Literatura (z cyklu: Alfabet Humanisty) / Marek Weiss-Grzesiński

0
454

Największa moja miłość to muzyka. Dopiero na drugim miejscu jest literatura, a na trzecim teatr. Paradoksalnie w muzyce jestem ignorantem, w literaturze profesjonalistą piszącym ponad pół wieku różności, a całe życie wraz z rodziną żyłem z teatru. To i tak nieźle, bo wielu bardziej utalentowanych ode mnie w tych dziedzinach musiało żyć z zawodów, które nie mają nic wspólnego ze sztuką. A żyć z niej nie jest łatwo, ani sprawiedliwie. Kiedyś wprawiłem w osłupienie pewnego urzędnika nadzorującego moją dyrektorską pracę, pokazując mu rozpiętość honorariów solistów w operze. Pewna gwiazda wystąpić mogła tylko za sto tysięcy za spektakl, a współpracowałem też z taką, która godziła się brać tysiąc. Reszta mieściła się na tej skali i od moich z nimi negocjacji zależało, jaka stawka zostanie wpisana do umowy. Podobnie w literaturze. Wydałem już pięć powieści, z których każda została uznana przez krytykę, niektóre zdobywały nagrody, ale żadna nie przyniosła mi finansowego zysku. A pewien mój kolega literat podpisał z wydawnictwem umowę na wielotysięczną zaliczkę za powieść, której jeszcze nie napisał. Skala zarobków w literaturze jest jeszcze bardziej rozpięta niż w muzyce. Od samofinansowania swoich książek do nagrody Nobla, po otrzymaniu której honoraria można dowolnie dyktować, różnice są imponujące. I tak powinno być, bo też różnica jakości pomiędzy milionem piszących, a dwudziestką tych najwspanialszych, którzy sprawują rząd dusz jest porażająca. I nie mówię tego z lekceważeniem grafomanów, bo to cudowne, że każdy chce coś zapisać ze swoich przeżyć, myśli, czy wyobraźni. Jednak co innego zapisać własne emocje, a co innego te emocje wzbudzić u czytelników i doprowadzić je do wspólnej, zbiorowej emocji, która potrafi obalić trony i zmienić świat na lepsze.

Uważam, że byłoby cudownie, gdyby każdy grał sobie na jakimś instrumencie, czy śpiewał, a jednocześnie słuchał największych mistrzów i uczył się od Mozarta, Marii Callas, czy Elli Fitzgerald, jak można wyrazić swoje uczucia tak, by stały się powszechne. Tak samo byłoby dobrze, gdyby każdy sobie zapisywał własną historię, nawet najprostszą i niezdarnie wyrażoną, a jednocześnie poczytał czasami Flauberta, Dostojewskiego, czy Tokarczuk i przekonał się jak przy pomocy słów, zdań i opowieści można pokonać w człowieku zło i przeciągnąć go na wzniosłą stronę wartości. Jeśli będzie miał dość cierpliwości i pracowitości, ma szansę stworzyć własną księgę i nawet doczekać się jej widoku na jakiejś półce. Nie znaczy to wcale, że ją ktoś w całości przeczyta, ale jest nadzieją, że ją przekartkuje i znajdzie dla siebie jakieś ważne zdanie. Moja wiara w potęgę literatury nie słabnie mimo komercji, upadku czytelnictwa w Ojczyźnie i pogardy, jaką zakute łby obdarzają książki, które głoszą przekonania sprzeczne z zatwierdzoną oficjalnie wersją literatury jedynie słusznej. Uważają, że literatura musi służyć aktualnej linii partii, albo budowaniu jedności narodu, czy kultowi jakiegoś bałwana, który dysponuje największą ilością „kresek” na sejmikach. Ich uprzedzenia przeważnie łączą się z brakiem zainteresowania taką elementarną czynnością jak czytanie, albo nawet jeśli czytają, to nie są w stanie zrozumieć o co chodzi w tekście dłuższym niż urzędowe pismo, czy nagłówki gazet.

No, ale do diabła z nimi! Nic nie powstrzyma potrzeby pisania i nic nie podważy rządów oświeconych dusz przez „czułych narratorów”. Czytajcie książki, a będziecie zbawieni!

                                                                           Marek Weiss-Grzesiński

Tekst publikowany był pierwotnie na facebooku pana Marka Weiss-Grzesińskiego              [Tu za zgodą autora ]

Obraz wyróżniający: Obraz Elien Smid z Pixabay