Tego dnia, sklep pani Krawskiej został otworzony wyjątkowo późno. Wszystko z powodu opóźnienia się dostawy nadzienia malinowego, niezbędnego do awangardowych pączków będących czołowym produktem cukierni mieszczącej się na ulicy Popiołkowej.
Wielu klientów zdążyło już zgromadzić się przed oszklonymi drzwiami prowadzącymi do wnętrza lokalu. W końcu można było usłyszeć charakterystyczny brzdęk dzwonka co wskazywało na otwarcie się słynnej cukierni.
— Ależ nie wszyscy naraz na boga! — krzyknęła kobieta o kręconych włosach, z których to wyrastały dwie purpurowe magnolie.
Była to pani Krawska. Wściekła pani Krawska. Nikt bowiem jej nie słuchał. Każdy napierał do środka zahipnotyzowany niebiańskimi zapachami lukru i słodkiego ciasta. Właścicielka była jednak dobrze przygotowana na tą okoliczność. Zbyt długo już prowadziła swój lokal, by nie móc poradzić sobie z paroma nachalnymi klientami. Chwyciła więc za miotłę, i kilkoma sprawnymi ruchami wypędziła z lokalu natrętnych gości.
— Wpierw dzieci!
Po chwili kolejka się wyklarowała, a do środka zaczęły wchodzić kobiety ze swoimi małymi pociechami. Przepędzeni za to dorośli faceci, mamrocząc coś pod nosem zaczęli odchodzić. Nikt jednak nie zwracał na nich uwagi. Nikt się nimi nie przejmował, bowiem pani Krawska wykładała właśnie na blat świeżo upieczoną partię pączków. Zniecierpliwieni klienci czekający przed lokalem przystawiali nosy do uchylonych okien, by zaczerpnąć choć nutkę słodkiej przyjemnej woni wydobywającej się ze środka. Było rano, więc i pączków było dużo. Bardzo dużo.
— Poproszę tego z malinami!
— Ja z jagodami!
— Ja chcę tego z lukrem!
— A ja chcę wszystkie mamo! Wszystkie! Wszystkie!
Zgromadzeni spojrzeli na krzyczącego chłopca.
— Patrzcie go! — wrzasnęła jedna z klientek. — Jaki zuchwały! Inni też chcieliby coś dla siebie nicponiu!
Po tych słowach zapadła cisza.
Zupełna cisza, podczas której chłopczyk się rozpłakał.
— Jak pani mogła! — odparła uniesiona matka. — Do dziecka tak się odezwać?
— Dość! — po lokalu rozległ się stanowczy, dostojny kobiecy głos.
Był to głos pani Krawskiej.
— Cisza! Proszę się nie kłócić! Każdy dostanie po pączku!
Chłopczyk jednak dalej płakał. Pani Krawska widząc to podeszła przystawiając mu pod nos słodką bułkę ociekającą lukrem i czekoladą.
— Zobacz. Po co płakać, jak zamiast tego można zjeść takiego pysznego pączka.
Chłopiec spojrzał i zamarł. W oczach pojawił mu się błysk. Ze zdumienia otworzył buzię, zawieszając wzrok na otrzymanej słodkości. Po chwili jego policzki i palce ubabrane były słodką polewą, a jego matka podziękowała pani Krawskiej za opanowanie awantury.
— No! I spokój proszę! Bo lokal wcześniej zamknę!
Wszyscy spojrzeli po sobie z niepokojem. Usłyszana przed chwilą groźba było najwidoczniej zbyt bolesna.
Tłum prędko się uspokoił, a właścicielka cukierni z widoczną satysfakcją wróciła za blat.
— To jakie miały być te pączki?
— Te małe. Z różą w środku proszę pani.
— Ach… Klasyk. Już podaję!
Pani Krawska obróciła się niczym w tańcu, wprawiając swą suknię w falujący ruch. Dostojnym ruchem wyciągnęła papierową torebkę, do której zaczęła z iście kobiecą gracją wrzucać słodkie wytwory swojej chwalebnej sztuki cukierniczej. Po chwili torebka nabrała wagi oraz okrągłych uwypukleń rozpychających się w niej małych pączków.
— Dziękuje. I zapraszam ponownie.
Klientka odpowiedziała uśmiechem, a na jej miejsce przyszła kolejna osoba. Po chwili kolejna, i kolejna. Pączków zaczęło ubywać, a nowych klientów przybywać. Przepaska pani Krawskiej była coraz bielsza od nieustannie puszącej się mąki. Makijaż na jej oczach zaczął się rozpływać.
Było coraz cieplej. Upał zbliżającego się południa wpadał do lokalu przez cienkie szyby cukierniczych okien. Nieprzerwanie pracujący piec buchający gorącem również nie pomagał. Było to wszystko pewnym utrudnieniem. Ale nie dla niej. Nie dla pani Krawskiej, która zrzucała właśnie z tacy świeżą partię pączków, tym samym przyjmując kolejne zamówienie. W chwili przerwy zamyśliła się analizując słoiki ułożone pod blatem. Widocznie zastanawiała się jakie nadzienia musi uzupełnić. Dostrzegła również kończący się lukier, którego na szczęście miała nieskończone zapasy w spiżarce ukrytej na zapleczu. Nagle gwar ucichł. Pani Krawska otrząsnęła się, jakby wybudziła się ze snu. W lokalu nikogo nie było.
Zupełna cisza. Na podłodze można było dostrzec jedynie naniesiony przez klientów bród, oraz kilka niechlujnie wyrzuconych serwetek. Pani Krawska odetchnęła z ulgą, poranki były bowiem najgorsze. Teraz do późnego popołudnia czekała ją istna sielanka, przerywana jedynie sporadycznymi wizytami spóźnionych adoratorów jej wyrobów. Niecierpliwie również czekała na spotkanie ze swoją przyjaciółką. Trzeba było jeszcze posprzątać, lecz nie to było w tej chwili najistotniejsze. Pani Krawska dbając o swoją nieskazitelną urodę i wdzięk, przejrzała się wpierw w niewielkim owalnym lusterku. Dostrzegając pewne nieakceptowalne mankamenty poprawiła swe loki i wkręcone w nie kwiaty magnolii. Krwistą i błyszczącą szminką ponownie wymalowała usta, cmokając do siebie uwodzicielsko. Uśmiechnęła się jeszcze, po czym tanecznym ruchem zaczęła wywijać splecioną miotłą po parkiecie swojej cukierni.
Ugrzęzła w myślach. Przyjemne ciepło lata, słodkie zapachy swoich rękodzieł oraz grający gdzieś na ulicy akordeon sprawiał u niej naturalne zanurzenie się w chwilowym błogostanie. Zamknęła oczy, i marzycielsko w rytm słyszanej muzyki zaczęła kręcić się po lokalu. Uśmiechnęła się, rozpychając przy tym swe błyszczące w blasku policzki. Najwidoczniej pomyślała sobie o czymś bardzo przyjemnym i nie zamierzała kończyć, bowiem uśmiechała się nieprzerwanie cały czas.
— D… dzień dobry?
Wybudziła się. Stanęła dęba, gdyż zapomniała o tym, iż dalej tańczy sama wraz z miotłą. Widocznie obawiała się, że jej zachowanie może zostać odebrane za co najmniej dziwne. Odruchowo poprawiła włosy i spojrzała w kierunku wyjścia. Ujrzała stojącą w drzwiach małą dziewczynkę o równie kręconych włosach co ona, może trochę krótszych. Oczy miała przerażone. W dłoniach coś trzymała, lecz nie było widać co.
— P… pani słyszałam, że sprzedaje pączki tak? – spytała dziewczynka.
— Nie tylko pączki.—odparła radośnie pani Krawska. — Mam jeszcze wiele innych słodkości. Choć bliżej, to ci wszystkie pokażę.
Dziewczynka zbliżyła się niepewnie, nie chcąc podnieść wzroku. Sprawiała wrażenie przestraszonej.
— Czego się boisz malutka?
— Niczego… Ja tylko taka nieśmiała jestem.
Pani Krawska odpowiedziała szczerym uśmiechem. Widocznie zauroczyła się niewinnością i delikatnością swojej młodej klientki.
—Musisz przełamać tą nieśmiałość. Bo jak inaczej wybierzesz coś z tych wszystkich pyszności?
Dziewczynka niespodziewanie podniosła wzrok, spojrzała lękliwie.
— Proszę pani czy… Czy lubi pani gołębie?
Właścicielka cukierni widocznie zaskoczyła się niespodziewanym pytaniem.
— Lubię moja droga. — odparła zaintrygowana. — Dokarmiam je czasem po pracy. Ale skąd takie pytanie?
—Nieważne.—dziewczynka zdawała się odetchnąć z ulgą, znów spuściła wzrok.
Po chwili ponownie go jednak podniosła.
—A czy… Czy mogę narysować serniczek?
— Co? Narysować? Serniczek?
Dziewczynka potaknęła głową. Dopiero wtedy pani Krawska dostrzegła co jej klientka przyniosła ze sobą. W dłoniach trzymała ona kredki i mały notes, będący zapewne kieszonkowym szkicownikiem.
— Ależ oczywiście — odparła właścicielka, po czym odwróciła się ku ułożonych z tyłu ciastom.
— Tu moja droga masz sernik z rodzynkami… A tu z morelą. No chyba, że wolisz taki sam bez niczego i dorysujesz już co tam będziesz chciała. Bo widzisz, jak…
Nagle zamilkła. Odwróciła się w stronę blatu, za którym stała wcześniej dziewczynka. Teraz nikogo już tam nie było. Rozejrzała się pośpiesznie. Lokal był pusty. Dziewczynka po prostu zniknęła, co wzbudziło u pani Krawskiej oczywiste zaskoczenie. Raz jeszcze przeszukała wzrokiem swój lokal. A po chwili wyszła na zewnątrz.
Uderzył w nią blask słońca. Ogólna duchota i skwar odbijający się od jaskrawego chodnika. Drzewa i kwiaty przeplatały się ze stojącymi w szeregu kolorowymi kamieniczkami. A po dziewczynce nie było ani śladu. Na ulicy kręcili się jedynie rozleniwieni przez gorąc marzyciele, śpieszący się gdzieś panowie w garniturach oraz bawiące się w słońcu dzieci. Żadne jednak nie przypominało tej konkretnej dziewczynki, więc pani Krawska wróciła do swojego lokalu. Zamyślona analizowała całą zaistniałą sytuację. Nic bowiem nie rozumiała. Lecz nagle ją olśniło. Spojrzała na koszyk, w którym to zwykła umieszczać pączki bez nadzienia. Teraz widocznie jednego brakowało.
— A to masz ci! Złodziejka mała!
Pani Krawska stanęła opierając ręce na biodrach, wymownie kręcąc przy tym głową.
— No kto by to widział! Serniczka narysować chciała! Taka urocza, a pączka ukradła! No ładnie… Nieładnie… pomyślała pani Krawska, po czym wróciła do sprzątania.
Dobry humor widocznie ją opuścił. Minę miała krzywą a po głowie chodziła jej tylko jedna myśl. Myśl o dziewczynce, która ukradła pączka.
— Spytać mogła jak chodzi głodna! To bym jej dała, a nie! I po co pytała o te gołębie!
Nigdy wcześniej lokal pani Krawskiej nie był tak szybko wysprzątany. Zdenerwowanie i emocje jakie towarzyszyły właścicielce widocznie dodawały jej dodatkowej energii. Skończywszy usiadła na krześle ponownie zanurzając się w myślach.
— A może biedaczka krząta się po ulicy, i prawdziwy głód jej doskwiera…
Błysk pojawił się w oczach pani Krawskiej. Wstała gwałtownie, sprawiając jednak wrażenie poirytowanej jeszcze bardziej.
— Nie! Nic nie usprawiedliwia kradzieży! Spytać mogła! Spytać!
— Przepraszam…
Właścicielka lokalu spojrzała w stronę wyjścia.
— Coś ty taka poirytowana?—spytała kobieta stojąca w drzwiach.
— Ach… Witaj, witaj. —odparła pani Krawska, zapraszając swą przyjaciółkę do środka.— Wybacz, nawet nie wiesz co mi się właśnie przytrafiło. Chodź siadaj. Kawy? Herbaty?
—Kawy. I opowiadaj co się stało.
Po chwili obie kobiety siedziały już przy niewielkim stoliczku, rozpoczynając tym samym żywą i intensywną dyskusję. Gesty oburzenia, czy radości przeplatane były zwilżaniem gardeł pieniącą się kawą. W ruch poszły także herbatniki, jakie pani Krawska podała w pięknym ceramicznym talerzyku. I tak obie przyjaciółki spędziły większość popołudnia. Tematy do rozmów w końcu jednak się wyczerpały, co oznaczało koniec spotkania. Pożegnały się z uśmiechem, życząc sobie miłej reszty dnia.
Cukiernię odwiedziło jeszcze kilku klientów. Jednak przyszedł moment, w którym to drzwi trzasnęły. Zamek zazgrzytał od przekręcanego w nim klucza. Pani Krawska zamknąwszy lokal, wąską uliczką udała się w kierunku swojego mieszkania. Trwał już wieczór. Dostojnym krokiem stukała bucikami o wybrukowany chodnik. W głowie miała tysiąc myśli, lecz dominowała tylko jedna. Myśl o dziewczynce, która ukradła jej pączka. Szybko jednak o niej zapomniała, gdyż zapadła noc.
A po nocy nastał kolejny dzień. Słońce znów uderzyło. Gorąc uderzał z błękitnego nieba. W powietrzu unosił się zapach kwitnących kwiatów. Słychać było brzęczące trzmiele i pszczoły. A pani Krawska znów tańczyła w swojej cukierni, spełniając wszelkie cukiernicze wymagania swoich klientów. Poranek ponownie był bardzo ruchliwy. W lokalu kotłowali się goście, walcząc o skrawek miejsca dla siebie. W całym tym zamieszaniu pani Krawska myślami była jednak gdzie indziej. Spoglądała co chwilę na koszyk, z którego to nieznajoma dziewczynka wykradła jej wczoraj pączka.
— Miały być z jagodami! A nie z malinami!
— A tak tak, przepraszam…
W amoku przypływu i odpływu klientów, do blatu podeszła w końcu pulchna kobieta z dwojga dziećmi.
— Słucham?—spytała pani Krawska.
Znów jednak prędko się rozkojarzyła. Całą uwagę skupiła bowiem na najprawdopodobniej córce swojej klientki. Ta stała z tyłu, skrywając twarz pod kręconymi niedługimi włosami. Włosami, które pani Krawska skądś znała.
— Proszę pani! —wrzasnęła lekceważona kobieta. —Słucha mnie pani!?
— Tak tak już… Tak?
— Potwarzam się. Dla mnie pączek z brzoskwinią, dla syna z lukrem.
— Oczywiście…—odparła pani Krawska .— A dla pani córki co będzie?
Klientka zdawała się nagle zmieszana.
— Dla córki? Jakiej córki?
— No… dla niej… — pani Krawska wskazała głową w miejsce gdzie stała wcześniej dziewczynka.
Teraz nikogo już tam nie było. Właścicielka rozszerzyła oczy, rozumiejąc co zaszło. Spojrzała na koszyk z wystawionymi pączkami, w których ewidentnie jednego brakowało. Skierowała wzrok na wyjście, w których to ujrzała wybiegającą dziewczynkę trzymającą w dłoni skradzionego pączka.
— Nie no! Tego to już za wiele! — wrzasnęła pani Krawska. — Złodziejka! Złodziejka co kradnie pączki!
— Co też pani mówi? — odparła spłoszona klientka. — Przecież chcę zapłacić!
— Ależ nie o panią mi chodzi! Mówię o tej dziewczynce! O tej co przychodzi i wykrada mi pączki! Myślałam, że to pani córka!
— Jaka tam córka! Jak ja córki nie mam! A nawet jakbym miała to z pewnością by nie kradła!
Klientka kontynuowała swój wywód oburzenia. Pani Krawska jednak była myślami gdzie indziej.
— Co za spryciula… — pomyślała. — Wiedziała, że następnym razem ją rozpoznam. To podszyła się i podeszła ukradkiem.
Pani Krawska nie dowierzała. Stała zamyślona, i kręciła głową.
— Ale ja będę sprytniejsza… Oj będę! Mała się doigra! Doigra!
— Proszę pani. — przerwała zniecierpliwiona klientka. — Czy zostanę w końcu obsłużona?
— Tak, tak… już.
Kuliste słodkości zostały wydane. Tak samo jak kolejne… i kolejne. Pani Krawskej zobojętniały jednak trudy codziennej pracy. Całkowicie bowiem zanurzyła się w obmyślaniu planu na schwytanie młodej złodziejki.
Klientów w końcu ubyło, lokal znów trzeba było posprzątać. Tym razem pani Krawskiej szło mizernie. Nie mogąc zebrać myśli w końcu padła bezsilnie na krzesło.
— A tobie co?
Pani Krawska spojrzała w kierunku wyjścia. Znów ujrzała w drzwiach swoją przyjaciółkę, którą czym prędzej zaprosiła do środka.
— Chodź! Siadaj! Musisz mi pomóc z tą małą. Jutro o poranku…
Obie kobiety czym prędzej usiadły przy swoim ulubionym stoliku, omawiając szczegóły chytrego planu. Mówiły cicho. Drzwi i okna były zamknięte, a od ścian słynnej cukierni niebawem zaczął odbijać się blask zachodzącego słońca. W końcu zapadła noc. A po niej przyszedł kolejny dzień. Ten dzień.
Od samego rana u pani Krawskiej można było dostrzec spory pokłady energii i pobudzenia. Wielu klientów jednak nie zwracało na to uwagi, bowiem u właścicielki ich ulubionego lokalu owe emocje były jak najbardziej naturalne. Teraz jednak było inaczej.
Pani Krawska wydając co kolejne zamówienia spoglądała ukradkiem na swoją przyjaciółkę. Ta siedziała przy stoliczku z dokładnym widokiem na drzwi. Na zamknięte drzwi, co w cukierni pani Krawskiej się nie zdarzało. Nie był to jednak przypadek, a konkretna część planu.
— Dwa z różą poproszę. I jeszcze jeden, bez nadzienia.
Pani Krawska spojrzała gwałtownie na wypełniony po brzegi koszyk, z którego mała złodziejka zwykła podbierać pączki. Odetchnęła jednak z ulgą, bowiem póki co żadnego nie ubyło.
— Proszę. — rzekła do odchodzącej klientki.
Ta jedynie mruknęła coś pod nosem, pani Krawsiej jednak to nie obchodziło. Obecna sytuacja była dla niej istnym egzaminem podzielności uwagi. Nieustannie musiała spełniać wymagające zachcianki swoich klientów, jednocześnie wypatrując wśród nich poszukiwanej złodziejki. Poranek jednak trwał, i trwał. A dziewczynka nie przychodziła.
Pani Krawska cały czas spoglądała na wystawiony koszyk, pośpiesznie doliczając się w nim odpowiedniej ilości pączków. Z kolejnego zamyślenia wybudziła ją zgarbiona staruszka, opasana zieloną chustą.
— Moja droga pani — zaczęła — ja bym panią o miodownik poprosiła. I sernik, byle z rodzynkami.
Pani Krawska odwróciła się czym prędzej, szukając wzrokiem wymagań swojej klientki. Ciasto miodowe znalazła bez problemu, z sernikiem było jednak gorzej.
Wypiek ten nie należał do awangardy oferowanych produktów. Rzadko zdarzało się więc, iż ktoś go zamawiał. Dlatego też pani Krawska w odczuwanym pośpiechu i stresie nie mogła doszukać się słodkiej zachcianki swojego gościa.
Nagle coś usłyszała. Coś do niej przemówiło. Odwróciwszy się wpierw dostrzegła swoją przyjaciółkę machającą w jej kierunku. Następnie ujrzała brakującego pączka w koszyku, skończywszy na małej dziewczynce walczącej z zamkniętymi drzwiami. Pani Krawska zdębiała. Tracąc czucie w dłoniach upuściła miodownik, który plasnął o podłogę rozbryzgując słodką masę niczym pęknięty balon z wodą. Wyskoczyła za blat i zaczęła pędzić w kierunku wyjścia. Po chwili stała już przed cukiernią, mrużąc oczy z powodu bezlitośnie grzejącego słońca.Kolorowe kamieniczki rozpływały się w panującym skwarze niczym czekoladowe pralinki. Za to amarantowe, karmazynowe i żółte kwiaty przypominały plamy, jakby od maźnięcia pędzlem. Pani Krawska skupiła jednak wzrok, i w końcu dostrzegła znikającą za rogiem dziewczynkę.
Ruszyła za nią. Cały czas starała się zachować jak największą konspirację.Nie chciała bowiem złapać jej od razu. Była ciekawa dokąd podejrzana ją zaprowadzi. Gdy więc ta znikała z pola widzenia, pani Krawska w skrytości za nią podążała. Dziewczynka w końcu weszła na mały dziedziniec otoczony kamienicami, po czym usiadła pod starą wierzbą płaczącą. Pani Krawska skryła się za drewnianym płotem. Spojrzała przez niewielką dziurę, dostrzegając po chwili na swój skradziony wypiek.
Nagle, pączek bezlitośnie został rozerwany na pół i rzucony na ziemię. Pani Krawska wstała oburzona. Chcąc zainterweniować impulsywnie zrobiła krok do przodu .Po chwili drugi i trzeci. Lecz nagle stanęła, i zdumiała. Dostrzegła pojedyncze gołębie zlatujące się do dziewczynki. Ta odrywała małe kawałki słodkiej bułki i rzucała je wygłodniałym ptakom. Słychać było klepoczące się skrzydła i gruchające gardła. Gołębie się zlatywały. Tuptały i dziobały. Jeden z nich usiadł na ramieniu dziewczynki, co spowodowało u niej nagły wybuch śmiechu. Prędko jednak z całego pączka pozostał jedynie mizerny ostatni kawałek. Dziewczynka wpatrywała się w niego przez chwilę, jakby sama miała na niego ochotę. Ale i jego w końcu rzuciła ptakom, wcześniej rozdzielając go na jak największą ilość okruszków. Po chwili wyciągnęła swój mały szkicownik i zaczęła rysować gołębie.
Pani Krawska stała zauroczona niespodziewanym widokiem. W końcu jednak ruszyła przed siebie. Dziewczynka ją dostrzegła. Zamarła w bezruchu. Siedziała przerażona wśród kotłującego się pod nią ptactwa.
— Nie bój się. Nic ci nie zrobię.
— N… nic a nic?
— Nic a nic.
Pani Krawska przykucnęła przy dziewczynce spoglądając na spacerujące wokół ptaki.
— I po to były ci moje pączki?
— T… tak ale…
Dziewczynka zamilkła, jakby coś stanęło jej w gardle.
— Ale?
— Ale… Ja chciałam bardzo przeprosić. Za te pączki. Ja wiem, że tak nie wolno. Ale ja tylko gołąbki karmić chciałam, a sama nie mam czym. Bo sama nie mam nic. I w ogóle to jestem sama.
— Nie przepraszaj. — odparła pani Krawska siadając na murku obok. — Ale pamiętaj, że zawsze trzeba zapytać.
Młoda potaknęła głową.
— A teraz powiedz. Za pierwszym razem… Za pierwszym pączkiem spytałaś mnie czy lubię gołębie. Dlaczego?
Dziewczynka spuściła wzrok. Sprawiała wrażenie niepewnej. Jakby bała udzielić się odpowiedzi na zadane pytanie, ale w końcu odpowiedziała.
— Bo myślałam, że to będzie mniej złe jak pani powie, że też je pani lubi. Że pani będzie może mniej zła jak się dowie, że tymi pączkami to gołąbki dokarmiam.
— A czemu upodobałaś sobie te bez nadzienia?
Dziewczynka podniosła oczy.
— Bo gołąbki nie jedzą nadzienia, proszę pani.
Po dziedzińcu rozległ radosny śmiech pani Krawskiej. Kilka ptaków odleciało.
— Dobrze już dobrze. To pokaż teraz pokaż co tam narysowałaś.
Dziewczynka po chwili trzymała już w dłoniach swój szkicownik, chwaląc się wszystkimi narysowanymi gołębiami. W jej kolekcji znalazło się również kilka innych ptaków, ale również i kręcących się po ulicy kotów.
I tak oto mała dziewczynka i właścicielka najsłynniejszej cukierni miasteczku wspólnie spędziły resztę popołudnia. Ptaków jednak przybywało, a pączków brakowało. Dlatego też obie ruszyły w drogę powrotną by uzupełnić zapasy słodkiej karmy.
Pani Krawska przygarnęła w końcu do swej cukierni małą dziewczynkę, wspólnie z nią od czasu do czasu dokarmiając wygłodniałe gołębie. Z czasem dziewczynka zaczęła pomagać właścicielce w pracy. Radziła sobie wyśmienicie, a zapłatę jaką otrzymywała w pączkach z czystym sumieniem przekazywała ukochanym ptakom.
W wolnych chwilach rysowała jeszcze klientów pani Krawskiej, czy też jej słodkie wyroby. Tak mijały wszystkie następne słoneczne dni.
Jak ta dziewczynka miała jednak na imię…
Tego musicie już domyśleć się sami.
Jurand Tomczyk