„O rozumieniu historii, lub inaczej – o mojej rozprawie z marksizmem” (…)Piotr Kotlarz

0
618

Piotr Kotlarz

O rozumieniu historii, lub inaczej – o mojej rozprawie z marksizmem

Dialektyka przeciwieństw, walka klas to główne kategorie przy pomocy, których marksiści próbowali i próbują jeszcze i dziś (często wbrew oczywistym faktom) tłumaczyć zarówno odległą przeszłość jak i wydarzenia współczesne.
Popper wprowadził do nauki pojęcie „falsyfikalności”. Jeśli pojawia się jakiś fakt (w naukach społecznych jakieś wydarzenie), którego zaistnienie nie da się opisać przy pomocy istniejącej teorii, to należy uznać, że teoria ta wymaga zmiany, jest błędna.
Wyprzedzając wywód tego artykułu odwołam się do jeszcze jednego myśliciela, do Schopenhauera. To on jest twórcą wiodącego dzieła o erystyce (zasadach dyskusji). Do przytaczanych przez niego błędów w dyskusji dodałem jeszcze jeden: błąd uogólnienia.
To główny błąd Marksa, a później marksistów, którzy stworzyli teorię zbyt ogólną, by mogła opisać skomplikowany proces dziejowy. Ideologia marksistowska (bo nie nauka, wbrew twierdzeniu marksistów) powstawała w połowie XIX wieku, w czasach gdy wiedza historyczna była bardzo niewielka, a nauki społeczne dopiero się rodziły. To zrozumiałe, że powstała na bazie tak niewielkiej wiedzy teoria mogła okazać się błędna, dziwi jednak, że trwa jeszcze i dziś, że dominuje w wielu pracach nawet dzisiejszych historyków.
Do mego rozstania z marksizmem (jako metodą badawczą) doszło dopiero około dziewięćdziesiątego roku XX wieku. Uczyłem wówczas w liceum w Gdańsku, na Stogach. Pamiętam do dziś tamtą lekcję. Moją metodą dydaktyczną była forma pogadanki-wykładu z elementami dyskusji. Temat dotyczył feudalizmu. Próbowałem wyjaśnić młodzieży ówczesne zasady organizacji społeczeństwa wasalnego, proces komendacji… oddawania się w opiekę silniejszym, gdy nagle uświadomiłem sobie, że sam tego nie rozumiem, że prawda, wiedza, którą przekazuję jest niezrozumiała, że bez wprowadzenia dodatkowych kategorii (nie wiedziałem jeszcze jakich) nie da się tamtej rzeczywistości opisać.
Po kilku minutach wykładu na temat komendacji nagle zatrzymałem się, próbowałem szybko uporządkować myśli, znaleźć jakiś klucz do posiadanej wówczas wiedzy, próbowałem jednak znaleźć sposób by móc kontynuować zajęcia… nie dałem rady. Chwilę milczałem, później przeprosiłem młodzież. Stwierdziłem, że nie mogę prowadzić do końca tej lekcji, poprosiłem, by zajęli się swoimi sprawami i usiadłem za biurkiem. Tych zajęć już nie prowadziłem. Młodzież w ciszy odrabiała jakieś lekcje, niektórzy coś czytali. Uszanowali moją prośbę. Może mnie lubili, może szanowali za posiadaną wiedzę i umiejętność jej przekazywania, a może wynikało to z tego, że stawiałem tylko dobre stopnie… wszystko jedno, jakoś przetrwałem tę lekcję.
Tak, to od tego czasu zacząłem poszukiwania własnej historiozofii, na nowo oddałem się intensywnym studiom historycznym. Pod koniec XX wieku wydałem książkę „Dostrzec sens dziejów”, w której po raz pierwszy próbowałem sformułować własną teorię rozwoju społeczeństw (zmian w procesie dziejowym). Odrzuciłem marksistowskie pojęcia dotyczące powstawania państw mówiące o tzw. przekształcaniu się społeczeństw, wprowadzając (przyjmując) jako bardziej prawdopodobną teorię podboju. Przyjąłem, że pierwszy podział społeczny był podziałem na panujących i poddanych. Ostatnio ten obraz nieco wzbogaciłem: panujący, ludność zależna i niewolna, mając świadomość, że i ten podział jest nieprecyzyjny.
Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku zacząłem pisać własne „Dzieje świata”. W tym roku wydam jej dwa pierwsze tomy (pierwszy obejmujący dzieje do ok. 1200 roku p.n.e. i drugi sięgający do VI wieku n.e.). To ogromna praca, wymaga zebrania i uporządkowania ogromnej ilości informacji i wyciągnięcia z niej wniosków.
Po latach pracy mogę już dziś stwierdzić, że nie myliłem się odrzucając marksizm.
Porządkując wiedzę historyczną musiałem odrzucić podział na tzw. cywilizacje. Społeczeństwa rozwijały się i rozwijają w ramach zorganizowanych form. Nie organizują się i nie organizowały w żadnych cywilizacjach, lecz najpierw w ramach rodzin, rodów, później plemion lub państw. Państwowości zmieniały się znacznie częściej niż to opisywaliśmy. Tezy o ich ciągłości wynikają raczej z tzw. polityki historycznej niż z próby rzetelnego opisu rzeczywistości. Czy w Chinach (na obszarze dzisiejszych Chin) państwa kolejnych dynastii to rzeczywiście to samo państwo? Podobnie zresztą odnośnie Rosji, czy państwowości na obszarze dzisiejszej Polski.
To pojęcie państwa od momentu ich powstania jest podstawowym pojęciem umożliwiającym zrozumienie procesów historycznych. To w jego ramach zachodzą kolejne procesy, dochodzi do ewolucji struktury społecznej, a także dostosowywanych do niej ustrojów politycznych. To w ramach państw następuje rozwój cywilizacji i kultury. Upadek państwa przynosi ich regres.
To nie walka klas była tą, która toczyła się w pierwszej kolejności w ramach państw. Pierwsze w nich walki były walkami wewnątrz dynastycznymi. To w ramach dynastii o przejęcie panowania walczyli następcy władcy. Często wynikało to z faktu przyjęcia przez pierwszych władców monogamicznego modelu rodziny. Żony, a więc i matki synów, lub córek władcy miały swoje rodziny, które też chciały współuczestniczyć w podziale własności. Bywało, że przeciwnikiem władcy zostawał dowódca jego sił zbrojnych też często skoligacony z władcą przez małżeństwo z jego córką, lub w późniejszym okresie kapłan, czy inny feudał również wywodzący się z rodu panującego i wzbogacony z powodu różnych okoliczności (np. w jego włościach były jakieś kopalnie, lub przebiegały przez nie ważne szlaki handlowe).
Śledząc początki różnych państw nie dostrzegłem w ich historii walki klas (tych zresztą zdefiniować precyzyjnie nie sposób). Pierwsze państwa istniały zresztą stosunkowo krótko. Około dwustu lat. To zbyt krótki czas, by ludność zależna, a tym bardziej niewolna (często dopiero przymusowo osadzona na terytorium nowo powstałego państwa) mogła zyskać świadomość, mogła się zintegrować z pozostała częścią społeczeństwa.
Te dwieście lat pierwszych państw ponadto były okresem nieustannych walk. Władcy dynastyczni natrafiając na problemy gospodarcze i społeczne wynikające z istoty tak tworzonego państwa (zdobyta i przesiedlona ludność szybko się mnożyła, coraz też liczniejsza w kolejnych pokoleniach była rodzina władcy) próbowali rozwiązać je w jeden znany sobie sposób – drogą kolejnych podbojów. Bogowie wojny, lub jak chcą inni los, są kapryśni. Któraś z kolejnych wojen kończyła się klęską i państwo upadało. Kończyła się historia jakiegoś państwa. Czasami koniec ten przyśpieszały jego wewnętrzne feudalne podziały.
[Tu drobna dygresja, gdyż pojęcie historia ma kilka znaczeń. Mówiąc precyzyjnie kończyły się losy jakiegoś państwa, nie jego historia. Ta była spisywana w dalszym ciągu, choć już przez innych historyków. To państwo przestawało istnieć, nie jego historia. Inaczej historię pojmowali za Vico, a następnie za Heglem, marksiści. Wyraża to ich słynne, moim zdaniem głupie, zdanie: dotychczas historycy opisywali historię, czas najwyższy ją tworzyć. Każde działanie ludzkie z bliższej, lub dalszej przeszłości przechodzi do historii, staje się (lub może się stać) przedmiotem jej badań. Historii, pojmowanej jako jakaś niezależna idea, tworzyć nie można. Marksiści pojmowali historię tak jak inni zwolennicy filozofii idealizmu. Ich zdaniem w procesie historycznym emanują się jakieś odwieczne idee i uznali, że proces ich tworzenia można przyśpieszyć – tworzyć historię. W związku z tym na piedestał wysunęli ideę rewolucji. Konsekwencją były zbrodnie i pasma nieszczęść.]
Wróćmy jednak do losów państw. Po upadku jednych powstawały kolejne. Dzieje ludzkości trwały i trwają dalej. Na gruzach jednych państw powstawały kolejne. Mogliśmy obserwować, jak do organizacji społeczeństw w państwa dochodziło również na kolejnych obszarach. Obserwujemy też, że z czasem trwałość wielu państw była coraz większa. W ramach tych państw dochodzi (dochodziło) do dalszej ewolucji struktury społecznej. Mogło to nastąpić dopiero w tych, których historia trwa (trwała) dłużej niż trzysta-czterysta lat. Społeczeństwo antycznych Aten, by dojść do demokracji potrzebowało aż sześćset lat. My Polacy w wyniku bardziej skomplikowanych dziejów na naszym obszarze (również w wyniku podbojów, lub innych form aneksji sąsiednich obszarów – inaczej mówiąc w wyniku zmiany terytorium i struktury społecznej) potrzebowaliśmy na dojście do demokracji aż tysiąc lat.
Obserwując losy wszystkich istniejących w przeszłości państw możemy zauważyć, że w ciągu kilkuset lat ich społeczeństwa w ciągu kilkuset lat zmieniały swą formę organizacji (ustroju politycznego) od monarchii patrymonialnej, przez monarchię feudalną, tzw. okres arystokracji, różne formy timokracji, aż do demokracji. Czasami formą przejściową bywały dyktatury (jako próba przywrócenia poprzedniej formy jedynowładztwa).
Główna przyczyna zmiany formy ustroju politycznego w państwach wynikała z powodu (następujących w czasie) zmian ich struktury społecznej. Struktury zamieszkania, zatrudnienia, wykształcenia. Przyczyną oczywistą była też zmiana gęstości zaludnienia. Jeśli państwo obejmowało ten sam obszar, to w sposób naturalny wraz ze wzrostem liczby ludności musiało w nim dochodzić do podziału własności, a co za tym idzie i władzy. W kolejnych pokoleniach potomkowie władców otrzymywali dające im możliwość utrzymania nadania włości. Z czasem dochodziło do dalszych podziałów. Ze społeczeństw rolniczych przekształciliśmy się z zurbanizowane, zindustrializowane. W Polsce ta zmiana nastąpiła dopiero w XX wieku. Własność ziemi wraz z tymi zmianami przestała być podstawowym wyznacznikiem pozycji społecznej. To oczywiste dla historyka zmiany. Dlatego też śmieszą mnie dzisiejsi monarchiści, którzy sami chyba nie wiedzą, o czym mówią.
Warto tu przy okazji rozprawić się z efektownym, ale pustym stwierdzeniem Churchilla mówiącym, że demokracja jest bardzo złym ustrojem, ale dotychczas ludzkość nie wymyśliła lepszego. Demokracja, forma ustroju politycznego, jest przyjmowaną przez jakąś społeczność formą organizacji. Jej celem jest zapewnienie funkcjonalności tego społeczeństwa, możliwości jego przetrwania, ciągłości. Mówienie o czymś (w tym wypadku o ustroju), że jest lepsze lub gorsze, jest twierdzeniem subiektywnym. Lepsze, dla kogo, z jakiego powodu? W dyskusji, w pracy naukowej, badawczej nazywam to błędem subiektywizmu.
To ważny błąd, na który powinniśmy zwrócić uwagę. Obserwując losy ludzkości, zmuszony zostałem do odrzucenia kolejnego uogólnienia Marksa mówiącego o tym, że w dziejach ludzkości istniały jakieś formacje społeczne. Od wspólnoty pierwotnej, aż do jakiegoś wydumanego komunizmu. Tymczasem obserwując losy społeczeństw aż do dziś widzę, że w dziejach toczyła się nieustanna walka między ludami o różnych formach organizacji. Społeczeństwa zbieracko-łowieckie, hodowlane, nomadów i rolników długo istniały obok siebie. Owszem, dziś w świecie dominują zorganizowane w państwa społeczeństwa zurbanizowane, zindustrializowane. Twierdzenie jednak, że są one lepiej zorganizowane od społeczeństw np. zbieracko-łowieckich jest subiektywne. Z punktu widzenia dostosowania do środowiska, w jakim przychodzi żyć ludom Amazonii w tamtejszych puszczach, zbieracko-łowieckie społeczeństwa tamtego obszaru są lepiej dostosowane do środowiska niż mieszkańcy Warszawy, czy Paryża. Zakładamy, że rozwój cywilizacji jest wartością samą w sobie. Borykamy się ze skutkami coraz większego wzrostu demograficznego. Tak przyroda (groźba kataklizmów naturalnych), jak i my sami stawiamy przed sobą nowe wyzwania. Z naszego punktu widzenia uznajemy wiele podejmowanych przez nas działań za słuszne. Nasze życie uważamy za lepsze od życia tych, którzy pozostali na etapie wcześniejszej formy gospodarki, organizacji. Często niestety, nasze poglądy wynikają też z chęci zagarnięcia ich własności.
Dzisiejsze rozważania zakończę zdaniem, które usłyszałem od mego wujka – księdza: zazwyczaj dobudowujemy ideologię do sytuacji w jakiej się znajdujemy.
Wiem już dziś, że aby zrozumieć historię powinniśmy unikać uogólnień, pozbyć się (choć to bardzo trudne) błędu subiektywizmu i mieć odrobinę pokory. Nasze dzieje, dzieje ludzkości trwają tak długo, tak wiele się w nich wydarzyło, a próbując je opisać wcześniejsi badacze (annaliści, historycy, czy ideologowie) popełniali tak wiele błędów, lub wprowadzali do historii tak wiele świadomych przeinaczeń, że trudno dziś stworzyć jakąś własną teorię ich rozwoju. Każdego przy tym dnia nauka (archeologia, genetyka i inne) przynosi nowe informacje, które często każą nam już wypracowane teorie weryfikować. Nie twierdzę, że jestem już dziś w stanie utworzyć własną teorię rozwoju dziejów. Zamiast słowa teoria używam częściej określenia hipoteza. Często mówię po prostu – nie wiem.
Na pewno jednak możemy stwierdzić, że teoria marksistowska i ich metodologia w odniesieniu do rozumienia dziejów nadaje się do kosza. Może zresztą wyrażam się tu ze względów polemicznych zbyt ostro. Powinna po prostu trafić tylko do historii myśli ludzkiej, historii jej błędów.