„Historia i teraźniejszość” to nazwa, jaką proponuje się dla nowego przedmiotu mającego być wprowadzonym od przyszłego roku w szkołach ponadpodstawowych.
Promując ten zamysł i jednocześnie uzasadniając plany wprowadzenia tego przedmiotu minister Przemysław Czarnek twierdzi, że znajomość najnowszej historii jest warunkiem rozumienia rzeczywistości. Trudno się z takim twierdzeniem nie zgodzić, to prawie truizm, choć dla ścisłości należałoby tu dodać sprostowanie – jest jednym z warunków, gdyż by zrozumieć dzisiejszą rzeczywistość takich warunków jest znacznie więcej.
Z jakiego powodu jednak dziś i w ostatnich latach kończący naukę uczniowie najnowszej historii nie poznawali? A że tak było ponownie odwołajmy się do twierdzenia pana ministra, który mówił: Wszyscy, którzy mają dzieci w wieku lat dwudziestu paru, dwudziestu czy licealnym wiedzą, że z nauczaniem historii drugiej połowy XX i początku XXI wieku jest wielki problem w Polsce, i to nie od teraz. Zdaniem szefa MEiN problem ten nawarstwił się i spotęgował, kiedy wprowadzono gimnazja. Przez wiele lat, wiele roczników dzieci i młodzieży uczyło się historii mniej więcej do drugiej wojny światowej, a jeśli była druga wojna to także nie do samego końca. Jeśli ktokolwiek uczył się historii drugiej połowy XX wieku, przejścia Polski przez komunizm, dojścia do niepodległości, to byli ewentualnie tylko ci, którzy zdawali maturę z historii, ale też w bardzo ograniczonym zakresie.
Rzeczywiście wprowadzenie gimnazjów, podział cyklu nauczania na trzy części, było błędem; i wielu nauczycieli nie było w stanie zrealizować przewidzianego programu. W przypadku historii często kończyło się to tym, że naukę kończono na okresie II wojny światowej. Gimnazja jednak zlikwidowano. Co w takim razie stoi na przeszkodzie, by nauczyciele historii mogli teraz z powodzeniem zrealizować przewidziany programem materiał do końca, czyli uczyć młodzież o przeszłych wydarzeniach aż do czasów prawie nam współczesnych? Może programy są źle skonstruowane, może trzeba zmienić podręczniki? Uzasadnianie potrzeby wprowadzania nowego przedmiotu z tego tytułu, że kiedyś w okresie istnienia gimnazjów program historii nie był realizowany uważam za chybione. Pokolenia (roczniki), które nie pozyskały wiedzy o najnowszej historii w czasie istnienia gimnazjów mogą swą wiedzę i świadomość pozyskać już tylko poza szkołą, obecne zaś roczniki mają pełną szansę pozyskać taką wiedzę w czasie lekcji historii, gdzie nauczyciele mają możliwość i obowiązek zrealizować program nauczania do końca, czyli do czasów nam współczesnych. Część wiedzy historycznej odnoszącej się do czasów najnowszych młodzież pozyskuje też w czasie godzin Wiedzy o Społeczeństwie. Może wystarczyłoby więc poszerzyć nieco zakres tego przedmiotu o wiedzę z najnowszej historii, może nawet wprowadzić większą ilość godzin (np. dodatkowo 1 godz. w klasach trzecich)? Konieczności wprowadzania nowego przedmiotu nie widzę.
Minister Przemysław Czarnek wyjaśnia, że „Historia i Teraźniejszość” to przedmiot, który będzie uczył o historii drugiej połowy XX wieku i początku XXI w. Czy tego okresu nie obejmują dziś obowiązujące programy nauczania dla szkół ponadpodstawowych? Oczywiście obejmuje, wystarczy przeczytać Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 30 stycznia 2018 r. w sprawie podstawy programowej dla liceum ogólnokształcącego, technikum oraz branżowej szkoły II stopnia. Załącznik nr 1. Podstawa programowa kształcenia ogólnego dla czteroletniego liceum i pięcioletniego technikum. [Dz.U. z 2017 r. poz. 59, 949 i 2203]. Oczywiście zagadnienia dotyczące wydarzeń drugiej połowy XX i początków XXI wieku mają być omawiane w porządku chronologicznym w klasie IV liceum. Tymczasem minister proponuje, by uczyć tego przedmiotu: od pierwszej klasy szkoły ponadpodstawowej, przez pierwszą i być może także drugą klasę. Minister dodaje, że wprowadzając nowy przedmiot „reformatorzy” chcą dotrzeć do wszystkich z informacjami, prawdą, na temat tego, co działo się od drugiej wojny światowej do początku XXI wieku, bo znajomość najnowszej historii jest warunkiem rozumienia rzeczywistości. Czyżby, zdaniem ministra i podległych mu urzędników uczący historii nauczyciele dziś takiej prawdy nie przekazywali?
Co ciekawe dziś jeszcze nie jest znany program przedmiotu o nazwie „historia i teraźniejszość”. Wiemy tylko, że ma przekazywać „prawdę”. Piszę to słowo w cudzysłowie, gdyż ta nie zawsze jest obiektywna. Prawdziwe są tylko fakty, ich interpretacja często jednak bywa subiektywna. Warto też pamiętać i o tym, że wiedza o faktach z najnowszej historii często jest jeszcze bardzo powierzchowna, często bywa przedmiotem manipulacji. Dziś bardzo popularnym jest słowo narracja. Czy nowy przedmiot ma służyć przekazywaniu takiej narracji? Inaczej, czy ma służyć przekazywaniu jakiejś wiedzy i metod badawczych służących do jej poznania i zrozumienia, czy też ma uczyć „prawdy”?
Nad programem nowego przedmiotu pracuje zespół tzw. „ekspertów”. Ponownie pojęcie w cudzysłowie. Ekspertów bowiem od czego, przecież nie od nowego, dopiero wprowadzanego przedmiotu. Wśród członków zespołu Minister wymienia prof. Grzegorz Kucharczyk [dorobek naukowy znaczny, ale jednostronny, koncentrujący się głownie wokół historii Polski], prof. Mieczysław Ryba [dorobek naukowy – niewielki] i dr Robert Derewenda [dorobek naukowy jeszcze mniejszy], a także członkowie Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, nauczyciele – ludzie, którzy są znawcami historii XX w., mają wiedzę i doświadczenie w nauczaniu. Warto zauważyć, że aż dwóch z wymienionych profesorów oraz minister Przemysław Czarnek są powiązani z KUL-em. To zacna, lecz przecież nie najwyżej notowana uczelnia w Polsce, oczywiście nie można na tej podstawie wysnuwać wniosków, zarzutów o jednostronność spojrzenia, ale przecież podejrzenia takie mają prawo się pojawić. Tym bardziej, że również ostatnia praca profesora Grzegorza Kucharczyka „Katedra i uniwersytet. O kryzysie i nadziei chrześcijańskiej cywilizacji” wskazuje na kierunek jego obecnych poszukiwań. Szkoda też, że w zespole tym brakuje specjalistów, znawców historii Świata.
Konieczności wprowadzania tego pseudo przedmiotu na podstawie wypowiedzi ministra Czarnka nie dostrzegam. Zamiar ten dziwi tym bardziej, że sami twórcy tej idei nie wiedzą jeszcze, jaki ma być zakres przekazywanej wiedzy. Ma być „prawdziwa”, mam nadzieję, że nie chodzi tu o prawdę „objawioną”. Wnioski między historią, a teraźniejszością należą do zagadnień z zakresu historiozofii. To zagadnienia wykraczające znacznie poza program liceów, nauka ta wciąż jest na etapie rozwoju. Na marginesie dodam, że jestem zwolennikiem jedności cywilizacji i już wstępnie uważam, że teza o tzw. „chrześcijańskiej cywilizacji” (z tytułu książki prof. Kucharczyka) jest co najmniej dyskusyjna. Historiozofię, tak jak i futurologię trudno zdefiniować jako nauki, w każdym razie trudno ich nauczać (można ewentualnie nauczać historii historiozofii, mówić o powstawaniu różnych historiozofii w dziejach, ich twórcach i założeniach). Tu spróbuję się pobawić w futurologa. Wprawdzie nie dostrzegam konieczności wprowadzania nowego przedmiotu, nie obawiam się jednak nadmiernej szkodliwości takowego zamiaru. Przecież każdy, nawet najbardziej bezsensowny program i proponowane przez niego treści przekazywać będą nauczyciele. W wolnym świecie indoktrynacja jest niemożliwa, a w każdym razie niezwykle trudna. Mam ponadto nadzieję, że wprowadzając ten nowy przedmiot nikomu nie przyjdzie do głowy usuwanie z dotychczasowych programów historii zagadnień odnoszących się do wydarzeń z drugiej połowy XX i początków XXI wieku, że lekcje „Historii i teraźniejszości” nie będą się odbywać kosztem lekcji historii i Wiedzy o Społeczeństwie.
Piotr Kotlarz
Obraz wyróżniający: Obraz 정수 이 z Pixabay