Półki
Chcę zobaczyć, jak płaczesz,
więc proszę, płacz głośniej…
Wszystkie koty zniknęły na twoim podwórku,
nie ma już szkła w twoich oknach,
masz dziurę w swetrze, małe rozcięcie w duszy, wszystko widzące oko, okno w Europę.
Nikt nie prosi o paszport –
patrzą na ciebie, przez ciebie, przez dziurę –
Mała rana na swetrze – zostałaś dotknięta, no żyjesz…
Miasto umarłych, cmentarz po prostu: bez kwiatów, bez świec.
Żadnych świec w sklepie, zapałek, chleba, wody butelkowanej.
Na półkach nie ma jedzenia.
Na półkach są książki, które kiedyś czytało dziecko, tylko…
Górną czy dolną półkę? –
Pyta Bóg w kasie dworca kolejowego…
Chcę zobaczyć, jak płaczesz,
przyglądam się
W dziurze w twoim swetrze,
w dziurze twojego dzieciństwa.
Pociąg odjeżdża z trzeciego peronu…
Pociąg wreszcie odjeżdża…
Rzeczy
Zapamiętam Cię
nawet po utracie pamięci,
tracąc ją jak sandał ze stopy w bardzo wysokiej trawie,
jak kolczyk z lewego ucha, kiedy byłam małą dziewczynką,
jak panamę z głowy przy silnym wietrze od morza,
jak litery języka, którego nie uczyłam się w szkole,
jak ulice miasta, w którym nigdy nie byłam,
jak walizkę, z którą nosiłam się szczęśliwa,
jak parasol (często gubiłam parasole
zostawiając je
w autobusach
lub na przystankach autobusowych,
na ławkach parkowych,
na korytarzach,
w czyimś mieszkaniu,
w hotelach,
albo… ),
dlaczego ludzie się gubią?
jak rzeczy, jak słowa, jak coś,
czego nigdy nie należy zostawiać…
nie zgub się, proszę,
nie zgub,
nie zgu…
nie z…
nie…
Roksolana Zharkova
Bursztynowe anioły
Nikt nie mógł rozróżnić koloru oczu Hansa. Sprzedawca biżuterii z ulicy Mariackiej, kulawy Hans rozłożył w kilku rzędach cienkie bransoletki i masywne wisiorki, kolczyki i pierścionki, naszyjniki z rozżarzonej żółto bursztynowej żywicy. Były tam szkatułki, broszki, a nawet bursztynowe anioły pachnące sosnowym lasem i przeszłością, która nigdy nie powróci. Chcieli oni wzbić się w niebo nad zatoką, rywalizować z białymi mewami w szybkości lotu, chcieli wylać w niebo trochę złota ze swoich skrzydeł. Ale Hans nie puścił ich: każdego ranka liczył wszystkie bursztynowe anioły z bursztynowego pudełka. Bał się stracić przynajmniej jednego. Bał się, że zgubię je wszystkie tutaj, gdzieś nad Bałtykiem, który jest w oddali. Z ulicy Chmelnej rzucił się potok turystów, którzy z ożywieniem rozmawiali o
drogach i wietrze, o mostach i statkach, o tej odległości do Westerplatte, półwyspu, od którego wszystko się zaczęło. Stary Hans słuchał tych rozmów, słuchał jesieni, która chowała się za jego ramionami i od czasu do czasu warczała na niego mokrymi liśćmi i samotnością. Nie pamięta, od kiedy tu był, od jakiego dnia przychodzi tu każdego ranka. Można by pomyśleć, że ten starzec ma demencję, codziennie miażdży pamięć jak chleb dla gołębi. W pobliżu Neptuna jest ich tak dużo, że jeden bochenek to za mało dla tego stada. Hans nie pamięta, kiedy ostatnio ktoś coś od niego kupił. Zwykle podróżnicy zaglądają do sklepów, chwalą, ale rzadko kupują. Idą do kościoła, wspinają się na ratusz, pospiesznie wybierają magnes za trzydzieści złotych. Jeżdżą wieczorem łodzią, piją wino w odległej restauracji, jedzą pieczone ryby i w ogóle nie myślą o śmierci.
Hans widział ją z bliska, widział ją w kolorze i smaku, długości i głębokości. Pachniała morzem i nazywała się Roza. Pocałował ją słoną na jednym z brzegów Motławy, gdzieś w pobliżu nabrzeża rybackiego, niedaleko bramy św. Jana. Kiedy wypowiada jej imię, czuje, jak bolą jego suche, chude nadgarstki. Artretyczne kolana, zgarbione ramiona bolą też. Tak bolą skrzydła mew nad morzem lub dusze bursztynowych aniołów wpatrujące się w zimne niebo. Dobrze, że nikt nic nie wie o Rozie. Nie wie, jak ona głośno się śmieje i odsłania różowe dziąsła. Nie wie, jak ona może owinąć się w szary płaszcz i przeklinać północne wiatry. Nie wie, jakie są jej złote włosy, włosy koloru dojrzałego bursztynu. Tylko Hans to wie. Dopóki nie przyjdzie tutaj, na Mariacką. Dopóki nie położy towaru na przykrytym kawałkiem materiału stoliku. Dopóki nie zapomni życia. Gdzie jesteś, Roza? Na którym brzegu?
Wieczorem Hans niesie do domu torbę pełną aniołów. Nie są sprzedawane jak kolczyki czy bransoletki. Jego milczące anioły. Nie wpuszcza żadnego z nich do nieba. Chociaż prawdopodobnie jeden z nich rozpoznałby tam Rozę.
Roksolana Zharkova – ukraińska pisarka, eseistka, krytyczka literacka. Feministka, badaczka kobiecego pisarstwa i cech sztuki kobiecej. Absolwentka filologii na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki. Uczestniczka, finalistka i zwyciężeczyni wielu krajowych i międzynarodowych konkursów literackich i artystycznych. Autorka zbiorów poezji „Słucha Ty – morze” (2015), „Ręce i słowa” (2017), „Wszystkie moje ptaki” (2019), tomików opowiadań i półpowieści „On pachnie jak ty” (2017). Opowieść „Zero całości, zero dziesiątek”, która wygrała w V Ogólnoukraińskim konkursie literackim im. Hryhora Tyutyunnyka (Kijów, 2021), opowiada historię bohatera z okupowanego Ługańska. Pisze o traumatycznych przeżyciach kobiet, podejmuje refleksje na tematy związane z wojną, migracją, uchodźcami, analizuje problem granic w literaturze i sztuce. Obecnie rezydentka Programu Rezydencji Literackich Miasta Gdańska (Instytut Kultury Miejskiej). Zainspirowana morzem Bałtyckim, pracuje nad zbiorem prozy o tematyce morskiej, o różnorodności kulturowej i traumach przeszłości.