Spotkali się po latach. Słońce majestatycznie chowało się za kwitnącymi kasztanowcami. Szeroka aleja zasnuta była długimi cieniami. Świergot ptaków cichł powoli, jedynie rudoczerwone wiewiórki skakały z gałęzi na gałąź, nie pozwalając mieszkańcom parku całkowicie się wyciszyć.
Ona, zamknąwszy mały sklepik z biżuterią, ruszyła w górę ulicy, w stronę kawiarni. Delikatnymi, bladymi dłońmi poprawiła fuksjowy płaszcz. Zielony szal owinęła wokół szyi. Wieczorny wiatr bawił się białymi włosami i plątał je z kolczykami. Szła powoli, rozkoszując się jesiennym powietrzem. Lubiła to miasto, miało w sobie coś młodzieńczego, powiew świeżości. Dzięki temu, że wynajmowała pokoje studentom, mogła na co dzień obcować z ich fascynującym światem, z nowościami i opowieściami pokolenia, które miało zmienić świat. Popołudniami zaparzała imbryk herbaty i siadała wraz ze swoimi przybranymi dziećmi przy stole, by prowadzić długie rozmowy.
Słuchała uważnie i była naprawdę szczęśliwa. Gdy spoglądała na ich rozjaśnione uśmiechem twarze, przypominała sobie swoją młodość i cieszyła się, że ma ją już za sobą. Wiedziała, że dziś wiele minionych spraw załatwiłaby inaczej. Śmiałaby się częściej, kłóciła mniej, chętniej wybaczała.
On szedł szybko. Jak zawsze, był spóźniony. Po prawej stronie mijał drzemiący park, ale baraszkujące wiewiórki dla niego jakby nie istniały. Kiedyś był bardziej wrażliwy na piękno, teraz nie miał czasu, by myśleć o przyrodzie. Poły popielatego płaszcza łopotały na wietrze, a niebieski wełniany szalik był niczym flaga na wietrze. To jedyna ekstrawagancja, na którą sobie pozwalał – zrobiony na drutach, o mocnym splocie, nie pasował do garnituru szytego na zamówienie, jednak on nie umiał pozbyć się rzeczy, która miała dla niego tak sentymentalne znaczenie. Idąc, myślał tylko o tym, by po spotkaniu z klientami wrócić do mieszkania i w ciszy wypić zasłużoną whiskey . Rzadko wracał do przeszłości, miał za dużo spraw na głowie, by rozdrapywać to, co już było. Jednak niekiedy spoglądał w panoramiczne okna w swojej sypialni i wówczas czuł, że czegoś mu brakuje, że stracił coś, na co nigdy nie zasługiwał. Zaprzepaścił szansę.
Kobieta przystanęła na moment przy bramie do parku. Spoglądała na kwitnące drzewa i uśmiechała się pod nosem. Od jak dawna nie była już na długim spacerze w lesie? Tak bardzo brakowało jej spokoju wsi i gruchania gołębi…
Mężczyzna podbiegł na przystanek autobusowy, a gdy okazało się, że ostatni autobus odjechał trzy minuty temu, głośno przeklął. Nie znosił tego miasta, pędu, tej dezorganizacji. Sięgnął do kieszeni, by wyciągnąć telefon i zadzwonić po taksówkę. Nie patrząc przed siebie, z impetem wpadł na drobną kobietę stojącą nieopodal. Kolejna baba, co to nie umie chodzić, pomyślał, zatrzymując się.
- Marysia? – spojrzał zdumiony.
- Wojtek! Jak miło cię widzieć! Dobrze wyglądasz. Co słychać? – spytała z jawnym zainteresowaniem.
- Marysia… Ja… Ty… To znaczy – nie umiał złożyć zdania.
- Marysia, Marysia. Porywam Cię na herbatę, idę do najlepszej kafejki na rynku. Chodź.
- Nie mogę, mam spotkanie. Spieszę się.
- Starych przyjaciół nie spotyka się codziennie. Nie bądź gbur, nie można odmawiać damie.
- Ale… No dobrze, tylko zadzwonię.
Gdy odłożył słuchawkę, ruszyli przed siebie. Kobieta uśmiechała się szeroko i mimo jego lekkiego zakłopotania, chwyciła go za dłoń.
Faktura jej suchej skóry przypominała o tamtym lecie. Był wówczas zupełnie innym człowiekiem, młodym chłopcem, żądnym przygód i ciekawym świata. To były dwa miesiące po brzegi wypełnione wrażeniami. Czuł, że naprawdę żyje. A później…zdeptał te chwile niczym słoń mrówkę.
Dotarli do kawiarni.
- To, co zwykle, pani Marysiu?
- Tak, dwa razy. I lody waniliowe poprosimy – młoda kelnerka odeszła, ciekawa, kim jest przystojny starszy mężczyzna, który towarzyszył stałej klientce.
- Co zawsze zamawiasz?
- Zieloną z prażoną kukurydzą i ryżem, musisz spróbować.
- Pamiętasz, zawsze mówiłem ci, że będziesz kojarzyć mi się z herbatą. Nawet twoje usta smakowały jak rooibos. Przyjaźń i herbata są odpowiedzialne za najlepsze lato mojego życia. Marysiu, przepraszam cię. Strasznie cię skrzywdziłem. Zachowałem się samolubnie, a to ciebie zawsze oskarżałem o egoizm. Jestem okropny
- Wojtuś, głuptasie, to było pół wieku temu! Dajże spokój. Zresztą, nawet gdybym chciała, to nie mam ci czego wybaczać.
- Jak to?
- To było i minęło. Nasz wspólnie spędzony czas to jedno z najmilszych wspomnień. Wiesz, że zawsze pamiętałam tylko to, co dobre. I nadal tak jest. Nie zrobiłeś nic złego, a już na pewno nie jesteś złym człowiekiem. Każdy ma prawo do błędów.
Kelnerka podała herbatę i lody waniliowe. Przy stoliku w witrynie okiennej siedziała para starych ludzi. Zupełnie do siebie nie pasowali – ona to kruchy kolorowy kwiat, on wyglądał przy niej jak wielki szary niedźwiedź. A jednak oboje mieli zamyślone spojrzenie i uśmiech plączący się w kącikach ust. Po latach ogromny ciężar spadł z wymęczonych stęsknionych serc.
- Dziękuję, było bardzo miło. Wracam do moich dzieciaków – kobieta wstała i ubrała płaszcz.
- Masz dzieci?
- Nie, to moi studenci. Długa historia.
- Odprowadzę cię. Podaj mi numer telefonu.
- Nie trzeba, idę przecież w przeciwnym kierunku – cmoknęła go w policzek i postukując obcasami, wyszła z kawiarni.
A on stał na progu i czuł po raz pierwszy od dawna, że naprawdę żył. Choćby przez tą krótką chwilę.
Kilka słów o autorze: Zosia Lenczewska-Samotyj:
„ Młoda kobieta żądna świata i przygód. Nie umie usiedzieć w miejscu, a jej największą pasją są podróże – najlepiej samotne, za jedynych towarzyszy mając optymizm, notes i aparat. W blogosferze obecna od blisko trzech lat, od zimy ’16 poważnie myśli, co tu zrobić, by z pasji do pisania żyć. Łapie każdą chwilę, nie pozwalając sobie na lenistwo, a co ma zrobić jutro, robi dziś. Taka sobie współczesna hipiska z wytatuowanym ciałem”.
Odwiedź Zosię na jej blogu: https://przezzycieinaczej.wordpress.com/