Dlaczego jesteśmy nadzy? Z serii Tropy na świeżym śniegu / Józef Częścik

0
702

Ludzie – zanim zaczęli dostrzegać swoje podobieństwo do świata zwierząt, w szczególności do małp człekokształtnych – prawdopodobnie znacznie wcześniej zauważyli dzielące ich z owym światem różnice. Jedną z nich, rzucającą się w oczy od razu, jest nagość rozumiana jako wyjątkowo skąpe owłosienie ludzkiego ciała. Wszyscy nasi najbliżsi zwierzęcy krewniacy (orangutan, goryl, szympans) noszą futra dane im przez naturę. Skąd więc wzięła się „naga małpa” (naked ape), używając języka brytyjskiego socjobiologa Desmonda Morrisa?

Odpowiedzi padały różne, najczęściej powiązane z seksem. Otóż wskutek doboru naturalnego nasi praprzodkowie zaczęli preferować partnerów skąpiej owłosionych, tacy zapewniali bowiem więcej przyjemności podczas spółkowania. Jeśli tak miałoby być, to dlaczego naszym śladem nie poszły inne człekokształtne, zwłaszcza szczególnie nam bliski szympans bonobo, równie często jak my kopulujący wyłącznie dla przyjemności i także w pozycji twarzą w twarz? U bonobo również spotyka się płaty skąpiej lub prawie nieowłosionej skóry, ale to zjawisko jest związane ze starzeniem się, podobnie jak nasze łysienie; młode potomstwo natomiast ma zawsze bujne owłosienie. Inną hipotezą naszej nagości była teoria biegu długodystansowego, według której uganialiśmy się za zwierzyną podczas polowania i z tego powodu traciliśmy stopniowo owłosienie, by nie doprowadzić do przegrzania się organizmu. Ale i ta koncepcja wydaje się niedostatecznie uzasadniona, między innymi dlatego, że po pierwsze ci, za którymi mieliśmy biegać aż do myśliwskiego sukcesu, byli lepszymi od nas biegaczami, a po drugie, pozbywanie się owłosienia miało miejsce znacznie wcześniej niż nabycie umiejętności szybkiego biegania. Kolejna to hipoteza wodnej małpy, zdawałoby się, dość ciekawa. Według niej zostaliśmy zepchnięci przez naszych zwierzęcych krewniaków na obrzeża jezior i mórz, ponieważ byliśmy słabsi. Dlatego w płytkiej wodzie musieliśmy spędzać kilka godzin dziennie, by tam szukać pożywienia (skorupiaków, jeżowców) i w tejże wodzie traciliśmy owłosienie, stając się nagusami jak inne wodne lub wodolubne zwierzęta (wieloryby, foki, hipopotamy). Zwolennicy tej teorii znaleźli sporo argumentów i pseudoargumentów (umiejętność pływania u noworodków, stosunkowo gruba warstwa tłuszczu podskórnego, kopulacja „w kierunku pływania”, łzy, pocenie się, dwunożność jako rezultat początkowego brodzenia w wodzie), ale i ona uważana jest dzisiaj za teorię niedostatecznie udowodnioną. Wśród wielu koncepcji „nagiej małpy” jest także polska, dość oryginalna, autorstwa Jerzego Adama Kowalskiego, przedstawiona w książce Homo eroticus. Polak wychodzi od twierdzenia brytyjskiego biologa Ronalda A. Fishera, że potencjalni partnerzy seksualni, aby być bardziej dla siebie powabni, w wyniku doboru naturalnego udoskonalają swój wygląd. Krótko mówiąc, żebym mógł (mogła) cię zdobyć jako partnera seksualnego, muszę być atrakcyjniejszy (atrakcyjniejsza) niż moja konkurencja. Dlatego preferowani byli ci mniej owłosieni, co doprowadziło w końcu do prawie całkowitego wyeliminowania włosów. Nagość jako brak owłosienia, zdaniem Kowalskiego, zaczęła się powiększać coraz bardziej, począwszy od miejsc intymnych, aż w końcu ogarnęła całe ciało z wyjątkiem górnej części głowy. Niestety, i ta teoria wydaje się niedostatecznie poparta faktami, aczkolwiek Kowalski, jak sądzę, ma dużo ciekawego do powiedzenia na temat antropogenezy. Stąd nadal otwarte pozostaje pytanie: dlaczego jesteśmy nadzy? Poniżej przedstawiam własną hipotezę, którą w szerszym kontekście pragnę zaprezentować w drugim tomie (O człowieku) pisanego aktualnie przeze mnie siedmiotomowego opus magnum Lazurowa Idea.

Moja odpowiedź na postawione pytanie brzmi: jesteśmy nadzy, ponieważ zaczęliśmy się ubierać w skóry zwierzęce i przegrzewać swoją skórę. To noszone przez nas stroje doprowadziły do tego, że stopniowo zatracaliśmy swoje zwierzęce futra. Proces ten zaczął się prawdopodobnie przed trzema, a może nawet i więcej, milionami lat we wschodniej Afryce, kiedy byliśmy jeszcze australopitekami. Nie wiadomo, dlaczego nasz praprzodek w tamtym dość gorącym klimacie założył na siebie po raz pierwszy odzienie. Może po upolowaniu jakiegoś groźnego i teoretycznie silniejszego zwierzaka przyodział na siebie jego skórę, by wstąpiła w niego siła pokonanego? A może, by w ten sposób odciąć się od świata zwierząt? A co, jeśli chciał się wydawać groźniejszym dla nich i swoich współplemieńców, łącznie z konkurentami do dominacji w grupie? Jest jeszcze jedna (zapewne późniejsza) możliwość – chciał się podobać swojej partnerce, którą mogła być urocza Lucy „Dinkenesh”. Jedno wydaje się pewne: Lucjan – tak go nazywam jako umownego partnera znalezionej przed pół wiekiem Lucy – gdy raz już włożył skórę upolowanego przez siebie groźnego zwierzaka, upowszechnił ten nowy zwyczaj wśród pobratymców, znajdując oczywiście licznych naśladowców oraz naśladowczynie, ponieważ samicom, jako słabszym i zdecydowanie niższym od samców, także potrzebna była taka demonstracja siły i… najnowszej mody. Australopiteki w Afryce Wschodniej miały swoje siedliska na wysokości około 1000 m n.p.m., gdzie nocą temperatury w owym czasie spadały do 10ºC, a nawet do 5ºC (Robin Dunbar), stąd skórzane odzienie dodatkowo chroniło ich ciało przed chłodem występującym o tej porze dnia. Odziani w skóry australopiteccy potomkowie już jako Homo mogli wyruszyć na północ, chłodniejszą niż Afryka, ale bardziej zasobną w pożywienie i pozbawioną, jak na razie, konkurencji.

Do czego prowadzi przegrzewanie skóry i noszenie obcisłych ubrań (wówczas zrobionych ze skór zwierzęcych), nie muszę chyba nikomu tłumaczyć. Niejeden przystojniak w wojsku po wielu wyczerpujących biegach w hełmie i pełnym rynsztunku na trwałe lub czasowo stracił swoją bujną czuprynę. Również niejeden z nas z powodu noszonych obcisłych dżinsów nieodwracalnie wytarł sobie owłosienie występujące na udach, a trwała utrata włosów w okolicach kostek wskutek noszenia skarpet jest już prawie normą.

W ciągu życia nasze włosy przechodzą 20–30 cykli naprzemiennego wzrastania i wypadania. Ukryty w skórze mieszek włosowy, z którego wyrasta widoczny dla oka włos, przechodzi kilka następujących po sobie faz: (1) anagenową – jest to aktywna faza wzrostu, (2) katagenową – faza przejściowa, (3) telogenową – faza spoczynku, (4) egzogenową – aktywna faza pozbywania się (wypychania na zewnątrz) włosa oraz (5) kenogenową – faza „przygotowawcza” między pustym mieszkiem a fazą wzrostu kolejnego włosa. W uproszczeniu mówi się najczęściej o trzech fazach: wzrostowej (anagen), przejściowej (katagen) i spoczynkowej (telogen). Mieszek otacza gruczoł łojowy, który wydziela łój skórny (sebum), zapewniający skórze elastyczność oraz ochronę przed bakteriami i grzybami. Wszystko ma się dobrze, dopóki skóra swobodnie oddycha, nie jest przegrzewana ani nadmiernie uciskana, pocierana, zawilgocona itd. Niestety, te warunki nie zostały zachowane w czasach, gdy nasi australopiteccy praprzodkowie, później zaś Homo (Homo erectus ergaster?), zaczęli nosić nieprzewiewne skóry, zapewne niedoskonale wyprawione, a przez to zagrzybione. Co się wówczas działo na naszej skórze i w jej żywej tkance? Musiało dochodzić między innymi do licznych infekcji grzybiczych, łojotokowego zapalenia i pojawienia się mikroskopijnych roztoczy typu znanego nam dzisiaj demodex folliculorum (nużeniec ludzki), który żywi się łojem skórnym wytwarzanym przez gruczoły. Grzyby chętnie rozwijają się na skórze w ciepłych, wilgotnych, nieprzewiewnych miejscach, a takie właśnie zapewniały im noszone przez naszych praprzodków zwierzęce futra. To wszystko powodowało długotrwałe zapalenia mieszków włosowych pozbawionych częściowo lub całkowicie ochronnego sebum. Tę przypadłość znamy także dzisiaj jako tzw. chorobę brudnych nożyczek fryzjerskich. Zachwiany, a może nawet wstrzymany został wzrost włosa, zwłaszcza jego pierwsza i najważniejsza faza – anagen. Po co naszym praprzodkom, przed przyobleczeniem zwierzęcej skóry, i zwierzętom do dzisiaj jest potrzebne owłosienie? Pełni ono przede wszystkim dwie funkcje: izolacyjną i sensoryczną. Sierść zwierzęca to bardzo dobry przewodnik ciepła; zarówno zabezpiecza ciało przed niskimi temperaturami z zewnątrz, jak i pomaga usuwać nadmiar ciepła z organizmu. Ponadto odgrywa rolę anten sensorycznych, przenosi bowiem dotyk i wibracje włosów do nerwów czuciowych w skórze, dostarczając w ten sposób bezpośrednio jej, a pośrednio całemu organizmowi, informacji o zewnętrznym środowisku. Na nieszczęście dla naszych praprzodków (ale na nasze szczęście, zwłaszcza domów mody i sklepów odzieżowych) w tak niekorzystnych, bo zainfekowanych (zagrzybionych) warunkach, nie dochodziło po egzogenie, czyli fazie pozbycia się starego włosa, do pojawienia się i wzrostu nowego owłosienia, a więc kolejnej anageny. Oczywiście był to proces rozciągnięty na pokolenia. Szliśmy coraz bardziej na północ, gdzie było coraz zimniej, więc odzienie ze skór zwierzęcych stawało się już nie tylko wielopokoleniowym szykiem „australopiteckiej mody”, ale i koniecznością. Kiedy Homo przyszedł na Bliski Wschód, do zachodniej Azji i Europy, tu zrazu jako neandertalczyk, był już golasem ubranym w skóry, a może i inne odzienie roślinnego lub zwierzęcego (wełna, sierść) pochodzenia.

Zanim przypatrzymy się resztkom zachowanego u nas owłosienia i różnicom między szczątkowym owłosieniem u kobiet oraz bardziej bujnym owłosieniem u mężczyzn, odtwórzmy w telegraficznym skrócie codzienne życie naszych ludzkich przodków. Rolą silnych mężczyzn (patrząc od strony filogenetycznej, najlepszych reproduktorów) było przede wszystkim dostarczanie wysokokalorycznej żywności, dlatego to oni i tylko oni chadzali na polowania, zwłaszcza na grubą zwierzynę. Prawdopodobnie nie tyle biegali za nią, ile starali się ją społem przechytrzyć, kopiąc między innymi w drodze do wodopoju pułapki przykryte świeżymi gałęziami albo spychając ją do wody lub na skraj przepaści. Nie mogło to być zadanie dla pojedynczych mężczyzn, ale dla całej ich dobrze zorganizowanej grupy. Gdy osaczali groźne zwierzę, musiała obowiązywać zasada muszkieterów „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, w przeciwnym razie nie mieliby szans ani na upolowanie zwierza, ani na przeżycie. W takich sytuacjach szczelne odzienia ze skór byłyby im przeszkodą, dlatego nie przesadzali zapewne z tą „australopitecką modą”. W ten sposób ocalili resztki swej zwierzęcej godności w postaci większego uwłosienia niż u kobiet.

A panie australopiteczki co wówczas mogły robić? Panie w tym czasie być może chętnie by przesiadywały u kosmetyczki, gdyby była już taka profesja, ażeby depilować swoje ciało z resztek owłosienia. Mimo to „depilowały się” w sposób naturalny. Kobiety i prawdopodobnie mniej sprawni oraz słabsi mężczyźni trudnili się zbieractwem jagód, dzikich owoców czy ziół. Skoro pracowały z „obcymi” mężczyznami, zapewne zasłaniały szczelnie twarz, jak to dzisiaj robią muzułmanki, by tamtych nie prowokować i nie stwarzać okazji do seksu ze słabszymi. Ich ciała były bowiem tylko dla zdrowych i silnych mężczyzn, tych z grupy polującej na grubego zwierza. Bez względu na to, ile czego uzbierały, uboczny efekt ich zbieractwa i później pracy przy ognisku był taki, że dalej pozbywały się pod zwierzęcym odzieniem owłosienia z twarzy. Czyżby echem omawianych tu zjawisk było utrwalenie się współczesnego kanonu estetycznego płci pięknej pozbawionej owłosienia?

Stresy w tamtym czasie przeżywali zarówno mężczyźni (np. na polowaniu), jak i kobiety, ale można przypuszczać, że stresowych sytuacji w życiu kobiet było znacznie więcej (niebezpieczeństwo ze strony dzikich zwierząt i sił przyrody, zagrożenie dla własnej cielesności, ciąża i rodzenie dzieci, wielozadaniowość, brutalność mężczyzn). Silny stres to kolejny czynnik wspomagający pozbywanie się owłosienia, o czym wiedzą nie tylko przedwcześnie łysi i siwowłosi. Kolejna różnica: jak to jest jeszcze dzisiaj, tak było zapewne i wtedy – u kobiet w okresie poporodowym dochodzi do wypadania włosów, w zdecydowanej większości przypadków na szczęście odwracalnie. Jest to tak zwane „łysienie telogenowe”, kiedy znacznemu wydłużeniu ulega faza spoczynku mieszka włosowego. I następna możliwa różnica: do nagłego wypadania włosów (łysienia) dochodzi w okresach niedożywienia organizmu. Jak można przypuszczać, w okresach niedostatku jedzenia dżentelmeni w zwierzęcym odzieniu bardziej troszczyli się o własne żołądki niż o żołądki swoich partnerek. Później zadaniem kobiet, już jako żeńskiej połowy gatunku Homo, było przyrządzanie posiłków na ogniu, który neandertalczycy oraz ich nieneandertalscy sąsiedzi (Homo sapiens) już znali. Ubrane w zwierzęce skóry narażały się na dalszą „depilację” swojego owłosienia podczas pracy przy ognisku (gotowania, ogrzewania się, suszenia, podtrzymywania ognia). Gdy zsumujemy wszystkie te czynniki, mamy odpowiedź, dlaczego kobiety są skąpiej niż my, mężczyźni, owłosione.

Jeszcze jedna sprawa, która może sięgać nawet czasów australopiteka przyodziewającego w gorącym klimacie Afryki zwierzęcą skórę. Niektóre niemowlęta czasami chorują na atopowe zapalenie skóry, którego przyczyną może być m.in. noszenie nieprzewiewnych lub wywołujących alergię ubrań. Czy skóry przyodziane przez naszych praprzodków nie były takie? Niemowlęta chorują także na niegroźną, ale nieestetycznie wyglądającą chorobę zwaną ciemieniuchą, która uzewnętrznia się w postaci przyschniętych do skóry łuszczących się „płatków kukurydzianych”. Jej przyczyną jest nadprodukcja gruczołów łojowych, np. wskutek wpływów hormonów matki w organizmie noworodka lub niedoboru biotyny. Dorośli zamiast ciemieniuchy miewają łojotokowe zapalenie skóry. Gdy ten stan utrzymuje się dłużej, może doprowadzić do odwracalnego (a czasami trwałego) łysienia. Czy warunki higieniczne, w jakich przebywali nasi praprzodkowie i ich potomstwo, nie mogły powodować podobnych zaburzeń na zdecydowanie większą skalę?

A co z włosami na głowie? Dlaczego one się ostały? Górna część głowy, czyli obszar naszych dzisiejszych włosów, mogła nie być osłaniana z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze, nie było to praktyczne stroić się w zwierzęce skóry noszone na głowie, które ograniczałyby pole widzenia. W tamtych czasach, kiedy zewsząd naszym praprzodkom groziło niebezpieczeństwo ze strony drapieżników, trzeba było mieć przysłowiowe oczy ze wszystkich stron głowy. Zresztą takie „nieograniczone” niczym spostrzeganie wzrokowe przydawało się także do znalezienia tego, czego szukano (pożywienie, później krzesiwo, materiał na broń i naczynia). A po drugie, gdyby z powodu odzwierzęcego stroju dochodziło do częstych porażeń mózgowych, mogłoby to być bardzo niebezpieczne dla ówczesnych. Dlatego praprzodkowie zrezygnowali z noszenia skór na głowie i w ten sposób podarowali nam mniej lub bardziej bujne czupryny oraz loki. Nie bez znaczenia była też ochronna funkcja włosów przed promieniami UV.

Gdy byliśmy już prawie doskonałymi golasami (pomijając włosy na głowie), pojawiło się… wtórne owłosienie pod pachami i w okolicach krocza. Że tak właśnie było, świadczy nasz rozwój ontogenetyczny, w którym ten rodzaj owłosienia pojawia się dopiero później w okresie dojrzewania. O naszym wcześniejszym przedaustralopiteckim i wczesnoaustralopiteckim owłosieniu świadczy meszek płodowy pojawiający się około szesnastego tygodnia ciąży, który staje się najbardziej intensywny około dwudziestego tygodnia. Meszek ten zwany lanugo (od łac. ‘puszek’, ‘wełna’) nie jest zresztą wyłącznie naszą właściwością, lecz i innych „golasów” (fok, słoni), które rodzą się z owłosieniem i dopiero potem je tracą. Wraz z noszeniem obcej (zwierzęcej) skóry i stopniowym wyzbywaniem się naszego własnego futra zatracaliśmy również umiejętność rozpoznawania własnych seksualnych sygnałów feromonowych, poprzez mieszanie ich z obcymi, odzwierzęcymi zapachami. Dlatego ostatnią deską ratunku mogło być wtórne owłosienie w miejscach, gdzie feromony pierwotnie najczęściej się ujawniały (agregacja feromonowa). Feromony u zwierząt wskazują na gotowość samicy do rozrodu, myśmy natomiast podczas ewolucji naszego gatunku utracili tę zdolność zapachowego rozpoznawania. Ale czy na pewno do końca? Czy proferomonowy zapach potu gromadzącego się między innymi na owłosieniu pod pachami i w okolicy łona nie jest próbą przywołania tego, co u naszych praprzodków było na porządku dziennym? Istnieją przecież kobiety, które nieświadomie seksualną atrakcyjność mężczyzn rozpoznają po… pocie. Działa to zresztą w obie strony: jeśli zapach płci przeciwnej jest dla nas przyjemny, jest to znak dopasowania seksualnego (i genetycznego?); jeśli natomiast zapach jest odstręczający, to sygnalizuje coś przeciwnego. Czy nie rozpoznawaniu feromonowych sygnałów służyło nam w przeszłości tak nieproporcjonalnie rozwinięte węchomózgowie w starszych warstwach mózgu (paleocortex)?

Do ciekawych wniosków możemy dojść, porównując resztkowe owłosienie na ciele i włosy na głowie u współczesnych ludzi. Ciemnowłosi biali, np. Arabowie, Irańczycy, Turcy, są bardziej owłosieni niż jasnowłosi biali, np. Skandynawowie (badania Mildred Trotter). Co jest tego przyczyną? Moim zdaniem jasnowłosi biali poszli dalej na północ, gdzie było zimniej, więc skórzane odzienie musiało być cieplejsze i szczelniejsze, ale przy ognisku na skraju jaskini mogło dochodzić do dalszych przegrzań skóry i jej infekcji (zapalenia mieszków włosowych). To przypuszczenie potwierdzałoby również skąpe owłosienie u ludów Dalekiego Wschodu oraz Indian amerykańskich, którzy podobnie jak północni biali „daleko zaszli”, tam gdzie wówczas było zimniej. Antropolog Joseph Deniker na początku XX wieku zauważył, że „włochate ludy” (Irańczycy, mieszkańcy basenu Morza Śródziemnomorskiego) częściej mają grube brody, brwi i rzęsy, ale za to mniej włosów na głowie, niż „niewłochate ludy” (Indianie, Mongołowie, Chińczycy, Malajowie). Czy nie jest tak, że ci „włochaci” mają gęstsze brody, ponieważ nie musieli ich osłaniać przed zimnem, natomiast rzadsze włosy, gdyż były one wystawione na promieniowanie słoneczne?

W plejstocenie, kiedy żyły australopiteki i później ich dwunożni potomkowie Homo, dochodziło do wielokrotnych zlodowaceń obejmujących północną i środkową Europę, Syberię, Tybet oraz Amerykę Północną. Ci z ludzi, którzy żyli najbliżej lodu, musieli zdecydowanie cieplej się ubierać w zwierzęce skóry, niż robili to południowcy, i przez to tracić resztki swojego zwierzęcego futerka. Według Henry’ego Harrisa (1947) najmniej owłosieni są dzisiaj Indianie amerykańscy, potem coraz bardziej Chińczycy, czarnoskórzy pochodzący z Afryki, biali, a najbardziej owłosionymi są Ajnowie, pierwotny lud Japonii. Z tym, co napisałem wyżej o traceniu owłosienia przez człowieka wskutek noszenia skór zwierzęcych, nie zgadza się skąpe owłosienie czarnoskórych Afrykanów, zwłaszcza Buszmenów (Sanów). Pamiętajmy jednak, że Afrykanie cały czas żyli i nadal żyją w gorącym klimacie, byli więc bez przerwy narażeni na spiekotę, a tym samym – musieli pozbyć się resztek owłosienia, by ułatwić oddychanie skóry i odprowadzanie potu poprzez znajdujące się w niej pory (perspiracja). Nawiasem mówiąc, skwar afrykański mógł przez cały czas wspierać utratę owłosienia Homo habilis, Homo erectus i w końcu Homo sapiens.

Na koniec ciekawe porównanie owłosienia środkowych paliczków u rąk ludzi z różnych części świata. U Etiopczyków owłosienie występuje u około 26% populacji, u Japończyków w przypadku ok. 45%, u Hindusów jest to od 40% do 50%, wśród ludzi z Bliskiego Wschodu ok. 60–70% i u Europejczyków aż 60–80% populacji (Stewart W. Hindley i Albert Damon). Ręce z reguły nie były chronione przez stroje ze skór zwierzęcych, używano ich bowiem do wykonywania coraz to bardziej złożonych prac manualnych, więc znowu – im bliżej Afryki, tym większa utrata owłosienia wskutek perspiracji. Ręce europejskich czy bliskowschodnich Homo musiały częściej być odsłonięte i narażone na zimno, więc zachowały więcej owłosienia. Ale – i tu spora niespodzianka! – owłosienie środkowych paliczków spotyka się tylko u jednego procenta Eskimosów i w ogóle nie występuje ono u Andamańczyków. Wydaje się, że i to jest możliwe do wyjaśnienia. Eskimoskie ręce były wystawione na ekstremalne warunki atmosferyczne, więc musiały być szczególnie chronione okryciem, jakim było odzwierzęce futro w formie rękawic, zapewne też czasami wilgotne, ciepłe i zagrzybione. A co z Andamańczykami, mieszkańcami indyjskiego archipelagu Andamany? Andamańczycy należą do niskorosłych pierwotnych ludów azjatyckich o cechach negroidalnych (negryci) i prawdopodobnie wraz z Pigmejami, Aborygenami oraz Melanezyjczykami należą do najstarszych ludów na Ziemi. Wszystko wskazuje na to, że są blisko spokrewnieni z Pigmejami, najstarszymi mieszkańcami Afryki, skąd przybyli na azjatycki kontynent kilkadziesiąt tysięcy lat wcześniej. Niezwykle skąpe owłosienie całego ciała (z wyjątkiem bujnych, kręconych włosów chroniących przed promieniowaniem UV) u jednych i drugich może być efektem wspomnianego zwiększonego zapotrzebowania na oddychanie skóry.

Czy opłaciło nam się być golasami? Jeśli mam rację, twierdząc, że początki naszej nagości sięgają aż „australopiteckiej mody”, pytanie wygląda na bezzasadne, ponieważ tam, gdzie mamy do czynienia z modą, nie ma mowy o żadnym „opłacaniu się”. Moda rządzi się swoimi własnymi prawami i zazwyczaj nie ma nic wspólnego z doraźną korzyścią. Może być ona irracjonalna, a mimo to będziemy za nią podążać jak stado owiec za swoim pasterzem. Przenieśmy się jeszcze raz w przeszłość, do czasów, kiedy słońce umiłowało szczególnie kraj faraonów. Egipcjankom i Egipcjanom, którzy mieli coś do powiedzenia, nie podobały się nawet włosy na głowie, dlatego po wygoleniu ich nożami zakładali pachnące perfumami peruki, perfumy bowiem uważano za krople potu boga Ra. Uroda, higiena, ładny zapach, peruka wykonana z ufarbowanych ludzkich włosów lub owczej wełny – to wszystko stanowiło element życia egipskiej elity, która musiała się przecież czymś odróżniać od pospólstwa noszącego warkocze lub rozpuszczone włosy. Kapłani posuwali się jeszcze dalej: usuwali nie tylko włosy, ale również brwi i rzęsy. Było to wielce niepraktyczne w tym upalnym kraju, a mimo to stało się faktem, bo stanowiło wyróżnik i oznakę władzy nad innymi, a ponadto było modnym zwyczajem od wielu pokoleń. Do dziś dnia nosimy togi, mundury, stroje liturgiczne między innymi po to, by się odróżniać od innych i pokreślić zakres swojej władzy. Czy australopitek, strojąc się w zwierzęcą skórę zrazu w gorącym klimacie, nie postępował podobnie?

                              Józef Częścik (twitterowy Zellker_LI)

Obraz wyróżniający: Pierwsi ludzie prowadzili bardzo aktywny tryb życia. Wiele wskazuje na to, że polowali uporczywie biegając przez wiele godzin za swoimi ofiarami. From Wikimedia Commons, the free media repository.