Opowiadanie-Katarzyna Rapacz „Siostry niezgody”Kolejny wieczór z rzędu nie potrafiłam oderwać oczu(…)

0
608

Katarzyna Rapacz

Siostry niezgody

Kolejny wieczór z rzędu nie potrafiłam oderwać oczu od uśpionej postaci młodszej siostry. Nie wiem, czemu przysiadałam na brzegu jej łóżka i czuwałam, skoro obie byłyśmy już dorosłe. Prawdopodobnie wciąż podświadomie dostrzegałam w niej dziecko, które zawsze podlegało ścisłej ochronie przed złem. Może to właśnie dzięki temu Eliza charakteryzowała się otwartością wobec świata – nie znała cierpienia, na pewno nie w takim stopniu jak większość ludzi w naszych czasach.

W końcu była za mała, by pamiętać, jak zabrali naszego tatę. Mama właśnie ją nakarmiła, a ona leżała na zwiniętych kocach i spała tak głęboko, że nie zbudziło jej ani dobijanie się do drzwi, ani kroki stawiane w ciężkich buciorach. Mnie tak, ale wybiegłam z pokoju dopiero wtedy, kiedy usłyszałam głosy Rosjan, które raz po raz wypowiadały „Aleksander Niezgodny”. Ponoć wpisali go na listę, bo podejrzewano, że prowadzi tajne działania patriotyczne, ale prawdziwego powodu nie znał nikt.

Zaczęłam płakać i krzyczeć, gdy widziałam, jak tata pospiesznie pakuje walizkę, starając się na mnie nie patrzeć. Pewnie dla niego rozstanie było jeszcze cięższe niż dla nas – w końcu odchodził sam, w dodatku ze świadomością, że dom zostanie pozbawiony żywiciela, że bez niego możemy nie przeżyć. Miałam dziewięć lat, więc nie brałam tego pod uwagę, liczyło się dla mnie tylko to, że nie wyobrażałam sobie życia bez ojca.

Mama próbowała mnie przytrzymać, ale w końcu wyrwałam się, po drodze zabierając ze stołu nasze najładniejsze zdjęcie, które wepchnęłam tacie do kieszeni. Chwyciłam się kurczowo jego płaszcza, a on gładził moje włosy, nim nieproszeni goście odepchnęli mnie z taką siłą, że uderzyłam głową o ścianę i zemdlałam.

Więcej już się nie zobaczyliśmy, choć czasem przyłapuję się na tym, że stoję w oknie i wypatruję jego wychudzonej, lekko przygarbionej sylwetki – bezskutecznie. Czasem mam paskudną nadzieję, że przynajmniej został zesłany na Syberię. Że żyje, tylko nie potrafi do nas wrócić. Lubię wierzyć w niemożliwe.

Po tamtej brance nasze życie zmieniło się diametralnie. Mama zatrudniła się jako krawcowa w pobliskim zakładzie i przybiegała do domu średnio co dwie godziny, by nakarmić niczego nieświadomą Elizę. Pracowała dziesięć godzin dziennie, czasem dodatkowo udzielając korepetycji, a my i tak nie miałyśmy z czego żyć bez pensji taty. Mimo tego nigdy nie narzekałam, choć musiałam przejąć wszystkie obowiązki rodzicielki w domu – prałam, gotowałam i zajmowałam się rodzeństwem, aczkolwiek sama byłam jeszcze dzieckiem wymagającym opieki.

Rok później, kiedy moja młodsza siostra zaczęła chodzić i mówić, przeprowadziłyśmy z mamą długą rozmowę o zmianie naszego trybu życia. Ponoć już wszystko ustaliła ze swoją pracodawczynią, więc od tamtej pory uczyłam się szyć, by wreszcie zająć miejsce w zakładzie krawieckim. Nikt nie pytał, czy tego chcę, a ja nie przeczyłam. Wiedziałam, że tak po prostu musi być i wiele moich rówieśniczek było w podobnej sytuacji.

Harowałyśmy, a Eliza kręciła się pomiędzy nami, to dotykając jakichś materiałów, to zaczepiając naszych klientów. Niezbyt pamiętała ojca, co pozwoliło jej być wesołym, ciekawym świata dzieckiem, które wszystkiego musiało dotknąć i skosztować. Początkowo miałyśmy z nią niemało problemów, ale ostatecznie wprowadziła nieco życia do naszego zakładu, w końcu doprowadzając do tego, że wychowywałyśmy ją nie tylko ja i mama, ale także dwójka pozostałych bezdzietnych kobiet. Jak się później okazało – całe szczęście, bo bez nich prawdopodobnie skończyłybyśmy na ulicy; nie wiem tylko, czy z żółtymi książeczkami1, czy martwe.

Otóż kilka lat później nasza matka zachorowała na cholerę. Z dnia na dzień malała w oczach; zapadły jej się oczy, wyostrzyły rysy twarzy, a głos zmienił się od częstych wymiotów. I znów wzięłam obowiązek na siebie, choć Eliza miała już tyle lat ile ja, gdy wywozili tatę. Pozwalałam jej zobaczyć mamę tylko wtedy, kiedy miała lepszy dzień – a takie nie zdarzyły się często – by w pamięci siostry zostały tylko te dobre wspomnienia. Ja musiałam radzić sobie ze wszystkim, łącznie z ostatnim płaczem na łożu śmierci i pocieszaniem, że razem damy sobie radę. Mimo wszystko żadna z nas specjalnie w to nie wierzyła.

Wtedy z pomocą przyszła nam Halina Miszewska – starszawa kobieta z zakładu, która traktowała nas jak córki i przygarnęła pod swoje skrzydła. Kiedy odeszła, pozostawiła nam w spadku swój dorobek życia i tylko dzięki temu zaczęłyśmy pracować na własną rękę, jakoś wyszłyśmy na prostą. Otworzyłyśmy swój własny krawiecki zakątek, nazywając go „Siostry Niezgody” i szybko zaskarbiłyśmy sobie przychylność klientów.

Wreszcie znalazłyśmy się w momencie, kiedy przestałyśmy się bać i mogłyśmy wyżyć z tego, co zarabiałyśmy. Coraz częściej przyjmowałyśmy w naszych progach arystokratów, którzy przychodzili niby się rozejrzeć, niby czegoś poszukać… Prawdę mówiąc, niewielu z nich było zainteresowanych nowym odzieniem, większość przeważnie kończyło oględziny na mojej młodszej siostrzyczce. Zagadywali ją, schlebiali, a ona cała promieniała, upatrując w tym najlepszą zabawę pod słońcem.

Do pewnego momentu niespecjalnie zwracałam na to uwagę. Było dla mnie oczywiste, że Eliza podoba się wielu mężczyznom – miała długie, złote loki, ładny uśmiech, ale przede wszystkim piękne, niebieskie oczy pełne niewinności. To naturalne, że nawet kobiety zawieszały na niej wzrok, podziwiając jej urodę. A jako że ona kiedyś i tak przeminie, to nie grzech, by choć trochę się nią nacieszyć.

Prawdziwy problem pojawił się wraz z przybyciem bogatego mężczyzny, który wrócił do rodzinnego miasta po kilku latach urzędowania na zagranicznych salonach i wyrabianiu sobie odpowiednich kontaktów, które zapewniały mu stały napływ gotówki. Był głównym tematem ostatnich tygodni i choć nie widziałam go na oczy, rozpoznałam go natychmiast, kiedy tylko przekroczył próg zakładu. Zdradziła go przede wszystkim ta obrzydliwa arystokracka wyniosłość.

Siostry Niezgody, a jednak moje oczy widzą tylko jedną. – Zauważył bystrze.

Witam. Druga już dzisiaj się nie pojawi – odpowiedziałam niezbyt przyjemnie.

No cóż, nie szkodzi. Mam więc nadzieję, że pani będzie w stanie spełnić moją prośbę. Nazywam się Władysław Pawłowski. Polecono mi tutejsze krawiectwo, ponoć zadowoliło niejednego wymagającego klienta. Otóż, widzi pani, potrzebny mi nowy frak na ważne spotkanie…

Dobrze, zaraz zrobię pomiary – przerwałam, czując, że jest najwyraźniej zawiedzony moim niezainteresowaniem.

Przynajmniej przez chwilę pracowałam w przyjemnym milczeniu. Myślałam, że tak pozostanie już do samego wyjścia przybysza, ale bardzo się myliłam.

Wspaniały zakład, naprawdę. Na pewno wiele panie kosztował – zaczął, ale nie otrzymał odpowiedzi. Zamiast tego niby przelotnie dotknął mojej dłoni. – Aż przykro patrzeć… Czas upływa niemiłosiernie, a piękna kobieta musi sama dbać o tak duże przedsięwzięcie.

Kto panu coś takiego powiedział? – Odsunęłam się i skrzyżowałam ramiona. A więc te wszystkie pogłoski krążące po mieście okazały się słuszne.

Droga pani nie nosi obrączki – wyjaśnił spokojnym, głębokim głosem.

Jak wiele pracujących kobiet – stwierdziłam zniesmaczona. – Słyszałam z kolei, że pan niespecjalnie żałował swojej żony, kiedy wyjeżdżał od niej na lata.

Nie wszystkie małżeństwa są idealne… Czasem trzeba spojrzeć na pewne sprawy dość pragmatycznie.

Żeby jak najwięcej dla siebie zachować i mieć możliwość ucieczki?

Dziwię się pani – zaczął z kpiącym uśmiechem – bo jeśli rozmawia pani ze wszystkimi klientami w ten sposób, to zakład dawno powinien upaść. A skoro tak się jeszcze nie stało, to czy wolno mi spytać, co wzbudza w pani taką niechęć do mojej osoby?

Może przyjść pan jutro, pokażę projekt i zaczniemy pracę. Jeśli obsługa się nie podoba, to w mieście jest jeszcze kilku krawców, na pewno sprostają pańskim wymaganiom. – Zabrałam metr i odwróciłam się w przeciwnym kierunku.

Przyjdę, na pewno. – Zaśmiał się pod nosem, doskakując do mnie i składając pocałunek na mojej dłoni.

Jak się okazało, szybko poznałam jego powody do radości, bo kiedy tylko przekroczyłam próg zakładu następnego dnia, zobaczyłam Władysława opierającego się o blat, przy okazji wesoło gawędzącego z moją młodszą siostrą. Przywitali się ze mną zdawkowo i wrócili do swoich zainteresowań, choć jestem święcie przekonana, że mężczyzna zwrócił uwagę na moje lodowate spojrzenie, gdyż jego usta jeszcze bardziej rozciągnęły się w geście zadowolenia.

Starałam się zbagatelizować problem, więc usiadłam przy maszynie do szycia i zajęłam się resztą zleceń. Powinnam być wdzięczna siostrze, że wyswobodziła mnie z nieprzyjemnego obowiązku, ale czułam, że to nie zaprowadzi nas do niczego dobrego. Skupiłam wzrok na równych ściegach, na wciąż podrygującej igle, a mimo tego raz po raz na drugim planie przewijały mi się przelotne uśmiechy czy dotyk rąk, który nie powinien mieć miejsca.

Niejednokrotnie ogarniało mnie poczucie, że powinnam wstać i zainterweniować jako starsza siostra, ale jak by to wyglądało? Przecież nie miałyśmy już dwunastu lat, byłyśmy dorosłymi kobietami, a każda z nas posiadała prawo do podejmowania indywidualnych decyzji, które drugiej stronie mogły wydawać się nieodpowiednie. Tak naprawdę łączył nas tylko sklep i wspomnienia związane z rodziną, a i to w małym stopniu. Przecież pamiętałyśmy nasze dzieciństwo w zupełnie innych barwach.

Eliza i Władysław bardzo szybko zaczęli spotykać się poza zakładem, czego nie omieszkałam skomentować. Sama zresztą sprowokowała tę dyskusję, a ja nie mogłam już dłużej znieść jej ślepoty, nawet jeśli wiedziałam, że siostra nie zmieni zdania.

Dlaczego go nie lubisz? Przecież jest taki obyty i przyjemny w życiu codziennym! – Zachwycała się jak co wieczora, tym razem nie pozwalając mi milczeć. – Krystyno! Przecież do ciebie mówię! Jesteś ostatnio taka zgorzkniała. Siedzisz sama w kącie zakładu, z nikim nie rozmawiasz, nawet ze mną! Co ci się dzieje? Mamy jakieś problemy, o których jak zwykle mi nie mówisz?

Tak, właściwie mamy jeden problem; tego mężczyznę. Elizo, przejrzyj wreszcie na oczy, przecież on się tobą nie interesuje. Nie tak, jak myślisz. – Sprowadziłam ją na ziemię, a ona omal nie skoczyła mi do gardła.

Skąd możesz to wiedzieć, skoro nawet z nim nie rozmawiałaś? Odkąd tylko pierwszy raz go zobaczyłaś, nie wyrzekłaś słowa w jego kierunku!

Poznałam go dzień przed tobą. Mną też był bardzo zainteresowany. Mną i zakładem, tyle że nie zamierzałam być mu przychylna. Z tobą poszło mu łatwiej. Chyba nie myślisz, że arystokrata szukałaby mieszczanki takiej jak ty, skoro co dzień widzi panny w pięknych sukniach, z wysokich sfer, a przede wszystkim z ogromnym posagiem?

Tu nie chodzi o posag, tylko o nasze uczucia… – Wciąż się upierała.

Elizo, słyszałaś, co mówią o nim w mieście? – przerwałam.

Nie obchodzi mnie, co mówią! O nas też wiele mówią, a to nie sztuka słuchać tego, co ktoś sobie wymyśli. Gdybyś tylko zechciała go poznać… ale nie! Ty jesteś pewnie najzwyczajniej w świecie zazdrosna, bo ciebie nikt nie chce! – Oburzyła się.

Daleko mi do tego.

Więc czemu nie umiesz cieszyć się moim szczęściem?!

Po prostu wątpię, żeby potrwało długo. – Wzruszyłam ramionami.

Nie jesteś naszą matką, żeby mnie umoralniać. Zrobię to, co uważam za słuszne.

Wiem. I dlatego tak bardzo mnie to martwi. W końcu jestem twoją starszą siostrą, zawsze starałam się ciebie ochraniać.

Na co mi taka starsza siostra?! Czasami wolałabym, żeby w ogóle cię nie było! W kółko tylko zrzędzisz, każesz mi pracować i nie dajesz chwili wytchnienia. Nic dziwnego, że jesteś wiecznie smutna i samotna! Wyjadę stąd, wiesz? I już nigdy więcej mnie nie zobaczysz! – Aż cała poczerwieniała z emocji.

Jedź, droga wolna. Tylko oddaj klucze ze sklepu, jak już skończysz ostatnie zamówienia – obwieściłam i wyszłam z zakładu.

Tak naprawdę wcale nie było mi to obojętne. Buzowało we mnie tyle emocji, które za wszelką cenę starałam się zamaskować. Byłam wściekła na Elizę – za wszystko, co powiedziała. Chyba sama nie zdawała sobie sprawy, ile nasza rodzina przeżyła, a ile przemilczała, by zapewnić najmłodszemu dziecku bezpieczeństwo. Co dostałam w zamian? Nic, a właściwie informację, że lepiej, jakby w ogóle mnie nie było.

Kiedy wreszcie dotarłam do domu i usiadłam na szezlongu, coś się we mnie złamało. Ta sytuacja w pewien sposób mnie przerosła, wyrzucałam sobie, że nie sprostałam zadaniu. Tak bardzo bolało mnie to, co usłyszałam, że nawet nie zważałam na łzy cieknące po moich policzkach. Nie wyglądałam zbyt kwitnąco – nawet odechciało mi się jeść, więc tylko zamknęłam się w swoim pokoju i milczałam.

W końcu usłyszałam głośną krzątaninę. Eliza wróciła do domu i każdym swoim gestem przejawiała wrogie nastawienie wobec mnie i całego świata – teraz liczył się tylko Władysław, przynajmniej na razie. Bałam się pomyśleć, co będzie, kiedy siostra wreszcie przejrzy na oczy i zrozumie, jak wiele utraciła. O ile taki moment w ogóle nadejdzie.

Eliza trzaskała drzwiami, szafkami, pakowała się w pospiechu – nic dziwnego, bowiem już kilka chwil później pod nasz dom zajechał powóz. Rzuciła niedbale klucze od sklepu na podłogę i zniknęła ze swoim księciem z bajki, nie wyrzekając ani słowa. Nie zamierzała mnie szukać i żegnać się, choć jestem pewna, że czuła moją obecność. Zadała mi potworny cios, po którym długo nie byłam w stanie się podnieść.

Musiałam jednak żyć dalej – zakład sam się nie wysprząta, a klienci powoli zaczną odchodzić, jeśli ich przy sobie nie zatrzymam. Oddałam mu się więc całym sercem, harując od rana do wieczora, a przy tym zastanawiając się, gdzie podziewa się moja siostra. Nie miałam pojęcia, gdzie mieszka, czym się zajmuje, jak się jej wiedzie… i z tą świadomością żyłam przez kilka miesięcy, aż pewnego dnia przyszedł do mnie list.

Akurat byłam w trakcie przeróbek fraku, który przyniósł Jan Wilanowski – starszy mężczyzna prowadzący własną piwiarnię, który często dotrzymywał mi towarzystwa. Potrafił perorować na tyle różnorodnych tematów, że rozmówca chciał zatrzymać go przy sobie jak najdłużej, po prostu pobyć w jego towarzystwie. Przy tym miał jedną z tych wyjątkowych cech, które sprawiały, że czuliśmy się swobodnie, będąc tylko we dwoje, mimo ogromnej przepaści majątkowej i obyczajowej.

Powinnaś więcej odpoczywać. Kiedy ostatnio zrobiłaś coś dla siebie? – spytał, a ja przez chwilę poczułam się tak, jakbym rozmawiała z tatą. Szkoda, że tak słabo go już pamiętam.

Dla samotnej kobiety słowo „odpoczynek” nie istnieje – rzuciłam zupełnie neutralnie.

A powinno. Panno Krystyno, mam dla panny pewną propozycję…

Słucham. – Uniosłam na niego wzrok i na moment zaprzestałam siłowania się z guzikami.

Myślę, że zakład ma spory potencjał, ale ze względów finansowych nie może go pani do końca wykorzystać. Gdybym jednak za pani zgodą wykupił go, rozbudował, a panią zatrudnił wraz z jeszcze kilkoma kobietami, wynagradzając wyższą pensją aniżeli teraz… sytuacja mogłaby się zmienić. Nie nadawałbym nowej nazwy, jeśli to dla pani istotne.

Wie pan, kiedyś to mniej więcej tak wyglądało, ale teraz… wiele się zmieniło – zaczęłam powoli.

Już miałam dodać coś znaczącego, kiedy dzwoneczek przy drzwiach obwieścił przyjście listonosza.

Do pani Niezgodnej. – Ukłonił się, wręczył mi kopertę i wyszedł.

To od siostry – wymamrotałam, zupełnie zapominając o rozmowie toczącej się niespełna minutę temu.

Zaczęłam czytać, a Jan zaglądał przez moje ramię. Eliza wręcz tryskała entuzjazmem. Opisała swój nowy dom, zwierzęta, a nawet służbę, nie mówiąc choćby jednego złego słowa pod adresem swego obecnego męża. Usilnie starała się pokazać, że czuje się świetnie, spędzając czas z nowymi, bogatymi ludźmi, i pytała, jak odnajduję się w swojej szarej rzeczywistości bez niej. Może niepotrzebnie się tak martwiłam? Może przesiąkła tym arystokratycznym niedbalstwem i wpasowała się w nowe wymagania otoczenia wobec niej z większą łatwością, niż sądziłam?

Najwyraźniej dobrze się tam czuje – zauważył Jan.

Tak, prawdopodobnie tak… – Mimo wszystko nie byłam do końca przekonana.

Więc może pora, by pani też wprowadziła w swoim życiu jakieś zmiany? – zaproponował niezbyt nachalnie, raczej troskliwie.

Niedługo potem przejął zakład i rozbudował go tak, jak obiecał. Nagle utrzymanie mieszkania nie stanowiło dla mnie problemu, mogłam pozwolić sobie na zakup nowej sukni, nie doświadczałam też głodu, jak to wcześniej bywało. Uśmiechnął się do nas los – do mnie i kilku innych kobiet, z którymi wymieniałyśmy się krawieckimi umiejętnościami. To miejsce na nowo odżyło. Odwiedzało nas coraz więcej gości, w powietrzu wciąż unosiły się rozmowy, śmiechy i mimo natłoku pracy nie zdarzały się narzekania.

Jan zadbał też o szyld – powiększył go i odnowił, choć kilkakrotnie pytał, czy nie zmienić jednej litery.

Na pewno nie „Siostra Niezgoda”?

Na pewno – upierałam się, mimo wszystko nie chcąc całkiem pożegnać się z przeszłością.

W takim nastroju minął nam kolejny rok. Dzień jak co dzień – praca, praca, praca. Zbliżał się już wieczór, więc zostałam jako ostatnia, by wysprzątać zakład. Kątem oka dostrzegłam, że za szybą czai się jakaś ciepło opatulona postać, co było o tyle dziwne, że na dworze było wyjątkowo parno.

Kobieta, bo na to wskazywała jej sylwetka, raz po raz zbliżała się do drzwi, chyba nie do końca wiedząc, czy może wejść. Niby godzina wskazywała, że już zamknięte, ale wciąż zajmowałam się czymś w środku, a to mogło ją zmylić. W końcu nacisnęłam na klamkę i wychyliłam głowę.

Przepraszam, potrzebuje pani czegoś?

A kiedy na mnie spojrzała, zamarłam. Eliza była posiniaczona i silnie poturbowana, w dodatku cały czas kurczowo obejmowała się ramionami i drżała, nie mogąc powstrzymać płaczu.

Mogę wejść? – szepnęła ledwie dosłyszalnie, a ja natychmiast odsunęłam się z progu.

Wyciągnęłam do niej dłonie, ale umknęła im, nie chcąc utrzymywać ze mną żadnego kontaktu. Nieco mnie to zraniło, ale szybko zrozumiałam, że nie chodzi o moją bliskość, a o bliskość każdego, kto próbowałby jej dotknąć.

Usiądź, zaparzę herbaty – zaproponowałam.

Jak możesz?! – wrzasnęła na mnie, a dźwięk ten zupełnie mnie unieruchomił. – Jak możesz przyjmować mnie tutaj po tylu miesiącach i udawać, że nic się nie stało?! Miałaś rację, wiesz? Miałaś zupełną rację.

Rozpłakała się i zwiesiła głowę. Wątpiłam, by musiała cokolwiek dodawać. Gdzieś tam w środku czułam, że się nie mylę, że te listy są tylko marną próbą zmydlenia oczu. W końcu byłam starszą siostrą, my czujemy takie rzeczy.

Postanowiłam trochę wyręczyć Elizę i podeszłam do niej, by rozwiązać nieporadnie zawiązany szalik na jej szyi. Odpięłam też guziki za dużego płaszcza i kiedy już miałam go zdejmować, przełknęłam nerwowo ślinę. Siostra szybko zauważyła moją reakcję i zaniosła się nową salwą płaczu.

Który to miesiąc? – spytałam tylko, przypatrując się jej zaokrąglonemu, napuchniętemu brzuchowi.

Ósmy – warknęła. – Nienawidzę tego dziecka. Jego dziecka…

Nie bądź niemądra. Nie możesz tak mówić. Usiądź, zaparzę herbaty – powtórzyłam się, a ona tylko skinęła głową.

Gdy wróciłam, przytuliła się do mnie tak, jak robiła to, gdy była młodsza. Zwinęła się w niewielki kłębek i wciąż opierała się o moje ramię, szlochając.

Nie powinnaś być dla mnie taka dobra. Jestem okropna, a to, co powiedziałam ci przed wyjazdem… Nawet się nie pożegnałyśmy, ja…

Przestań, jakie to ma znaczenie? Zdarzyło się, trudno. Każdy popełnia błędy. Teraz już wszystko będzie dobrze, jakoś sobie z tym poradzimy. Najważniejsze, żebyś się skupiła i opowiedziała mi o minionym roku – poprosiłam, a ona zebrała się w sobie.

Mówiła mi, że Władysław potrafił upić się do nieprzytomności, nie wracać kilka dni, po drodze opłacając zawszone kobiety prostytuujące się na ulicach. Że wracał do domu, okładał ją pięściami, a służba, słysząc jej krzyki, chowała się w drugiej części budynku, nie starając się podać pomocnej dłoni. Jak mąż brał ją siłą, a ona krzyczała, że od niego ucieknie i więcej jej nie zobaczy. Potrafił pozbawić ją wtedy przytomności i zamknąć w szafie na dwa dni, dopóki nie wytrzeźwiał i nie błagał jej na kolanach o przebaczenie. Nie wyobrażałam sobie przerażenia, jakiego zaznała. Ominęła ją branka, cholera, ale dopadły inne, równie ohydne paskudztwa.

Cudem przekonałam ją, by nie wyrzekała się swego dziecka. Opatrzyłam jej rany i modliłam się, by maleństwo urodziło się całe i zdrowe po tym, co przeżyła jego matka. Jak widać, Bóg uważnie przypatrywał się naszej sytuacji, bo dopomógł nam w tej kwestii – poród przebiegł bardzo sprawnie, a moja siostrzenica od pierwszych chwil życia wyglądała na zadowolone odbicie swojej mamy.

Odkąd tylko się pojawiła, zabierałyśmy ją do zakładu, pracując razem jak za dawnych lat. A jakież cuda wyczyniała, kiedy już nauczyła się chodzić!

Jest całkiem jak ty. Też się tak zachowywałaś, kiedy przynosiłyśmy cię tu z mamą – stwierdziłam z uśmiechem.

Chyba miałyście ze mną ciągłe problemy. – Westchnęła.

Czemu? Dobrze było mieć taką młodszą siostrę. – Posłałam jej uśmiech, a ona się rozpogodziła.

Hm… Chciałam podziękować. Za wszystko. Za to, że zostawiłaś szyld, też. Jest przepiękny.

Powinnaś podziękować Janowi, on się tym zajął. Nie uważasz jednak, że ten szyld jest odrobinę nieadekwatny? Niby jesteśmy niezgody, ale przecież dobrze się rozumiemy. – Szturchnęłam ją, a ona zaczęła się śmiać. Ostatnio śmiała się coraz więcej, a widok ten był dla mnie najpiękniejszy na świecie.

I co? Jan zamierza ci się oświadczyć? – zapytała znienacka.

Nie, raczej nie. To przyjaciel.

To dobrze. Mówię ci, mężowie to kiepski interes. Nigdy więcej takiego błędu. – Wzdrygnęła się. – Teraz już zawsze będę słuchać starszej siostry.

Ale pleciesz głupoty. – Spojrzałam na nią z rozbawieniem.

No dobrze. Prawie zawsze.

Objęła mnie i cmoknęła w policzek.

Wiesz, co jeszcze? Mam nadzieję, że moja córka nie będzie do mnie podobna, bo jeśli kiedykolwiek przyjdzie jej do głowy zrobić takie głupstwa jak mnie, to wątpię, żebym umiała się zachować jak taka starsza siostra.

Jesteś jej mamą, nie siostrą. – Zmarszczyłam brwi.

Po części tak, tak jak ty dla mnie. A ty byłaś dla mnie wszystkim. Szkoda tylko, że w porę nie umiałam tego przyznać.

Wzruszyła mnie. Już otwierałam usta, by powiedzieć jej coś pokrzepiającego, kiedy nagle usłyszałyśmy głęboki głos któregoś z naszych nowych klientów, który zwracał się do córki Elizy.

Jaka prześliczna panna! Szkoda, że nie jesteś troszkę starsza, wtedy pewnie przyniósłbym ci kwiaty i zaprosił na długi spacer. – Pogłaskał ją po głowie z żartobliwym wyrazem twarzy.

Po moim trupie! – Eliza odezwała nieco zbyt głośno, na co tamten zwrócił spojrzenie w naszym kierunku. – Krystyno, wstydziłabyś się tak mówić, jeszcze nam klientów odstraszysz!

Zaczęła śmiać się z całej tej sytuacji i uciekła na zaplecze, a ja stałam zdumiona, rumieniąc się aż po sam czubek głowy.

Przepraszam, to moja siostra… – zaczęłam się nieskładnie tłumaczyć.

Nie szkodzi – odparł jeszcze bardziej rozbawiony. – Szczerze mówiąc, panią też z chęcią zabrałbym na spacer.

I tak właśnie zaangażowałam się w „kiepski interes” – poznałam swojego przyszłego męża.

Kilka słów od autora: Katarzyna Rapacz

W ubiegłym roku zdobyłam wyróżnienia w dwóch konkursach literackich obejmujących zasięgiem całą Polskę; „Pigmalion fantastyki” oraz „Piórem malowane”, a także drugie miejsce w konkursie wojewódzkim: „Literacki Fenix”. Największym jednak sukcesem jest to, że jestem tutaj i wciąż wznoszę się ponad wyznaczone poprzeczki.

Zaczęłam pisać za sprawą miłości do książek. W wielu z nich odnajdowałam jakąś cząstkę wpływającą na moje życie i to był impuls, przy którym pomyślałam: „Rany, to jest właśnie to, co chcę robić – uwrażliwiać. Nie mogę operować ludzi, bo zbyt boję się krwi, ale mogę odciągnąć ich od własnych problemów, pozwolić na chwilę oddechu!”

Czerpię pomysły z wszystkiego, co mnie otacza. Podchwytuję urywki rozmów, co czasem przeraża moich bliskich, a mimo tego, jeśli należysz do osób odważnych, możesz napisać do mnie tutaj: katrap.wobec@gmail.com – w sprawie tekstów czy zapytań. Tylko uważaj, bo w końcu i Ty możesz znaleźć się w opowiadaniu! 🙂

Zapraszam także na moją autorską stronę z opowiadaniami:

https://katarzynarapacz.wordpress.com/

https://www.facebook.com/katrap.opowiadania/ ‘’

1 W żółte książeczki szczepień były obowiązkowo wyposażane prostytutki, by odwiedzający je klienci mieli pewność, że nie zarażą się żadną chorobą zakaźną czy weneryczną.