Gra ze mną w wojnę kartami tarota / Justyna Luszyńska

0
295

Gra ze mną w wojnę kartami tarota.

Dym z jego papierosa unosi się powoli ku sufitowi i rozpływa tuż nad pomarańczową żarówką sfatygowanego żyrandola. Zakurzony plastikowy klosz spadł zeszłej zimy z hukiem na podłogę i obtłukł się z jednej strony. On jednak niczego nie marnuje, nie wyrzuca. Wykorzystuje do cna.

Pewnie dlatego siedzę pod tym żyrandolem razem z nim.

Ręka, w której trzymam karty drży. Odkładam je i łapię za kubek z zimną kawą. Jest gorzka od mocy i mimo chłodu parzy mi gardło. Cukier… Kiedy ostatnio cokolwiek smakowało słodyczą?

Kątem oka łypię na drzwi. Mogłabym wyjść. Tak po prostu wstać, wciągnąć na bose stopy buty, narzucić na siebie płaszcz.

Mogłabym, a tego nie robię. Dlaczego?

Rzuca na blat kartę. Przyglądam się jej złoconym brzegom, postaciom malowanym w pastelowych barwach.

Kochankowie.

Kochankami już byliśmy. Gdy pierwszy raz go całowałam, smakował tanią wódką i tytoniem. Przycisnął mnie do ściany w obskurnym klubie i szeptał mi do ucha słowa, których kompletnie nie rozumiałam, ale też nie potrzebowałam ich rozumieć. Spijałam je z jego ust tak zachłannie, jak wędrowiec, który przez czterdzieści dni nie zaznał na języku kropelki wody, a tu nagle u jego stóp zmaterializował się najprawdziwszy potok.

Powiedziałam mu, że mnie nie da się kochać. Odgarnął mi z twarzy włosy i obiecał, że jego miłość wypełni wszystkie luki w moim sercu. Miał mnie kochać tak długo, aż nasze dłonie zrobią się żylaste, ciało zwiotczeje, a zamiast naleśników będziemy na śniadania jeść wielokolorowe tabletki.

Uwierzyłam. Każdy by uwierzył.

Wyciągam z talii żółtą kartę i kładę ją na Kochanków.

Słońce.

Słońce symbolizuje radość. Bezbrzeżne szczęście, którym się stał. Nauczyłam się budzić w tym samym łóżku. Na początku poduszki pachniały obco, ale człowiek przyzwyczai się do wszystkiego, a do tego, co dobre, dwa razy szybciej. Zanim wstał, kupowałam bułki w pobliskiej piekarni. Myłam naczynia, układałam włosy. Malowałam kreski na powiekach, zakładałam luźne sukienki z głębokim dekoltem.

Wyciągam dłoń i odwracam kartę. Odwrócone Słońce oznacza cierpienie.

To niemądre, że przyprowadził ją do naszego domu, ułożył w naszym łóżku i w nim ją rozebrał. Wolałabym dowiedzieć się w inny sposób. Wyczuć nieznajomy zapach na jego koszuli, znaleźć prezent, którego nigdy mi nie podarował. Wejście do sypialni i zastanie jej w jego ramionach, złamało mnie w każdy możliwy sposób.

Tylko mnie obiecywał trzymać. Tylko mną pachnieć i tylko o mnie marzyć.

Nie pozwalam mu sięgnąć po następną kartę, bo ciskam na stos Wieżę. Z wysokiej baszty spadają dwie postacie. Ich twarze wykrzywiają się w strachu.

Wieża oznacza zniszczenie. Utratę czegoś wartościowego.

Chyba gorsze od tego, że straciłam go tamtego dnia, było tylko to, że straciłam wtedy siebie.

Jako mała dziewczynka miałam w swoim różowym pokoiku trzy domki dla lalek, dwa pudła zabawek, przynajmniej tuzin pluszowych kucyków. Przebierałam się za wróżkę, a kiedy rodzice na mnie krzyczeli, machałam różdżką i wypowiadałam pod nosem zaklęcia, które miały zasznurować im usta. Szybko zrozumiałam, że różdżka nie działa.

Krzyki zaś nie ustawały latami.

Nie gniewałam się na nich za to, że mnie nie kochali. Szybko pojęłam, że kochanie mnie to niełatwa sprawa. Im bliżej ktoś podchodził, tym bardziej się rozczarowywał. Im lepiej mnie poznawał, tym szybciej znikał.

Nie miałam nic do zaoferowania. Nic, co można by chcieć.

Złamał mi serce swoją zdradą, ale mnie nie zaskoczył. Spodziewałam się tego. Gdzieś pod skórą czaiło się przeświadczenie, że każdy kolejny krok nas do tego zbliża. Jakbyśmy trzymali się za ręce i wspólnie zmierzali ku przepaści.

Upadek był mi pisany.

Zanim zdążę wydobyć kolejną kartę, na stole ląduje Sąd Ostateczny.

Przebaczenie. Pogodzenie się z przeszłością.

Wybaczyłam mu? Być może. Pozwoliłam, żeby wyrzucił tamtą kobietę za drzwi i zatrzymałam się, kiedy padł na kolana i zaczął błagać, abym została. Płakał. Przepraszał.

Mój ojciec też czasem płakał, kiedy uderzył za mocno. Ale przecież to ja go sprowokowałam. Gdybym była grzeczna, nic by się nie wydarzyło, prawda?

Gdybym była czulsza dla swojego ukochanego, nie szukałby ciepła u innej.

Ludzie zasługują na drugie szanse, więc rozpakowałam walizkę. Ubierałam się w ładniejsze sukienki, częściej i głośniej jęczałam, nawet jeśli myślałam o tym, że te same ręce dotykały innego ciała. Mdliło mnie na myśl o tym, że mógł być z kimś innym, podczas gdy ja… Ile ich było? Tylko ta jedna?

Gdzie wyszedł wczoraj w południe? Skoro do sklepu, to czemu nie przyniósł zakupów?

Naprawdę spotkał się ze starym znajomym? Kim był ten człowiek? Mężczyzną? Czy kobietą?

Nieraz wkładam klucz w zamek i przymykam powieki. Czy przyszłam na czas? Nie za szybko? Czy stąpałam po stopniach wyjątkowo głośno, żeby w razie czego zdążył się ubrać i ukryć tę drugą, która pewnie jest ode mnie lepsza pod każdym możliwym względem?

Kładę na stole ostatnią kartę z talii.

Diabeł? – dziwi się. – Jakie zdarzenie ma opisywać?

Przypatruję mu się pustym wzrokiem.

Nie zdarzenie – tłumaczę. – Osobę.

                                  Justyna Luszyńska

 

Obraz wyróżniający: pexels-lucas-pezeta-2843273