Ptaś
stoi na jednej nodze jak czapla i się kiwa.
Szuka drugiego buta i się kiwa na tej nodze.
Kiedy go znajdzie, pójdzie do piaskownicy
i zastrusi pewnie. To nowa strategia przetrwania.
Robi tak od miesięcy, odkąd został nielotem
jak czarne emu. Odfrunął za daleko.
Zwiedził manowce, a w kieszeni miał nic.
Jak nic to nic, jak coś to wszystko.
Ptaś lubi świeczki zapachowe z Ikei, dizajn
z lat 60 i zieloną herbatę. Pali niebieskie
peesy i próbuje dogadać się ze słowami.
Ptaś nie wie, kiedy z głowy pouciekały
imiona i daty, po nich głosy i twarze.
Teraz nie widzi powodu, dla którego miałby się
cieszyć, skoro właśnie się nie cieszy.
Dał się nabrać na oko opatrzności,
pukania do drzwi, triki, na cuda – wianki
i cuda – niewidy.
Zbyt długo robił za ość w gardle, potem za
kamień w bucie, a jeszcze potem za kulę
u nogi.
Teraz nosi w sobie przestrach, mozolną lekkość
bytu i wiecznie żywy żal do karmy.
Ćwiczy się w rzucaniu grochem o ścianę,
podlewa passiflorę i gra w czochranego z ćmą nieparką.
Sam sobie suflerem.
Sam sobie szmerem skrętem.
Sam sobie zerem zielarzem pokrętem.
Chciałby napisać wiersz i raport o stanie świata,
ale nie ma jeszcze czucia w słowach.
Na nocnym stoliku zielony długopis i biały notes
z papierowym krawatem.
Ptaś wyjmuje z kieszeni deszczowego żuka
i kładzie obok.
Jak nic to nic, jak coś to wszystko.
Kamień
zadzwonił którejś nocy
i poprosił żeby przyszła
kiedy stanęła w drzwiach wiedziała
że zostanie z nim do końca
był jak dziecko
układał się do ręki kiedy
go myła a potem karmiła rosołem
z lanymi kluskami
nie lubił rozmawiać o śmierci
jak się ma osiemdziesiąt z hakiem
to śmierć bywa czasem najlepszym
lekarstwem na życie – mówił
za to opowiadał o drozdach
cudowronkach błękitnych
o jeżach i kotach dachowcach
świat też do nich należy – dodawał
o kamieniach jeszcze opowiadał
zwłaszcza o malachitowym co go trzymał
na komodzie pod starym zegarem
i o tym że kamienie nie kłamią
patrzą prosto w oczy jak psy
i sprowadzają dobry sen
chciał żeby na odchodne ten kamień
do kieszeni włożyć
i żeby na cmentarzu
tylko trąbka
Bez śladu
Martin Pollack woli swoją wieś Bocksdorf
od mieszkania w Wiedniu
lubi też być nieosiągalny dlatego nie ma
komórki nie musi się meldować gdzie jest
ani co robi
na wsi Martin ma ogród w którym woli być
sam ale nie zawsze jest sam bo albo sowa
albo sarna albo jakiś kos
teraz ma przyjaciela małego zajączka
kręcącego się koło domu
nie czuje jednak potrzeby żeby go dotknąć oswoić
nie wchodzą sobie w drogę chociaż
o sobie wiedzą
zajączek jest ładny malutki w każdej chwili
może dorwać go lis ale to nie sprawa Martina
tak się rzeczy mają
podobnie z kosem nie raz widział jak sokół
zjada małego ptaka z żółtą obrączką wokół oka
zawsze zaczyna od głowy
Martin Pollack ma siedemdziesiąt jeden lat ale nie
nie myśli o swojej śmierci choć z jego klasy odeszło
już sześciu chłopaków
jeśli Martin Pollack myśli już o śmierci
to o tych co się naumierali przed nim dużo dużo
przed nim jak ci pomordowani Żydzi dwadzieścia
kilometrów od Bocksdorf
i o widelcu z sygnaturką SS wykopanym
w ogrodzie jeszcze myśli
i ten widelec nie daje mu spokoju
jeśli Martin chciałby już umrzeć
to gdzieś w górach i żeby nikt go nie znalazł
chciałby zniknąć bez śladu
jak zajączek
jak kos
Bliżej
wolę liczbę pojedynczą od mnogiej
dlatego bliżej mi do ciebie niż do gwarnej
ulicy w samo południe
długo pomieszkiwaliśmy w jednym wierszu
nic o sobie nie wiedząc
teraz przyglądamy się tym samym majowym
chrabąszczom synogarlicy za oknem
po drodze nam z prążkowanym dachowcem
udającym tygrysa
siadamy dzisiaj na tym samym stołku
ze zwichniętą nogą uciekamy od rondla
co stanął w ogniu i od drzewa powalonego
piorunem
podajemy rękę bezpańskiemu psu
patrzymy w oczy podobnym miłkom powojom
i zawilcom a w bezgwiezdną noc próbujemy
dodać otuchy temu samemu strachowi na wróble
bliżej mi do ciebie niż do humorzastego pana Boga
do którego przestałem wysyłać listy
kiedy się w końcu okazało że przestał
we mnie wierzyć
Awizo
wyciągam je ze skrzynki idąc
na pierwsze serwisowanie aparatu Aries 13 BTE
używam go od dwóch tygodni
szału nie ma ale jest i tak lepiej
pani w salonie mówi że wszystko w porządku
mam go czyścić raz dziennie i nosić
cały czas nawet jak jestem sam w domu
niech ucho pracuje
w pocztowym okienku do odbioru dwie
bąbelkowe paczki
odpakowuję je pod parasolem na Krakowskiej
kelner w rurkach przynosi dużą parzoną kawę
po lewej piwny chłopak sączy żywca
po prawej szpakowaty gość połyka filet z mintaja
foliowe bąbelki lądują w koszu
na stolik wysypują się wiersze
ich linie papilarne nie są mi obce a jednak w dotyku
jest coś nowego
piwny chłopak prosi o papierosa i siada obok
zaciąga się Rothmansem bierze wiersz
do ręki i patrzy mu głęboko w oczy
odchodząc zostawia na serwetce
numer telefonu
kelner w rurkach przynosi rachunek
płacę dziesięciozłotowym banknotem
zamiast reszty na talerzyku dwa małe cukierki
w sekundzie zabiera wiatr który chwilę później
zaczyna hulać w lewym uchu
Grzegorz Kielar urodził się i mieszka w Tarnowskich Górach.
W przeszłości pracował jako nauczyciel.
Jest laureatem kilku Turniejów Jednego Wiersza. Jego teksty były prezentowane w krakowskim i katowickim radiu,weszły również do antologii „Czy w tym mieście mieszka poeta”. Wydany w 2011 roku tomik „I chyba lepiej tak” jest jego debiutem książkowym. W 2012 i 2015 roku zdobył główną nagrodę na Konfrontacjach Literackich w Głogowie.
W 2014 r. ukazał się jego drugi poetycki tomik pt „Skrajem”. W marcu 2016 roku wyszedł trzeci jego tomik pt „węzły węzełki”. W tym też roku zdobył III nagrodę w II Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Rodziny Wiłkomirskich w Kaliszu. Jego wiersze zostały przetłumaczone na język litewski i ukazały się w kilku litewskich czasopismach kulturalnych.
Jest współorganizatorem spotkań poetyckich w ramach Salonu Literackiego przy Tarnogórskim Centrum Kultury.