Opowiadanie – Patrycja Kuliś „Domy z zerwanymi dachami”Powoli przechylam czajnik i obserwuję jak wrzątek napełnia kubek. Aromatyczny zapach kawy roznosi się po moim maleńkim mieszkaniu. (…)

0
458

Patrycja Kuliś

Domy z zerwanymi dachami

Powoli przechylam czajnik i obserwuję jak wrzątek napełnia kubek. Aromatyczny zapach kawy roznosi się po moim maleńkim mieszkaniu. Próbuję skupić się na tym, żeby nie porozlewać napoju, gdy przechodzę z mikroskopijnej kuchni do równie małego salonu. Sięgam po pilot, aby podkręcić głos w telewizorze. Jakiś młody, przystojny dziennikarz mówi coś o zaginięciu. Padają słowa, że młoda dziewczyna, że szuka jej zrozpaczony narzeczony, że wszystkich, którzy ją widzieli proszą o niezwłoczny kontakt. Pewnie, gdyby nie pokazali jej zdjęcia, puściłabym tę wiadomość mimo uszu i zmieniała kanał na jakieś reality show. Kiedy fotografia zaginionej wyskakuje na ekranie, zachłystuję się gorącą kawą. Przez łzy cisnące się do oczu, widzę jasnowłosą, niebieskooką młodą kobietę. Delikatnie się uśmiecha do obiektywu aparatu, kilka złotych pasemek włosów założyła za prawe ucho. Dołeczki w policzkach nadają jej niemal anielski wygląd, a ja już wiem, kim ona jest. Bardzo przypomina mnie.

Kiedyś, gdy spytałam cię, dlaczego ja, powiedziałeś, że masz słabość do kobiet o włosach, jak promienie słońca i oczach w kolorze oceanu. Zabrzmiało to w twoich ustach tak poetycko i wyjątkowo. Wspięłam się na palce, po czym delikatnie cię pocałowałam. Pewnie jej też powtarzałeś takie utarte frazesy; wiedziałeś jak to działa na kobiety. Te słowa w twoich idealnych ustach zamieniały się w lep na muchy. Tylko szkoda, że wtedy nie wiedziałam, że nie należysz do tych, co od razu te muchy zabijają. Byłeś jak dziecko, które najpierw łapie owada, a potem się nad nim pastwi. Odrywa kończyny, wyrywa skrzydła, a gdy zostanie tylko korpus, otwiera okno i go wyrzuca.

Ta dziewczyna z ekranu, to moja następczyni, prawda? Zresztą, po co pytam? Przecież wiem, że tak jest. Widziałam cię z nią jakiś czas temu. Wychodziłam akurat z supermarketu. Ciężkie torby z zakupami obijały mi łydki, a ja martwiłam się, czy doniosę je do samochodu, zanim się urwą. Usłyszałam wtedy jakieś śmiechy. Natychmiast odwróciłam głowę i wtedy cię dostrzegłam. Nie patrzyłeś w moją stronę. Wręcz przeciwnie. Wlepiałeś swój natarczywy wzrok w drobną dziewczynę, która uwieszała ci się na ramieniu. Opowiadałeś jej dowcip; znałam go na pamięć, bo mnie też rozśmieszałeś w taki sposób. Dla przypadkowych osób wyglądaliście na idealną parę, ale nie dla mnie. Jej twarz promieniała, jednak spojrzenie błękitnych oczu mówiło znacznie więcej. Było zimne i jakby przestraszone. Przypominało wzrok spłoszonej sarny, która ucieka przed myśliwym. Pewnie w tamtym momencie myślałeś, że jest cała twoja. Miałeś nad nią władzę, a ona ci służyła. Chyba jednak się przeliczyłeś. Skoro jej szukasz, to znaczy, że uciekła. Skąd wiem, że jej nie zabiłeś i nie upozorowałeś zniknięcia? Bo jesteś tchórzem! Miałeś wyznaczoną granicę, nigdy jej nie przekraczałeś. Kiedy biłeś, robiłeś to ostrożnie. Powinno boleć, powtarzałeś, ale nie szkodzić.

Tej nocy, kiedy cię poznałam, byłam w okropnym nastroju. Pokłóciłam się z przyjaciółką, bo dowiedziałam się, że od jakiegoś czasu mnie okradała. Pieniądze, które odkładałam na nowe mieszkanie, znikały w zastraszającym tempie. Nie miałam pojęcia, co się z nimi działo, dopóki nie przyłapałam jej na gorącym uczynku. Próbowała nakarmić mnie kolejnymi kłamstwami, ale ja się nie dałam. W końcu się przyznała, że narobiła sobie długów u niebezpiecznych ludzi, a te pieniądze miały być jej „wybawieniem”. Tego było już za wiele. Wzięłam tylko kurtkę i portfel, po czym wybiegłam z mieszkania.

Tak naprawdę nigdy nie piłam. Czasami zdarzyło się, że nalałam sobie lampkę wina lub dwie, nie więcej. W klubie, do którego się udałam, roiło się od ludzi. Kiedy szłam w stronę baru, spoceni faceci ocierali się o mnie, a tańczące obok nich dziewczyny, szturchały łokciami. Było mi strasznie duszno, więc zdjęłam kurtkę. Najpierw zamówiłam jednego drinka (nawet nie pamiętam, jak się nazywał) i wypiłam go jednym haustem. Poczułam przyjemne ciepło najpierw w przełyku, a potem w żołądku. Nie czekając ani chwili dłużej, poprosiłam o kolejnego, a później o jeszcze jednego, i tak przez następne pół godziny. Do tej pory pamiętam wszystko z najmniejszymi szczegółami. Reszta wieczoru jest jakby spowita mglistą siecią.

Alkohol naprawdę mocno uderzył mi do głowy. Chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę toalety. Wirujące w tańcu ciała zlewały się w jedną masę, a muzyka zagłuszała moje już i tak poplątane myśli. Wtedy poczułam czyjąś dłoń na pośladku. Gwałtownie się odwróciłam. Facet, który stał przede mną, również nie wyglądał na trzeźwego. Wlepił mętne spojrzenie w mój nieco za głęboki dekolt. Mimo alkoholu krążącego w żyłach, poczułam się nieswojo. Moje serce przyśpieszyło, a mdłości się nasiliły.

– Podobasz mi się – powiedział, a język plątał mu się przy każdym słowie. – Możemy iść do mnie i…

– I co? – dobiegło zza jego pleców.

Nawet nie zdążył się odwrócić, kiedy twoja pieść, wylądowała na jego twarzy. Zatoczył się gdzieś w bok i rzucił w naszą stronę wiązankę przekleństw. Po chwili już go nie było.

– Dobrze się czujesz? – zapytałeś i zrobiłeś kilka kroków w moją stronę. Mimowolnie się odsunęłam. – Nie zrobię ci krzywdy – obiecałeś. Szkoda tylko, że później złamałeś to zapewnienie.

– Dziękuję, że go przepędziłeś – powiedziałam, a świat przed moimi oczami zawirował. Upadłam prosto w twoje szerokie ramiona. Chwyciłeś mnie i przycisnąłeś do siebie. Zapach perfum, którymi byłeś spryskany, sprawił, że zaczęło kręcić mnie w nosie.

– Chyba za dużo wypiłaś – odparłeś, starając się utrzymać mnie w pionie.

– Moja kurtka – powiedziałam tylko, a potem cały świat zniknął i nie było już nic. No może oprócz bólu głowy, z którym obudziłam się rano w obcym łóżku i obcym mieszkaniu.

Nawet nie wiesz, jak się wtedy przestraszyłam! Rozglądałam się po ogromnej sypialni, szukając czegokolwiek, co powiedziałoby mi, gdzie jestem. Kiedy odrzuciłam śnieżnobiałą kołdrę na bok, nadal miałam na sobie wczorajsze ubranie. Potem obrazy z poprzedniej nocy zaczęły zalewać mój umysł jak oszalałe. W moich oczach stałeś się wybawcą. Pewnie, gdyby nie ty, obudziłabym się obok tamtego napastliwego faceta, żałując, że nie da się cofnąć czasu. Tylko, kto powiedział, że każda bajka musi kończyć się happy endem? Może i byłeś moim księciem, ale potem zamieniłeś się w smoka, który mnie spopielił.

Tamtego ranka zastałam cię w kuchni, smażącego jajecznicę. Przywitałeś się, dałeś mi tabletki przeciwbólowe, a potem uzupełniłeś luki, które miałam w pamięci. Im bardziej cię poznawałam, tym mocniej się zakochiwałam. Stanowiłeś dla mnie jakiś rodzaj bezludnej wyspy, której nie oparłby się żaden podróżnik. Jestem teraz trochę zła, że nie uprzedziłeś mnie o tym wszystkich jadowitych wężach, pająkach i innych niebezpiecznych istotach, czających się w jej wnętrzu. Może gdybym wiedziała, też bym uciekła. Tylko czy pozwoliłbyś mi na to? Pewnie nie…

Niedługo później się do ciebie wprowadziłam. Nie miałam zbyt wielu rzeczy. Z resztą, co może mieć sierota, pochodząca z domu dziecka? Pamiątki rodzinne? Zabawki z dzieciństwa? Albumy pełne zdjęć? Ubrania i książki były wszystkim, co miałam.

Na początku twoje pojawienie się uznałam za coś wspaniałego, szczęśliwy traf. Wkroczyłeś w moje życie tak niespodziewanie i sprawiłeś, że poczułam w brzuchu te osławione motylki. No właśnie… Czy nie tak zaczyna się każdy związek? W naszym przypadku najpierw świeciło słońce, a już po kilku miesiącach przysłoniły je burzowe chmury.

Zaczęło się od drobnostek. Najpierw kazałeś zerwać mi wszelkie kontakty z wszystkimi znajomymi, potem zacząłeś ingerować również w to, co powinnam dzisiaj ubrać, a na końcu kazałeś mi rzucić pracę i całe dnie spędzać w domu, czekając z pysznym obiadem na twój powrót. Robiłam to wszystko dla ciebie, bo naprawdę cię kochałam. Tak, dobrze widzisz, KOCHAŁAM. Czas przeszły, bo teraz oprócz wtrętu i nienawiści, nie czuję do ciebie nic.

Minęły może cztery miesiące, kiedy postanowiłeś w końcu zerwać z twarzy maskę, której nie zdejmowałeś od naszego pierwszego spotkania. Było niedzielne październikowe popołudnie, za oknem deszcz zacinał jak oszalały, a wiatr szarpał gałęziami drzew, jakby chciał je pourywać. W telewizji leciał teleturniej, a jego uczestnicy zacięcie walczyli, aby zgarną

okrągłe sto tysięcy. Wszystkie te szczegóły permanentnie wryły mi się w pamięć. Stałam przed lustrem w salonie i z mozołem upinałam luźne pasma włosów, które co chwilę wymykały mi się z koka. Nie chciałam nigdzie iść w tej fryzurze; sprawiała, że mój nos wydawał się większy niż był w rzeczywistości.

– Kochanie, wiesz, że wolę, kiedy je upinasz – szepnąłeś mi prosto do ucha. Twój ciepły oddech przyjemnie połaskotał mi policzek.

– Wiem – odparłam, wzdychając i patrząc na swe odbicie w lustrze.

Na chwilę poszedłeś do sypialni, a kiedy wróciłeś, skrzywiłeś się na mój widok.

– Coś nie tak? – zapytałam przestraszona. – Mam gdzieś plamę? – Zaczęłam okręcać się przed lustrem i szukać choćby najmniejszej skazy na mojej błękitnej sukience.

– Nie, tylko… – zacząłeś i przekrzywiłeś głowę w bok, jakbyś przyglądał się zwierzęciu w zoo.

– Co? – ponowiłam pytanie.

– Ta sukienka do ciebie nie pasuje. To nie twój kolor.

Zdenerwowałam się. Pierwszy raz w życiu poczułam, że mam dość. Nie wytrzymałam i ci się sprzeciwiłam.

– Nie będę się teraz przebierała. – Zabrzmiało trochę ostrzej niż planowałam.

Twoja szczęka drgnęła. Uśmiechałeś się, ale ten uśmiech nie sięgał oczu. Wyglądałeś wtedy jak rekin, czający się na ofiarę.

– Skarbie, chyba się przesłyszałem… Czy ty mi się właśnie sprzeciwiłaś? – mówiłeś wolno i wyraźnie. Twój głos brzmiał neutralnie, ale ja i tak poczułam przechodzące po plecach ciarki.

– Nie, nie sprze… sprzeciwiłam się – wyjąkałam. – Po prostu myślę, że wyglądam w tej sukience dobrze. Twoi znajomi na pewno nie będą mieli nic przeciwko, jeśli przyjdę właśnie w niej.

W mgnieniu oka znalazłeś się przy mnie. Twój oddech był przyśpieszony, a czoło pokrywały małe błyszczące kropelki potu. Uzyskałeś efekt, którego tak bardzo chciałeś – słowa „byłam przerażona” nie opiszą tego, co naprawdę wtedy czułam. Gdy zobaczyłeś jak kurczę się pod twoim spojrzeniem, szeroko się uśmiechnąłeś.

– Nigdy – powiedziałeś, łapiąc mnie za nadgarstki i przyciskając do twardej powierzchni lustra. – Więcej. – Ucisk na nadgarstki się zwiększył. – Mi się. – Zaczęły mrowić mnie palce, a fala bólu rozeszła się po ciele. – Nie sprzeciwiaj – dokończyłeś, przyciągając mnie do siebie. Puściłeś moje ręce, ale po chwili aż się zatoczyłam, kiedy wymierzyłeś mi cios prosto w policzek.

Zostawiłeś mnie posiniaczoną i zapłakaną w salonie. Tego wieczoru już nigdzie nie wyszliśmy. Jakby nic się nie wydarzyło poszedłeś spać, a ja przykładałam lód do obolałego policzka i nie potrafiłam oderwać wzroku od ciemnofioletowych śladów, które pozostawiły na mnie twoje dłonie.

Rano przeprosiłeś i zapytałeś jak się czuję. Przez cały tydzień byłeś nadzwyczaj kochany, a ja nie potrafiłam dłużej chować urazy. Wybaczyłam ci, bo cię kochałam. Siniaki się zagoiły; nie pozostał po nich ślad, a ja zapomniałam o tym „incydencie”, który miał miejsce tamtego niedzielnego popołudnia.

Byłam głupia. Teraz o tym wiem. Zaufałam ci i wierzyłam, że taka sytuacja się już nie powtórzy. To tak jakby zaufać skorpionowi i żyć w przekonaniu że nas nie ukłuje. Szkoda tylko, że w końcu natura skorpiona bierze nad nim górę i wbija swój kolec jadowy prosto w naszą skórę.

Z dnia, gdy drugi raz podniosłeś na mnie rękę, nie pamiętam już tylu szczegółów. Nie wiem, co leciało wtedy w telewizji, nie wiem, co miałam na sobie, nawet nie pamiętam, jaka była pogoda. Jedyną rzeczą, która już na zawsze pozostanie w mojej pamięci, była twoja wściekłość. Czekałam na ciebie z obiadem. Spóźniałeś się. Było kilka minut po osiemnastej. Kiedy usłyszałam dźwięk klucza przekręcanego w zamku, zerwałam się z miejsca i poleciałam, aby przywitać się namiętnym pocałunkiem tak, jak zawsze lubiłeś. Wszystko wydarzyło się tak nagle. W jednej chwili cię przytulałam, a w drugiej leżałam na podłodze, a ty zaciskałeś ręce na moim gardle. Brakowało mi powietrza, a przed oczami tańczyły ciemne kształty. W końcu mnie puściłeś, ale za chwilę poczułam piekący ból, najpierw na prawym, a potem na lewym policzku. Byłam zbyt przestraszona, żeby choćby zapłakać. Robiłeś to tylko przez dziesięć minut, a ja miałam wrażenie, że upływa cała wieczność. Kopałeś mnie, choć uważałeś, aby nic mi nie złamać, biłeś po twarzy, ale tylko otwartą ręką, nie pięścią. Potem wziąłeś mnie za oba nadgarstki i przeciągnąłeś aż do łazienki.

– Doprowadź się do porządku – powiedziałeś tylko i zatrzasnąłeś za sobą drzwi.

Moja następczyni też tak cierpiała, prawda? Kiedy tylko szef dawał ci reprymendę, bo zawaliłeś w pracy jakiś termin, wracałeś wciekły do domu i wyżywałeś się na niej. Inni faceci, żeby się wyżyć, chodzili na siłownię, ale nie ty. Ty wolałeś żywe worki treningowe – drobne, niebieskookie, z jasnymi włosami. Biłeś ją i kopałeś, jak mnie. Pewnie nie raz ukrywała siniaki pod ubraniami, nie patrzyła ci w oczy, gdy z nią rozmawiałeś, przechodziły ją dreszcze strachu, kiedy twoje ręce kata obejmowały ją w tali, a usta, z których wcześniej wychodziło tyle pięknych słów, muskały jej wargi.

Naznaczyłeś nasze ciała wieloma bliznami. Chciałeś nas złamać; czerpałeś przyjemność, widząc strach, malujący się na naszych twarzach. Podobało ci się, że się boimy, że robimy, co nam każesz. Mnie zostawiłeś, kiedy ci się znudziłam. Nie spodobało ci się, że nie chowam się przed tobą, że już nie krzywię się z bólu. Pewnie tego nie wiesz, ale do bólu można się przyzwyczaić. Wystarczy sobie wyobrazić, że to słabość, która opuszcza nasze ciało. Tylko ta myśl pomogła mi przetrwać.

Cieszę się, że tej dziewczynie się udało. Uciekła od ciebie. Przetrwała cię tak, jak ja. Mam nadzieję, że już jej nie znajdziesz. Nie pójdzie na policję tak, jak ja nie poszłam. Masz zbyt wiele pieniędzy i zbyt dobrych adwokatów, żeby się tego obawiać. Obiecuję ci, że gdy ją spotkam opowiem jej o tobie. Niech wie, że nie tylko w stosunku do niej byłeś takim tchórzem. Kiedy zwyzywa cię od najgorszych i się rozpłacze, przytulę ją i powiem, że oprócz wszystkich tych złych rzeczy, które nam wyrządziłeś, zrobiłeś też coś dobrego – dzięki tobie zrozumiałyśmy, że nie jesteśmy słabe. Byłeś huraganem, który niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze. A ja i ona byłyśmy tymi dwoma domami, którym tylko zerwało dachy. Jesteś architektem, więc na pewno wiesz, że dach szybko da się naprawić.

Może już nigdy nie zaufamy żadnemu mężczyźnie… Kto wie? Może czeka nas wieczne życie w samotności… Ale jedno wiem na pewno – każda kolejna dziewczyna, która wpadnie w twój lep, będzie do końca życia miała cię za tchórza, za żałosną imitację faceta, który potrafi ozdabiać nasze ciała siniakami, a kiedy w końcu się od ciebie uwolni będzie, jak ja – dom, któremu potrzeba tylko nowego dachu.

Kilka słów od autora: Patrycji Kuliś

Przygodę z pisaniem zaczęłam już w czwartej klasie szkoły podstawowej. Byłam wtedy zagorzałą fanką polskich seriali, więc oglądałam je z wypiekami na twarzy. Kiedy któryś z odcinków mi się nie podobał, układałam do niego własny scenariusz, co z czasem dawało całkiem nową historię.

Wszystko, co pisałam, lądowało w szufladzie. Dopiero niedawno wpadłam na pomysł, żeby założyć bloga, gdzie umieszczam swoje prace:

http://bezczytanianiemamarzen.blox.pl/html

W wolnym czasie oprócz pisania, dużo czytam. Przeważnie są to książki fantasy, bo takie kocham najbardziej.”