo, lecz zwykły bandytyzm i bratobójstwo.

Danton – To długa dyskusja. (…) Dlaczego, na przykład, zmuszać ludzi do sprzedaży zboża za tracące na wartości asygnaty? (…) To nie takie proste.

Robespierre – Ustępuje. Masz rację… Zbyt częste dyskusje o żywności budzą niepokój w republice. Nie tylko chleb winniśmy dać francuskiemu ludowi, despoci dają go swym poddanym, ale i wolność, scementowaną przez humanitarne prawa… Masz rację, dziś kwestia żywnościowa jest drugorzędna. Nie jest ona na porządku dnia, mogłaby narazić spokój, którego tak potrzebujemy. Dziś ważniejszym jest proces króla.

Danton – Byłeś przecież przeciw karze śmierci. To twe słowa: Cytuje z pamięci. „Zważcie dobrze pewną okoliczność, która decyduje o sprawie. Nie ma mowy o tym, by społeczeństwo miało nie karać winowajcy; może go jednak zakłuć w łańcuchy, spokojnie osądzić i użyć całej swojej nieograniczonej władzy, by go wychłostać i uniemożliwić mu, by był postrachem w przyszłości. Zwycięzcę, który morduje jeńców, nazywamy barbarzyńcą. Ktoś, kto morduje niegrzeczne dziecko, które może uspokoić i ukarać, wydaje się potworem”. Tak mówiłeś. Wcześniej mówiłeś też o banicji, mówiłeś, ze to kwestia republikańskich zasad.

Robespierre – Wcześniej nieznany nam był zakres zdrady. Jestem nieugięty wobec gnębicieli, gdyż współczuję gnębionym. Nie uznaję humanitaryzmu, który morduje ludzi i wybacza despotom. Uczucie, które doprowadziło mnie do żądania, na próżno, w Zgromadzeniu Narodowym zniesienia kary śmierci, jest tym samym uczuciem, które dziś mnie zmusza do żądania, by ją zastosowano wobec ciemiężyciela mojej ojczyzny w osobie króla.

Danton – Domagałeś się zniesienia kary śmierci w ogóle. Twoim zdaniem kara śmierci stanowi pomieszanie surowości ze skutecznością, podczas gdy naprawdę potrzebny jest system kar ściśle dostosowany do namiętności, jakie kierują ludzką naturą. Twierdziłeś też, że kara śmierci może również powstrzymać niewinnego od ujawnienia winowajcy ze strachu, ze pozbawi go życia.

Robespierre – Z pewną dumą. Widzę, że znasz moje wcześniejsze mowy.

Danton – Pochlebiając. Wiele można się od ciebie uczyć… Mówiłeś, że gdy w Atenach czy w Argos wprowadzono karę śmierci, obywatele pobiegli do świątyni, by prosić bogów o ratowanie człowieka przed takim okrucieństwem innego człowieka.

Robespierre – Tak, byłem przeciwny karze śmierci z dwóch powodów: po pierwsze z powodu jej niesprawiedliwości, po drugie nieskuteczności jako środka odstraszającego. Uważałem ją za niesprawiedliwość, bo społeczeństwo nie powinno mieć uprawnień, których nie ma jednostka, która ma prawo zabić jedynie w samoobronie. Jest jednak otwartą sprawę, czy społeczeństwo ma prawo zabijać w obronie własnej i jak można określić jego wrogów zewnętrznych i wewnętrznych? Dziś nie jestem już tak stanowczym przeciwnikiem tej kary. Lud wskazał drogę sprawiedliwości.

Danton – Często odwołujesz się do intuicji ludu. Czyż jednak ten zawsze się nie myli? Czy błędy są przypisane tylko jednostkom?

Robespierre – Przejdźmy na bok. Wskazuje do tyłu. Zobacz, znów ten szpicel. Wciąż szpiegują. Ciągłe prowokacje, intrygi. Rewolucja wciąż ma wielu wrogów. Czasami jestem tym już bardzo zmęczony.

Danton – Potrzebny nam jest pokój. Reformy wymagają czasu, spokoju. Czas też zakończyć wojnę. Spokój wewnątrz kraju, pokój na granicach…

Robespierre – Odwołujesz się do pacyfizmu, a z drugiej strony i ty i Żyronda gardłujecie o krucjacie wojennej w imię wolności, mówicie nawet o aneksjach. Wydajecie coraz więcej na potrzeby wojenne. (…) A w sprawie pokoju, czyż to nie właśnie król parł do wojny licząc, że to dzięki niej odzyska władzę? Wojny, która pomogłaby mu ponownie zniewolić naród.

Danton – Jeżeli ex-król chciał zniewolić, zdradzić, zgubić naród francuski, to zgodnie z wieczną sprawiedliwością należy go potępić.

Robespierre – A właśnie… To inna sprawa, ale muszę ci o tym powiedzieć… wiesz, słyszałem… mówią… Podejrzewają cię… krążą takie plotki… podejrzewają cię o to, że bierzesz udział w spisku mającym na celu uratowanie życia króla. Podobno ogromne sumy mają być zdeponowane w Londynie. Podobno stoi za tym ambasador Portugalii.

Danton – Kłamstwa! Potwarz! Oszczercy! Niech staną i powiedzą mi to prosto w oczy! To kalumnie rzucane przez żyrondystów.

Robespierre – Tak mówią i wśród ludu.

Danton – Co mnie to obchodzi! Opinia publiczna to dziwka, potomność to bzdura.

Robespierre – Ja liczę się z oceną ludu i potomnych. Ludwik musi umrzeć, aby ojczyzna żyła.

Danton – Zgoda, kończmy proces. Dziś już wiemy, jaki będzie jego wyrok.

Robespierre – Czy wystarczy jednak zwykła większość?

Danton – Prostą większością postanowiliśmy o powstaniu republiki, prostą większością zmieniliśmy historię całego narodu, a teraz mamy uważać, że życie jednego człowieka jest większe niż prosta większość? Będą zapewne mówić, że takie głosowanie nie jest stanowcze, by dopuścić do przelania krwi. Kiedy byłem na froncie, to tam krew płynęła wystarczająco stanowczo.

Robespiere – Kończmy… Skończmy, więc ten proces. Nie żal mi Ludwika. Większą troskę we mnie budzi los ludu.

Danton – Śmiejąc się. Gilotynować to dziwny czasownik. W pierwszej osobie ma czas teraźniejszy, ma i przyszły, ale nie ma przeszłego. Nie można przecież powiedzieć zostałem zgilotynowany.

Robespierre – Wskazując w kierunku szpicla. Zobacz, znów on.

Danton – Bez obawy. Niech podsłuchują. Dobry minister policji trzyma zawsze w pogotowiu ze trzy spiski i dwa zamachy stanu.

Scena IV

Lokal (restauracja, gabinet), na scenie tylko stół, przy nim dwa krzesła. Na stole dzbanek z wodą, butelka wina dwa kieliszki, taca z pomarańczami.

Danton, Robespierre, Kelner.

Robespierre – Bierze z tacy pomarańczę, leżący obok nożyk i zaczyna ją obierać. Już wiedzą, że lubię pomarańcze. Drobna słabość.

Danton – Każdy ma słabości… oby tylko takie. Bierze ze stołu butelkę i nalewa Robespierre’owi wino do kieliszka, gdy napełnił do połowy Robespierre wskazuje ręką, że dość. Danton nalewa sobie pełny kieliszek w tym czasie Robespierre dolewa do swojego wina wodę.

Robespierre – Jednak wprowadziliście ceny maksymalne.

Danton – Nie można przeciwstawiać się żądaniom ludu, gdy ten je głosi. Nie widzieliśmy innego sposobu, by powstrzymać anarchię. Byli tacy, którzy uważali, że należy sięgnąć po siłę, większość jednak poparło moje zdanie. Przekonałem ich mówiąc, że to nie z batem w ręku należy się zbliżać do rozhukanych koni, którym trzeba nałożyć wędzidło.

Robespierre – Słuszna decyzja. Zyskaliście wsparcie ludu. Choć wciąż widać anarchię.

Danton – Wypija wino. Kiedy nie ma żadnego prawdziwego rządu, nie trzeba się dziwić, że masa nie pozwala sobą kierować… Krzykami o anarchii nie powstrzymamy ruchu ludowego. Potrzebujemy silnego rządu, by poskromić wrogów rewolucji, by kontrolować tak potężny żywioł, jakim jest lud. Nalewa sobie kolejny kieliszek wina.

Robespierre – Ja uważam, że należy po prostu słuchać woli ludu… Silna władza rządu wyniesie jednostkę.

Danton – Wiem, że kiedy lud przedstawia swoje potrzeby, gdy ofiaruje się maszerować przeciwko wrogom, nie należy podejmować innych środków niż te, które on sam proponuje. Zawsze jednak będę przeciw anarchii. A tę może powstrzymać tylko silny rząd… A dyktatura? Ta nam nie grozi… Można przecież kontrolować rząd przez inne władze. Mało tego, proponuję wprowadzenie kary śmierci dla każdego, kto by się zadeklarował jako zwolennik dyktatury lub triumwiratu. Taką samą karę powinni ponieść ci, którzy opowiedzieliby się za podziałem Francji, jej rozczłonkowaniem.

Robespierre – Tak, dziś naszym głównym wrogiem jest Żyronda. Trzeba przegnać wszystkich podejrzanych oficerów i ich ministra finansów Clavière’a, trzeba pozamykać prawicowe gazety i stworzyć patriotyczną prasę.

Danton – Byłeś przecież za wolnością prasy.

Robespierre – Tak, opowiadałem się za wolnością prasy… sytuacja była jednak zupełnie inna… żyliśmy marzeniami… Nikt nie spodziewał się tak ostrej walki… Powoływałem się na przykład Ameryki, domagałem się pełnego zniesienia cenzury zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnym. Twierdziłem, że doskonała wolność jest w swojej istocie jedynym sposobem, by zapewnić, że to, co się dostaje do wiadomości publicznej, jest „tak czyste, poważne i zdrowe jak wasza moralność”… Czy myliłem się wówczas mówiąc, że „W wolnym państwie każdy obywatel postępuje jak strażnik wolności. Każdemu musi być wolno protestować, ustnie lub na piśmie, przeciw wszystkiemu, co zagraża wolnośc”… Nie, nie myliłem się… po prostu nie jesteśmy jeszcze zupełnie wolni… Toczy się wojna. Siły kontrrewolucji są wciąż bardzo znaczne.

Danton – Tak, do pełnej wolności jeszcze daleka droga… Moim zdaniem, jednak, dziś rewolucja osiągnęła już najważniejsze cele. Obalmy Komitet, wprowadźmy powszechną amnestię. Czas konsumować owoce rewolucji. Wróćmy do szczytnych idei z okresu po obaleniu Bastylii.

Robespierre – Nie George. To dziś niemożliwe. Wciąż trwa wojna, w kraju wciąż silni są kontrrewolucjoniści. Wszędzie zdrada.

Danton – Czy nie przesadzasz, widząc wszędzie wrogów?

Do stołu podchodzi kelner.

Kelner – Coś podać?

Danton – Dla mnie na zakąskę wędzonego łososia, później kaczkę w warzywach. Do Robespierra. A dla ciebie?

Robespierre – Do kelnera. Coś lekkiego. Może racuchy z jabłkiem.

Kelner – Proponuję jeszcze zupę. Mamy świeże pory.

Robespierre – Może być i zupa. Proszę.

Danton – Wskazując na butelkę na sole. I jeszcze jedną butelkę wina.

Kelner – To wszystko.

Danton – Tak.

Kelner wychodzi.

Danton – Do Robespierre’a. Uważam, że należy pozostawić taki stan własności, jaki dotąd został ukształtowany, jaki stworzyła rewolucja. Należy wyrzec się ingerencji władzy państwowej w sferę własności prywatnej.

Robespierre – Własność prywatna? Tak, należy ją chronić. To dla mnie jasne. Nie chodzi mi o naruszanie czyichkolwiek bogactw, nawet pochodzących „z brudnych źródeł”… Zgoda, skrajna nierówność rodzi wiele nieszczęść i zbrodni, ale równość dóbr – to chimera… Wstaje. Nie można jednak prawem własności usprawiedliwiać gwałcicieli praw ludzkich. Handlarz żywym towarem powie o nim: oto moja własność; podobnie szlachcic będzie mówił o swojej ziemi i swych wasalach; Kapetyngowie twierdzili, że mają na własność prawo uciskania 25 milionów ludzi. Tymczasem własność nie jest żadnym prawem naturalnym i nietykalnym. Ograniczam prawo własności do prawa dysponowania jedynie tą częścią dóbr, którą obywatelowi gwarantuje ustawa. Własność jest ograniczona prawem innych ludzi: nie może szkodzić ich bezpieczeństwu, wolności, egzystencji i własności. Każda własność i każdy handel, które gwałcą tę zasadę, są nielegalne i niemoralne. Każde społeczeństwo obowiązane jest zapewnić wszystkim swym członkom środki do życia bądź dając im pracę, bądź gwarantując egzystencję niezdolnym do pracy. Ten, kto ma więcej, niż sam potrzebuje, jest dłużnikiem tych, którym brakuje rzeczy niezbędnych.

Danton – To przez zamożność przywiązuje się człowieka do ojczyzny.

Robespierre – Ponownie siada. Nie tylko… To kwestia uczciwości, Cnoty… Po pauzie. A właśnie, a propos własności i wolności…ważna jest też kwestia ludności kolorowej w naszych koloniach. Jestem przeciwko handlowaniu prawami człowieka. Ludność kolorowa powinna uzyskać równe z nami prawa polityczne. Jeśli wolnych kolorowych pozbawi się praw politycznych to zbliżą się oni do niewolników i wówczas grozi nam ich rebelia.

Danton – Myślę, że bardziej zależy ci na ich głosach. Moim zdaniem, jednak, powinniśmy więcej uwagi przywiązywać do stanowiska kolonów. To oni są dziś ważni. Z kolonii zyskujemy wciąż spore wpływy. Kwestia niewolnictwa może poczekać…

Robespierre – Zgoda. Jestem skłonny zgodzić się na przemilczenie kwestii niewolnictwa, nie zgodzę się jednak na konstytucyjne uznanie tego systemu.

Danton – Brak ostrożności w tej kwestii może doprowadzić nawet do utraty kolonii.

Robespierre – Wstaje, zaciska pięści. Niechaj przepadną kolonie, jeżeli ceną ich ma być nasze szczęście, sława i wolność! Powtarzam, niechaj przepadną kolonie, jeżeli kolonowie chcą szantażem nas zmuszać do zadekretowania tego, co leży w ich interesie.

Wchodzi kelner. Przynosząc zakąskę dla Dantona, zupę dla Robespierre’a i kolejną butelkę wina.

Kelner – Do Robespierre’a. Placki już się smażą. Za chwilę przyniosę.

Robespierre – Siada ponownie. Dziękuję.

Kelner wychodzi.

Robespierre – Należy jednak bardziej ścigać spekulantów i korupcję. Karać za to nawet śmiercią. Jeśli komuś zostanie udowodnione to przestępstwo powinien stracić wszystko.

Danton – Nie przesadzasz? Wszystko zależy od skali… A przepadek mienia? Nie całe mienie przecież zdobyto nielegalnie…

Robespierre – Musimy stosować ostre kary, by odstraszyć innych.

Danton – Już kiedyś to chyba mówiłem, ja uważam bogacenie się na rewolucji za rzecz zupełnie naturalną.

Robespierre – Chcesz, więc pozostawić własność nawet spekulantom, lichwiarzom, całej tej podłej bandzie? Nie własność powinna pozostawać pod kontrolą narodu. Wojna… Lud na froncie krew przelewa, a tu powstają fortuny…

Danton – Tylko głupcy i naiwni nie korzystają z takiej szansy. Burżuazja i bogaci chłopi wykupują ziemię emigrantów i kościoła korzystając z dekretu o jej unarodowieniu.

Robespierre – Z oburzeniem. Głupcy? Może są i tacy, którzy inne wartości stawiają wyżej od własności? Jest jeszcze wolność, równość Cnota. To lud.., to lud płaci cenę najwyższą. Cenę krwi.

Danton – Przecież każdy musi żyć. By wprowadzić w życie te tak zwane wartości, mało tego, nawet tylko, by je głosić… by wprowadzić w życie najszlachetniejsze nawet pomysły trzeba mieć pieniądze. Wypija kolejny kieliszek wina i ponownie napełnia go z butelki. Tak to prawda, to głownie lud płaci cenę krwi.. więc niech bogaci płacą podatki. Nawet wysokie… muszą wiedzieć, że klęska rewolucji pożre ich majątki, stracą więcej na powrocie niewoli, niż mogłyby wynieść wszystkie ich ofiary w obronie wolności.

Robespierre – Podatki? Słuszne, ale to za mało. To zbyt niewielka cena za dobro narodu.

Danton – Każdy płaci tym, co ma. Bogacze nie maja odwagi, nie pójdą na front, ale mają majątki… niech, więc płacą podatki. To wystarczy.

Robespierre – Cnota! Ta jest najważniejsza. Ludzie nieprzekupni, których jedyną pasją jest dobro i chwała ich kraju, nie obawiają się publicznego wyrazu uczuć swych współobywateli. Dobrze wiedzą, że nie tak łatwo traci się ludzki szacunek, jeśli można przeciwstawić oszczerstwom nieskazitelne życie i dowody bezinteresownego zapału. Jeśli czasem padają ofiarami przelotnych prześladowań, jest to dla nich tytułem do chwały, znakomitym świadectwem ich cnoty, pozostają w przekonaniu, że dobrotliwa ufność, jaką budzi cierpienie czystego sumienia i siła prawdy, wkrótce znów ich pogodzi ze współbraćmi.

Scena V

[13 lipca 1793]

W klubie jakobinów.

Danton, Robespierre, Sankiulota.

Robespierre i Danton siedzą naprzeciwko siebie przy dużym stole. Wokół stołu chaotycznie rozstawionych jest jeszcze sześć krzeseł.

Wbiega sankiulota.

Sankiulota – Krzyczy. Zdrada! Zdrada! Zabili Marata!

Robespierre – Uspokój się. Co się stało?

Sankiulota – Zabili Marata.

Danton – Wstaje, gwałtownie odsuwając krzesło. Kto zabił? Kiedy?

Sankiulota- Kobieta. Ponoć bardzo młoda. Nożem prosto w serce… Wpadła do łazienki.. on czytał książkę … jak zawsze w wannie… a ona nożem…

Danton – Więc zabiła, nie zabili.

Sankiulota – Zabiła go ta żyrondystowska dziwka.

Robespierre – Z oburzeniem. No tak… spiskowali, intrygowali! To skutek ich intryg. Mówiłem, że nie należy być wobec nich aż tak łagodnym. Po chwili. Wojna jeszcze nie skończona. Ta zewnętrzna i ta wewnątrz. Trudniejsza po stokroć, bo tu wróg ukryty, bo i broń bardziej perfidna. Jeszcze rok nie minął od czasu, gdy ogłosiliśmy Republikę.

Danton – Śmierć Marata to dla nas wielka strata. Niewielu mamy tak uczciwych patriotów, tak oddanych Republice.

Robespierre: Uspokojony. Wiesz, dziś czuję się bardziej niż kiedykolwiek uniezależniony od ludzkiej słabości. Zbrodnie tyranów i broń nasłanych na nas…, na nas, bo wiem, ze spiskują i przeciwko mnie.., morderców czynią mnie bardziej wolnym i groźniejszym dla wrogów ludu. Jestem bardziej niż kiedykolwiek gotów, by ujawnić zdrajców i ściągać z nich maski, pod którymi śmieją się ukrywać… Patetycznie. Przysięgam na sztylety już zbroczone krwią męczenników rewolucji i ostatnio wyostrzone także na nas, że zgładzimy każdego z tych przestępców, którzy chcą nas ograbić ze szczęścia wolności.

Danton – W polityce nie można kierować się afektem. Ja też bywam gwałtowny, ale nie ma we mnie nienawiści. Nienawiść rodzi nienawiść. Nie warto dawać głowy tylko z powodu jakiegoś tam afektu.

Robespierre – Pozostanie wówczas pamięć.

Danton – Ja wyżej cenię każdą przeżytą chwilę, każdy dzień. Dobry obiad ważniejszy dla mnie od jakiejś tam pamięci.

Robespierre – Rewolucja jeszcze nie skończona. Lud jeszcze nie powiedział ostatniego zdania.

Danton – To nie lud, to jego przywódcy. Ci, którzy nim sterują. Powstrzymajmy wszystkie wewnętrzne spory. Wyślijmy patriotów na front, tam skierujmy rewolucyjny zapał. Zwołajmy pospolite ruszenie paryżan dla umocnienia chwiejącego się frontu. Sprawmy aby Francja ruszyła.

Robespierre – Któż w takim razie będzie się tu opierać arystokracji? Aby utrzymać poparcie ludu dla naszej władzy trzeba, aby sankiuloci byli opłacani i pozostali w miastach. Nie należy ich wysyłać na font. Lecz powinni oni w miastach tworzyć stałe siły rewolucyjne. Trzeba im dostarczać broni, pobudzać ich gniew, oświecać ich.

Danton – Oby nie zwrócili się przeciwko nam.

Robeswpierre – Dlatego ważna jest sprawa oświaty ludu. Wciąż wracamy do tej kwestii, i wciąż rząd nic nie robi w tym zakresie. Zamierzam przedstawić plan edukacji narodowej. Należy wprowadzić powszechną, obowiązkową i bezpłatna oświatę.

Danton – To słuszny program. Owoce oświaty przyjdą jednak znacznie później. Dziś rewolucja wiąż przyśpiesza… Oby nas nie wyprzedziła.

Robespierre – Należy też ograniczyć nędzę ludu. Dostarczyć mu chleba. Wojna też kosztuje, musimy znaleźć na to środki… Musimy sięgnąć po majątki najbogatszych.

Danton – A święte prawo własności?

Robespierre – Nie ma pobłażania dla nieuczciwości. Skąd bogactwo dzisiejszych posiadaczy? To oni i ich poplecznicy przejęli „unarodowione” majątki kościoła. Później spłacali je tracącymi wartość asygnatami. Spekulacja, lichwa, korupcja, często zwykłe oszustwa… Nie można akceptować takich form bogacenia się.

Danton – Było, minęło. Nie możemy wciąż ścigać nowych wrogów… Wprowadźmy amnestię… A później? Mówiłem już niech bogacze płacą, ponieważ najczęściej nie są godni tego, by walczyć; niech płacą hojnie – i niech człowiek z ludu maszeruje przeciwko Wandei… Po pauzie. Wiem, że zbliżają się rządy ludu, ale lud w całej swej masie nie może rządzić się sam.

Robespierre – Lud musi sprzymierzyć się z Konwencją, a Konwencja musi się posłużyć ludem.

Danton – A swoją drogą, zobacz, jak daleko odeszliśmy od wcześniejszych swych idei. Ty, wielki patriota, erudyta, zwolennik myśli Rousseau, Diderota…

Robespierre – Przerywa Dantonowi. Mówił to już Goldoni: pochlebstwo to potrawa, która wszystkim smakuje. Ale pochlebstwa nie hartują, lecz osłabiają.

Danton – Kontynuuje. Byliśmy przeciw karze śmierci, za wolnością prasy, równością… z ironią – dziś mamy równość tylko jedną… wobec gilotyny.

Robespierre – Tak, od początku rewolucji wiele się zmieniło. Przyświecała nam nadzieja wolności. Myśleliśmy, że wystarczy ograniczyć władzę króla, odsunąć od władzy arystokratów i już zbudujemy lepszy świat. Zbyt wielu wrogów miała i ma rewolucja. Nie ma innej drogi. Musimy radykalizować podejmowane w obronie ludu kroki… Dlaczego zmieniamy poglądy? Może to walka z kontrrewolucją, może postawa ludu, może ciągła wojna… Wiele przyczyn. Ja słucham woli ludu. On wskazuje mi drogę.

Danton – Rewolucja jest jedynie grą. Grą interesów. Stosowane są różne metody. Żadnej już dziś nie potępiam. To tylko życie, walka.

Robespierre – Życie, walka? Możemy i zginąć. Mówiłem przecież. Wstaje z krzesła. Dumnie, recytuje fragment jednego z wcześniejszych przemówień. „Nikt tak nie boi się śmierci jak potwarzy; dobrzy obywatele woleliby w istocie raczej umrzeć, niż żyć w pogardzie towarzyszy. Według mnie duma jest dominującym ludzkim uczuciem, silniejszym nawet niż pragnienie życia. Te słowa wygłosiłem w Zgromadzeniu Narodowym.

Danton też wstaje z krzesła. Po chwili.

Danton – Przed rewolucją i arystokraci się dzielili. Na przykład w sprawie niewolnictwa w koloniach. Grupa de Masiaka była mu zdecydowanie przeciwna, natomiast Condorcet był w Towarzystwie Przyjaciół Czarnych. Żądali zniesienia niewolnictwa. Condorcet chciał też powszechnej oświaty.

Robespierre – Cóż z tego, że wcześniej zgadzali się na monarchię konstytucyjną, gdy później spiskowali w obronie króla – zdrajcy? Po chwili. Bardzo łagodzisz swe poglądy, jesteś coraz bardziej pobłażliwy wobec naszych wrogów… Wstał. Odwrócił się. Po pauzie. Mówią, że bardzo się wzbogaciłeś. Krążą plotki o nierozliczonych funduszach rządowych. O majątku zdobytym w Belgii. O wozie ze srebrami…

Danton – Lekceważąco. A czego tam nie gadają. Wszędzie plotki, pomówienia. Denuncjacje i donosy. Czas z tym skończyć… Uważam, że należy karać tych, co wnoszą fałszywe oskarżenia. Tych, co rzucą kalumnie bez dowodów.

Robespierre – Ponownie siada. Masz rację. Niech pokażą dowody… Póki co to tylko potwarz, kalumnie… Chcą skłócić, nas patriotów…

Danton – Wszyscy pragniemy ocalenia publicznego. Niech prywatne podejrzenia nie powstrzymują nas w marszu… Zawsze opowiadałem się za zgodą, umiarem. Nie chciałem prowokować swymi wypowiedziami zbyt brutalnych walk i prowokować do rozwarcia w Konwencji. Po pauzie. Dosyć jednak tego. Atak Żyrondy na mnie wymaga gwałtownej odpowiedzi. Mnie oskarżają, o obronę króla, a to oni głosowali przeciwko ścięciu tego tyrana. To oni byli wspólnikami konspiracji, a mnie się dziś oskarża.

Po chwili. Trybunał Rewolucyjny to jednak niebezpieczne narzędzie. Oby jego ostrze nie dosięgło któregoś z nas.

Robespierre – Cechą rządu ludowego powinna być ufność wobec ludu, surowość dla samego siebie. Miał rację Monteskiusz, mówiąc, że Cnota rządzących ma fundamentalne znaczenie nawet w okresie spokoju, bo i wtedy suwerenny lud robi sam tylko to, co może sam zdziałać, a resztę przez swych mandatariuszy. [W tym czasie Danton siada i zamyśla się o czymś innym.] O ileż jednak większe znaczenie ma cnota rządu rewolucyjnego, który przejściowo skupia tak ogromną władzę, że można ja określić jako „despotyzm wolności skierowany przeciw tyranii!”. Nie należy, przeto brzydzić się terrorem, dlatego że Monteskiusz uznał go za istotę despotyzmu. Czym innym jest despotyzm wolności, czym innym despotyzm tyranów. Despotyzm wolności musi jednak opierać się na Cnocie. Na cnocie, bez której terror jest zgubny, i terror, bez którego cnota jest bezsilna. Rząd rewolucyjny musi się opierać na cnocie.

Danton – Sam wiesz, że i ja nie jestem przeciwnikiem ostrych kar dla zdrajców. Musimy jednak być bardziej ostrożni wysuwając oskarżenia. Może nie wszyscy z Żyrondy są spiskowcami, zdrada ex królowej też nie jest w pełni dowiedziona…

Robespierre – Gwarancją demokracji jest cnota. Aby ugruntować demokrację, trzeba ja po prostu praktykować, nie czekając, aż lud osiągnie wszystkie cnoty i „stanie na wyżynie swych losów”.

Danton – Okazuje zmęczenie, często przerywa. Jestem już bardzo zmęczony… Śmierć żony… Jak wiesz zmarła… Byłem wówczas w Belgii… Ciągłe w walki w rządzie… Potrzebuję odpoczynku… Powiem więcej, mam dość polityki. Ciągłych intryg, przekonywania nieprzekonanych… walki.

Akt II

Scena I

[Wrzesień – październik 1793]

[Ponowna współpraca. Wspólni wrogowie.]

Sala restauracji w Paryżu. Danton przy suto zastawionym stole. Obok, nieco z dala, stoi kelner. Słychać gwar. Wchodzi Robespierre. Danton wstaje, uśmiecha się, wyciąga rękę i wita go serdecznie.

Danton jest lekko wstawiony. Rozochocony.

Danton, Robespierre, Kelner.

Danton – Spostrzega Robespierre’a. Witaj. Cieszę się, że przyjąłeś zaproszenie.

Robespierre – Podaje Dantonowi rękę. Krótki uścisk dłoni. Witaj. Przyszedłem, choć wiesz, że nie lubię drogich restauracji. Dawno jednak cię nie było widać. Ponoć wyjeżdżałeś?

Danton – Wskazuje kelnerowi gestem, by ten wyszedł. Do rodziny, na wieś… Miałem dość tych ciągłych zmagań, intryg…

Robespierre – Wróciłeś jednak.

Danton – Troska o los kraju… Zaledwie sześć tygodni, a tu takie zmiany. Rewolucja wciąż przyśpiesza.

Robespierre – Masz rację. To nie czas, by stać z boku. Trzeba nam tu patriotów… Ludzi doświadczonych.

Danton – Teraz ty jesteś jednym z członków Komitetu… Jednak skazaliście ex-królową, ścięto też wielu posłów Żyrondy.

Robespierre – Była winna. Spiskowała… wspierała kontrrewolucję… Wobec Żyrondy byliśmy, jednak zbyt łagodni… Zobacz, teraz wielu z nich stoi na czele powstań federalistów… chcą decentralizacji władzy, podziału państwa… jakby nie dość kłopotów…

Danton – Może gdybyśmy nie przypierali ich tak do muru… Jest takie powiedzenie: „Żyj i daj żyć innym”. Uważam, że gdybyśmy potrafili wcześniej się z nimi porozumieć nie stanęliby z nami do tak ostrej walki.

Robespierre – Zostaw. Przestań bronić tych zdrajców. Siada przy stole, bierze do ręki (jakby w nerwowy ruchu) leżący na stole widelec, zaraz jednak do odkłada. Znów wstaje. Między innymi i twoja nadmierna pobłażliwość umożliwiła ucieczkę wielu z nich. Stają teraz na czele kontrrewolucji. Wielu patriotów ginie w walce z ich siłami… Macha ręką. Zostawmy to… Choć uważam to za błąd… na szczęście równoważą go inne twe zasługi.

Danton – Zawsze byłeś i jesteś dla mnie wielkim patriotą. Trudno jednak rządzić krajem, czasami podejmujemy i błędne decyzje… Dziś i ty zapewne dostrzegasz, jak trudno jest rządzić…

Robespierre – Powołano mnie do Komitetu Ocalenia wbrew mej chęci. Ujrzałem tam rzeczy, których nie śmiałbym podejrzewać. Dostrzegłem z jednej strony członków-patriotów robiących wszystko, czasem daremnie, by ocalić kraj, z drugiej – zdrajców spiskujących w samym łonie Komitetu… Odkąd ujrzałem rząd z bliska, mogłem obserwować wszystkie przestępstwa, które się tam popełnia.

Danton – Dlatego za szczęście uważałbym pozostanie na wsi i „zajmowaniem się tylko sadzeniem kapusty”.

Sięga po butelkę i nalewa wino do kieliszka Robespierre’a, gdy kieliszek zostaje napełniony do połowy ten wskazuje ręką, że dość. Później dolewa do kieliszka wodę z dzbanka stojącego na stole. Danton nalewa wino, do pełna, do swojego kieliszka.

Robespierre – Często myślę o złożeniu dymisji. Nie mam siły, by walczyć z taką nieprawością. Powstrzymują mnie sprawy ludu.

Danton – Nie bądź hipokrytą, przecież zawsze chciałeś władzy.

Robespierre – Urażony. Wskazując na stół. Bogato żyjesz. Zastawne stoły, urlop na wsi. Krążą wieści, ze znacznie „zaokrągliłeś” swoje wiejskie posiadłości Skąd na to wszystko bierzesz środki?

Danton – Macha ręką. Jakoś sobie radzę… Płaca ministra była dość znośna. Rodzina też pomogła. Nieważne…

Wchodzi kelner.

Kelner – Do Dantona. Podać coś jeszcze?

Danton – Do Ronespierre’a. Chcesz coś specjalnego?

Robespierre – Nie, dziękuję… Choć tak, kawę.

Danton – No tak, kawę, to oczywiste. Przynieś kawę i …patrzy na stół… Nie, nie trzeba… choć… dobrze przynieś jeszcze jedną butelkę wina.

Kelner – Wychodząc. Zaraz będzie.

Kelner wychodzi.

Robespierre – Ponownie się ożeniłeś. Słyszałem, że żona bardzo młoda.

Danton – Ma szesnaście lat. Moja pierwsza żona wybrała mi ją na małżonkę i matkę naszych dzieci przed swoją śmiercią… ostatecznie, kobiety są mi potrzebne.

Robespierre – Sucho. Gratuluję.

Danton – Nie mówmy o tym. To prywatne sprawy… Ale, wracając do tematu… wiem, że wir rewolucji powstrzymać trudno… może niemożliwe. Oskarżenia wobec Żyrondy… Nie żal mi ich, lecz gdzie są granice terroru? Sankiuloci radykalizują się coraz bardziej. Cała nadzieja w twojej rozwadze, powściągliwości.

Robespierre – Dzięki za pochlebstwo, lecz jak wiesz pochlebstwa nie hartują, lecz osłabiają.

Danton – Wypija wino. Tobie trudno zarzucić słabość. Uważam jednak, że czas zlikwidować Trybunał. Dość ofiar. Czas byśmy zaczęli czerpać zyski z rewolucji. Żyć i budować przyszłość według nowych zasad.

Robespierre – Tak mogą mówić tylko ci, którzy niegodnie wzbogacili się na rewolucji. Rewolucja socjalna jeszcze się nie dokonała: nie można rewolucji skończyć w połowie. Jeszcze nie poddali się monarchiści, jeszcze niejeden marzy o dyktaturze. Kto myśli, że uda się powstrzymać rewolucję sam sobie kopie grób.

Danton – Nie powstrzymać… nadać jej kierunek…

Robespierre – To lud wytycza kierunek rewolucji. Wyraźne złagodzenie kursu będzie możliwe tylko po zakończeniu wojny. Klęski na froncie powodują wzburzenie tłumu.

Danton – Z ironią. Pewnie, to piękne, że posłowie okazują pokorę wobec suwerennej władzy ludu. Ale piękniej by było… gdyby uprzedzili jego nieśmiertelne poruszenia i kierowali nim. Trzeba się strzec tych, którzy pragną zaprowadzić lud poza granice rewolucji i proponują ultrarewolucyjne środki.

Robespierre – Gdyby nie lud dawno, by nas już tu nie było.

Danton – Pamiętajmy, że jeśli pika obala, to tylko kompas rozumu i talentu może wznieść i skonsolidować budowlę społeczną. Dyrygować ludem powinna jedynie Konwencja a nie krzykacze z partii „ultra”.

Robespierre – Może masz i rację. Dziś zagrożeniem jest grupa Héberta. Dążą do wojny domowej, rozpoczęli akcję pełnej dechrystianizacji, głoszą tezę „zagranicznego spisku”. Denuncjacje Héberta i jego popleczników zaprowadziły na szafot wielu niewinnych księży, zapewne dąży i do postawienia przed Trybunałem i mnie.

Danton – Też słyszałem, że ten syn jubilera atakuje również ciebie. Rozpuszcza plotki jakobyś był przyjacielem księży.

Robespierre – Wspierają ich ci „wściekli”, ci od księdza Jacques Roux.

Danton – Wypija wino. Mówisz, że ten dandys, Hébert, tak skory do ścinania… To ściąć jego. Zarzućmy hebartystom udział w spisku z zagranicy. Niech się wówczas bronią… To taki sam zarzut, jak wobec ciebie, że bronisz księży.

Robespierre – Zgadzam się, by terror uderzał wyłącznie we wrogów rewolucji, oraz w tych, którzy rewolucji szkodzą.

Danton – Poprę cię w walce z hebertystami. To i moi wrogowie, te ich ciągłe pomówienia o korupcję? Gdzie dowody? Po prostu chcą nas poróżnić, przejąć władzą. Chcą dyktatury… Dosyć gadania o dechrystianizacji. Potrzebujemy silnego rządu kierującego autorytatywnie całym krajem. Niech wystąpią przeciw nam ci, którzy są większymi patriotami od nas! Zażądam, by zaprzestano antyreligijnych maskarad w Konwencji. Dość przyjmowania deputacji, które zawsze powtarzają to samo. Jest w Republice całą masa intrygantów i konspiratorów, w których należ uderzyć mocniej. Należy wzmocnić, rząd.

Robespierre – Zgoda. Musimy scentralizować władzę. Dość samowoli lokalnych Komitetów.

Danton – Nie chcę łagodności i pobłażliwości. Nie nadszedł czas, by lud mógł okazywać łagodność, czas niezłomności i narodowej pomsty nie minął… Jestem jednak za oszczędzaniem ludzkiej krwi.

Robespierre – Jakby zdziwiony. Co przez to rozumiesz?

Danton – No wiesz… Mówiłem… może ograniczyć terror?

Robespierre – Zniecierpliwiony. Jeszcze nie dziś…, choć sam widzę, że zbrodnia często rodzi zbrodnię. Chaos, często trudno rozeznać, kto wróg, kto przyjaciel? Lud morduje księży. Chciwość elit… Nie sądzę, że już nadszedł czas na kres terroru… Może rozwiązaniem będzie danie ludowi nowego kultu…

Danton – Głośno. Więc co? Dalej terror. Gilotyna?

Robespierre – Terror jest niczym innym jak sprawiedliwością, niezwłoczną, srogą, nieugiętą; dlatego jest emanacją cnoty; nie tyle jest specjalną zasadą, ale konsekwencją ogólnej zasady demokracji dostosowaną do najpilniejszych potrzeb naszego państwa.

Danton – Po pauzie. Zmienia temat. Już słyszałem o twojej koncepcji kultu Najwyższej Istoty.

Wchodzi kelner, który przynosi kawę, którą stawia przed Robespierre’em i butelkę wina.

Kelner – Do Dantona. Coś jeszcze?

Danton – Nie.

Kelner staje z boku.

Danton – Mówiłem, że nie. Możesz odejść.

Kelner wychodzi.

Robespierre – Po chwili. Działalność edukacyjna wymaga czasu, a my go nie mamy. Myślę… uważam, że dzięki nowej religii będziemy mogli pokierować lud we wskazanym kierunku… Nie ma nic zabobonnego w używaniu imienia Boga, Ja sam wierzę w odwieczne zasady, na których się opiera ludzka słabość, nim wejdzie na drogę cnoty. Nie są to w moich ustach puste słowa, tak jak nie były to puste słowa w ustach wielu wielkich ludzi, a przy tym moralnych w swojej wierze w istnieniu Boga. Istnieje przecież opatrzności, jakaś Wieczysta Istota, która bezpośrednio wpływa na losy narodów, i jak mi się osobiście wydaje, w bardzo szczególny sposób czuwa nad rewolucją francuską. Trzeba dać ludowi idee: Istoty Najwyższej i Natury, rodzaju ludzkiego, narodu francuskiego. Danton wstaje. Przestaje zwracać uwagę na tyradę Robespiere’a, ten jakby tego nie widząc kontynuuje… Dobroczyńców ludzkości, męczenników za wolność i równość, republiki, wolności świata, patriotyzmu, nienawiści do tyranów i zdrajców, prawdy, sprawiedliwości, skromności, chwały i nieśmiertelności, przyjaźni, wstrzemięźliwości, odwagi, dobrej wiary, bohaterstwa, bezstronności, stoicyzmu, miłości, wierności małżeńskiej, uczuć ojcowskich, miłości matczynej, synowskiego oddania, młodości, starości, gnębionych przez zły los, rolnictwa, przemysłu, szczęścia.

Danton – Znudzony, zniecierpliwiony. Zapędziłeś się… To tak, jak te kabotyńskie widowiska inscenizowane przez Dawida. Uważam, że nie można w sposób mechaniczny budować społeczeństwo, manipulować nim… Po pauzie. Nie chcę republiki na wzór spartański, chcę by była ona à la Perykles. Z luksusami, naukami, sztukami, handlem. Przecież ubóstwo niczemu nie służy… Aby człowiek był wolny, trzeba by mógł według własnej woli pokierować własna pracą, własnym przemysłem, własnym handlem. A demokracja? Przecież nie wyklucza ona supremacji sztuk, nauk, produkcji, handlu. Ponownie siada. Po pauzie.

Moim celem jest jedynie wolność polityczna i indywidualna, ochrona praw, spokój publiczny, jedność 83 departamentów, potęga państwa, pomyślność ludu francuskiego i równość. Nie, jednak równość dóbr, gdyż ta jest niemożliwa. Równość praw. Wyłącznie równość praw. Uważam, że te cele już osiągnęliśmy.

Robespierre – O nie… Nie George, rewolucja jeszcze się nie wypełniła, jeszcze musimy przeprowadzić wiele reform Kresem rewolucji będzie społeczeństwo społecznej sprawiedliwości, szlachetne… Z emfazą. Wieczysta prawda, głos Natury, świt szczęśliwości powszechnej.

Danton – Zniechęcony, czując nieskuteczność swojej wcześniejszej argumentacji. Należy powstrzymać wóz rewolucji. Spróbuję to zrobić.

Robespierre – Nie George, to ciebie powstrzymają, jeśli spróbujesz to zrobić. Rewolucja musi się wypełnić.

Danton – Jeśli już, to co najwyżej się wypali. Wówczas przegramy wszyscy. I my i lud. Cała Francja.

Scena II

Wnętrze Klubu Jakobinów (Kościoła św. Jakuba).

Danton, Robespierre, Sankiulota.

Danton – Siedzi za dużym stołem prezydialnym. Czyta gazetę. Z tej samej strony, lecz na dalszym krześle siedzi sankiulota. Wchodzi Robespierre.

Robespierre – Spostrzegając Dantona. Witaj.

Danton – Odkłada gazetę, wstaje. Witaj. Wreszcie jesteś. Czy już po chorobie?

Robespierre – Jeszcze nie najlepiej się czuję. Wróciłem jednak słysząc, że sprawy kraju idą w złym kierunku.

Danton – Armia wciąż zbyt słaba. Najbardziej niebezpieczni są jednak ci terroryści w rządzie. Collot, Saint-Just, Billaud. Ci pospolici łajdacy poprowadzą nas do zguby.

Robespierre – Nie to mnie martwi. Wciąż słyszę o nowych spiskach.

Sankiulota – Zewsząd spiski… Ja uważam, że to w ich wyniku wciąż rosną ceny chleba.

Danton – Z ironią… Czy rzeczywiście? Czy naprawdę uważasz, tak jak głosi wieść ludowa, ze to arystokraci opłacają żebraków, by żebrali i kompromitowali w ten sposób Republikę? Paryż jest źle oświetlony w wyniku manewru wrogów, którzy chcą ułatwić popełnianie przestępstw? Raport Saint-Justa o „spisku zagranicy” aż roi się od błędów drukarskich, może i to jest sprawką spiskowców?

Sankiulota – Tak, to spisek. Dlaczego w innych tekstach błędów jest znacznie mniej? Po pauzie. Niech spiskują. Wyłapiemy ich tym łatwiej. Zwycięstwo i ta będzie nasze. Śpiewa:

Ach ! uda się uda się uda się !

Lud tego dnia bez przerwy powtarza,

Ach ! uda się uda się uda się !

Mimo zdrajców osiągniemy co chcemy,

Nasi wrogowie – zmieszani i odlegli,

A my będziemy śpiewać „alleluja”

Ach ! uda się uda się uda się !

Legislator osiągnie co trzeba,

Kto się wywyższa, będzie poniżony, kto się poniża, będzie wywyższony,

Prawdziwy katechizm nas będzie uczył,

Straszliwy fanatyzm zniknie,

By być miłym prawu,

Każdy Francuz będzie się ćwiczył,

Ach ! uda się uda się uda się !

Pierret i Małgorzata śpiewają melodię taneczną.

Danton – Zirytowany. Dość tych durnych pieśni, Grafomańskich wierszy „u poręczy” Zgromadzenia. Komitet musi pracować… Nie rozumiesz, że konwencja ma zajmować się dobrymi prawami zredagowanymi w dobrej prozie?

Robespierre – Do Sankiuloty. A właśnie, miałeś być w Zgromadzeniu. Musimy wiedzieć, co się tam gotuje.

Sankiulota wychodzi

Danton – Po pauzie. Naszym wspólnym wrogiem jest kontrrewolucja, ale i sankiuloci. Ich działania prowadzą do anarchii. Potrzebny jest silny rząd. Rząd, który powstrzyma niepokoje tłumu.

Robespierre – Wciąż toczy się walka interesów. Burżuazja załatwiła już swoje interesy, już dość się wzbogacili, czas by zrealizować i marzenia ludu.

Danton – Najważniejszy jest spokój. Prawo i jego przestrzeganie. Potrzebujemy silnego rządu… ale i narodowej zgody.

Robespierre – A właśnie. Sięga po gazetę, którą wcześniej czytał Danton. Zobacz co wypisuje ten Desmoulines, Kamil. Nagle stał się ugodowcem. Krwi mu za wiele… A lud żąda krwi… Jeśli mu jej nie damy będą masakry, jak we wrześniu.

Danton – Lud żąda ofiar? Może i tak jest…, naszą rolą jest jednak potrafić go powstrzymać. Rewolucja pochłonęła już ofiar wystarczająco dużo… Człowiek tak rozważny jak ty, patriota tak wielki nie powinien ulegać woli tłumu, motłochu.

Robespierre – Każdy pochlebca żyje na koszt człowieka, któremu schlebia… Jeśli chodzi o wartość rewolucji, to jestem gotów poświęcić dla nich wszystko, siebie, brata, swych przyjaciół… Kto uderza w sprawy, o które walczę uderza we mnie. Ten staje się moim wrogiem, tego spotka sroga kara.

Danton – O jakież to sprawy chodzi?

Robespierre – Sprawiedliwość, prawa socjalne, Cnota… Nasza rewolucja jest pierwszą, która wspiera się na teorii ludzkich praw i na zasadach sprawiedliwości. Inne rewolucje wymagały ambicji, nasza narzuca cnotę… Ciemnota i siła przetworzyły te inne w nowy despotyzm; nasza, wywodząca się ze sprawiedliwości, jedna się ostała. Republika, nieświadomie wiedziona przez potęgę okoliczności i przez walkę przyjaciół wolności i nieustannie się odradzającymi skupiskami, prześlizguje się, by tak rzec, przez te wszystkie wewnętrzne spory (…). Od swego urodzenia była wciąż prześladowana, tak jak ludzie dobrej woli, którzy o nią walczyli. I tak, by zachować korzyści swoich stanowisk, przywódcy frakcji i ich agenci muszą się ukrywać za gmachem republiki (…). Wszyscy ci oszuści przejęli, jeden bardziej przekonująco od drugiego, wszystkie hasła i całe słownictwo patriotyzmu”.

Danton – „Cnota, to jest to, co ja w nocy robię w łóżku z moją żoną”. Ja uważam, że w życiu liczy się wolność działania, tworzenia. Prawa socjalne? Nie, każdy powinien polegać głównie na sobie na swych zdolnościach, swojej pracy. Cnota? Nie, ludzie nie są aż tak idealni. Nie są i nie będą. Każdy postępuje według swej natury. Cnota? A jakże chcesz ją wprowadzić?

Robespierre – Jeśli nie uda się inaczej, to może wymusi ją strach… Należy odsunąć od władzy fałszywych rewolucjonistów. Rewolucja zmiażdży swoich wrogów jak nędzne insekty.

Danton – Kto ma osądzać, kto określić, którzy są fałszywi, a którzy, jak mówisz, „pełni Cnoty”? Ciekaw jestem, jak daleko potrafisz się posunąć, by udowodnić sobie i światu, że jesteś lepszym od innych? Światu, potomnym? Cóż te słowa znaczą? Dlaczego nie rodzinie, bliskim? Stań przed lustrem i spójrz na siebie. Czy naprawdę chodzi ci tylko o tak zwaną Cnotę?

Robespierre – (Szyderczo do Dantona) Podejrzewam, że człowiek o twoich zasadach moralnych nie sądzi, by ktokolwiek zasługiwał na karę.

Danton – A ja podejrzewam, że byłbyś zirytowany, gdyby nikt na nią nie zasłużył. Próba nacisku fizycznego Dantona na Robespierre’a. Żądam oszczędzania krwi ludzkiej.

Robespierre – Chcesz amnestii dla winowajców. Chcesz zatem kontrrewolucji?

Wbiega Sankiulota.. Danton wycofuje się.

Sankiulota – Głośno, od wejścia. Aresztowano Fabre’a. Są dowody jego fałszerstw i łapówek. Dopisał trzy słowa do dekretu o rozwiązaniu Kompanii Indyjskiej. Wziął za to od nich sto tysięcy franków.

Danton – Traci panowanie nad sobą. Wstaje gwałtownie. Krzyczy. Co za łobuz, gnój. Pogrążył wszystkich. Przeklęta chciwość. Czy oni nigdy nie będą mieli dosyć? Jakiego majątku potrzebują, by wreszcie powiedzieć – mam dość?

Robespierre – Fabre? Przecież on jest w twoim klubie. To ty wprowadziłeś go do wielkiej polityki. Ty, będąc ministrem, powołałeś go na sekretarza resortu sprawiedliwości.

Sankiulista – Zanim wszedł do rządu miał tylko długi i wezwania procesowe. Teraz mieszka w pałacyku, 12 tysięcy liwrów renty, powozy, lizną służbę i kochanki. To dzięki dostawie wybrakowanych butów dla armii.

Danton – Jakim klubie? Nie był w żadnym klubie.

Robespierre – Twojej frakcji w końcu.

Danton – Czy i mnie coś zarzucasz?

Robespierre – Ludzie różnie mówią. Sam mówiłeś, że bogacenie się w czasie rewolucji to nic złego.

Danton – Nie taką drogą jednak. Można, nawet trzeba się bogacić, lecz uczciwie.

Robespierre – Ileż dzisiejszych fortun powstało uczciwie? Ci, co się bogacą za nic mają interesy Republiki.

Danton – Ja uważam, ze tak nie jest. Nic tak nie skłania do obrony kraju, jak chęć bronienia swej własności.

Sankiulota – Twoja fortuna też ogromna. Majątek na wsi… Mówią o jakichś okrętach… Kochanki.

Danton – Jakie okręty? To kłamstwo! Kalumnie! Gdzie dowody?

Robespierre – Krzyczy. Jakże człowiek, któremu obca jest wszelka idea moralna może być obrońcą Wolności?

Danron – Też krzyczy. Idea moralna? Co przez to rozumiesz? Mój świat wartości to rodzina.

Robespierre – Rodzina? Czy twój egoizm?

Danton – Więc jednak staniesz przeciwko mnie.

Robespierre – Stanę przeciw każdemu, kto spróbuje powstrzymać rewolucję.

Danton – Rewolucję? Kto to jest ta Rewolucja? Mówmy o ludziach. Powstrzymać rewolucję, czy twe ambicje? Wstaje od stołu. Odwołam się do ludu. Mam jeszcze wpływy w Paryżu. Mam jeszcze gazetę, „Starego Kordyliera”. Kamil Desmonlins…

Robespierre – Z ironią. Kamil? Już aresztowany. Drukarni już nie ma. Nie pozwolimy na manipulację opinią ludu.

Danton – Po cóż, więc ta obłudna rozmowa. Chcesz mej śmierci. Stoję ci na drodze? Chciałem wycofać się z polityki. Teraz widzę, że została tylko walka.

Scena III

Na scenie po przeciwnych stronach dwie mównice ustawione frontem do siebie (lekko odchylone w stronę widowni. Nieco przed nimi, z boku (jakby przedłużenie dłuższej widowni) trzy krzesła ustawione tyłem do widowni.

Danton, Robespierre, Widz (Gra go służący, tylko inaczej ucharakteryzowany. W czerwonej czapce).

Widz – Początkowo słyszymy tylko jego głos. Przepraszam. O, przepraszam. Przepraszam panią. Wchodzi na scenę jakby wcześniej przeciskał się między krzesłami i zajmuje miejsce na jednym z trzech wolnych krzeseł. Odwraca się w stronę widowni. No proszę, są jeszcze wolne miejsca, a tak trudno się tu przecisnąć.

Do mównicy z lewej strony podchodzi Robespierre. Trzyma w rękach jakieś kartki. Rozkłada je na pulpicie mównicy. Wyjmuje z kieszeni chusteczkę i przeciera drugie okulary. Jedne ma już włożone. Po chwili wchodzi Danton i staje przy drugiej mównicy.

Robespierre – Podnosi jedną z kartek. Czyta. Spiskowałeś z Mirabeau, z Dumouriezem, z Orleańczykami, żyrondystami, cudzoziemcami i frakcją Ludwika Kapeta.

Danton – Gwałtownie. To zwykła potwarz rzucona przez St. Justa. Gdzie dowody? Gdzie świadkowie? Ten nędznik odpowie za to.

Robespierre – Dziś ty jesteś tu sądzony.

Danton – Kogo stawiliście przed Trybunałem? Mnie, który od tak dawna służy Rewolucji? Który służy jej tak wiernie? To ja wypowiedziałem na Polu Marsowym wojnę królestwu, ja uderzyłem 10 sierpnia, ja zabiłem je 21 stycznia, ja wreszcie wsparłem ścięcie króla narażając się wszystkim europejskim władcom.

Widz – Krzyczy. Uwolnić Dantona! Niech żyje Danton.!

Robespierre – Wciąż do Dantona. My nie oceniamy dziś takich czy innych patriotycznych czynów, nie oceniamy twojej i twych wspólników całej politycznej działalności. Nas interesuje to, że oszukaliście tych patriotów, którzy pokładali w was całe swe zaufanie. Zaufanie, którym obdarzył was lud… Nie ulegniemy twojej demagogii. Nie zmienimy powodu tego procesu. Nie za swe wcześniejsze zasługi jesteś dziś sądzony. Mówmy o ostatnich zdradach, o korupcji.

Danton – Mam prawo rzucić na szalę moje zasługi, gdy się je kwestionuje, gdy się mnie pyta, co zrobiłem dla rewolucji?

Robespierre – Mówiłem, nie to jest przedmiotem tej rozprawy.

Danton – Mówicie, że zostałem przekupiony, ale powiadam wam, człowieka takiego jak ja nie można kupić. Na człowieka takiego jak ja nie ma ceny. Przeciw waszym oskarżeniom, na które nie możecie przedstawić dowodów, najmniejszego skrawka dowodu, nawet cienia świadka, rzucam na szalę całą moją rewolucyjna karierę. To ja u jakobinów powstrzymałem Mirabeau przed opuszczeniem Paryża. Służyłem już dość długo i życie jest dla mnie ciężarem, ale będę się bronił, mówiąc wam, czego dokonałem. To ja sprawiłem, że nagle pojawiły się piki i przeszkodziły królowi wyjechać do Saint-Cloud. Nazajutrz po masakrze na Polu marsowym wydano nakaz mego aresztowania. Wysłano zbirów do Arcie, by mnie zabili, ale moi ludzie przeszkodzili i mnie obronili. Musiałem uciekać do Londynu, ale wróciłem… U jakobinów żądałem republiki. To ja wiedziałem, że dwór dąży do wojny. To ja go otwarcie oskarżyłem o politykę wojenną.

Robespierre – Jednocześnie spiskowałeś z dworem.

Danton – Gdzie dowody?

Robespierre – Wciąż przemawia przez ciebie twa zuchwałość.

Danton – W sprawach prywatnych zuchwałość jest rzeczywiście naganna, lecz ja okazywałem i okazuję swą śmiałość wyłącznie w sprawach publicznych. Dla dobra ludu, republiki.

Robespierre – To twoja postawa uratowała tych zdrajców z Żyrondy. To dzięki tobie mogli później uciec i organizować powstanie.

Danton – Natura stworzyła mnie gwałtownym, ale pozbawionym nienawiści… Może popełniłem błąd, może rzeczywiście byłem zbyt łagodnym wobec tych zdrajców rewolucji. Któż jednak nie popełnia błędów? Któż też mógł przypuszczać, że nasi koledzy z ław Konwentu posuną się aż do takiej zdrady?

Robespierre – Nie udawaj nierozgarniętego… Dokładnie wiedziałeś o ich spiskach.

Danton – Czyż mam twarz hipokryty?

Widz – (Głos z sali) A co zrobiłeś przeciw Brissotowi i jego sprzymierzeńcom?

Danton – Powiedziałem im, że pójdą na szafot. Kiedy byłem ministrem [sprawiedliwości], powiedziałem to Brissotowi w obecności całego gabinetu… To ja przygotowałem zdarzenia 10 sierpnia. Mówicie, że pojechałem do Arcie. Potwierdzam to i jestem z tego dumny. Pojechałem tam na trzy dni, pożegnać się z matką i pozałatwiać soje sprawy, bo wkrótce miałem się znaleźć w niebezpieczeństwie. Mało co spałem tamtej nocy. To za moją sprawą zabito Mandata [na stopniach ratusza], ponieważ wydał rozkaz strzelania do ludzi (…) Zarzucacie mi przyjaźń z Fabre’em d’Églantine. Nadal jest moim przyjacielem. Nadal uważam go za dobrego obywatela, skoro siedzi obok mnie. Marat miał porywczy charakter, (Do publiczności) Robespierrea znam jako twardego i nieustępliwego, ale ja – ja służyłem po swojemu (…) Dla dobra ojczyzny uściskałbym najgorszego wroga i oddam jej moje ciało, jeśli potrzebuje takiej ofiary.

Widz – Brawo! Brawo Danton!

Robespierre – Oskarżony ma się bronić przedstawiając dowody, a nie popisywać się retoryką.

Danton – Wiem, że człowiek nie powinien być gwałtowny, chyba tylko dla publicznego dobra, i często taka była właśnie moja gwałtowność (…) Jeśli tu przesadziłem, to dlatego, ze zostałem tu oskarżony tak nieznośnie niesprawiedliwie.

Robespierre – Wskazując na widownię (Widza). Skąd twa młoda żona bierze pieniądze na opłacanie agentów spośród tłumu.

Danton – To kalumnie. Gdzie dowody? Lud zna moją prawość, wie, że zawsze wiernie służyłem krajowi i rewolucji.

Robespierre – Nawet mnie nabrałeś. Był czas, ze wierzyłem w twój patriotyzm. Dla ciebie jednak rewolucja to tylko drogę do zrobienia osobistej kariery, zdobycia i utrzymania majątku.

Danton – Owszem dbam o zabezpieczenie rodziny. Jestem normalnym człowiekiem. Niewielu jednak jest takich patriotów jak ja, niewielu ryzykowało tak wiele dla ojczyzny,… to ja…

Robespierre – To twoja pobłażliwość, korupcja twych kolegów sprawiła, że Żyrondyści uszli naszej sprawiedliwości, że teraz stoją na czele wojny przeciw nam. To dzięki wam rozpocząć mogli przeciw nam powstanie.

Danton – Nie, to wasza zapiekłość zmusiła wielu do stanięcia przeciw nam. Nieznane jest wam słowo kompromis. Wszystko… chcecie pełnej władzy. Chcecie dyktatury!

Robespierre – Skąd wziąłeś pieniądze na swe stroje, bogate mieszkanie. Twoja piękna żona kąpie się w burgundzie. Gdy lud głoduje wy jadacie dziczyznę na srebrnych talerzach. Byłeś biedny jak większość z nas. Skąd wziąłeś pieniądze na dzisiejsze zbytki?

W tym czasie Słuchacz rozgląda się. Wstaje i jakby ukradkiem wychodzi za kulisy.

Robespierre – Zarzucasz nam dyktaturę? To już mówiłeś, to już znamy. Powiedz nam lepiej o spiskowaniu… o próbie by na czele jego wojsk ruszyć przeciw Komitetowi. Powiedz nam raczej o rozwiązaniu Kompanii Indyjskiej. O majątkach, jakie na tym zdobyłeś ty i twoi poplecznicy. Powiedz nam o wozach z Belgii. Jak bardzo wasz egoizm zniechęcił ten naród do naszej rewolucji, do naszych idei. Popierałeś grabież.

Danton – To jakieś plotki. Kalumnie… To tak ma wyglądać Trybunał? Patriota, człowiek o takich zasługach dla Republiki nie powinie być stawiany przed jakimś Trybunałem..

Robespierre – Jakimś? (Do publiczności) Ma rację St. Just wzywając, by oskarżeni zostali pozbawieni prawa głosu. Ma rację tym bardziej, że w więzieniach pojawiają się ślady buntu, że żony Dantona i Kamila rozrzucają pieniądze między lud, że generał Dillon ma wydostać się z więzienia i stanąć na czele buntowników, by uwolnić oskarżonych. Należy ich pozbawić tego prawa tym bardziej, że oni sami dają powód do gwałtownych wystąpień i usiłują znieważyć Trybunał. Wzywam do prowadzenia tej rozprawy bez przerwy oraz do wykluczenia z niej każdego oskarżonego, który nie okaże prawu należnego uszanowania.

Danton – Jak mam się bronić pozbawiony nawet prawa zabierania głosu? Czyż obraziłem tu kogokolwiek? Tym bardziej nie obraziłem Trybunału. Oskarżam Robespierrea, St. Justa i ich popleczników o zdradę stanu. Dążą do tego, by dla swych ambicji utopić republikę we krwi. Jak długo jeszcze drogę do wolności wytyczać będą wozy wiozące niewinnych na gilotynę? Ileż jeszcze trzeba grobów, by wreszcie wolność nastała?

Robespierre – Deputowani pozbawili cię głosu. Zamilcz. Czyż nie widzisz, że mówiąc wciąż obrażasz Trybunał?

Danton – Znów podnosząc głos. Mamy być osądzeni, nie będąc wysłuchani! A co do Saint Justa, powiedz mu, że będzie musiał odpowiedzieć za to przed potomnością.

Robespierre – Teraz powołujesz się na potomność? Przecież nie była nigdy dla ciebie ważna?

Danton – Krzyczy. Republika jest w niebezpieczeństwie.! Wzywam lud! Żądam komisji, gdyż chcę złożyć ważne zeznanie.

Robespierre – Dość! Pozbawiłeś się prawa głosu.

Danton – Skazując nas zabijecie wolność. Zabijecie największą ideę rewolucji. Krzyczy. Jesteśmy ostatnim bastionem wolności. Później tylko terror, dyktatura… Jeśli nie sprawiedliwość nasza, to potomni to ocenią..

Robespierre – Gdy lud dowie się o twoich zbytkach, wydatkach, stracisz jego sympatię.

Danton – Uspokojony Cóż, rewolucja, jak Saturn, pożera własne dzieci… Moim miejscem pobytu wkrótce będzie nicość, moje imię zaś będzie w Panteonie historii, cokolwiek by kto mówił. Jest to zupełnie pewne, ale mało mnie to obchodzi… Nie boję się śmierci. Może umrę dziś od gilotyny. Kiedyś i tak umarłbym od choroby lub ze starości. Może mógłbym jeszcze cos zrobić, coś więcej przeżyć, ale przecież i tak umrę. Jak każdy. Jak i ty.

Robespierre – Mnie w to dziś nie mieszaj.

Danton – Dlaczego nie? Powiem ci, że przyjdzie czas, gdy i ty staniesz przed tym Trybunałem. Gdy i twe zbrodnie ktoś rozliczy.

Rbespierre – Za mną stoi ma uczciwość, lud…

Danton – Ludu w to nie mieszaj. To tylko twoja pycha, twoja żądza władzy…

Scena IV

Dzień przed śmiercią Robespierre’a

Duży pokój, obok sali Konwentu? Robespierre leży na stole, pod głową ma drewnianą skrzynkę wojskową. Jest wyczerpany, ranny w twarz, bandaż podtrzymuje przestrzeloną szczękę. Mówi z trudem. W pomieszczeniu jest też żołnierz. To, jednak tylko złudne podobieństwo. Z boku sceny krzesło.

Robespierre, Żołnierz.

Robesperre – Przewraca się na bok i spostrzega żołnierza. Danton? To ty? Wciąż żyjesz… czy to był tylko sen?

Żołnierz – Z ironią. Danton? Dawno przecież ścięty. Śpij dalej.

Robespierre – George, przecież jesteś tak podobny.

Żołnierz – Majaczysz… Może i podobny.., jednak żołnierzem zwykłym, tylko jestem.

Robespierre – Odzyskuje świadomość. Tak, teraz już pamiętam. Zostałem aresztowany… i ten strzał…

Żołnierz – Wielu miałeś wrogów. Kto strachem wojuje, ten z powodu strachu może i zginąć. Wielu miało dość twego terroru, twej ciągłej rywalizacji.

Robespierre – Owszem wciąż rywalizowałem. Czasami nie potrafiłem przegrywać, Lecz zawsze występowałem w obronie ludu. Rewolucji.

Żołnierz (Danton) – I ja służyłem rewolucji. Lecz rewolucja? Czymże jest? Falą, która zmiata wszystko, która sięga do środków będących zaprzeczeniem idei, które dopiero miałaby wnieść. Wolność? – Zanim ją wprowadzi narzuci ludziom takie ograniczenia, jakich nie znali wcześniej. Równość? Chyba, że wobec śmierci. Zabija wszystkich. Króla, szwaczkę i was przywódców rewolucji. A ilu ginie w niej zupełnie niewinnych? Dziś, i ty zapłacisz głową za swą pychę. Za śmierć innych.

Robespierre – Śmierć jest początkiem nieśmiertelności.

Żołnierz – Myślisz, że obaliłeś…, że obaliliście tyrana? Gdyby Ci na to pozwolono, sam byś nim dziś został. Bez obawy, przyjdzie inny. Ten chaos, ten terror, musi się skończyć.

Robespierre – To nie ja wprowadziłem terror. Nie ja!

Strażnik – Ale to ty skazałeś Dantona.

Robespierre – Nie, nieprawda! To Trybunał. Wcześniej Konwent wyraził zgodę na jego aresztowanie. Ja byłem tylko jednym z tych, którzy podpisali się pod tą zgodą.

Strażnik – Ale to twoja postawa zaważyła. To dzięki tobie go skazano.

Robespierre – Jak mogłem bronić kogoś, kto okazał się aż tak nieuczciwym? Kto zbytek postawił wyżej niż ideały rewolucji? Zdrada, egoizm, chciwość… to one pogrążyły rewolucję.

Strażnik – Jest rzeczą naturalną, że ludzie chcą się bogacić. A ideały? A gdzież one dzisiaj? Terror wciąż ścina nowe głowy. Wojna wciąż trwa. Gdzie wolność prasy? Wielu już tęskni za dyktaturą.

Robespierre – Wiedziałem, że kluczem do wszystkiego jest wykształcenie. Nieświadomy lud nie mógł zrozumieć kierunku przemian.

Żołnierz – A cóż robiliście, by go uświadomić? Czym innym głosić idee, czym innym wprowadzać je w życie przy pomocy gilotyny.

Robespierre – Powtarzam, to nie byłem inicjatorem Wielkiego Terroru, w czerwcu i lipcu 1794. Inicjatorem był między innymi Danton. To paradoks dziejów, zginął przy pomocy narzędzia, które sam stworzył.

Po pauzie. Cieszyłem się autorytetem wśród ludzi dzięki swej uczciwości, cnotom. Nie goniłem za zbytkami, tu w Paryżu mieszkam w wynajętym pokoju. To moja skromność i uczciwość bodła innych w oczy.

Strażnik – Może i zawiść skierowała ich przeciw tobie, ale chyba bardziej strach. Nie każdy potrafi żyć tak skromnie. Nie każdy ma czyste ręce, ale czy dlatego ma zginąć. Może będzie lepiej, gdy zginie ten, kto pokazuje, że można żyć inaczej. Zresztą to już dziś nieważne. Jak dziś powstrzymać terror? Gdzie jego granice?

Robespierre – Światło. Proszę zapal świece. Potrzebuję więcej światła.

Strażnik – Śpij lepiej, jutro proces.

Robespierre – Jutro proces? Ja już jestem skazany. Jak mam się bronić skoro nawet mówić teraz nie mogę… Jaki proces? Nie będzie procesu. Zastosują dekret o wyjętych spod prawa. Skażą mnie bez procesu.

Strażnik – Sam jesteś autorem tego dekretu.

Robespierre – Ten okropny ból. Jutro może być jeszcze gorzej.

Strażnik – Niczyja w tym wina, że nawet sam zabić się nie potrafiłeś. Jak można strzelać do siebie trafiając jedynie w szczękę.

Robespierre – Nie dopuszczasz myśl, że to ktoś do mnie strzelił?

Strażnik – Nie trzeba było się opierać.

Robespierre – To nieprawda. Postrzelili mnie specjalnie. Bym nie mógł się bronić. Bym nie mógł przypomnieć ich zdrady, ich niegodziwości.

Strażnik – Może i żyłeś w cnocie. Śmieje się. Na cóż, jednak innym twoja cnota?

Robespierre – Nie boję i nie bałem się śmierci. Potomność doceni moje dzieło.

Strażnik – Zapalając świece. Masz. Jeśli ma ci to pomóc… Ale… To i dobrze, że kolejnych ludzi już nie oskarżysz. Dość już skazano. Dość krwi. Dość terroru.

Robespierre – Dotyka swej szczęki. Boli, Boże jak strasznie boli… Do jutra zapewne spuchnie i w ogóle nie będę mógł nic mówić.

Strażnik – To milcz raczej. Siada na krześle.

Robespierre – Jakby do siebie. Tak, ja już dziś zostałem skazany.

Strażnik – Podobnie i ty skazywałeś wcześniej.

Robespierre – Cnota musi zwyciężyć. Dla dobra ludu, dla…

Strażnik – Dla twojej sławy… Mówią, że skazałeś wielu tylko po to by rosła twoja sława. Nieprzekupny? Może i byłeś nieprzekupny. Ale czego chciałeś? Opowiadałeś się za wolnością, a nikt nie ograniczył jej tak bardzo jak ty. Opowiadałeś się za równością, a pokazałeś nam, że równi jesteśmy tylko wobec śmierci. Jutro okaże się, że równy z nami jesteś i ty.

Robespierre – Nie można powstrzymać fali. Zmiana postaw społeczeństwa wymaga czasu.

Strażnik – Czego oczekiwałeś? Że niewykształceni, żądni krwi ludzie… tłum, na którego czele staną często zwykli przestępcy obroni jakieś ideały? Terror też ma granice. Gdy zaczął zagrażać wszystkim wreszcie powiedziano mu dość. Śmieje się. Twoja prawość? Któż będzie o niej pamiętał wobec tylu śmierci. Zapamiętają cię jako kata.

Robezpierre – Chciałem ratować nasze idee, chciałem…

Strażnik – Powiedz to tym ściętym. Chciałeś? A czy ci się udało? Może jednak się myliłeś?

Robespierre – Pracowałem dla dobra ludu.

Strażnik – Twierdzisz, że to lud tego chciał? Tych zbrodni? Po pauzie. Jaki lud? Nie ma żadnego ludu. Są tylko ludzie. Lepsi i gorsi, bogatsi i biedniejsi, ale poszczególni ludzie. Ludzie, którzy chcą, po prostu, jakoś żyć. Zbudować swój dom, wychować dzieci… Jest też tłum. O ten bywa bezlitosny, głupi, zły. Tłum, w którym potrafi znaleźć się każdy. Tłum jest nieobliczalny. Myślę, że rządzący pojmą kiedyś, ze nie warto nim manipulować, że jest nieprzewidywalny.

Robespierre – Idea wolności, idea równości wobec prawa, demokracji w końcu zwycięży.

Strażnik – Idee może i tak, ale nie rewolucja. Nie jej metody, nie jej idea. Dla niej wyssaliście z nas każdą kroplę krwi. Kazaliście nam zabijać arystokratów. To oni są winni waszej nędzy, mówiliście. Zabijaliśmy. Tak to my dokonaliśmy Masakry Wrześniowej. Mówiliście, że to król, że Veto, jest winien klęski głodu. Zabiliśmy króla. Wskazaliście nam jako wrogów żyrondystów, zgilotynowaliśmy żyrondystów. Miał być winien Danton i jego grupa, zgilotynowaliśmy Dantona.

Robespierre – Zdradzili idee rewolucji.

Strażni – Nie, nie dlatego zginęli. To jedni po drugich przywódcy rewolucji jadąc na jej wozie zrzucali tłumowi kolejne ofiary. Jak w tej wschodniej przypowieści uciekający na saniach, rzucaliście na żer wilkom, tłumowi, swoich wrogów, a później i współtowarzyszy. To strach. Strach przed tym, że zemsta tłumu, który niesłusznie nazywaliście ludem, i was dosięgnie był waszą motywacją.

[Po chwili milczenia.]

Robespierre – Myślisz, że tam coś jest?

Strażnik/Danton – Tam? Nie wiem. Wiem jednak, że za nami ktoś pozostał. Nie wiem, czy gdzieś w zaświatach ktoś będzie nas oceniać? Wiem, że ci, co przyjdą po nas podejmą takie próby.

Robespierre – Nie sadźcie, abyście nie byli sądzeni.

Strażnik/Danton – (Śmieje się) Czy ni za późno na ewangelię? Bez obawy. Właśnie niech osądzą. Nas zmarłych. Może unikną błędów. A może nikt z nas się nie mylił. To tylko życie, tylko życie. Czy wilk się myli zabijając słabą sarnę? Czy myli się sęp?

Robespierre – Przypieczętowując naszą pracę naszą krwią możemy w końcu ujrzeć jaskrawy świt powszechnego szczęścia.

Żołnierz – Mógłbym jeszcze dodać: droga jeszcze jest daleka, mógłbym mówić jeszcze wiele… Niech jednak twe słowa będą tu ostatnie… nadejdzie czas powszechnego szczęścia.