Literatura rodzi się bardziej z niezgody niż z aprobaty. Co prawda zapisuje się w przestrzeni między buntem i afirmacją, ale mam wrażenie, że częściej jest bliżej buntu i niezgody. Czasem wydaje się, że jeśli nawet nie bunt jest jej głównym napędem, to przynajmniej podskórnie w niej pulsuje. Bunt jest pasją, niekiedy słabo rozpoznaną w swym jądrze i nie zawsze świadomie ukierunkowaną. Mówi się czasem o buncie ślepym. Żeby przekuł się w sztukę, czyli zrozumiały dla innych przekaz (taka jest intencja twórcy, czemu nie zawsze umie sprostać) musi do swej pasji nabrać krytycznego dystansu.
Literatura jest zmaganiem się krytycznego dystansu krystalizującego się w zobiektywizowanej formie (np. znanego powszechnie języka) z bezkształtną pierwotnie pasją. Taka jest natura opowieści, że raczej pobudza pytania, niż zmierza do jednoznacznej konkluzji, czyli do wyłuszczenia zagadki bytu, jak to usiłują filozofie. Opowiada nam zdziwienie, a nie pewne siebie morały. Usiłuje ująć, czyli (posługując się właściwym sobie środkiem), wysłowić rzeczywistość, wiedząc że żaden język do niej nie przystaje, więc siłą rzeczy opisuje ją nie słowami, lecz tym, co pomiędzy nimi.
Słowa o kwiatach nie pachną, nazwy kolorów są bezbarwne, nazwy rzeczy nie określają ich formy; na wyższym zaś piętrze – nazwy uczuć wskazują tylko ogólny kierunek, nic nie mówiąc o ich subtelnych, aż nie do określenia odcieniach, które bywają decydujące.
Stąd mnogość języków. Każdy jest inny i już przez to każdy co innego mówi, aczkolwiek istnieją między nimi odniesienia umożliwiające translację. Tłumaczenie z jednego na drugi objawia wielość możliwych kombinacji. Wystarczy porównać tekst tłumaczony przez dwu różnych tłumaczy.
Rozumienie znaczenia pojedynczych słów w dwu różnych językach nie gwarantuje sensownego przełożenia. Dotyczy to szczególnie tekstów pełnych metafor, idiomów, kalamburów i neologizmów. O tym wiemy z komputerowych tłumaczeń stron w Google. Komputer nie rozumie wszystkich związków frazeologicznych, a co dopiero powiedzieć o zdaniach złożonych i całych akapitach. Bogactwo języka przerasta (na razie?) jego możliwości.
Ale nawet świadomość tego bogactwa u tłumacza z krwi i kości, nie gwarantuje czytelnego przekładu, jeśli nie rozumie on przesłania tekstu, nad którym ślęczy. W zasadzie nie powinien tego robi, ale różnie się zdarza.
Literatura piękna, zwana także beletrystyką (dlaczego nie lubię tych określeń?… pierwsze ma w sobie pretensjonalność, drugie natomiast jest mało dźwięcznym, pozbawionym urody spolszczeniem z francuskiego. Mogłaby się tak nazywać jakaś święta, wyrzutnia do pocisków lub machina do torturowania) zawiera często pokłady tajemnicze.
Aby zbliżyć się do pełnego, wiernego przekładu, musiałby tłumacz dorównać autorowi. W nieunikniony sposób każdy przekłada odmiennie, odkrywając przy okazji wielość możliwych interpretacji.
W swej złożoności język przywodzi obraz żywych organizmów. Któż z nas zdołałby wypatrzyć w sobie podwójną spiralę DNA, która jest w nim od jego początku, a nawet go wyprzedza? Jeszcze do lat 60. ub. wieku nic o niej nie wiedziano. W otaczających nas ludziach, zwierzętach i przedmiotach więcej jest zagadek, niż możemy dostrzec.
Język jest strukturą bardzo złożoną jeśli zastanowić się nad jego korelacją nie tylko z myśleniem, ale z emocjami. Wydaje się, że jest najbardziej złożonym produktem kultury i jest w jego złożoności coś z żyworostu, np. mózgu.
Czesław Kabala