W małym umieszczonym na poddaszu mieszkaniu dało się słyszeć ciche „tik-tak”; wystukiwane przez stary masywny zegar stojący w głównym pokoju. Lokum to było bardzo cichym miejscem, jeżeli wykluczyć wieczorne muzyczne wariacje pana domu. Dało się słyszeć Chopina, Mozarta, a niekiedy do towarzystwa dołączał Beethoven. Obok ozdoby domu ,czyli potężnego dębowego pianina stał kredens- zwarty i gotowy, aby uraczyć gościa filiżanką ciepłej herbaty. Na przeciwległej ścianie piętrzył się masywny regał, a na nim dzieła znanych pisarzy – perełki mickiewiczowskie, utwory Słowackiego. Puste miejsca wypełniały wiszące na ścianach obrazy, które zmieniały swoją pozycję w zależności od kaprysu właściciela. Czasem pojawiały się nowe, a kiedy brakowało wolnego miejsca, gospodarz musiał decydować się na usunięcie czegoś ze swej kolekcji. Było to trudne zadanie, ponieważ z każdym obrazem łączyła go silna emocjonalna więź. Dlatego zawsze wybierał ten obraz, który przestał wzbudzać u niego dawne emocje. Po uroczystym zdjęciu ze ściany oraz uprzednim pożegnaniu, oddawał go sąsiadom. Gdzieniegdzie, spośród obrazów, wydobywał się błękitny kolor. Była to ulubiona barwa gospodarza. Sam kiedyś powiedział: ”Błękit przypomina mi o tym, że wciąż jestem wolny. Wciąż mogę robić to, co tylko zapragnę. Bez żadnych więzów narzucanych mi przez społeczeństwo. Błękit jest dla mnie uosobieniem wolności.”
I tak właśnie było, bowiem cały dom nacechowany był właśnie ową „wolnością”. Błękit wyglądał z każdego kąta tego domu. Od czasu do czasu kontrastował z białym, włochatym dywanem, czy białymi ramkami z rodzinnymi fotografiami. Właściciel siedział teraz w swoim fotelu i właśnie kończył czytać „Kamizelkę ”. Lektura pozwalała mu odprężać się w deszczowe popołudnia. Kiedy wyjrzał zza swych binokli w celu sprawdzenia godziny, Ikar wspiął się na jego kolana, dając tym samym znak, że została mu mniej niż godzina do popołudniowych lekcji.
-Dziękuję ci mój koci przyjacielu- powiedział uśmiechając się i ukazując w tym samym swe zmarszczki- dowód częstego śmiechu.
Następnie pogłaskał swego ulubieńca i wstał w celu zaparzenia herbaty. W drodze do kuchni zatrzymał się i wyjrzał przez okno wychodzące na dziedziniec. Jedyne co mógł dostrzec to szary pejzaż złożony z jeszcze bardziej szarych budynków poprzeplatanych wąskimi uliczkami. Kompozycję tę dopełniały liczne kałuże znajdujące się na głównym placu, które stanowiły przeszkodę nie tylko dla najmłodszych, ale także dla przejeżdżających tędy listonoszy, bądź mam goniących swe dzieci z podwórza w celu uniknięcia ich prawdopodobnego przeziębienia. Widok ten poruszał serce pana Alojzego. Czuł on wdzięczność za to, że podczas takich dni istniały malutkie stworzenia, które swoimi kolorowymi parasolkami potrafiły utworzyć własną tęczę. Cieszył się, że mógł zobaczyć spektakl złożony ze śmiechu, pisków i śpiewu, pomimo niesprzyjającej pogody. Był wdzięczny za to, że mógł być świadkiem wyrazu matczynej troski. Patrząc na scenę rozgrywająca się na podwórzu czuł ciepło w sercu. Tym razem postanowił wziąć swoją zieloną parasolkę, zamiast granatowej. Z zamyślenia wytrącił go jego pupil, który stanowczo zaczął domagać się jedzenia i przypominał, że właścicielowi zostało tylko pół godziny do zajęć. Wyrwany z zamyślenia mężczyzna począł szybko szykować się do wyjścia. Pobiegł wyprasować koszulę, wybrał krawat i wypastował buty oraz narzucił marynarkę. W międzyczasie zdążył nakarmić Ikarego, wziąć łyk swojej herbaty- przy czym oparzył sobie język – oraz chwycić teczkę. Pan Alojzy wybiegł na podwórze i już miał opuścić dziedziniec, gdy został zatrzymany przez grupkę dzieciaków, która najwyraźniej uciekała przed goniącym je deszczem. Maluchy były przemoczone do suchej nitki, a z ich min bohater mógł wywnioskować, że świetnie się bawią.
-Hej dzieciaki! Trzymajcie!- powiedział po czym rzucił w ich stronę swoją parasolkę- Zmykajcie do domu! Nie róbcie przykrości swoim mamom- dodał. Dzieci chwyciły podarunek. Wahały się jednak dłuższą chwilę nie wiedząc, czy mogą go przyjąć.
– A pan, pod czym się schowa?- zapytały z niepewnością w głosie.
– Nie martwcie się. Mam drugą! Przecież nie oddałbym Wam mojej jedynej parasolki!- odpowiedział mrugając do nich porozumiewawczo. Wówczas dzieci schowały się pod parasolem i w zaskakująco szybkim tempie zaczęły oddalać się w stronę starych kamienic. Na odchodne jeszcze krzyknęły- Do widzenia! Dziękujemy!- na co pan Alojzy uśmiechnął się i pomachał łobuziakom.
– Przynajmniej nie zmokną- pocieszał się, bowiem sam znalazł się w samym środku ulewy. Jedyną rzeczą, która mogła go ochronić, była jego teczka- No cóż… trzeba będzie biec. –westchnął i rozpoczął wyścig z deszczem.
Udał się w stronę ulicy kolejowej, mijając ogromny park, który obecnie świecił pustkami. Biegł wzdłuż kostki brukowej po czym skręcił w lewo na Grabiszyńską i przebiegł pod mostem znajdującym się koło przychodni. Dalej podążał w stronę placu Legionów, miał nadzieję, że zahaczy po drodze o przystanek na Grabiszyńskiej i złapie 4 lub 5. Jednak kiedy dobiegł do przystanku- tramwaj odjechał. Mężczyzna musiał pokonać resztę trasy pieszo. Na ulicy nie mijał nikogo, ponieważ ulewa stawała się co raz silniejsza. Tylko ludzie nierozsądni, bądź – ośmielę się stwierdzić- szaleni jak pan Alojzy próbowali przedostać się przez tę burzę.
– A niech mnie… Kto by pomyślał, że tak się rozpada? Mogłem poczekać na przystanku na Tęczowej… Wtedy nie musiałbym tak pędzić – drapał się po głowie. Ruszył dalej ku końcowi ulicy i skręcił w prawo na Piłsudskiego. – Już tylko kilka kroków-pocieszał się. Minął szkołę muzyczną i skręcił na Zielińskiego gdzie znajdował się dom jego uczennicy. Pospiesznie strzepnął z siebie resztki deszczu i poprawił krawat. Zadzwonił domofonem do mieszkania numer pięć, znajdującego się na samej górze kamienicy. Kiedy odpowiedział mu zmęczony głos gosposi, wszedł i udał się schodami ku górze. Schody były spiralne, poręcz zdobiona motywem roślinnym. Na niektórych stopniach można było zauważyć schodzącą farbę, która zostawiała po sobie jasnozielone plamy. Dzięki jeszcze niestartemu oryginalnemu ciemnozielonemu kolorowi schodów miało się wrażenie, że wędruje się po dnie oceanu. A ocean ten krył największe tajemnice podwodnego świata. Ściany były niedawno malowane, co można było stwierdzić po zapachu świeżej farby.- Ostatnie piętro charakteryzowało się tym, że znajdowało się na nim tylko jedno mieszkanie – w przeciwieństwie do pozostałych dwóch pięter. Ściany tej kondygnacji były ozdobione w ciekawe wzory, zdecydowanie wyróżniały się na tle pozostałej części domu. Kiedy bohater dotarł na sam szczyt budynku ponownie poprawił krawat i kapelusz, po czym zadzwonił do drzwi- a przynajmniej próbował, bowiem gosposia otworzyła je zanim koniuszek jego palca zdążył musnąć dzwonek.
– Witam pana Skalskiego… A panu co tak długo zeszło? Już myślałam, że schody pana pokonały!- powiedziała lekko poirytowana- Dlaczego jest pan cały mokry… Tramwaje dzisiaj nie kursują?- dodała łagodniej, zważając na stan gościa.
– Najmocniej panią przepraszam! Nie miałem w planach spóźnienia, ale ta pogoda zupełnie mnie zaskoczyła! – powiedział całując dłoń gosposi.
– Nie bądź pan taki staroświecki!- powiedziała odsuwając rękę- Laura czeka w pokoju – dodała, na jej twarzy zagościł blady rumieniec.
Mężczyzna powierzył płaszcz gosposi i przemknął do pokoju gościnnego, gdzie stało nowe piękne pianino. Pomieszczenie to było dwa razy większe od głównego pokoju w jego domu, co przy pierwszych spotkaniach przytłaczało nauczyciela gry.
– Witaj Lauro!- powiedział z uśmiechem dostrzegłszy siedzącą przy instrumencie drobną postać.
-J ak tam nasze „Dla Elizy”? Nadal mamy kłopot z lewą ręka?- mrugnął.
– Dzień dobry. Myślę, że już sobie z nią poradziłam- dodała śląc delikatny uśmiech.
– A więc możemy zacząć ?- zapytał pan Alojzy
– Oczywiście- dodała półgębkiem.
Muzyka zaczęła rozbrzmiewać. Pan Skalski uważnie obserwował pracę palców dziewczyny. Bardzo lubił lekcje z Amelią. Wtedy czuł, że z uczniem mają coś wspólnego-miłość do muzyki. Melodia wypełniała pomieszczenie, niosąc za sobą niepowtarzalną historię kryjącą się w utworze. Co myślał Beethoven komponując to dzieło? Jakie emocje mu towarzyszyły? Dlaczego ta melodia kryje w sobie nutkę goryczy? Kiedy kompozycja miała przerodzić się w żywszą a tempo przyspieszyć, usłyszał fałszywy ton. Dziewczyna jednak nie przestawała grać, przelewając na ten utwór wszystkie tłumione dotąd emocje. Jej ruchy nie były delikatne jak zazwyczaj. Były mocne i zdecydowane. Stanowczo naciskała klawisze instrumentu w celu wyrzucenia z siebie pytań, których nie miała odwagi zadać.
– Bardzo ładnie. Wracasz na dobre tory. Powiedział nauczyciel między dźwiękami klawiszy – Jednak twoja gra jest dzisiaj inna od tej, którą do tej pory znałem.
Dziewczyna jakby nie słyszała swego mistrza. Kontynuowała grę do momentu, gdy nie wybrzmiał ostatni dźwięk utworu, jej łza spadła na klawisze. Zatrzymała się i westchnęła. Szloch wstrząsnął jej drobnym ciałem, a oczy zwróciły się w stronę nauczyciela.
– Chcesz mi o czymś powiedzieć Lauro?- zapytał po czym podał jej chusteczkę. Nastolatce zajęło dłuższą chwilę dojście do siebie. Pan Skalski poklepał ją po ramieniu i uśmiechnął się serdecznie, zachęcając do podzielenia się problemami. Dziewczyna przetarła zielone oczy, które teraz nabrały intensywnego trawiastego odcienia.
– Jak pan pewnie wie… – zaczęła niepewnie- Jest to mój ostatni rok pobytu we Wrocławiu. Potem wyjeżdżam do Wiednia… na studia… – pan Skalski nieznacznie kiwnął głową – Jednak jest coś, co trzyma mnie we Wrocławiu… -dodała po chwili.
– Coś lub ktoś – powiedziała dziewczyna i zarumieniła się.
– Rozumiem… Więc to tak… -zamyślił się- A jaki jest ten chłopak? -zapytał dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru oceniać dziewczyny.
– Jeżeli miałabym go opisać jednym słowem, byłoby to… dobry. On jest na wskroś dobry. Emanuje od niego ciepło, z którym jeszcze nigdy się nie spotkałam. Przy nim chcę stać się lepszą osobą-dodała po chwili.
– Wydaje się bardzo miłym młodzieńcem… A czy pan Keller wie?
– Obydwoje się znają i tato nawet go lubi, ale nigdy nie mówiłam co do niego czuję. Poza tym tato jest pochłonięty moją podróżą do Wiednia i załatwianiem formalności z tym związanych. Nawet nie ma czasu zjeść z nami wspólnego obiadu, a co dopiero wysłuchiwać o miłosnych problemach nastolatek.
– Westchnęła- Pewnie zbyłby to machnięciem ręki i kazał mi szykować się do wyjazdu.
– Nie możesz go tak surowo oceniać…- próbował bronić mężczyznę-Przede wszystkim on chce wyłącznie twojego dobra. Jednak nikt nie wie co jest dla nas najlepsze z wyjątkiem nas samych. Jeżeli nie powiesz mu otwarcie o tym co czujesz, nie możesz go winić za to, że postępuje wbrew tobie- położył rękę na jej ramieniu.
– Ale ja już kompletnie nie wiem co robić!- jej głos załamywał się- Nie chcę wyjeżdżać, ale jednocześnie też nie chcę zawieść oczekiwań rodziny. Boję się, że jak wyjadę to mogę go już nigdy nie zobaczyć-dodała szeptem.
– Nie możesz być pewna tego co się wydarzy. Może być tak, że ten związek nie przetrwałby nawet, gdybyś pozostała we Wrocławiu. Co byś wtedy pomyślała? Czy nie żałowałabyś swojej decyzji? Czy byłabyś szczęśliwa tracąc taką szansę? Wiem przecież, że ten wyjazd był także i twoim marzeniem. Jeżeli ten chłopak jest tym właściwym, to przetrwa próbę odległości. Jeżeli natomiast będzie inaczej, to znaczy, że nigdy nie byliście sobie pisani. Powinnaś to poważnie przemyśleć. A przede wszystkim powiedzieć panu Kellerowi- tutaj udał, że grozi dziewczynie palcem.
– Chyba nie mam innego wyboru… Teraz myślę, że powinnam poważnie porozmawiać z Kamilem i z moim ojcem… Zgadzam się z panem- dodała chwytając go za ręce- nie mogę tak łatwo porzucać swoich marzeń. Muszę być wobec nich uczciwa. Znajdę jakiś sposób- dodała z determinacją.
– Bardzo mnie to cieszy. A teraz proszę cię zagraj mi Walc a-moll. Pamiętaj, aby pilnować lewej ręki!- powiedział robiąc prześmiewczo surową minę.
– Oczywiście- odpowiedziała a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
Po zajęciach pan Alojzy postanowił wrócić do domu dłuższą drogą niż zwykle. Pogoda poprawiła się, a na puste ulice powrócił dawny gwar. Słońce uśmiechało się zza chmur i dodawało otuchy podróżującym. Po każdej burzy pojawia się tęcza… Po każdej burzy wschodzi słońce- pomyślał mężczyzna i udał się do domu. Mijał różne osobistości, mniej lub bardziej znane, witał je i kłaniał się nisko. Był bowiem bardzo otwartą osobą, a do tego lubianą wśród mieszkańców Wrocławia.
– Jaka dzisiejsza młodzież jest odważna… Niemalże bezczelna w swej odwadze… Wychodząca poza schematy, robiąca wszystko po swojemu… My kiedyś tacy nie byliśmy… A może powinniśmy być?
Z zamyślenia wyrwał go fakt, że próbował otworzyć drzwi złym kluczem. Nauczyciel westchnął po czym wszedł do mieszkania i zabrał się do robienia kolacji. Kuchnia była nieduża, ale przytulna. To samo można powiedzieć o całym mieszkaniu. Pan Alojzy żył skromnie, ale mimo to szczęśliwie. Kiedy nie udzielał lekcji lubił przesiadywać w swoim fotelu, bądź dzwonić do swoich już dorosłych dzieci- słuchać ich opowiadań i trosk. Czasem ktoś wpadł na herbatę, a niekiedy sam zostawał na nią zaproszony przez swoich absolwentów. Był bowiem emerytowanym nauczycielem muzyki i niegdyś pracował w szkole na ulicy Kruczej. Tęsknił do zajęć ze swoimi uczniami, ale zdrowie nie pozwalało mu na dalsze kontynuowanie zawodu. Postanowił, więc spędzić swoją emeryturę jako nauczyciel gry na pianinie i tym samym kontynuować dzielenie się swoją pasją z młodymi ludźmi. Był dumny, że wybrał taką drogę- życie proste, ale przepełnione pasją i radością. Kiedyś jeszcze zastanawiałby się, czy dobrze postąpił wybierając zawód nauczyciela jednak teraz z biegiem czasu wiedział, że za żadne pieniądze nie oddałby tego co ma teraz. Cieszy się, że posłuchał głosu serca i dał się ponieść życiu. – Ach te czasy młodości- zamyślił się- Gdyby tak można był do nich powrócić… i … Wszystko powtórzyć na nowo… Nic bym nie zmienił- dodał głaskając Ikarego, który wdrapał się na jego kolana.
– Zgadzasz się ze mną maluchu, prawda? To były czasy… Teraz zostaliśmy ty i ja… i ten pokój. Ale nie ma co narzekać, co? Gdybyś tylko zobaczył mnie 20 lat temu! Byłem bardzo przystojnym mężczyzną! Uwierz mi Ikary- dodał z pośpiechem gdyż koty słysząc fragment „przystojny mężczyzna” zeskoczył z jego nóg podkreślając swoje odmienne zdanie na ten temat.
– O gustach się nie dyskutuje… Byłem wyśmiewany, mówiono, że nic nie osiągnę, że płaca marna.
A wiesz co ja na to? Ja na to, że lata w szkole były najlepszym okresem mojego życia! Spotkałem wiele charakterów- tych łatwych i tych trudnych. Musiałem wiele znieść, ale niczego nie żałuję. Bowiem najpiękniejsze wspomnienia to te, gdy byłem witany na korytarzu przez uczniów, kiedy udzielałem im rad dotyczących dobrania utworu na konkurs, bądź wybrania szkoły… Pamiętam do dzisiaj swoje pierwsze wychowawstwo-to dopiero była żywa klasa!- tu łza zakręciła się w oku mówiącego- Uwielbiałem nauczać i tylko to się liczyło. Dałem im całego siebie i cieszę się, że z tego skorzystali. Dali mi tym samym przeogromną radość, której nie kupiłyby za żadne pieniądze. Mimo tego „niewdzięcznego” zawodu wiele przeżyłem, zobaczyłem i odkryłem głębię ludzkiej duszy. Nauczyłem się wrażliwości i indywidualnego podejścia do człowieka , bez szufladkowania, odkrywając jego niepowtarzalną wyjątkowość. Dzięki temu zawodowi jestem tym, kim jestem… – powiedział zapadając w głęboki sen, kurczowo trzymając pustymjuż kubek po herbacie.
Następnego dnia pan Skalski miał zaplanowane trzy wizyty u swoich uczniów, z czego była bardzo rad, ponieważ zapowiadał się dzień przepełniony muzyką. Słońce powitało z samego rana muskając swymi promieniami śpiącego jeszcze w fotelu mężczyznę. Aura była tego dnia nadzwyczaj piękna. Już od rana podwórze przepełnione było gwarem rozmów i wesołym nuceniem. Ludzie śpieszyli się do pracy, inni załatwiali jakieś swoje sprawunki. Pan Skalski obudził się wraz dźwiękiem dzwonka dobiegającego od drzwi.
– Kto może odwiedzać mnie o tej porze ?-zapytał sam siebie sprawdzając godzinę- Ach! Przecież to już dziesiąta!- szybka zaczął poprawiać się w lustrze- Mam szczęście, że wczoraj zasnąłem w ubraniu- pocieszał się w duchu.
Otworzył drzwi. Przed nim ukazała się młoda dwudziestokilkuletnia kobieta. Szczupła wysoka brunetka z bystrym spojrzeniem. Miała na sobie aksamitną fioletową koszulę i białe spodnie.
– O, witaj Amelio!- powitał uczennicę nieco zaskoczony jej niezapowiedzianą wizytą.-Co cię do mnie sprowadza? Czyż nie mamy lekcji dopiero za 2 godziny ? Wejdź proszę.- powiedział wpuszczając dziewczynę do środka.
Ku jego zdziwieniu dziewczyna od razu udała się do pianina stojącego w głównym pokoju. Pan Alojzy postawił dwie świeżo zaparzone herbaty na stoliku obok. Dziewczyna zawahała się przez chwilę, po czym zaczęła grać. Z instrumentu zaczął wydobywać się utwór „Le Onde” autorstwa Ludovico Einaudiego. Dźwięk wypełniał pomieszczenie i jakby sam przemawiał za grającą dziewczynę. Mężczyzna słuchał zahipnotyzowany. Już nie potrzebował wyjaśnień dziewczyny.
– A więc jednak obrazy…- zaczął a dziewczyna zatrzymała się wpół tonu.
– A więc obrazy…- wyszeptała jednocześnie obracając się w stronę nauczyciela- Powiedziałam o wszystkim rodzicom. Zrezygnowałam ze wszystkiego… Z pracy, kancelarii, a nawet z nazwiska… Chcę zacząć wszystko do nowa-powiedziała zaciskając pięści- Nie wybaczyłabym sobie, gdybym tak łatwo porzuciła malarstwo… Nie wyobrażam sobie życia bez niego.- ciągnęła.
– Muszę powiedzieć, że masz dziewczyno odwagę. Większość ludzi oddałaby życie, aby być na twoim miejscu. Ty jednak postanowiłaś porzucić wszystko z dnia na dzień… Ciekawe, ciekawe-pomrukiwał- Jednak jeśli to jest to czego naprawdę pragniesz… Mogę ci jedynie pogratulować. Jestem pod wrażeniem twojego ducha walki. Jesteś zadziwiającą dziewczyną… Ale co ma z tym wspólnego moja osoba ?
– To pan mnie zainspirował do walki o to co kocham… Podczas naszej ostatniej lekcji dużo wypytywałam o pana życie i postanowiłam, że ja też pójdę za głosem serca. Chcę oddać się życiu i cieszyć się każdą przygodą… Wiem, że pan zna się na sztuce i chciałam zapytać czy…
– Pomogę ci wybrać obrazy na swoją pierwszą wystawę? Jak widzisz, na moich ścianach nie ma obrazów sławnych artystów… Są to dzieła lokalnych malarzy… Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą …- dodał zamyślony.
– Ależ nie mogłabym prosić nikogo innego! Nikogo nie darzę takim zaufanie jak pana!- powiedziała pomiędzy mruczeniem Ikara, któremu najwyraźniej spodobał się niezapowiedziany gość.
– W takim razie nie mam wyjścia- wzruszył teatralnie ramionami- Jutro umówię cię na spotkanie i zobaczymy co da się zrobić w tej sprawie.- powiedział klepiąc ją po ramieniu.
– Bardzo dziękuje. To dla mnie wiele znaczy!- o mało nie podskoczyła z podekscytowania.
– Już dobrze, już dobrze- próbował ostudzić entuzjazm dziewczyny- Teraz lepiej szykuj się na jutrzejszą rozmowę. Spróbuj mi tylko nie przynieść swoich najlepszych prac!- powiedział śmiejąc się z nagłego wybuchu szczęścia, którego u tej dziewczyny jeszcze nigdy nie widział.
– Jeszcze raz panu bardzo dziękuję.– powiedziała uspokoiwszy się nieco i opuściła mieszkanie nauczyciela- Do widzenia!
Pan Skalski postanowił wybrać się na spacer. Mimowolnie udał się na ulicę Tęczową, skręcił na Kolejową, a następnie po raz kolejny w tym tygodniu udał się na Grabiszyńską, tym razem jednak nie kierował się w stronę Narodowego Forum Muzyki, ale do Wrocławskiego Stadionu. Wsiadł w pierwszy nadjeżdżający tramwaj nie patrząc dokąd go zawiezie. Pan Alojzy wpadł w jakąś dziwną zadumę po wizycie swojej uczennicy. Zanim się obejrzał wysiadł przy cmentarzu na Grabiszyńskiej.
– Co mnie tu przywiało?- zapytał po czym przekroczył bramy cmentarza. Mijał marmurowe nagrobki, kierując się brukowanymi alejkami. Po pięciu minutach przystanął i zaczął wpatrywać się w stronę jednego z nagrobków, przy którym stał wysoki mężczyzna. Mężczyzna odwrócił się, a z jego ust wyszło ciche :„Pan Skalski”
– Już wiem kto co miesiąc stawia różowe goździki na grobie mojej żony- powiedział nauczyciel witając się z młodzieńcem- Jak się masz Dominiku?
– A jednak dałem się przyłapać… – podrapał się po głowie- Dziękuję, nadzwyczaj dobrze. Nie mogę narzekać , jeśli chodzi o firmę. Ostatnio wpadło nam dużo zleceń.
– Ach, tak? Bardzo się cieszę. Żona jednak miała smykałkę do odkrywania talentów-powiedział uśmiechając się.
– Tak… Gdyby nie pana żona nie zostałbym architektem… A pomyśleć, że nienawidziłem plastyki! Pani Skalska miała ze mną ciężko… Nadal nie wiem jak udało jej się mnie naprostować- dodał lekko speszony.
– Po prostu miała dar… Kochała młodzież i kochała nauczać… Dla niej to była życiowa misja – dodał po chwili- Wiesz co oznaczają różowe goździki?- zapytał mężczyznę.
– Wieczną pamięć- powiedział pan Skalski nie dając szansy na odpowiedź byłemu uczniowi. Po jego policzku spłynęła łza.
Wiktoria Stec
Właściwie niewiele wiem o uczestnikach naszego konkursu na opowiadanie, prawie nic. Jedynych informacji dostarczają ich opowiadania, czasami jeszcze dołączona w poczcie zgoda rodziców. Wówczas wiem, że autorka lub autor jest osobą jeszcze niepełnoletnią, ale dokładnego wieku mogę się tylko domyślać. Czy jednak obcując z opowiadaniem musimy wiedzieć cokolwiek więcej niż to, co właśnie ono przynosi?
Wczoraj zamieściliśmy w WOBEC rozważania pani profesor Marii Szyszkowskiej o kryzysie dzisiejszej oświaty. Dziś szukając jakiegoś opowiadania (dawno ich na naszych łamach nie zamieszczaliśmy) zupełnie przypadkowo trafiłem właśnie na to.
Zbieg okoliczności, który w jakiś sposób pogłębia przemyślenia pani profesor. Może wnosi odrobinę optymizmu. Jaka jest oświata, jaka jest szkołą, a jacy są nauczyciele? Albo inaczej, jakimi chcieliby ich widzieć uczniowie? A może opowiadanie to mówi jeszcze o czymś więcej?
Piotr Kotlarz
Obraz wyróżniający: Kot na pianinie. pexels-photo-6853291