PIES W WORKU / Agnieszka Leciej

0
717

A było to tak, Laura wstawała zawsze pierwsza i pierwsza wychodziła z domu. W końcu kolejny marcowy, obrzydliwie deszczowy dzień przyniósł jej coś nowego, a mianowicie psa w worku. Zgodnie z zasadą – kto znalazł, to jego – od razu przywłaszczyła sobie prawa do rudego stwora. Była to duża psina o smutnych oczach, ale wesołym ogonku, po za tym odkryto z czasem w nim jeszcze i inne sprzeczności.

Do pierwszego nieporozumienia, a nawet dość sporego konfliktu, doszło przy wyborze imienia. Leon zaproponował Reksia, za nic nie dał sobie przetłumaczyć, że to pani pies i Reksio nie pasuje. Był jeszcze mały, ale nie całkiem uparty więc zgodził się także na Łatka. Maja zdecydowała się na Perełkę, co okazało się przesadą w drugą stronę. Nawet wyszorowanie rudzielca mydłem nie pomogło, wciąż wyglądał na brzydkiego psa o smutnych oczach. Choć oczy te były piękne jak u Simby, skrywały dziką tajemnice. Perełka nie pasowało. Dzieciaki skapitulowały i pozostały po prostu przy Psie vel Pies w worku.

Pies szybko został ulubieńcem całej ulicy, odwiedzał wszystkich sąsiadów. Był dobrze wychowany, umiał robić siad, leżeć, dawać łapę, a nawet aportować. I choć tak wytresowany, był także bardzo nieposłuszny. Wszystko przez nocne schadzki – nie wiadomo dokąd chodził. Każdego ranka Laura znajdowała coraz to nowe rzeczy: pojedyncze buty, plastikowe miski, sflaczałe piłki. Decyzja była konieczna, choć smutna, pies musi zostać uwiązany. W konsekwencji do smutnych jego oczu dołączył jeszcze smutniejszy ogon i okropne, żałosne, nieprzerwane wycie. Pies w worku okazał się nie lada problemem, od którego wszyscy umyli ręce. Nie można nikogo winić, że nie lubi obowiązków, nawet nagradzanych szczerą miłością i oddaniem. Tylko Laura się nie poddawała, chodziła na długie spacery, karmiła i serdecznie głaskała psa. Od pierwszej spokojnej, bo nie przerwanej szczekaniem, nocy została jakby świętą, nietykalną przez nikogo osobą.

Nie można powiedzieć, że reszta całkiem zapomniała o Psie. Leon i Maja niekiedy miewali lepsze dni i wyręczali dobroduszną Laurę. Wszystko powoli ułożyło się w stabilny plan. Zdarzało się, że każde z nich przeklinało obrzydliwy, marcowy dzień i tajemniczego jegomościa za podrzucenie worka. Potem znowu każdy akceptował codzienność i żył w niej jakby była normalnością. Stało się i już, na niektóre rzeczy nie ma się wpływu, są dobre, albo złe, ale zawsze potrzebne. A skoro Pies w worku swoje losy połączył właśnie z nimi musiał być im potrzebny.

Gdyby Laura zapisała każdą przygodę jaką przeżyła na spacerach, stworzyłaby trzytomową powieść. Pierwsza część miałaby długi wstęp o trudach prowadzenia na smyczy tak dużego i silnego psa. Opisałaby dokładnie jak bolą ją ręce, nie żeby lubiła się żalić, wszystko na potrzeby książki. Zaraz po wstępie, nastąpiłaby długa przemowa krytykująca niewychowanych dorosłych, którzy zaśmiecają lasy. Pomyślała, że to bardzo istotne i zaplusuje w ten sposób wśród dojrzałych czytelników. Tylko nie sądźcie zaraz, że chodzi tylko o publikę, naprawdę nie tolerowała zaśmiecania. Na zakończenie zaplanowała dramatyczną sytuację, jak przecina sobie kolano, o rozbitą butelkę leżącą w krzakach. Zdarte kolano, bardzo boli, wie o tym z doświadczenia, jeśli chodzi o rozcięcie – musi użyć wyobraźni, ale da się to zrobić. Końcowy efekt jest najważniejszy.

W drugim tomie, do którego nie mogła znaleźć odpowiedniego tytułu, umieściłaby wszystkie przeżyte dotąd przygody. Zamiast o Psie w worku co brzmi trochę naciąganie, opisze ich pierwsze spotkanie w lesie, gdzie mały pupilek został porzucony. Odwiąże go od drzewa i uratuje przed okrutną śmiercią. Nie jest znowu to tak niezgodne z prawdą. Książka musi być ciekawa inaczej nikt jej nie przeczyta. Potem już same fakty. O tym jak pies prawie zaatakował łabędzia, albo pobiegł bardzo daleko za sarnami. Tak długo go szukała aż zaczęła płakać chociaż wiedziała, że wróci. Pies zawsze wracał. Myślała też o wilkach, które podobno mieszkają w tej okolicy, ale zrezygnowała. Trudno opisać coś czego się nigdy nie widziało.

Trzecia część byłaby podsumowaniem wszystkiego co zdarzyło się od jej pierwszego spotkania z Psem. Jak zmieniło się jej życie. Czy na gorsze czy na lepsze? Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi, trochę jest tak, a trochę tak. Na przykład jeśli jest zmęczona i chciałby odpocząć, a musi jeszcze iść na długi spacer to wtedy jest gorzej. Ale zazwyczaj dzięki tym przechadzkom spędza więcej czasu na świeżym powietrzu i jest to tym lepsze, że zbliża się lato i jest coraz cieplej. W takie chwile całkowicie zapomina się o jakichkolwiek przykrościach i najchętniej w ogóle by się o nich nie pisało. Ale nie może zachować się tak nieprofesjonalnie. Z takiego kuszenia powstają potem tylko szczęśliwe historyjki o jeszcze szczęśliwszych zakończeniach, a czytelnicy są smutni, że ich życie jest jednym wielkim nieszczęściem. Ona nie zamierza zrobić czegoś takiego swoim odbiorcom. Dlatego napisze, że jest tyle samo lepszych i gorszych dni. Będzie po równo.

Nie może zapomnieć również o tym, że Pies nauczył ją odpowiedzialności. Nie myśli już teraz tylko o sobie, ale również o podopiecznym, a czasem nawet o Leonie i Mai, chociaż wcale nie musi. Pamięta nie tylko o swoim śniadaniu, ale także o tym, żeby nakarmić zwierzątko. Czasami Leon i Maja karmią Psa, a ona robi im śniadanie. Tę zmianę przyniosło pojawienie się psa. .

Zakończenie całości podsumuje długim opisem więzi jaka zrodziła się między nimi. O swoim wzajemnym oddaniu i miłości między Psem a opiekunem. Tak o sobie myślała, nie pani, a opiekun. Musi koniecznie opisać jak bardzo psy lubią głaskanie po uszach, jakie są wtedy szczęśliwe. Może doda jakiś rysunek, jeśli ładnie wyjdzie, by uzyskać lepszy efekt.

Potem wszystkie refleksje urwały się i rozpłynęły zamieniając się w błogi sen. Laura przeniosła się do lasu. Był to ten sam las, po którym zazwyczaj spacerowała, ale jednak trochę inny. Nad wierzbami i brzozami, tylko takie drzewa tutaj rosły, rozciągało się granatowe, obsypane gwiazdami niebo. Między setkami złotych punkcików unosił się różowy księżyc, jaśniejszy niż kiedykolwiek. Jeden z jego promieni oświetlał największe drzewo, którego korzenie rozrastały się po całej łące. Laura musiała uważać by się nie potknąć o wystające pnącza. Ta wiosenna noc nie należała do najcieplejszych, mimo to nie czuła zimna. Długie gałęzie wierzb i białe pnie brzóz tworzyły schronienie od wszystkiego co nieprzyjemne.

Zsunęła różowe kapcie i ułożyła pod największym drzewem. Szła dotykając bosymi nogami wilgotnej trawy. Dopiero teraz zorientowała się, że śledzi lisa. Nie był to zwykły lis, rude zwierzę choć nie wyglądało na takie, było Psem w worku. Pies-lis zniknął w ciemnościach, ale kiedy Laura zbliżyła się do tego miejsca wszystko było jasne, jakby księżyc wraz ze swym światłem podążał za nią. Czuła jak grzyby miażdżą się, a szyszki kruszą pod ciężarem jej stóp. W chwili rozłupywania wydawały przyjemne odgłosy, dlatego na chwilę zapomniała o Psie-lisie. Kiedy podniosła wzrok by znaleźć przyjaciela, zobaczyła mgłę. Biały krem rozlał się dookoła przykrywając cały las.

Zniknęły promienie, czerwony księżyc zaczął pulsować, następnie zmniejszył się i zniknął całkowicie pozostawiając za sobą mrok. Szła ostrożnie choć nie była pewna dokąd zmierza. Starannie omijała korzenie, ale nie było już ani pnączy, ani łąki, ani nawet lasu. Wierzby i Brzozy zniknęły razem z krwawym olbrzymem. Złote punkciki rozsypały się pozostawiając ciemne niebo bez wyrazu. Wyglądały na szczęśliwe opuszczając granatową przestrzeń. Wyzwolone spod czujnego oka księżyca mogły polecieć tam gdzie chciały. Mgła była coraz gęstsza. Laura zrozumiała, że jest w samym środku Drogi Mlecznej. Wszystkie ziemskie sprawy przestały istnieć, nie mogły dolecieć tak daleko. Oddychała swobodnie i unosiła się nad obłokami białego dymu. Gdzieś wśród tych mlecznych fal odnalazła wreszcie Psa. Nie był już lisem. Nie był też Psem w worku, ale trudno wytłumaczyć dlaczego. Może chodziło o oczy, które opuścił smutek. Wyglądały teraz pogodnie i radośnie, Pies był szczęśliwy. Nie dał się jednak dogonić, znów zniknął jak poprzednio, pozostawiając po sobie tylko szary worek. Ale i jego wiatr porwał i sprowadził z powrotem na Ziemię. Potem Laura się obudziła.

Był to jeden z tych snów, o których zapomina się zaraz po przebudzeniu. Pozostaje jednak przeczucie, że widziało się coś wartego przypomnienia. Trzeba wtedy wyprężyć wszystkie siły umysłu by odnaleźć najpierw pojedyncze obrazy, dopiero potem szczegóły całego spektaklu. Nie zawsze jest to możliwe, czasami pozostają luki, które wypełniamy domysłami lub marzeniami. Tego dnia Laura spała długo, obudziła się gdy dom tętnił już życiem i gwarem. O podróży jaką przebyła w nocy przypomniała sobie dopiero wówczas, gdy nie mogła znaleźć różowych kapci.

Wreszcie przyszło długo wyczekiwane lato. Ciepłe dni stały się schronieniem dla łaknących wrażeń dzieci. Radość i spokój zagościła w małych sercach na całe dwa miesiące. Były jednak i takie dni, również ciepłe i przyjemne, które różniły się od pozostałych. Z niewiadomych powodów człowiek budził się ponury i zły i nawet słońce za oknem nie chciało temu zaradzić. Tego ranka Laura właśnie tak się czuła. Była nieuprzejma dla rodziców, niemiła dla rodzeństwa, i wściekła na niewinnego Psa. I choć sama nie mogła zrozumieć dlaczego negatywne emocje przejęły nad nią kontrolę, ja spróbuję wam to wytłumaczyć.

Od dłuższego czasu Laura czytała w gazetach, słyszała w radiu lub po prostu była świadoma tragedii jakie dzieją się na świecie. Kiedy jadła obiad na myśl przychodziły jej głodne i chude dzieci, które nie mają nawet małej części tego co ona. Czuła, że wszystko jest niesprawiedliwe. Bezdomni, chorzy, dzieci bez rodziców, rodzice bez dzieci, skłócone rodziny, ludzie samotni i biedni. Wszystko to mieszkało w jej małym, wrażliwym sercu i rosło podsycane świadomością bezczynności. Ponure myśli zbierały się, żeby dzisiejszego dnia wybuchnąć i doprowadzić do nieprzewidzianego zdarzenia, które zamiast oznaką buntu przeciw niesprawiedliwości stało się powodem do smutku.

W dniu, w którym Laura miała nastrój więcej niż zły, udała się wraz z rodzeństwem i Psem na łąkę by zbierać mlecze. Żółte kwiaty, a raczej same ich łebki wykorzystuje się do robienia miodu będącego najlepszym lekarstwem na zimowe wieczory, które prędzej czy później muszą nastać po każdym lecie. Jest to czynność nie tylko brudząca ręce, jak wiadomo ślady po mleczach trudno zmyć, ale także wymagająca skupienia, trzeba liczyć ile mniej więcej kwiatków wrzucano do koszyka. Niewiele czasu potrzeba było, by Leon wraz z Mają zrezygnowali z tego zajęcia. Chłopiec wraz ze swoją lornetką poświęcił się całkowitemu obserwowaniu wróbli na gałązkach jedynego w okolicy drzewa. Maja natomiast razem z nową, plastikową barbie biegała w kółko nucąc marsz weselny. Podekscytowana i pobudzona własną wyobraźnią ułożyła małą księżniczkę w koszyku na stosie miękkiego żółtego puchu. Brzydka plastikowa lalka leżącą wśród pięknych kwiatów, tworzyła uderzający kontrast. Laura chwyciła ją jednym ruchem i wyrzuciła daleko w trawę, nie przewidując konsekwencji swojego czynu. W tej samej chwili spod drzewa zerwał się, leżący dotąd spokojnie Pies i zaaportował. Niestety zwrócona zabawka nie przypominała tej wcześniejszej. Maja długo płakała nad pogryzioną własnością, a Laura jeszcze dłużej nie mogła uspokoić własnego sumienia.

Nie był to najlepszy sposób rozwiązania jakiegokolwiek z trapiących jej problemów mimo, że wstyd jaki czuła, po wybuchu gniewu, na jakiś czas odwrócił jej uwagę od zmartwień. Zrozumiała, że robiła źle. Nie wiedziała jeszcze co to znaczy, ale, że na pewno coś zmienia. Coraz częściej myślami wracała do swojego snu. Przeczytała w książce o kosmosie, że w Drodze Mlecznej oprócz Słońca i kilku planet, czego nauczyła się w szkole, jest jeszcze więcej gwiazd i ich własnych układów. Zastanawiała się dlaczego nauczyciele tego nie mówią, może im nie wolno, a może nie chcą nikogo przestraszyć. Laura nie bała się kosmosu, w wyobraźni podróżowała z planety na planetę, zwiedziła już kilkanaście gwiazd i ciągle było jej mało. Nocami obserwowała niebo odnajdując coraz to nowe gwiazdozbiory. Wizja wielkiej, niekończącej się przestrzeni oddaliła ją od ziemskich trosk. Zdarzało się, że podczas rozmowy odpływała w poza galaktyczną podróż, wiedziała już że prócz Drogi Mlecznej są też inne galaktyki. Pomijała wszystko co rzeczywiste. Pies zaniedbany przez ciągle zajętą Laurę przestał machać ogonem. Znowu był tylko smutnym psem. Raz nawet zapomniała odebrać Leona od kolegi, mama bardzo się rozgniewała, a Maja nadal nie odzywała się obrażona o tamto. Ale Laura trwała po za tym, w swojej bezpiecznej kosmicznej przystani.

Koniec wakacji był wyjątkowo ciepły. Słońce spuściło, na ostatnie dni sierpnia, wszystkie swoje promienie próbując wynagrodzić dzieciom zbliżający się rok szkolny. Właśnie wtedy zdarzyło się coś tragicznego. Pies w worku zaginął. Leon, który wstał wcześniej by oglądać ptaki w ogródku zastał pustą budę. Przejął się nie na żarty. Dopiero gdy podniósł na nogi cały dom trochę się uspokoił. Tak już jest, że łatwiej poradzić sobie z problemem razem niż w pojedynkę.

Do wieczora przeszukali wszystkie miejsca, do których mógł uciec Pies. Nie było go w sadzie, na łące, ani nigdzie indziej. Drugiego dnia udzielił im się początkowy niepokój Leona. Maja i Laura zapomniały o sprzeczce i natychmiast zarządziły rozejm. Obydwie przyznały, że miały dosyć obrażania się na siebie. Razem odwiedziły wszystkie koleżanki, które znały Psa, niestety niczego się nie dowiedziały. Trzeciego dnia zapłakana Laura przyznała, że to jej wina. Od dawna nie zabierała zwierzaka na spacery, nie dziwne więc, że od niej uciekł. Po tygodniu opuściła ich pewność, że wszystko dobrze się skończy. Pozostała tylko nadzieja, że Pies wróci, przecież zawsze wracał.

Tęsknili bardzo za ukochanym czworonogiem. Niech wyje i nie daje im spać ile chce, żeby tylko się znalazł, myśleli. Każdy osobno zabierałby go wtedy na jeden spacer dziennie, do lasu albo nawet dalej. Nie żałowałby że wrócił. Leon obiecał sobie, że zrobi mu miejsce w swoim łóżku i już nigdy, ale to nigdy nie spuści go z oczu. Maja oddałaby by wszystkie lalki, ich sukienki, a nawet swoje kolorowe spinki żeby chociaż raz zobaczyć Psa. Zrozumieli, że zwierzak już dawno powinien dostać imię. Kolejny powód do ucieczki, bez imienia czuł się niekochany, a przecież kochali go wszyscy. Nie był dla nich tylko porzuconym psem, którym trzeba się zajmować, stał się ich przyjacielem.

Trudno uwierzyć, że właśnie tak skończyła się przygoda Psa. Nie wiem ile dokładnie czasu minęło, ale było już całkiem zimno, kiedy Laurze przyśnił się rudzielec. W ciemną, bezksiężycową noc przyszedł do niej by zaprowadzić ją do lasu. Tutaj na znajomej, obrośniętej korzeniami polanie, była świadkiem rzeczy dziwnych i nierealnych. Pod największym drzewem zebrało się stado psów. Nie potrafiła ich policzyć, najpierw wyszło jej, że było ich około dwudziestu siedmiu, ale zauważyła, że przyszły nowe, potem doliczyła do pięćdziesięciu czterech, ale mogło być ich mniej bo szczeniaki ciągle się wierciły. Po chwili wszystkie się uspokoiły i nastała wielka cisza.

Dopiero teraz zauważyła, że wyglądają śmiesznie. Jedne miały za krótkie łapy, drugie za długie ogony. Były też takie, którym brakowało ucha lub oka. Przyglądając się dłużej zauważyła, że wszystkie są nie tylko dziwne, ale i nieszczęśliwe. Były to bowiem psy bezpańskie. W tym momencie zaczęły pękać jak banki mydlane. Rozprysły się w powietrzu nie pozostawiając za sobą najmniejszego śladu. Pod drzewem zostało tylko kilka najgorszych psów, a wśród nich Pies w worku. Zwierzak wyglądał trochę inaczej niż go zapamiętała. Mimo to nie miała wątpliwości, że to na pewno on. Powitała go jak starego dobrego przyjaciela. Uwierzycie czy nie, ale nie potrzebował kosmosu by być szczęśliwym, wystarczyło, że Laura go pogłaskała. Potem wzięła Psa na ręce, we śnie był lżejszy niż naprawdę i zaniosła do domu.

Laura znalazła nowego psa w schronisku. Przygarnęli go i nadali mu imię bez kłótni. Ten, który wrócił miał szczęśliwe oczy i kiwający łepek. Był to tik przypominający skinienie głową. Nie był podobny do Psa, nigdzie nie uciekał, ani nie szczekał. Wystarczało mu głaskanie, bo bardziej od wolności cenił sobie bliskość właściciela. Potrzebował za to większej troski, a to dzieci chętnie dawały nie tylko jemu, ale i sobie nawzajem.

I choć nie odnaleźli Psa w worku nie zapomnieli o nim. Teraz jednak mieli nowy obowiązek wobec nowego zwierzaka. Laura pamiętała o tym by nigdy więcej nie odpłynąć w kosmos. Poznała na sobie ile obojętność przynosi nieszczęścia. Zrozumiała też, że nie musi pisać książki by zmienić świat, wystarczy to, jedno małe coś co robi się codziennie.

                                                                               Agnieszka Leciej

 

Obraz wyróżniający: Obraz 8bitlov z Pixabay