O demokracji / Piotr Wojciech Kotlarz

0
621

Obcując bezpośrednio, lub tylko czytając prace (artykuły lub książki) wielu intelektualistów spotkałem takich, którzy określali się mianem marksistów, neokantystów, również takich, którym blisko było do myśli Platona, lub powoływali się na Augustyna itd.

Używając znanych nazwisk, czasami przywołując tytuły prac wspomnianych myślicieli kolejni intelektualiści chcieli zapewne dokonać pewnego skrótu, przy pomocy nazwiska-hasła, jakby wytrychu, chcieli od razu przekazać nam cale spektrum poglądów, do których się odwołują. Odwołując się do tzw. autorytetów chcieli zapewne również wzmocnić swój przekaz. Skoro tak twierdził Platon, lub Marks, to… No właśnie? To co? Przecież nic z tego nie musi wynikać. Przecież i Platon mógł się mylić. Zresztą mylił się zapewne przewidując, że zmiany ustrojowe mają przebieg cykliczny, że po demokracji nastąpi okres tzw. ochlokracji i powróci wymarzona przez niego arystokracja. Cóż, Platon, jak i jego współcześni nie znali jeszcze pojęcia postępu, pojęcia ewolucji, nie w pełni rozumieli procesy społeczne. Zresztą i my, grubo ponad dwa tysiące lat później wciąż je dopiero rozpoznajemy.

Starożytni myśliciele wprowadzili również pojęcie prawa naturalnego, później rozumiane było rozmaicie, pojawiło się też pojęcie prawa boskiego, wreszcie doszliśmy do tego, że uznajemy prawa za wytwór społeczeństw.

Prawo naturalne? Dowodzono, że niezgodna z nim jest np. idea niewolnictwa, gdy okazało się, że takie istnieje również w świecie mrówek.

Przytoczyłem powyżej tych kilka myśli nie bez powodu. Postanowiłem, bowiem przyjrzeć się rozważaniom o demokracji jednego z wybitniejszych intelektualistów polskich końca XX wieku – Leszka Kołakowskiego. Wcześniej – tzw. marksisty, później?? Nie wiem, nie powinienem zresztą, zgodnie z tym, co napisałem powyżej, próbować jakiegokolwiek szufladkowania.

W zbiorze Leszka Kołakowskiego noszącym tytuł „Niepewność epoki demokracji” znalazłem artykuł „Demokracja jest przeciwna naturze”, któremu postanowiłem poświęcić nieco uwagi.

Pisze Kołakowski: nie o to mi chodzi, że o ile wiemy, nie znają demokracji ptaki, koty albo bakterie; ani to, że natura ludzka, jeśli wolno o niej mówić, skłania do użycia przemocy raczej niż negocjacji w warunkach konfliktu. Mówiąc, że demokracja jest przeciwna naturze, chcę wysłowić w skrócie przypuszczenie, że ludzkie instytucje, które rodzą się spontanicznie, niezaplanowane, nie tylko demokracji nie wytwarzają, lecz opierają się jej w sposób odruchowy.

Wnoszę z powyższego, że Kołakowski pojmuje tu pojęcie demokracja bardzo szeroko. Nie tylko, jako formę ustroju w państwie. Myśli tu też zapewne o tzw. zachowaniach, postawach, demokratycznych. Czy te rzeczywiście są przeciwne naturze?

Do powstania demokracji, w sensie ustroju państwowego, doszło w wyniku wielowiekowego procesu przemian społecznych po raz pierwszy w starożytnych Atenach. Oczywiście była to demokracja znacznie odbiegająca od wzorców dzisiejszych. Prawa demokratyczne (obywatelskie) posiadali tylko pełnoletni mężczyźni, pozbawieni ich były: kobiety, a także: metojkowie (przybysze) i oczywiście niewolnicy. Demokracja Ateńska nie upadła, nie przekształciła się w ochlokrację, jak przewidywał Platon. Mało tego wraz z czasem w Atenach dochodziło do poszerzania jej zakresu, to znaczy zakresu wpływów ogółu kosztem ograniczania wpływów oligarchii. Już wówczas, bowiem mogliśmy obserwować rywalizację między ogółem a elitami. Nie wiemy, w jakim kierunku potoczyłby się dalszy rozwój demokracji ateńskiej. Państwo Ateny upadło w wyniku najazdu Macedonii. Podbici przez Macedonię. Ateńczycy, w wyniku podboju, z obywateli stali się poddanymi. Ludzie rozwijają się w ramach określonych struktur. Zmiana tych powoduje również zmianę sposobu organizacji społecznej. Organizacja społeczna rozwija się w czasie. Ateńczycy włączeni w skład powstałej znacznie później niż ich państwo Macedonii, w skład państwa w którym ponadto wskutek ciągłej ekspansji zmiany ustrojowe przebiegały znacznie wolniej, ponownie znaleźli się w świecie monarchii.

Zanim doszło do podboju Aten, wcześniej w czasie kilkusetletniego rozwoju społeczeństwa tego państwa doszło w nim do znaczących zmian. Wzrostu gęstości zaludnienia, przemieszczenia się ludności do miasta, zmiany struktury zawodowej, wykształcenia itp. Zmiany te na poszczególnych etapach wymagały zmiany form zarządzania, powodowały wymiany elit. Ateńczycy przeszli prawie przez całą znaną nam dzisiaj drogę: od monarchii patrymonialnej, przez monarchię feudalną, rządy arystokracji, timokrację, dyktaturę aż do demokracji. Ułomnej wszakże, (a to z powodu tego, że nie wypracowano jeszcze pojęcia praw człowieka), ale jednak demokracji.

Demokracja jest formą organizacji społeczeństwa na określonym etapie jego rozwoju. Czy określenie to odpowiada definicji Kołakowskiego, że: Demokracja jest narzędziem, które kanalizuje konflikty międzyludzkie i umożliwia ich rozwiązywanie – czasem nawet usuwanie, czasem osłabianie – bez użycia przemocy? Myślę, że Kołakowski wprowadza tu w jakimś celu nową jej definicję.

Narzędziem służącym do rozwiązywania konfliktów międzyludzkich w różnych systemach (monarchiach, tyraniach, demokracjach) jest prawo. Gdy to bywa łamane, lub uznane za niesprawiedliwe dochodziło zazwyczaj do buntu, powstań lub rewolucji. Te jednak zawsze kończyły się wprowadzeniem dyktatury. Stosowanie metod (narzędzi) demokratycznych jest możliwe tylko w społeczeństwach o ustroju demokratycznym.

Kołakowski wyróżnia trzy składniki demokracji:

1. Mechanizmy, dzięki którym znaczenie i wpływ elit politycznych na życie zbiorowe jest z grubsza proporcjonalny do poparcia, jakim się one cieszą wśród ludności.

Trudno kwestionować istnienie tzw. elit politycznych ich znaczenie, a nawet wpływ. Kogo jednak Kołakowski chciałby do nich zaliczyć? Czy zakłada ich niezmienność? Samo to pojęcie jest w jakiejś mierze sprzeczne z ideą demokracji. Wszak każdy może dysponować tylko jednym głosem. Każdy też ma prawo dążyć do osiągnięcia każdego stanowiska politycznego, a więc stania się elementem tzw. elity politycznej. Ograniczamy wpływ elit wprowadzając np. kadencyjność, wprowadzamy też wiele mechanizmów je kontrolujących (np. sprawozdania majątkowe). Dbamy o to, by w państwach o ustroju demokratycznym liczyło się dobro wszystkich obywateli (mieszkańców państwa), a nie dobro tzw. elit.

2. Prawodawstwo, które realnie funkcjonuje, czyli takie mechanizmy, dzięki którym ludzie znają ważne reguły, jakim mają się podporządkować, wiedzą, co jest albo nie jest dozwolone i nakazane itd.

To składnik nie tylko demokracji, ale w mojej ocenie instytucja istniejąca i konieczna we wszystkich zorganizowanych społeczeństwach. Chyba, że Kołakowskiemu chodzi o to, że reguły demokratyczne powinny być zapisane w postaci konstytucji, kodeksów, dekretów prawnych, że powinny być one przestrzegane. To przecież dziś uznawana za banalną oczywistość.

3. Pewne podstawowe prawa obywatelskie, w szczególności prawo do publicznego wypowiadania własnych opinii, prawo do poruszania się po kraju, prawo do nabywania własności i ochrona przed arbitralną konfiskatą, prawo do ochrony przed dowolnym aresztowaniem i torturami, prawo do wyznawania jakiejkolwiek religii lub żadnej, prawo do prywatności, a wiec między innymi prawo do dowolnych zachowań seksualnych, jeśli nie ma w nich przemocy, wykorzystywania dzieci i kazirodztwa. .

Podobne prawa obywatelskie przyznawane są mieszkańcom wielu państw, których społeczeństwa nie wprowadziły jeszcze ustroju demokracji. W niektórych państwach, które od lat uważamy za demokratyczne (np. Francja aż do 1939 roku, USA aż do lat siedemdziesiątych XX wieku) wiele ze wspomnianych elementów musiało długo czekać na swe zaistnienie.

Pisząc o niepewności epoki demokracji sięga Kołakowski do dwóch kolejnych pojęć: narodu i religii.

Pisze: Są dwie wielkie formy życia ludzkiego, które w przenośnym sensie można nazwać dziełami natury, w tym mianowicie, że nie są zaplanowane, lecz powstają spontanicznie: byt etniczny (naród czy plemię) i religia. Obu demokracja zagraża i oba usiłują bronić się przed tym zagrożeniem.

Nie rozumiem określenia narodu pojmowanego jako dzieła natury. Naród definiuję jako istniejącą i wytworzoną w długim procesie historycznym wspólnotę ludzi zamieszkujących określone terytorium (niezależnie od tego kiedy na to terytorium dobrowolnie lub pod przymusem przybyli). Głównymi elementami wyróżniającymi konkretny naród są: poczucie przynależności do danej wspólnoty, świadomość wspólnoty dziejów historycznych. Mogą nimi też być, lecz nie zawsze – wspólny język i inne elementy kultury. Zamiast określenia naród możemy mówić społeczeństwo jakiegoś państwa, wspólnota społeczna, lub obywatele jakiegoś państwa – wspólnota obywatelska. W moim odczuciu to swego rodzaju synonimy. Naród Polaków, Amerykanów (mieszkańców USA), czy Francuzów itd.

Pisze Kołakowski: Demokracja organizuje państwo, ale naród chciałby, żeby państwo było jego narzędziem, tymczasem państwo nie jest narzędziem narodu, ale wspólnoty obywateli.

To nie demokracja organizuje państwo, ale naród organizuje się w państwo, bywa że demokratyczne. Po napisaniu powyższego zdania uznałem, że jest ono nieco nieprecyzyjne. To w ramach zorganizowanych państw dochodziło i dochodzi do kształtowania się narodów. Organizatorami państw, u ich zarania, często byli jacyś wodzowie, którzy przy pomocy zorganizowanych przez nich wojów narzucali swą zwierzchność innym. Początkowo państwo było ich narzędziem do eksploatacji poddanych. Dopiero z czasem państwo stało się własnością i narzędziem narodu. Państwo jest narzędziem narodu, lub jeśli ktoś chce tę grupę nazwać inaczej: wspólnoty obywateli lub tylko wspólnoty. Wprawdzie przejmując wcześniejsze idee często bywa, że nadajemy im wcześniejsze znaczenia, tak np. pojęcie naród wcześniej utożsamiano z plemieniem i przypisywano mu podobny sens, ale dziś ten sens został już dawno zarzucony i tylko nieliczni fanatycy próbują pojęciu narodu przypisać cechy genetyczne – rasowe. Czy w związku z tym powinniśmy odrzucać pojęcie naród we współczesnym, wyłącznie kulturowym sensie1? Czy powinniśmy bać się tego słowa? Dlaczego? W Niemczech pełne prawa obywatelskie mają tylko obywatele narodowości niemieckiej, we Francji francuskiej.

Co lubi lub czego naród nie lubi nie sposób określić. Nie rozumiem z jakiego powodu polski filozof uważa, że istnienie narodu jest jakoby zagrożeniem dla demokracji?

Tak długo jak długo istnieć będą państwa o odmiennej historii, o odmiennej kulturze, tak długo w ich ramach będą kształtować się różne narody, różne społeczeństwa..

Dlaczego Leszek Kołakowski tak mąci wokół idei demokracji? Jaką główną myśl chciał w swym artykule przekazać?

Nasuwa mi się przypuszczenie, że jego celem było to by bronić jakieś tam wydumane przez niego elity polityczne przed wydumanym przez niego dziełem natury tzw. narodem. Pisał wszakże we wstępie: mówiąc, że demokracja jest przeciwna naturze, chcę wysłowić w skrócie przypuszczenie, że te ludzkie instytucje, które rodzą się spontanicznie, niezaplanowane, nie tylko demokracji nie wytwarzają, lecz opierają jej się w sposób odruchowy.

To rozwój społeczeństwa polskiego przez ponad tysiąc lat, jego wielowiekowe perypetie doprowadziły do jego ukształtowania się w naród – społeczeństwo obywatelskie i wreszcie do przyjęcia przez niego takiej formy organizacji jaką jest demokracja. Procesów tych (ukształtowania się narodu ani przyjęcia przezeń demokracji) nikt nie zaplanował, zaplanować nie mógł. To wynik społecznej ewolucji, dostosowywania się określonego społeczeństwa do zmieniających się warunków przyrody, uwarunkowań politycznych zewnętrznych, a także zachodzących w tym społeczeństwie zmian (różnych migracji, zmian struktur zamieszkania, zatrudnienia, gęstości zaludnienia, wykształcenia itd.).

Myślę, że wywody Kołakowskiego ułatwiłoby wprowadzenie pojęcia oligarchii. To w tym kierunku próbują prowadzić przemiany ustrojowe przedstawiciele tzw. elit i służący ich interesom intelektualiści. Rządzące elity powinny jednak wywodzić się ze społeczeństwa (z nardu) danego państwa, być jego przedstawicielami. W innym wypadku trudno mówić o demokracji, lecz raczej o poddaństwie, zależności od elit, które tylko – jak pisze Kołakowski – uzyskają poparcie ludności.

Wspomniana książka Kołakowskiego została wydana w 2014 roku, prawie trzydzieści lat po upadku budowanego przez nawiedzonych marksistów komunizmu. Kreowana przez nich utopia nie mogła powstać, gdyż właśnie ona była – używając określenia Kołakowskiego – przeciwna naturze, lub mówiąc inaczej: próbowała ona ominąć wypracowane w długim procesie dziejowym przez ludzi idee wolności, równości i prawa do własności. By realizować swój program marksiści wprowadzali wiele nowych, trudnych do definicji pojęć. Na przykład pojęcie klas. Kiedyś marksista, później żyjący w świecie rodzącej się demokracji Kołakowski posługuje się pojęciem elit politycznych. Czy nie jest to kolejna próba manipulacji?

Piotr Kotlarz

1 Na marginesie tych uwag warto zauważyć, że Leszek Kołakowski pojęcie naród zalicza do ten samej kategorii co pojęcie plemię. Moim zdaniem niesłusznie. Wprawdzie i w ramach plemion dochodziło do mieszania się ich członków z przedstawicielami innych grup plemiennych, ale wymiana ta była znacznie mniejsza niż w przypadku narodu. Tu zresztą granice plemienne zostały już od zarania zatarte i jeśli już, to odnosiły się głownie do grup panujących.