Jutro / Krystian Kobluk

0
702

Gdy pod koniec października 2020 roku Polską wstrząsały proaborcyjne protesty, niektórzy komentatorzy, politycy i działacze w przypływie jakiejś rewolucyjnej — a co za tym idzie naiwnej — nadziei utrzymywali, że „stary” porządek musi upaść, rządy konserwatystów dobiegają końca i lada dzień czekać nas będą nowe wybory, w których wybierzemy opcję liberalno-lewicową.

Z perspektywy trzech miesięcy wiemy już jednak, że tak się nie stało — prawica wciąż jest u władzy i — mimo różnych wahań w sondażach — nie zanosi się na to, by opozycja miała wygrać kolejne wybory.

Sytuacja ta skłoniła mnie do refleksji nad problemem „jutra” wszelkich oddolnych, niezorganizowanych ruchów społecznych, masowych protestów, a nawet zamieszek i rewolucji. Nie można bowiem po prostu uznać ich istnienia — trzeba rozważyć, co one za sobą niosą, jakie zmiany zajdą w społeczeństwie za ich pośrednictwem.

Dynamika protestów na wielką skalę, jak np. strajki kobiet czy protesty BLM w Stanach Zjednoczonych, niemal zawsze obejmuje pewne radykalne w odbiorze społecznym zachowania wykraczające poza normy, którym na co dzień hołdujemy. Liderzy jednak, jak i sami protestujący uzasadniają to potrzebą chwili: tak, owszem, mamy teraz zachowania społecznie nieakceptowalne (wandalizm, obalanie pomników, starcia z policją), ale to konieczny element; jak już uporamy się z tym, przeciwko czemu protestujemy, zaczniemy budować nowy ruch polityczny i będziemy wpływać na rzeczywistość za pomocą demokratycznych, prawnych mechanizmów.

Jednocześnie, gdy dochodzi do tego rodzaju protestów — a więc spowodowanych sytuacją angażującą silne emocje społeczne, np. polityczną decyzją w sprawie budzącej kontrowersje, zwłaszcza o charakterze światopoglądowym — spodziewać się należy antagonizacji — przeciwnicy i zwolennicy decyzji bronić będą swoich racji, dojdzie do zwarć, a nawet aktów przemocy. Kontrprotestujący posługują się zwykle argumentem, że ich oponenci zachowują się w skrajnie niecywilizowany sposób — nie można więc z nimi rozmawiać, a policja powinna aresztować osoby odpowiedzialne za „zamieszki”, resztę zaś demonstrantów rozpędzić, stosując, jeśli będzie to konieczne, środki przymusu bezpośredniego. Paradoksalnie, im więcej zwolenników ma protest, tym aktywniejsi są jego przeciwnicy (do pewnego momentu, oczywiście). Staje się on bowiem wówczas poważnym zagrożeniem dla wygodnego dla nich porządku. W grę wchodzi także syndrom oblężonej twierdzy — otaczają nas zewsząd jacyś „oni” usiłujący zniweczyć zbudowany przez nas ład, musimy się więc zjednoczyć przeciwko nim. Innymi słowy — pojawia się na horyzoncie wspólny wróg, który cementuje zbiorowość, staje się gwarantem jedności.

Wróćmy jednak do tezy, iż po tej chwili zamętu, którą jest radykalny protest, nastąpi zwrot w stronę „cywilizowanych”, demokratycznych praktyk, powstanie polityczny ruch, który postulaty przedstawi i będzie je wdrażał do porządku prawnego. Słowem — chaos jest przejściowy, po nim nastąpi lepsze, stabilniejsze jutro.

W ten właśnie sposób odczytuję decyzję liderek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet o powołaniu Rady Konsultacyjnej mającej chyba stanowić etap przygotowawczy do przejęcia władzy w państwie. Problem jednak polega na tym, że najważniejszy krok — utworzenie zorganizowanego, formalnego ruchu — często nie następuje. Dlaczego? Odpowiedzi może być wiele, ale jedna wydaje mi się zasadnicza — dzieje się tak, gdy bodziec wywołujący protesty jest na tyle specyficzny, chciałoby się powiedzieć — „jednostkowy”, „samotny” wręcz, że nie jest możliwym budowanie politycznej opcji wyłącznie w oparciu o niego; gdy zaś pojawiają się szersze koncepcje, następuje rozłam.

Nie wyobrażam sobie bowiem, by partia, której jedynym postulatem byłaby liberalizacja prawa aborcyjnego, w ogóle dostała się do parlamentu, a tym bardziej zdobyła większość głosów. Państwo — zwłaszcza teraz — jest maszyną zbyt skomplikowaną, żeby móc nią kierować, bazując jedynie na tym haśle. Trzeba zaproponować rozwiązania gospodarcze i społeczne, zająć się kwestią edukacji, ochrony zdrowia, obronności i wielu, wielu innych. Tu natomiast wkraczają konkretne ideologie polityczne stające się kością niezgody.

Równie wątpliwym ruchem wydaje się „podłączenie się” pod istniejącą już organizację polityczną. Oddanie — czy raczej „użyczenie” — danej idei jakiejś partii grozi po prostu jej instrumentalizacją. Bardzo szybko może wówczas wymknąć się manifestującym z rąk i zacząć żyć nowym życiem — życiem hasła służącego partykularnym, doraźnym interesom partyjnym, hasła ograniczonego pragmatyzmem politycznym i kapryśną wolą wyborców.

Przyszłość protestów jest więc niezwykle niepewna, a nadzieje w nich pokładane — płonne i niemal nie do zrealizowania. Należy zatem jeszcze raz przemyśleć polityczne konsekwencje tego typu zrywów społecznych, odnaleźć nowe możliwości nacisku na prawodawców, parlamentarzystów i ministrów. Od tego bowiem zależy jutro obywatelskiego sprzeciwu.

                                                                     Christian Kobluk

Obraz wyróżniający: Kobiety – protest. Pixabay License. Darmowy do użytku komercyjnego. Nie wymaga przypisania