* * *
Uprawiam parę arów słów
niskopienne przeszczepy górskiej dziczki –
mój ogródek skupienia
Po jego brukwi i różach nocą bezsenną
galopuje błędny cień rycerza
Gniew i cisza włączają swe serwery
aktywują kody dostępu
do ścieżek buntu
Szkody w porannej rosie
uzupełniam łzą suchą
Na rabatach cynii grządce czosnku
maskuję przed sąsiadem
kopyt ślad srebrny
Skąpo światła
Tylko prawd nie do życia
wskrzesza się we mnie tłum
i gotów na lincz
Nie jestem człowiekiem czystym
nie bywam
nie potrafiłbym
być
Drzewo
Nie złorzeczy swym korzeniom,
umiera od powietrza, światła i deszczu,
od tego, co przychodzi z zewnątrz
i zatrzymuje wahadło wewnętrznego zegara.
Człowiek nie godzi się
na swe człowieczeństwo.
Chciałby się odciąć od skazy Adama
lub być wyłącznie samą skazą –
czas wolno zaciąga,
skraca oddech niepokoju.
Sam z siebie chcę być oswojony
przez boską, pełną konarów widzenia
czystość drzewa
Signum temporis
1.
Argos, pies Odysa,
porzucił psią wierność.
W akcie uczłowieczenia
sprzedał fałsz swego wizerunku
tabloidowi „Chuć i fetysze”
2.
Tłok. Poczekalnia. Służba górą.
Pracują łokcie słów, kuksańce grymasów.
Staje się perspektywa poratowania,
ratunku po SOS.
Trochę cuchnie. Przemycić skręty prawdy.
Jasność umysłu jak u Nietzschego w Turynie.
Jakieś łąki… może i asfodelowe.
Mgła z cząstek ołowiu.
Potem obłęd: – zbawienie od indywiduum,
ale i nadmierność drugich ja.
Na szczęście Turyn jest za Alpami światła.
Na nieszczęście blisko,
w czasie
nie przyrodzonym
3.
Człowiek z Marketu
nie pojmuje konstrukcji krzyża.
Wszak nie ma wyświetlacza.
Market z Człowiekiem ogłosił bankructwo.
Syndyk nie może upłynnić towaru
nie na czasie.
Żertwę zastąpił charytatywny datek,
lobby dobroczynności ma się znakomicie.
Zazdrość postu
nie jest znana
Kupić nie kupić
Wchodzisz do marketu.
Chcesz nabyć ciszy osełkę,
mendel uśmiechów,
bieżący metr ufności.
A tylko ukryta kamera
śledzi jak szukasz, węszysz
i twój pusty wciąż koszyk.
Czujesz się nieswojo – taki speleolog
dziury w całym, kolporter salmonelli.
Kupić nie kupić i… ściągasz z regału
sopocką polędwicę
pakowaną próżniowo.
Tak to jest: teraz wartości
otrzymuje się
nie wprost
* * *
Nie mogłem się pogodzić,
że moje ciało to też ja,
że ma świat własny i prawo,
które mą wolność cedzi.
Drażnił brak skrzydeł
na miarę eterycznych wymagań,
że nocą nie świeci jak krążki UFO,
na kobiecym powabie wolę mocy traci
i transcendencje wszelkie w ciemność
rozumu sprowadza –
A czułki nerwów smakowały miłosne spazmy,
cud głodu, górski pot na stromych podejściach.
I oto pod zwykłem krzakiem jaśminu
napełnił mnie przenikliwy spokój.
Zasiadłem z mym ciałem
przy stole biologicznego rytmu.
Rozmawialiśmy jak człowiek z człowiekiem.
Orzeźwiał nas wspólny ból.
Już niedługo podpiszemy pakt
o nieagresji: – wspinać będziemy się wspólnie,
wspólnie chorować,
wpadać w ekstazę,
schodzić w dół
Rafał Jaworski
Rafał Jaworski ur. w 1952 r. Absolwent AGH Kraków. Wydał książki poetyckie: Cywilizacja lepszego jutra (1991), Wierni i wybrani (2007), Wyznania nieomal ostateczne (2009), Wiersze poniekąd turystyczne (2010), Głębia interpunkcji (2012), Fermenty i scalenia (2017), Wiersze które trudno sądzić za pedagogikę wstydu (2019), Aktywa, pasywa (2022), a także trzy zbiory esejów, ostatnio Miasto i rubieże słowa. Tworzy ikony i obrazy sakralne. (www.ikony.tychy.pl).