Z zapisków bytomskiej maturzystki / Olivia Hadzińska

0
3292

Właściwie to ja mam najfajniejszy widok z okna. Odkrycie na miarę Archimedesa – naprawdę. Przez 19 lat mam ten sam widok, a dopiero teraz doceniam jego walory i nie potrzebowałam do tego siły wyporu, tylko drugiego człowieka. Piękna, teraz jestem tego pewna, piękna jest ta nasza kamienica, której róg zachodzi o ul. Podgórną, a front bajecznie upiększa Rynek naszego miasta. Stała się domem dla naszej wielopokoleniowej i wielonarodowościowej rodziny, a teraz przyczółkiem bezpieczeństwo dla innych. Ten śpiący lew, pilnujący Bytomskiego Rynku, odnalazł się niedaleko, bo w Warszawie, pilnował wejścia do tamtejszego ZOO (jednak „ciągnie wilka do lasu”) i nie zabawił tam długo, bo co to jest pięćdziesiąt lat na przestrzeni historii, z ludźmi bywa całkiem podobnie.

– Baśka!!! Ucz się!!! Ty znowu myślisz o niebieskich migdałach… – Mama. Przypuszczam, że jak każda mama, ma wmontowany nadajnik GPS (lub coś podobnego). – Matura ! Matura !– przypominam.

Wiem, czuję, że najdalej za kilka sekund, będzie tu stała z nudelkulą, w drzwiach! To znaczy z wałkiem do ciasta, uwielbiam mówić i myśleć po śląsku, choć tak po prawdzie jestem Ślązaczką w połowie? Tak u nas się mówi krojcok (*połowa), że tak niby w połowie – no ma to sens.

– Brygida, ma rację. – O, nie jest dobrze, pomyślałam. Tata należy (jak całość naszej męskiej rodziny – no… może za wyjątkiem Olka), do tych co mówią: rzadko i krótko! I są to zdania pojedyncze – najczęściej – oznajmujące.

Funkcje, powtórzyłaś solidnie? – To, s o l i d n ie (!) zabrzmiało – złowieszczo.

– Taaak, czekam na Oxanę, nie długo wróci.

– Tak, dobrze, że ta dziewczyna ma olej w głowie…- … no to nie było miłe!

A ja, …. rozmarzyłam się, ciepły początek kwietnia wyzwolił we mnie pokłady melancholii. Naprawdę; nie miałam głowy do matematyki, w przeciwieństwie do dziadka, taty i Olka mojego 10-letniego brata -geniusza. No! Może jestem. Troszkę. Złośliwa jędza, ale odkąd mały wygrywa jeden konkurs za drugim, to – tzw. „sodówka” uderza mu do głowy. Za to ja, nie chwaląc się zupełnie, ….jestem poliglotką. Angielski, niemiecki, potajemnie ukraiński (ale o tym, potem), nie stanowi dla mnie problemu. No i śląski. Jak byłam, młodsza zastanawiałam się czy babcia Truda (*Edeltrauda), i dziadek Alojz są obcokrajowcami. Dzisiaj, mnie to śmieszy, ale jak miałam 5 lat, wydawało mi się, że skoro Oni godają (*mówią), to nie są Polakami. Teraz, wiem, że nie mnie – jednej – tak się zdawało. Z kolei dziadek Władek i babcia Stasia, też nie „grzeszyli”, czystą polszczyzną, no i same nasze nazwisko Powstańczuk, tak ewidentnie brzmi kresowo. Cytując mamę: Kocioł…….narodowościowy.

– Baśka!!!!…. Stało się.

Mama, niczym Rejtan, stanęła w drzwiach. Właściwie, nie miałam nic na swoja obronę.

– Jestem, вже(*już), ciociu zaraz będziemy się uczyć. Oxana. Uratowała mnie w ostatniej chwili.

– O czym, ty fantazjujesz? Nie mówiła jeszcze składnie po polsku, ale miało to swój urok. Stała, w świetle okna, a słońce tańczyło po jej długich miedzianych włosach, że wyglądała jak? …Jak ?…. Jak Stepan. Jej kot. Wielki. Rudy, i z charakteru podobny do….Olka.

Basia, uczymy się. I ty, Brutusie ( mignęło mi w myślach). Oni wszyscy, są bez litości. Po trzech godzinach spędzonych w towarzystwie sinusów, cosinusów i innych równie przyjemnych, i ewidentnie ze mną  – niezaprzyjaźnionych równań, mój osobisty korepetytor – dręczyciel, uznał (łaskawie), że czas na przerwę – bo niby, już nie przyswajam ( no niemożliwe!)

– Wujku? Możemy się przewietrzyć – dosłownie 5 minut na rynku przy fontannie?

– 5 minut??? CHYBA źle słyszę!

– Julek. Koniec tego. – Kochana babcia (ona jedna mnie rozumie), – dziewczynki (jak miło), muszą się przewietrzyć.

– Wyjdę z wami – należą się lody i to podwójne! O, dziadek Władek, docenił mój trud (chyba, że poświęcenie Oxany – no nie wiem, nie będę wnikać).

– Tatooo, mogę iść z nimi? Olek, on zawsze wyczuje koniunkturę, a za lodami przepada (ma to pewien plus, bo jest nieco …przekupny…)

Ciepły, wieczór, ten mój uduchowiony nastrój powrócił wraz z drugą gałka pistacjowych. Mój nastrój udzielił się wszystkim Dziadek, jak mówi Oxana dziadek-wujek, ja Oxana, nawet Olek wydawał się błądzić myślami.

– A, tи думаєш (*myslisz) Zagadnęła Oxana.

– Dostrzegłam dziś piękno tego miejsca.

Po chwili ciszy, wszyscy wybuchnęli … śmiechem. Ale takim radosnym prosto z serca.

– Piękno … teraz po 19 latach!

– Tak, – nie dałam za wygraną – wiesz jak miałam 8 może 9 lat, i inne moje koleżanki wraz z rodzicami przeprowadzały się do nowych mieszkań, w blokach na powstających wokół Bytomia osiedlach, myślałam, że są jakieś lepsze, inne, nowocześniejsze. A teraz jak tak patrzę na ta naszą kamienicę….

– Jaki to styl? Przerwała mi.

– Eklektyzm… Eklektyzm, – powtórzyłam, bo teraz uświadomiłam sobie, że nasza rodzina, goście którzy stali się rodziną, ten dom, ta XIX – wieczna kamienica – jest jak my….. Złożona z wielu, bardzo ślicznych elementów, z pozoru niepasujących do siebie, ale w połączeniu tworzących piękno i harmonię. Mozaika ludzka, i architektoniczna, w mieście pełnym kontrastów.

A, przecież nie tak dawno jeszcze – nie było: ani łatwo, ani mile, ani oczywiście!!! A minął zaledwie rok, no może z okładem: 24 lutego 2022r.

– Brygida, mama już nie ma siły, wyślij Baśkę niech kupi „U Michała” (taki Wedel w Bytomiu), 20 pączków, dzisiaj Tłusty Czwartek.

– Kreple (*pączki), na dziś w cukierni!!! pomyślała na głos mama.

– Babcia Truda(*Gertruda), pewnie się w grobie przewraca… tym razem mnie się wyrwało.

– Wiesz, zrobię sobie wolne, i same usmażymy. Mam zaległy urlop. – Mama najwyraźniej, była tego samego zdania co ja.

Babcia Trudka piekła, gotowała – wyśmienicie. Mama na szczęście odziedziczyła talent po niej. Bardzo nam jej brakuje, i dziadka. Razem przeżyli prawie 60 lat. A nie było im łatwo . Gehenna Drugiej Wojny Światowej, i to co tuż po niej – nie było różowo.

Dziadek i babcia doświadczyli zła, które zrozumie tylko ten, kto to przeszedł, i kto się tu urodził, na Górnym Śląsku. W czasie wojny dwóch braci Trudki walczyło po polskiej stronie, bo zdążyli zbiec do partyzantki, z kolei, bracia dziadka Alojza zostali wcieleni na siłę, do Wermachtu. Wszyscy zginęli, strach pomyśleć, bo może było tak, że walczyli przeciwko sobie. Dziadka jak wkroczyła Armia Czerwona, wraz z innymi górnikami wywieziono do Doniecka, do niewolniczej pracy w kopalni… , bo dla nich Ślązacy byli Niemcami.

Cudem przeżył. Do końca swojego życia nie mówił nic na ten temat, nie skarżył się, nie obwiniał nikogo, pracował na kopalni, długo jeszcze mimo że wrócił z zsyłki bez jednej dłoni. Mama odziedziczyła ten silny śląski charakter, ona się nigdy nie poddaje. Gdy w 2020r. Covid, pokonał wpierw babcię, a potem dziadka, tłumaczyła nam, że Panu Bogu zrobiło się żal, że ich rozdzielił, dlatego tak się stało. A, przecież nie było to łatwe. Straciła rodziców w przeciągu miesiąca.

Tłusty czwartek, dla łasuchów … to raj. Bezkarność w pochłanianiu setek kalorii. Ten błogostan, przerwał dziadek Władek. Wszedł do kuchni… wyglądał jak śnieżnobiała kartka papieru.

– Co się stało?!

Babcia zastygła w bezruchu, a dziadek, gdy wreszcie doszedł nieco do siebie wykrztusił:

– Ruskie, Ruskie napadły na Ukrainę…..

Dawno nie widziałam babci, w takim stanie. Łzy same płynęły po jej policzkach, tak jakby wypływały ze skały, spadały na jej ulubiony fartuszek w serca, i dalej na podłogę.

Cisza… Cisza zapanowała w domu, w domu w którym gwar był czymś, tak naturalnym jak tlen. Ta cisza rozrywała bębenki w uszach… była nie do zniesienia. Niby podobna do tej gdy odeszli Trudka i Alojz, może nawet do tej gdy miał urodzić się Olek, którego życie wisiało na włosku. Ale… nie. Ta cisza … była bezsilna, bezwymiarowa i bezbronna, wobec tego ,co niesie życie, więc i śmierć ,która jest nierozłączną jej towarzyszką.

Chociaż ta cisza, gdy rodził się Olek, była inna wiedzieliśmy, że może być różnie, bo ma bardzo, bardzo, rzadką grupę krwi, ale był tata, dziadek którzy mogli go uratować,bo mają taką samą. A ta cisza, …..ona nie zwiastowała nadziei, i nie wróżyła nic dobrego.

– Gdy Juliusz wróci, to pomyślimy, co dalej.

Tylko dziadek tak mówi o tacie, dla babci to był Juleczek, dla mamy Julek, a on sam żartuje, że z dwojga złego, lepszy Juliusz niż Hugo. I miał na myśli Kołłątaja, który jak dziadek i babcia no i oczywiście; Słowacki! pochodzili z Wołynia.

Dziadkowie urodzili się w Krzemieńcu. Babcia często z nostalgią wspominała skrawki tego, co zapamiętała. Dla niej Krzemieniec to – nieustannie Wołyńskie Ateny. Jej rodzina przetrwała, krwawy lipiec 1943 roku. Przetrwała i uratowała dziadka.

Długie lata, na nasze pytania o to, co on pamięta odpowiadał: nieprzeciętny strach i ból fizyczny i psychiczny. Gdy, a było to całkiem niedawno odważył się i otworzył przed nami, okazało się, że oprawcami stali się jego sąsiedzi, z którymi wydawało się żyli latami w zgodzie i szacunku. Na oczach 6- letniego dziecka wymordowali, w okrutny sposób całą rodzinę, a jemu nie tyle darowali , co nie zdążyli odebrać życia. Właśnie rodzina babci, której w ostatniej chwili udało się uciec z płonącego domu uratowała go.

Babcia, przez całe życie powtarza, że wychowała sobie męża od dziecka, i dlatego są takim zgodnym małżeństwem. Tułali się po Wołyniu, chowając w leśnych ziemiankach. Pieszo doszli do Lwowa. Babcia Stasia wspominała, że wszyscy byli tak wyczerpani psychicznie i fizycznie, że dzieci nie miały nawet siły pić wody, a dziadek przez dwa lata nie mówił. W dzisiejszych czasach wiemy, że taką traumę trzeba leczyć. A wówczas… podziwiam ich za to, że jak moi dziadkowie – z obu stron, przeżyli gehennę wojny i pozostali dobrymi ludźmi.

– Julek, Juleczek babcia uspokoiła się na widok syna. – Co teraz, co teraz?

Następne godziny upłynęły na wpatrywaniu się w ekran telewizora. Nikomu nie mieściło się w głowie, że bestialstwo odrodziło się i zaczęło zbierać żniwo. Gdy okazało się, że Ukraińcy, uciekają do nas, żeby się ratować – było jasne.

– Brygida, mamy wszystko? – Głos ojca obudził mnie ze snu o świcie.

Mama, chyba całą noc z babcią szykowały kanapki, ciasto, przekąski, bo wszystko było w pudełkach gotowe, na drogę. W ostatniej chwili zorientowałam się, że jadą na granicę.

– Jadę z wami.

Babcia próbowała oponować. Ale nic z tego.

– Niech jedzie. – Zawyrokował ojciec to, że skończyła 18 lat, nie czyni ja dorosłą – i stało się, to zrozumiałam na miejscu.

Wieźliśmy koce, konserwy, jedzenie, picie, leki różne rzeczy, które były pod ręką ,a mogły się przydać. W samochodzie – głos miało tylko radio, z którego wydobywające się informacje mroziły krew w żyłach. W miarę zbliżania się do granicy z Ukrainą, ruch wzrastał, jedni wracali inni, jak my próbowali dotrzeć. Trwał istny exodus.

Tam, na przejściu w Hrebennem, „skończyłam 18 lat”. Ja tam; weszłam w dorosłość, babcia i dziadek w Krzemieńcu w wieku 5 i 6 lat. A Trudka i Alojz w 1939r. w Bytomiu. Wtedy zrozumiałam, że nie metryka czyni nas dorosłymi.

– Oxana!!! Oxana!!! ten głos rozpaczy , ciągle dudni mi w głowie. –  Nastolatka, uwiesiła się na szyi ojca, a matka odciągała ją od niego siłą. –  On musiał wracać na front.

– Alona, mówił mężczyzna nie płacz, wrócę.

Dzisiaj, wiem – minął rok nie ma żadnej wiadomości od ojca Oxany. Ale, i ona i ciocia Alona wierzą, powtarzają jak mantrę: Dmyto żyje, on wróci!

Mama podeszła do nich pierwsza, miały tylko plecak, niedużą torbę i kontenerek. Nie mówiły nic, płakały. Wszyscy dookoła płakali.

Szliśmy … tak w tłumie, trzymając się silnie za ręce, jak dzieci idące z matką, które boja się zgubić. A tłum gęstniał od matek z dziećmi, babć, starców okaleczonych i osieroconych w jedną noc. Nikt z nas nic nie mówił. Wszystko było jasne. Oni byli w potrzebie, a my chcieliśmy pomóc.

Po godzinach.., jazdy gdy Oxana i (teraz już ) ciocia Alona, uspokoiły się nieco, tata krótko powiedział, a głos jego dochodził z jakiś głębin duszy.

– Mieszkamy w Bytomiu, mieszkanie jest duże, nawet bardzo duże, pomieścimy się bez problemu… ciszę przerwało …miauknięcie…

–  A кіт теж (*kot też) cichutko zapytała Oxana?

– Tеж нарешті в будинку буде тварина (*nareszcię będzie jakieś zwierze w domu) – zapomniałam się i odpowiedziałam po ukraińsku. I wydało się. Wpierw konsternacja.

– Ty mówisz po, rosyjsku? – Mama, chcąc rozładować sytuację, udała że się nie domyślała.

– To nie rosyjski, to ukraiński; moje „święte oburzenie” miało zatrzeć fakt, że w ogóle mówię w tym języku. A nie było wolno posługiwać się nim w domu, bo dziadek ciężko reagował ,gdy słyszał ukraiński. Tylko babcia ona śpiewała nam, ukraińskie kołysanki.

– Wiesz, twój dziadek, jak każdy człowiek, ma prawo się mylić – skwitował dyplomatycznie tata. ( ciekawe, czy to „każdy”, też dotyczy mojej znajomości matematyki(?), jednak – wzrok taty w lusterku samochodowym – rozwiał moje wątpliwości).

– I co? Zaczął z Oxaną i ciocią, swobodnie rozmawiać w ich języku. A do mnie, puścił porozumiewawczo oko.

No nie(!) a ja myślałam, że tylko ja mam „skłonności” do języków obcych!…tata, dziadek no i …. Olek; zawsze byli od przedmiotów ścisłych.

– To jak ma na imię ta słodycz (…????..), ukrywająca się w kontenerku? kontynuował.

Całymi latami, próbowaliśmy (ja i Olek); ubłagać o zgodę, na jakieś zwierzątko,…. Nam bądź co bądź chodziło nam o psa… ale z dwojga… kot też mógłby być… Słodycz, okazała, się sporych rozmiarów, rozkosznym kotem o imieniu Stepan. Sierść miał gęstą, długą i tego samego koloru co włosy Oxany. Był rudy. I było jej tyle, że swobodnie mógłby być poduszką.

– Boże, jęknęła, mama…

– Brygida; strofował ojciec… w takiej chwili? ( ha! Pomyślałam. Łatwo mówić, mama to maniak czystości, a jeśli chodzi i kurz i takie tam – nie mają szans istnienia – jej hasło to es muss Ordnung herrschen“ (* porządek musi być), i nie ma dyskusji.

Pewnie teraz, dotarł do jej wyobraźni – widok kul z sierścią, walających się po domu, – ….. no nie wiem czy mama myślała(?), że w kontenerku jest jaszczurka?

Do Bytomia, dotarliśmy późno. Lekki mróz i nocna cisza, skąpe światła lamp, tworzyły klimat zgoła inny niż ten sprzed paru godzin.

Babcia Stasia, przygotowała pokój Olka, dla gości. Siłą rzeczy mój genialny brat…zamieszkał ze mną. Czekali, we dwoje. W całym domu unosił się zapach upieczonego ciasta, barszczu i pielmieni. Ślinka ciekła na same wyobrażenie tego co może kryć się w kuchni.

– Witajcie! Babcia jakby z automatu włączył się ukraiński, a mina dziadka mówiła sama za siebie.

– Nie za dużo tych bagaży – skinął dziadek w kierunku naszych gości.

забрали документи і все, що було під рукою(*wzięliśmy dokumenty i co było pod ręką)

A to…. Co? Dziadek skinął na kontener.

– ..ми не могли піти (*nie mogliśmy zostawić) zaczęła tłumaczyć się Oxana – Ale, Olek był szybszy, otworzył kontenerek i aż westchnął z radości.

Kocisko wyczuło sprawę, łasił się i prężył przy nogach brata, łaskawie pozwalając się głaskać i przytulać. Tylko mamie dziwnie zadrgało oko, gdy Stepan otarł się o świeżo wymaglowane firany, zostawiając na nich sierść. Tata od razu zauważył i szepnął do mnie porozumiewawczo – tego się nie da wyleczyć. Przyszedł czas na przedstawienie się. Tego nie zapomnę.

– Alona i Oxana Andrejko – przedstawiły się.

Dziadek…osunął się na fotel. Dosłownie – osunął. Babcia, chyba pierwszy raz zaniemówiła.

….неможливо,….неможливо (*niemożliwe, niemożliwe), pierwszy raz słyszałam dziadka mówiącego po ukraińsku

Звідки ти прийшов??? (*skąd przyjechaliście????)

з Кшеменця (*z Krzemieńca)

– Z Krzemieńca?! Krzemieńca?? z niedowierzaniem powtarzał ……

Przez następne kilka dni praktycznie nie wychodził z pokoju, tylko do łazienki, a posiłki babcia zanosiła mu. Babcia z dziadkiem, nie mówili nic. Ale chyba wszyscy, łącznie z naszymi gośćmi (no…może za wyjątkiem Olka i Stepana), czuliśmy, że jakieś bardzo złe duchy przeszłości – wróciły.

Była niedziela. Rozległ się głos dziadka. Zawołał nas do swojego gabinetu.

– Juliusz, – oczy dziadka świeciły chłodnym blaskiem, czy ty wiesz… kogo sprowadziłeś do naszego domu?

– Tato….

– Juliusz….! To nazwisko śni mi się po nocach, pełnych koszmarów, w których krew moich bliskich miesza się z moimi łzami….. to bander….

– Tato! dość; już!!!

– Ci ludzie tak jak ty, wtedy, zostali bezsilni, może to tak miało być, że to właśnie ich los postawił przed naszymi drzwiami, żeby przerwać to błędne koło, może trzeba – wybaczyć, by nasze dzieci mogły żyć w zgodzie. ...drugi raz w życiu, widziałam jak tata płakał…..płakał teraz gdy przyszło mu stanąć po ich stronie, pomimo, że w głębi duszy czuł ból dziadka. Płakał też, gdy urodził się Olek (ale wtedy to był płacz radości)…..

– Tato – do rozmowy włączyła się mama. – Powiem tylko: gdy po rozpoczęciu wojny do Bytomia weszły rosyjskie wojska, to moi rodzice byli według nich Niemcami, a gdy ojciec wrócił ze zsyłki z Doniecka, to swoi brali go za „ruska”; a sam wiesz ile wycierpieli… Gdy poznałam Julka, nie liczyło się ,że jesteście z innych stron, tylko to, że jesteście dobrymi ludźmi. Najgorsze, że każdy miał, rację większą czy mniejszą, ale miał.

Mijały dni, ciocia Alona znalazła pracę .Oxana szybko uczyła się polskiego. Do tego okazało się, że też jest „geniuszem matematycznym”, co bardzo było mi na rękę, bo Olek spadł z piedestału, a ja miałam pomoc.

Tylko Stepan, nie robił sobie, nic z zaistniałej sytuacji, bowiem stał się pupilem wszystkich, nawet dziadka; zwłaszcza, gdy sam otworzył lodówkę, porwał kawałek boczku, a przed gniewem babci, schował się u niego w gabinecie. Jednemu i drugiemu nie było wolno jeść boczku, więc zawarli sojusz.

Dziadek, gdy Stepan łasił się przymilając….ostentacyjnie kroił kawałek boczku dla niego…a potajemnie drugi dla siebie. Tym samy futrzak, zmienił obiekt uwielbienia, i zamieszkał z nim.

Wszelkie próby załagodzenia, niestety „paliły na panewce”. Fakt, że rodzina wujka Dmytro…; to nie kto inny tylko oprawcy dziadka z pamiętnego lipca 1943r. sprawił, że w domu panowała atmosfera jak z filmu Hitchocka.

Wojna, trwała i nic nie zapowiadało jej końca. Babcia, pierwsza postanowiła przerwać tę sytuację. Gdy cioci Alonie udało się dodzwonić, w środku nocy do wujka Dmytro,włączyła się do rozmowy. Rozmawiali do białego rana, były łzy i to z po obu stronach.

Czas płynął, i moje przygotowani do matury też… Zaczęłam wpadać w panikę. Bądź co bądź języki obce i polski poszły mi na próbnej maturze bardzo, bardzo dobrze, ale matma – szkoda słów.

– No nie, – ojciec nie wytrzymał, gdy zobaczył wyniki. – Baśka !!! Ty masz chyba dyskalkulię!

– Dyskalkulia, dysleksja – i jeszcze co takiego ….tym razem wtórował dziadek! – Za moich czasów, to było się osłem…..

– No tego za wiele…włączyła się babcia, za twoich czasów to dzieci nie mówiły swobodnie w paru językach jak Basia, proszę mi nie obrażać dziecka…

Babcia, była czerwona od złości, ja się popłakałam… Olek robił miny, (że to niby wiadomo, że to tylko on jest taki genialny)….sytuacje uratowała Oxana…

– Ja przecież Basi pomogę, ona mnie pomaga w polskim, ja a ja jej pomogę w matematyce.

Zbliżała się Wielkanoc. Tata wyjechał na wykład do Wrocławia. Babcia postanowiła pogodzić wszystkich wspólnym wyjazdem.

– Pojedziemy wszyscy do Piekar, pokażemy Alonie i Oxance Bazylikę, może uprosimy koniec wojny.

Gdy wszyscy byliśmy gotowi, dziadka w przedziwny sposób dopadł ból pleców. Gdy i ta wymówka nie podziałała, skoczyło mu ciśnienie. Dopiął swego, zostali z futrzakiem w domu. Dzień był piękny słoneczny, dojechaliśmy do Piekar autobusem, taka pielgrzymka autobusowa. W ogóle przepełniała nas taka radość, i taki spokój nic, nic nie zakłócało naszego uduchowienia, i nic nie wskazywało na taki obrót rzeczy, jaki miał się wydarzyć.

Ciocia i Oxana długo modliły się, a Olek – jak to chłopak kręcił i wiercił się. Babcia zniecierpliwiona kazała nam poczekać na zewnątrz. No trochę mojej winy, też w tym było, zadzwoniła koleżanka i zaczęłyśmy babskie pogaduchy.

To był ułamek sekundy, chwila nieuwagi; jakiś chłopak jechał tak szybko na elektrycznej hulajnodze, że nie zdążył wyhamować, gdy Olek nagle, obrócił się i zderzył z nadjeżdżającym. Wszystko co potem, pamiętam tak jakbym oglądała film w zwolnionym kadrze. Krzyk, Olka i mój, mamy i babci i wszystkich dookoła. Pełno krwi. Właśnie tej krwi, o której każdy decymetr drżeliśmy. W szpitalu okazało się, że to ręka ucierpiała najbardziej. To było złamanie wieloodłamowe, z przemieszczeniem. Operacja była konieczna i w trybie pilnym. A, krwi ABRh+ – brak. Tata nie odbierał telefonu. Zawsze odbierał, wtedy nie. Potem okazało się, że zwyczajnie, znalazł się w strefie bez zasięgu. To nie były minuty, to były lata świetlne. Nawet nie pamiętam, kiedy dziadek znalazł się przy nas w szpitalu. Tylko słyszałam jak wrzeszczał, że on ma tą samą grupę i nie dał sobie wytłumaczyć, że już nie może być dawcą ze względu na wiek. I stał się cud. Cud wielowymiarowy, bo …, ale o tym potem.

– Basiu !!! Basiu !!! ciocia Alona krzyczała głośniej od dziadka….Oxana, Oxana ona ma też taką rzadką grupę po Dmytro………..

Operacja przebiegła sprawnie. Olek, pozostał jeszcze przez pewien czas w szpitalu. Na szczęście urazówka w Piekarach jest znana, że składa „połamańców” taśmowo i bezbłędnie. Oxana i jej krew, ona uratowała Olka. Uratowała też nas, naszą rodzinę i swoją, z traumy, z tych makabrycznych wspomnień. Nie, nie chodzi o to by zapomnieć, tylko by móc wybaczyć.

– Bo jak to pięknie,-  skwitowała babcia: to wybaczenie uleczyło nas wszystkich.

Oxanka, bo tak teraz dziadek mówi do niej, znalazła jeszcze jedną wspólną płaszczyznę z naszym seniorem – szachy. Doprawdy ja nie pojmuję tej pasji, ale cieszę bardzo, bo mamy teraz w domu turnieje, które sprawiają im wielką frajdę. Oczywiście dziadek, tata, Olek i … Oxanka. Plus jest taki, że Olek musiał podzielić się z Oxi, palmą pierwszeństwa w byciu niedoścignionym. Wyjdzie mu to tylko na dobre.

Dziadek. Udało mu się porozmawiać z wujkiem Dmytro. Choć, nie przyznał się, ale wszyscy słyszeliśmy jaki obojga głos łamał się podczas rozmowy. Dla żadnego z nich nie było to łatwe. Jeden był ofiarą nienawiści, drugi odpowiedzialności za winę ojców. Jednym, odebrano dzieciństwo, innym życie.

Wojna niestety dalej trwa. Wygląda jakby wszystkim spowszedniała. Tam, giną ludzie. Noty czy konferencje nie zdadzą się na nic. Trzeba stawiać twarde warunki. Trzeba bezustannie pomagać. Bo oni liczą na nas.

Od pewnego, czasu nie ma telefonów od wujka Dmytro. Staramy się nie myśleć, że coś się złego stać. Być może jest poza zasięgiem.

Do matury podejdę bez lęku, okazało się że ta „matma”…nie taka straszna. A na studia wybieram się – oczywiście, na filologie ukraińską.

I pomyśleć, że jeszcze rok temu, było by nie do pomyślenia, żebyśmy siedzieli razem z Oxaną, Olkiem i dziadkiem, i rozkoszowali się pysznymi lodami. Tak w jednym ułamku sekundy staliśmy się rodziną, taką dosłownie z więzów krwi. A… być może jesteśmy nią od dawna, tylko nie wiedzieliśmy o sobie nawzajem. 

                    Olivia Hadzińska

Obraz wyróżniający: Kamienice w południowej pierzei Rynku w Bytomiu. Z Wikimedia Commons, bezpłatnego repozytorium multimediów