Żyj, Człowieku, żyj. A nie tylko oddychaj.
Miałam nie więcej niż piętnaście lat, gdy usłyszałam z ust mojej Mamy słowa: „lepiej jest zrobić coś szalonego i żałować, że się to zrobiło niż nie zrobić nic i do końca życia pluć sobie w brodę za bezczynność”.
Nauki buddyjskie z kolei mówią o powiązaniu wszystkich istot ze światem, w którym pojedyncze jednostki są niczym pyłek na wielkiej sośnie – niewiele znaczą. Lecz to wcale nie jest ponura wizja. Nie, wprost przeciwnie. Skoro nasze życie nie odgrywa głównej roli na deskach teatru Ziemi, to możemy żyć i być tutaj, kim chcemy, jak chcemy, podążając własną drogą. Bo nikomu nie zrobimy tym krzywdy, i tak naprawdę mało kto będzie przykładał wagę do naszych działań.
Uświadamiając sobie ten prosty fakt, dopuszczamy do siebie myśl o całkowitej wolności. A od poczucia wolności niedaleko już do odrobiny szaleństwa zmieszanej z dziecięcym zachwytem.
Dopiero niedawno w pełni pojęłam, że wszystko mi wolno, a jedynymi ograniczeniami, które blokują mi drogę do całkowitego szczęścia są te głęboko zakorzenione w mojej głowie.
Zaczęłam się ich pozbywać.
Na pierwszy odstrzał poszło: „A co ludzie powiedzą?”. Cichutki głosik przycupnięty za uchem co rusz powtarzał to jak mantrę. „Ej Zońka, to nie wypada! On się obrazi. Ona będzie zniesmaczona. Ciocia Frania spojrzy z niesmakiem, a wujek Witek zacznie drwiąco się śmiać. E tam, nie warto. Siedź cicho i się nie wychylaj”. Ta wredota krew mi psuła odkąd pamiętam! Niedawno powiedziałam jej głośno – dość. Teraz wolę zaufać odbiciu lustrzanemu, a nie jej. Bowiem, gdy w zwierciadle spoglądam w swoje brązowe oczy, one są dla mnie odbiciem duszy i sumienia. Skoro bez lęku staję przed lustrem i z dumą patrzę na człowieka przede mną, wiem, że nie robię nic złego i działam w zgodzie z własnym sumieniem.
Następny czekał w kolejce rzekomy brak czasu. Ileż to spraw człowiek odkłada na enigmatyczne „później” zamiast zrobić je w tej chwili! Ileż pierdół donikąd prowadzących zajmuje nam cenne godziny. Aby żyć, tak prawdziwe żyć, wystarczy jedynie ustawić sobie priorytety i trzymać się obranego planu. Dążyć do spełnienia za wszelką cenę. Nie ma, że boli. Nie ma, że zmęczenie. Że lepiej wydać na piwo. Że fajniej byłoby skoczyć na balety. Zależy Ci na czymś? To do cholery – bądź konsekwentny!
Dlaczego o tym piszę? Bo ludzie – te przedziwne, trudne do ogarnięcia rozumem istoty – mają jedną wspólną cechę. A mianowicie: na potęgę wymyślają sobie wymówki. Wymówki przed samym sobą. Nie dają sobie prawa do szczęścia. A to przecież takie proste – wystarczy chcieć.
Obudź się rano i flirtując ze słońcem, wyszepcz : „to będzie piękny dzień”.
Rozpieść się pysznym jedzeniem. Nie musi być to drogi jak złoto kawior. Wystarczy owsianka zrobiona ze szczyptą miłości i łyżeczką uwielbienia.
Wyjedź gdzieś, gdzie nikt nie ocenia i nie wymaga. Każdego dnia budź się w nowym miejscu.
Uśmiechaj się do ludzi. Oni, mimo zaskoczenia, odpowiedzą Ci tym samym.
Realizuj swoje pasje. Obojętnie, czy to tenis, nauka języków, fotografia, nurkowanie czy filatelistyka. Masz konika? To go dosiądź! I nie ma to tamto!
Żyj, Człowieku, żyj. A nie tylko oddychaj.
Ja mam z życiorysu wyciętych parę lat. Chorowałam na bulimię i anoreksję i na myślach o jedzeniu schodziły mi całe dnie. Nie robiłam nic innego. Ja wtedy tylko mówiłam. O podróżach, o pisaniu, o realizowaniu siebie, o szczerości i odwadze. Na gadaniu się kończyło.
Gdy czas jakiś temu uwolniłam się ze szponów nałogu, nagle zamilkłam. Już nie mówię. Teraz zamiast słów są czyny.
Zaczęły się podróże. Na stopa do Rumunii. Samotnie do pracy do Londynu. Z plecakiem wzdłuż i wszerz Anglii, śpiąc pod namiotem lub pod gwiazdami. Pojawiły się spontaniczne decyzje – wieczorem pomyślałam, że miło byłoby ujrzeć Portugalię na żywo, a rano miałam już kupione bilety do Lizbony. I przy okazji do Truro w Finlandii, bo to przecież po drodze.
I spacery po lesie z aparatem się zaczęły, by móc doskonalić swój warsztat. I pisanie choćby w środku nocy. Inwestować w siebie zaczęłam i nie żałuję.
Za dużo czasu straciłam na wieczne zamartwianie się, by dziś robić coś, co nie przyprawia mnie o życiowy orgazm.
Mam teraz tyle na głowie, że niekiedy chciałabym, by doba trwała z trzydzieści godzin! Świat jest przecież taki wielki, a to życie takie krótkie!
Motyle błąkają się w ostatnich promieniach ciepłego, pomarańczowego słońca. Niebieska woda w strumyku nieopodal szumi zawzięcie, jakby płynęła do wielkiego młynu. Chmury leniwie suną po niebie, przybierając rozmaite pozy.
A ja wreszcie umiem dostrzegać piękno naszego świata!
Gdy nie podróżuję, planuję wyjazdy. Gdy nie piszę, czytam książki. Gdy nie pędzę na tatuaż, przygotowuję materiały do mojej pracy – bo w końcu skądś trzeba mieć pieniądze na spełnianie marzeń, prawda?
Doba może i jest krótka, czasu może i jest mało, a świat może i jest wielki – lecz to nie przeszkadza w tym, by żyć pełną piersią! Bo nie liczy się, ile dni jest w Twoim życiu, a ile życia jest w Twoich dniach.
Kilka słów o autorze: Zosia Lenczewska-Samotyj
„ Młoda kobieta żądna świata i przygód. Nie umie usiedzieć w miejscu, a jej największą pasją są podróże – najlepiej samotne, za jedynych towarzyszy mając optymizm, notes i aparat. W blogosferze obecna od blisko trzech lat, od zimy ’16 poważnie myśli, co tu zrobić, by z pasji do pisania żyć. Łapie każdą chwilę, nie pozwalając sobie na lenistwo, a co ma zrobić jutro, robi dziś. Taka sobie współczesna hipiska z wytatuowanym ciałem”.
Odwiedź Zosię na jej blogu: https://przezzycieinaczej.wordpress.com/