Literacka ironia / Czesław Kabala

0
672

O ironii w literaturze napisano wiele. Ta mnogość wskazuje, że temat jest dla literatów i ich otoczenia, ważki. Przekartkowałem kilkanaście artykułów i esejów na temat ironii , lecz w żaden się nie zagłębiłem. To było dawno i dziś nie pamiętam nawet ich autorów. Z książkami nader często postępowałem jak kapryśna dziewczyna przebierająca między chłopakami. Byłem bierny i to książki musiały o mnie zabiegać, uwieść mnie, skoro było ich wokół tak dużo, że nawet za dużo. Obecnie jest ich niewątpliwie znacznie więcej, aż od nadmiaru niekiedy boli głowa. Czy w tym nadmiarze to książki są stratne i godne pożałowania, czy też może my, czytelnicy? William Faulkner powiedział (nie później niż 6 lipca 1962, kiedy umarł): Gdy się pomyśli, ile książek jest już na świecie i ile ich codziennie przybywa, to najprawdopodobniej Bóg przy następnym potopie posłuży się nie wodą, lecz papierem.

Ich nadprodukcja zwiększa ilość trafiających na przemiał, a z drugiej strony, pozostała mnogość wymusza na wielu szybkość połykania. O trawieniu nie ma mowy. Do wadliwej w tym stylu lektury przykłada się też chyba szkoła, a dla czytania nie ma nic gorszego niż pośpiech, czyli droga na skróty, zaś jeszcze gorzej, przez bryki. Zawsze uważałem, że lepiej przeczytać mniej, a wnikliwiej. Recepty na właściwe dawkowanie literatury nie mam, bowiem spotkałem kilku nawiedzonych entuzjastów, którzy książki, jak się mówi, połykali w ogromnych ilościach, a dla których byłoby lepiej, gdyby byli analfabetami. Chyba każdy, kto dotrwał i w tej chwili jeszcze mnie czyta, zna kogoś takiego, komu książki namieszały w głowie. Przypadek niezbyt częsty, ale się zdarza. W istocie tak jest na pozór: książki są bezpieczne i same z siebie zaszkodzić nie mogą, a że czasem trafią w ręce odjechanych, zrodzić się może wrażenie, jakoby to one im zaszkodziły.

Wracając do ironii – była ona dla mnie zawsze kwestią poważną, jeszcze zanim dowiedziałem się, że poważnie rozważa się ją w statecznych gremiach. Szkoła, w której się uczyłem, odrzucała literaturę na pozór figlarną, preferując dętą i patriotyczną; zważywszy nasze dzieje, śmiech wydawał się najmniej stosownym do nich komentarzem. Miałem szczęście, że gdy byłem w 2 klasie liceum, pokazały się na naszym rynku książki Gombrowicza. Pamiętam w kolejności trzy pierwsze: Iwonę, Bakakaj i Ferdydurke. Potem także odkryłem (dla siebie) Mrożka i Witkacego. Z poetów czytałem Tuwima i Gałczyńskiego. Żaden z wyżej wymienionych nie był jeszcze w kanonie szkolnych lektur. Te kanoniczne kompletne zaniedbałem na rzecz nowego. Na szczęście z wierszami Mickiewicza byłem już po swojemu zaznajomiony. Niepokoiło mnie, że lubię w literaturze niemal wyłącznie drakę, i że dzieła mówiące poważnie o sprawach poważnych, a więc ponurych, mniej mnie pociągają. Wkrótce to się zmieniło i w pewnym momencie sam spoważniałem.

Pokrzepił mnie, czczony powszechnie, także przeze mnie, Tomasz Mann esejem Sztuka powieści. Pojęcie ironii przestało być podrzędne, a co więcej, ironia została w nim podniesiona do problemu pierwszorzędnego. Być może, niezupełnie przenikając myśli autora, stałem się czujny na to pojęcie. Tak jesteśmy skonstruowani, że wychwytujemy zewsząd wszelkie sygnały dotyczące naszych przejściowych fascynacji. Czy przejściowych?… w salonie księżnej de Guermantes jakaś mocno leciwa dama, trzymająca przy uchu aparat do poprawy słyszenia „na dźwięk słowa ‘miłość’ drgnęła niczym artyleryjska szkapa na dźwięk bojowej trąbki”.

Ironia przenika całą literaturę. Gdy jest otwarta i brawurowa, łatwo ją widać, lecz bywa niekiedy subtelna bądź ostrożna, kierowana niejako do wtajemniczonych. Tych, którzy jej nie wyczują, a więc nieobytych, może wystrychnąć na dudka. Tzw, perskie oko (które chciał wprowadzić do tekstów w formie znaku interpunkcyjnego Boy, znękany poważnym traktowaniem jego żartów) może być akcentowane z różnym natężeniem. Proust poświęcił pół strony mrugnięciu tak dyskretnemu „wewnątrz-powiekowemu”, że niemal dla adresata nieuchwytnemu, nie wspominając o osobach postronnych.

Ironia jest tak wszędobylska, że łatwiej wyliczyć gdzie jej nie spotkamy, bo tam byłaby jednak wygłupem lub co najmniej niestosownością. Od ironii wolne są więc: pisma urzędowe, podania i życiorysy, instrukcje obsługi, dyplomatyczne noty, exposé polityków, laudacje, homilie, kazania, toasty, gratulacje, oficjalne powitania i pożegnania oraz uroczyste okolicznościowe życzenia i naturalnie (co powinienem wymienić na poczatku) mowy pogrzebowe. Także nadęte solenną powagą i srogim patosem dzieła literackie. Jak widać, z brakiem ironii idzie pod rękę nuda!

Dopiero niedawno przeczytałem w Kontynentach Miłosza, że „ironia artystyczna” różni się od pospolitej, mylonej niekiedy z jej prostacką odmianą – sarkazmem. Według Miłosza, ta „artystyczna” mając swoje źródło w dystansie, pozbawiona jest wyniosłej drwiny i pogardliwego szyderstwa, a przeciwnie jest w niej empatia do przedstawianych postaci.

Pewien rozumny aktor powiedział w wywiadzie, że budując postać negatywną, stara się zrozumieć jej racje, odnaleźć w niej tę cząstkę ludzkiego zła, która jest podobno w każdym, a w personie dramatu przybiera rozmiar spotęgowany i spotworniały. Gdyby Hitler dostał się do Wiedeńskiej Akademii i został artystą (nie szkodzi jeśli podrzędnym) i gdyby nie wybuchła wojna której przecież był spiritus movens, być może pozostałby zrzędliwym frustratem, jakich wielu wokół nas. A może byłby dziennikarzem piszącym nienawistne manifesty, bluzgi umysłowego cherlaka, jakie znaleźć możemy w internecie.

Gdybanie (nazwane przez Normana Daviesa ironicznie „Gdybologią”) to zabawa, która staje się głupia, jeśli natychmiast nie znajdziemy (a jakże – ironicznego) dystansu do własnych gdybań i potraktujemy je zanadto serio. Historia, to znaczy bieg wydarzeń, który ma ukrytą przed nami logikę (bo nie chcemy uwierzyć, że nie ma żadnej), a właściwie trudną do ogarnięcia złożoność przyczyn – ustanawia się po swojemu. A nam pozostaje tylko niedoskonała refleksja nad tym: co, dlaczego i jak się wydarzyło – ze świadomością niepewności naszej wiedzy i gotowością, żeby ją poprawiać.

Czesław Kabala