Norwid w 1861 r. Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=2529054
Zażartował z takiego podejścia w „Ferdydurke” już Witold Gombrowicz:
Nauczyciel (…) Potem podał uczniom temat zajęć, na których należało wyjaśnić, dlaczego Słowacki wzbudza miłość i zachwyt. Zadecydował, że wyrecytuje swą lekcję, a potem uczynią to samo uczniowie. Następnie monotonnym głosem zaczął mówić o utworach Słowackiego: W Szwajcarii, Balladynie, Lilli Wenedzie, które porywają, rozczulają, wzruszają itd. Jest tak dlatego, że „Słowacki wielkim poetą był”. Uczniowie w tym samym czasie zabawiali się niszczeniem ławek, topieniem kulek z papieru w atramencie, wypisywaniem niedorzecznych napisów na kartkach. Nawet Syfon – wzorowy uczeń – bliski był znudzenia, ale zdołał się przezwyciężyć. Nauczyciel dalej prowadził wykład, powtarzając, że Juliusz Słowacki wielkim poetą był, więc zachwycamy się jego poezjami. Na koniec kazał zapisać temat zadania domowego. Brzmiał on: „Dlaczego w poezjach wielkiego poety, Juliusza Słowackiego, mieszka nieśmiertelne piękno, które zachwyt wzbudza?”.
W tym momencie jeden z uczniów, zakręciwszy się nerwowo, zaczął pojękiwać, że jego ta twórczość nie zachwyca. Ta wypowiedź sprowokowała nauczyciela, zwanego przez uczniów Bladaczką, do gwałtownej reakcji; zasyczał, że Gałkiewicz pragnie go zgubić. Rozpoczął się pomiędzy nimi dialog. Uczeń twierdził, że poezja Słowackiego nikogo nie zachwyca, a nauczyciel odpowiadał nieustannie w ten sam sposób: przecież „tysiąc razy tłumaczył, że zachwyca”. Gałkiewicz udowadniał, iż tylko uczniowie czytają Słowackiego, bo muszą. Nikt inny tego nie robi i nie wpada w zachwyt. Przerażony nauczyciel wyciągnął z portfela zdjęcie żony oraz dziecka i ich widokiem chciał skruszyć upór ucznia, obudzić w nim litość. Obawiał się bowiem, że „niemożność zrozumienia”, o której za Gałkiewiczem mówili wszyscy, dotrze do uszu dyrektora i wizytatora. Ostatkiem sił wezwał Pylaszczkiewicza (tak brzmiało nazwisko Syfona), by zaczął recytować fragmenty poematu.
Syfon, który z „niemożności” innych czerpał przewrotnie własną siłę (to znaczy lubił, kiedy inni czegoś nie rozumieli, bo mógł się wtedy popisać własną wiedzą) recytował ze wzruszeniem, natchnieniem i zapamiętaniem. Przypominał natchnionego wieszcza. Uczniowie porażeni i otępiali wysłuchiwali recytacji, w rzeczywistości poświęcając uwagę sobie (malowali ręce atramentem) lub nauczycielowi (liczyli mu włosy na czaszce). A Bladaczka wykrzykiwał z entuzjazmem, że „zachwycamy się Słowackim, gdyż wielkim poetą był”, a obdarzamy go czcią, „ponieważ wieszczem był”.
Niestety, podejście takie wciąż dominuje w polskim literaturoznawstwie. „Wielkość”, „geniusz” polskich romantyków przesłania znacznej części badaczy polskiej literatury dążenie do poznania, zrozumienia twórczości naszych „wieszczów”: Mickiewicza, Słowackiego, Norwida.
Bardzo nieczęsto spotykamy się np. z próbami polemiki z kultem Napoleona, któremu uległ Adam Mickiewicz, analizami jego błędów, jakie w swych „Prelekcji paryskich” popełniał tworząc często fantastyczne teorie na temat słowiańszczyzny. Bezkrytycznie wystawiamy dramaty Słowackiego… podobnie, trudno znaleźć rzeczową analizę nienajlepszych literacko dramatów Cypriana Kamila Norwida.
Do takiej oceny stanu polskiego literaturoznawstwa doszedłem na bazie lektur, jakie przeczytałem przygotowując rodzaj podręcznika dla przyszłych dramaturgów „Historia dramaturgii polskiej”. Literaturoznawstwo nie jest jednak dziedziną nauki będącej w mym głównym nurcie zainteresowania i zagadnienie to pozostawiłem bez dalszych badań, choć uważam, że warto np. bliżej przyjrzeć się – w mojej ocenie zabawnej – fascynacji Mickiewicza mistycyzmem, jego relacjom z Towiańskim, czy Makryną Mieczysławską, czy – nawiązując do tytułu tego wpisu – wpływem osobistych losów i poszukiwań Norwida na jego światopogląd.
Wspominam o tym dlatego, że kilka lat temu jeden z moich bliskich znajomych chcąc realizować się na polu nauki podjął studia doktoranckie, w czasie, których postanowił zająć się twórczością Norwida. Podczas naszych rozmów na temat twórczości tego „trzeciego wieszcza”, zasugerowałem owemu koledze, by przyjrzał się bliżej zagadnieniu, które tylko dotknąłem w swej książce, kwestii norwidowskiej koncepcji „ironii losu”.
W „Historii polskiej dramaturgii” pisałem:
„Historiozofia, zawarta w poglądach różnorodnych myślicieli XIX wieku, dotyczyła wzajemnego sfunkcjonalizowania względem siebie historii, współczesności oraz przyszłości cywilizacji i kultury. Pytania i problemy formułowane przez historyzm tego czasu grupowały się wokół naczelnej opozycji: konserwatyzm – postępowość, z której na różnych poziomach światopoglądowych wyrastały inne: tradycja – rewolucja, restauracja – odnowa, konserwatyzm – rewolucjonizm, prymityw – cywilizacja, reakcjonizm – postępowość lub też tradycjonalizm – oryginalność na płaszczyźnie problematyki twórczości artystycznej. Norwid, jak większość myślicieli XIX wieku, absolutyzował historię, uważając, że jej celem jest realizowanie się prawdy na ziemi. Realizowała się ona mimo błędów popełnianych przez ludzi i oporowi materii, której człowiek dzięki twórczemu działaniu nadawał wartość. Prawda dla człowieka miała na zawsze pozostać nieosiągalnym celem. Norwid mówi o „ironii – rzeczy”, która zupełnie nie zależała od człowieka, która zakładała istnienie świadomości ponad rzeczywistością.
Ci co błądzą, co mają Ironię
Za zło ludzkiego serca – ta lewica marzeń
Niekoniecznie stąd idzie…
Jest ironia zdarzeń
I jest ironia czasów – obie się nie rodzą
Z woli serca jednego, ani w jedne godzą.
(Rzecz o wolności słowa, PW. 3. 598)
Zdaniem Norwida „ironia” taka jest obiektywną siłą, mogącą przy pomocy przypadku zniweczyć celowe działania człowieka. Artystycznym przedstawieniem „ironii dziejów” jest trzyaktowa tragedia o Kleopatrze i Cezarze (podtytuł: tragedia historyczna ściśle w równi do grania, jako i do odczytów napisana z uwzględnieniem gestów dramatycznych i onych ciągu.). Tragizm bohaterów tego dzieła wynika z działania sił dziejów, które stoją więcej nad tym, co się mimo ludzi stawa, niż co oni z własną świadomością dokonali (O Juliuszu Słowackim, 424), inaczej mówiąc, wynika on z faktu rozminięcia się jednostek z epoką i czasem, w jakim przyszło im żyć i działać. Tragedia „Kleopatra i Cezar”, choć niestety niekompletna i okaleczona1, jest najdoskonalszym dramatem Norwida, w którym postacie zdolne do tworzenia historii mijają się ze swym powołaniem2. Akcja sztuki toczy się w Aleksandrii w latach 48-30 p.n.e. Głównymi bohaterami są Kleopatra, Juliusz Cezar i Marek Antoniusz. W utworze tym polemizował Norwid z ujęciem tematu Kleopatry przez Szekspira. Nawiązując do wielkiego poprzednika przywiązywał więcej wagi do historii i tła społecznego epoki. Polski dramaturg starannie odtwarza obyczaje Rzymian, Greków i Egipcjan. Rzym symbolizuje młodą kulturę, Egipt cywilizacją zastygłą w tradycji. Ojczyzna Kleopatry jest w stanie upadku, krajem między martwą przeszłością a zagadkową przyszłością. Królowa Egiptu w ujęciu Norwida to ideał osobowości kobiecej łączącej w sobie subtelność uczuć i całkowite oddanie miłości z władczą powagą i poczuciem godności. Kleopatra ma też wiele cech ty powych dla norwidowskich „wielkich dam” – głębokiej refleksji i zdolności do wielkich uczuć często towarzyszą jej kaprysy i niedojrzałe zachowania. Cezar zaś to intelektualista i wódz, którego geniusz przejawia się w umiejętności podejmowania szybkich i jednocześnie sprawiedliwych decyzji prowadzących do zwycięstwa. Nie może on jednocześnie wystąpić przeciwko swemu powołaniu, odstąpić od swej roli dziejowej, wpisanej w mechanizm państwa, którego „wielkość nie znosi człeka”. Po jego zgonie postępowaniem bohaterki kieruje już tylko wrogość wobec zbrodniczego Rzymu; Antoniusz, duchowo niższy od Cezara, należy jeszcze do pokolenia bohaterskiego, ale Kleopatra widzi w nim tylko narzędzie przygotowanej zemsty nad Rzymem3. Statyczność tej tragedii odbija hieratyczne skostnienie epoki, a zarazem tworzy nastrój tragiczny, nieopisany liryzm. Oczywiste są przy tym paralele między zmierzchem świetności Egiptu starożytnego a upadkiem Polski. Tragedia jest w historii – konkluduje Norwid – a w życiu jest dramat z komedią. W komediodramacie splata się smutek z żartem, tragizm ociera się o śmieszność. Jednak i tragedia może się obejść bez naocznego krwi „wylania i zgonów”4.
Przypisy
83 Pozbawiona jest zakończenia i części III aktu.
84 Por.: S. Kołaczkowski, [w:] Dwa studia. Fredro – Norwid, Warszawa 1934; por. też: S. Świątek, Norwidowski teatr świata, [w:] M. Inglot, Cyprian Norwid, Warszawa 1991, s. 376-388
85 H. Markiewicz, Pozytywizm, Warszawa 1980, s. 244.
86 Por.: T. Kudliński, Vademecum teatromana, Warszawa 1985, s. 317-322.”
Niestety, wspomniany kolega do twórczości Norwida, wzorem swych promotorów, również podszedł „na kolanach”, tematu „ironii losu” nie podjął.
I ja do niej bym zapewne nie wrócił, gdyby nie „WOBEC”. Od prawie dwóch lat publikujemy na łamach naszego pisma bardzo interesujące, użyję tu nawet słowa „mądre”, felietony pana Marka Weiss Grzesińskiego. Przedwczoraj na naszych łamach zamieściliśmy jego artykuł na temat wyobraźni, w którym pan Marek wspomniał o swym znajomym, który wsławił się badaniami na temat potrzeby poszukiwania sensu.
Temat ten zaciekawił mnie na tyle, że postanowiłem przyjrzeć mu się bliżej i znalazłem bardzo ciekawy artykuł pt. „Niedoceniony pęd do szukania sensu” (który został zamieszczony na łamach WOBEC).
Sądzę, że ukazane we wspomnianym artykule badania i wnioski mogą być kluczem także do zrozumienia wielu dzieł Norwida, w tym jego koncepcji „ironii dziejów”.
W latach siedemdziesiątych XX wieku, w czasie moich studiów, proponowano, by studenci wydziałów humanistycznych mieli część zajęć z przedmiotów przyrodniczych i odwrotnie, by humaniści poznawali wiedzę z zakresu nauk przyrodniczych. Sądzę, że zwłaszcza polonistom, literaturoznawcom, wiedza z zakresu psychologii, jej najnowszych odkryć, może być szczególnie przydatna. Oczywiście również tzw. wiedza ludowa… myśląc o norwidowskiej „ironii losu” przypominają mi się słowa mojego wujka, który często powtarzał, że zazwyczaj dobudowujemy ideologię do sytuacji w jakiej aktualnie się znajdujemy…
Oczywiście „klucz biograficzny”, psychologia, to tylko jeden z możliwych punktów analizy… niemniej jednak, sądzę, że może wzbogacić nasz odbiór różnych dzieł. Wpłynąć na to, by w miejsce ocen („wybitny”, „genialny”, „wieszcz”) pojawiło się zrozumienie.
Piotr Kotlarz