„Ciągle był ten podział na ‘swoich’ i ‘obcych’, którzy chcą zmieniać świat”. Solidarność i Białowieża 5 / Miłka O. Malzahn

0
44
Mówi się, że każdy wiek ma swoje prawa, że młodość musi się wyszumieć, a potem to już można zmieniać świat. W jakim momencie życia jesteśmy w stanie zaufać własnej odwadze i zacząć naprawdę decydować o tym świecie? Co nas ogranicza – poczucie osobistej mocy, czy poczucie cudzej władzy?
Poziom zaangażowania to bardzo delikatna wytyczna. To wartość, która zależy od wielu czynników. Od czego to zależało w Białowieży, w czasach, gdy Solidarność bardzo powoli zyskiwała na popularności, choć realia wiejskie wciąż rządziły się swoimi sprawami? Zarówno wówczas, jak i dziś, walka na rządy i o rządy nie przyniosła społecznej ulgi. Jednak, według Machiavellego, wielkich procesów dziejowych nie da się zatrzymać, ale przewidując je, można dostosować swoje postępowanie do istniejących warunków. To jego koncepcja Fortuny.
Zapewniam, że moi rodzice, jako solidarnościowi działacze, nie okazali się przewidujący. Może byli jednak za młodzi na wielką politykę czasu zmian? A może procesy dziejowe w środku puszczy nie mają makiawelicznej mocy?
Pewnego razu, popijając herbatę na ławce przed domem, postanowiłam sprawdzić pewne istotne dla tamtego czasu zmian kwestie.
  • W czasach rozkwitu solidarności miałam jakieś 10 lat – zaczęłam – a wy byliście młodymi ludźmi, tak się czuliście?
  • Tak – mówi Mama. – Mieliśmy po jakieś trzydzieści parę lat, czyli to jeszcze taki wiek, gdy człowiek chce się angażować, jest chętny, by się poważnie zaangażować. Tylko tu nie było  gdzie. Tutaj nie było możliwości. Gdybyś chciał człowiek, tak naprawdę zaangażować w Solidarność, to by musiał stąd wyjechać. Myśmy właściwie byli tutaj tylko obserwatorami i ludźmi, którzy mogli ewentualnie przekazywać swoje informacje wszystkim naokoło, przekonywać ludzi do tego, co było ważne. Nie zawsze się udawało. Kiedyś, po raz pierwszy po zmianie, chcieliśmy wziąć udział w wyborach do rady gminy w Białowieży i stwierdziłyśmy z koleżankami, że no teraz to warto się wziąć w garść, zrobić porządek. Więc były wybory do rady, wystartowało kilka osób, między nimi ja i Simona Kossak. Chodziłyśmy do ludzi, przekonywałyśmy, mówiłyśmy, co by należało zmienić, jak można ułatwić nasz kontakt ze światem. Proponowałyśmy przestawienie się na zarabianie pieniędzy dzięki turystom. Wtedy to nie było takie oczywiste. I okazało się, że nie, nie – to nie takie proste! To były te pierwsze wybory po zwycięstwie Solidarności, po stanie wojennym. I wtedy okazało się, że Białowieża tego nie rozumie; że białowieżanie nas traktują jak kogoś bardzo obcego, kto im chce zmienić życie. I właściwie po co…? Przecież jest wygodnie tak, jak jest i wcale nie potrzebują zmian! W ogóle, co to za pomysł, żeby robić w domach prywatnych kwatery! I mieć do tego dodatkowe ubikacje, czy łazienki. Po co po co to komu? I taką miałyśmy odpowiedź na to, że chcemy tu zmieniać świat. No i żeśmy się załamały. Stwierdziłyśmy, że jak nie – to nie. Wybrali swoich. Ciągle był ten podział na tych  „swoich” i na tych  „obcych”, co chcą coś nowego wprowadzić. W tej chwili to jest nie do pomyślenia, bo prawie w każdym domu są kwatery do wynajęcia, ale wtedy było inaczej. Minęło sporo lat od tego czasu. Sporo, bo musiało to dotrzeć do świadomości tutejszych mieszkańców. A to było trudne. Naszym zadaniem było, ażeby przekazywać ludziom to, co jest możliwe. Wtedy Solidarność odgrywała dużą rolę w większych miastach, w dużych ośrodkach przemysłowych. Natomiast wieś się dopasowywała przez długie lata do tych nowych warunków. Nie, nie mieliśmy możliwości walki.
A swoją drogą – walk w Białowieży nie brakowało. Przypomnę kilka: Bitwa pod Białowieżą w lipcu 1920 roku, gdy oddziałom polskim nie udało się utrzymać wsi, ponosząc w walkach spore straty. Bitwę toczyła grupa gen. Zdzisława Kosteckiego, oddziałami 56 Pułku Piechoty Wielkopolskiej, z sowiecką 27 Dywizją Strzelców pod dowództwem Witolda Putny.
W 1922 roku odbyła się tu kilkudniowa obława na „watahę” „atamana Czorta”, jak pisali ówcześni dziennikarze o szajce  niejakiego Skamarocha. Nie była to jednak zwyczajna szajka, lecz grupa nazywała siebie partyzantami i miała postulaty mające poprawić położenie Białorusinów w rejonie Białowieży.
Dosyć słynnym bandytą był Aleksander Bajko, zwany Szumarskim, który od 1921 roku mieszkał w różnych kryjówkach rozlokowanych w Puszczy Białowieskiej. Był on też członkiem bojówki komunistycznej działającej w Białowieży, wykonywał rozkazy. Do tego zajmował się kłusownictwem. Dużo tu strzelania.
Były też walki podczas II wojny światowej, nieliczne, ale i tak zło się tu przetoczyło. W roku 1939 ten teren puszczy znalazł się w zasięgu Armii Czerwonej, potem byli tu Niemcy, wiadomo, a potem nastał pokój. W 1979 roku Rada Państwa PRL przyznała Białowieży Krzyż Walecznych – za wybitne zasługi w walce z okupantem hitlerowskim, pomoc udzielaną partyzantom w czasie wojny oraz za wkład w utrwalanie władzy ludowej.
Co tu jeszcze…? Walka z kornikiem! Straty  obu stronach, częsta zmiana frontów i  międzynarodowy aspekt, wiadomo. Zatem, na tym historycznym tle, walka solidarnościowa, była – tak jakby – czymś innym.
                                Miłka O. Malzahn

***
Do tej opowieści jest też taki bardziej współczesny dopisek.  Obcy – wciąż ten schemat pokutuje i  jest tylko leciutko bledszy.