Wiersze / Leon Gutner

0
235

MRO

Urodził się w grudniu i to jakiś fakt.
Są teorie na temat życia przed ale nie pamięta.
Matka opowiadała że była zima stulecia.
Kiedy podrósł zrozumiał że zrobił to tylko raz.
I nie zmartwychwstanie co roku. Jak Bóg.

Małe zmartwienie. Nie skupia się na nim.
Od zawsze dręczy go stos bardziej wydajnych
kłopotów. Stan wojenny zaliczył już w przedszkolu.
Komuniści ulokowali w doborowej szkolnej klasie.

Na stole w domu mielony schabowy i służbowa broń
ojca. Dawał postrzelać ślepymi do drzew. Słuchał o
nowoczesnym pozbawianiu życia. Za to woda ciągle
wiadrami ze studni. Ubikacja w ogrodzie spacerkiem.
Jedną z ulubionych ścieżek.

Dziwne uczucie. Być i nie móc zostać. Zatrzymać.
Oswoił ciemność jako nastolatek. Nie że strasznie
tylko że coś zgasło i teraz efekt uboczny.
Już wie że mrok to oczywistość.

I to taka że aż od niej jasno.

 

LEJTER

To chwiejne teraz niezrozumiałe
spalone nocą bezsenną cichą
jak napisany wiersz czyjś testament
znak nad ulicą

to wątłe nieraz co ciągle zmienia
i nie wiadomo kiedy nadejdzie
a przez przypadek rysuje schemat
zostawia przejście

to straszne może głupio niepewne
gdy wszystko świeci i przypomina
tyle że przecież wcale nie jesteś
i nie wspominasz

to płoche będzie co lubi nie być
albo zależy już od niczego
jeśli wciąż patrzy na to jak kiedyś
daruj mu niemoc

to szybkie zaraz jakby po chwili
zamach na później sposób na będzie
obyśmy jeszcze je zobaczyli
obyśmy jeszcze

i nic już bardziej mało jak wcześniej
kiedy się kończy czmycha jak kotek
to chyba wszystko

ach może jeszcze
to wieczne potem

 

ERODZINY

Szukał ale nie odnalazł.
Przybyć i odejść. Zaniknięć. Może czegoś
doskonalszego. Łagodnych spojrzeń w lustereczkach.
Listów wędrujących światłowodami. Pochwał utopionych
w sieci. Tego co nowe i świeże.

Kobiety na E okazały się łagodniejsze niż damy na A.
Literowa semantyka. Może zaadoptuje. Najlepiej od zaraz.
Poszukuje nowych zdań. Wielmożności wyrazów.
Bezpowrotnych złudzeń wszelkich znaczeń.
Sposobów na diabelską mnogość.

Aak adziesz ayć adybyśmy aię aozstali?

Zdanie zwiastujące roztapiający lata koniec.
Każda litera jak błyski latarni. Będzie żył maleńka.
To tylko miłość. Może nawet jej brak.
Wychodzi się z tego bez chemii.
Z brakiem blasku w oczach.
I tak nie uwierzysz.

Eraz Est Euż Eużo Epiej.

Uspokojenie zaczyna się na E.
Nie wymyśla nieistniejącego.
Nie zmienia tego co oczywiste.
Rodzi go tuż przed pięćdziesiątką.

Przychodzi na świat przez cesarskie cięcie.

 

ODBITY

Oto pokój co milczy
jakoś tak nieśmiertelnie
na poddaszu gdzie styczeń
ciszę chłodem wypełnił

czas się tutaj zatrzymał
w czarno białym kolorze
resztę wolno zabija
dobrze znany nam koniec

to daleko od miejsca
gdzie zwalczałem ten zanik
przyszła pora by przestać
bo i tak wszystko na nic

znów zasypiam spokojnie
czuję piszę i czytam
a tuż obok jest człowiek
kocha tęskni dotyka

wkładam spokój pomiędzy
wiem gdzie zmierza i po co
odnajduję go wszędzie
i nie znika przed nocą

z tym odbitym od szyby
wyjątkowym widokiem
wszystko było na niby

nie podchodzę do okien

 

NIELOW

Nie love. To nie wszystko.
Tarcza z długich paznokci. Włosy we krwi.
Przypinanie uśmiechu. Celne przewidywania stanów.
Powitania nowych i pożegnania tęskniących.
Hurtowa sprzedaż amuletów dla idiotów.

Jest jeszcze słońce i całkiem słuszne piersi.
Dostatecznie odważne i śmiałe triumfalne łuki ust.
Częste objawy życia z wierszem. Jeśli już ma być
jakiś kolor to zawsze na biało.

Uwierz. Jak noc da się wbić niemal we wszystko.
Przeprowadzi tranzyt pojmowania. Rozkruszy fakty.
Oczywiste jak śmierć.

Żeruje sama. Wilgotna i słona.
Rozpoznasz.

Tylko jej święte na zawsze trwa niecałą chwilę.

 

SZAJN

Idziesz wprost do światła bo to takie łatwe
co niejasne gmatwasz
widok ściemnia prawdę

tam gdzie zawsze jasno ponoć łatwiej lepiej
to pod czarną maską
nic się już nie dzieje

pomyśl może światło mitem i złudzeniem
nie jest przecież łatwo
porozjaśniać cienie

może nic nie czeka wśród fotonów drogi
tylko czas ucieka
prawdą w środku nocy

czy żółtawe wschody nad zachodów czerwień
jeśli o to chodzi
idź tam jak najpewniej

podchodź pewnym krokiem z wyznaczonej strony
ci co oświetlają
pragną oślepionych 

                   Leon Gutner

 

Leon Gutner – urodzony zimą 1974 roku w Olsztynie, gdzie zamieszkuje obecnie, chociaż nosiło go po świecie. Kilka lat spędził w Wielkiej Brytanii. Warsztaty literackie omijał z uwagą, a wiersze przybyły do niego same w szkolnych latach osiemdziesiątych. Najpierw Jan Lechoń, a potem Leonard Cohen zrobili swoje. Postanowił wtedy, że chce tak jak oni, albo przynajmniej podobnie. Twórczo wybrał trudne tematy przemijania i międzyludzkich relacji damsko męskich. Bazuje na doświadczeniach innych i swoich własnych. Tak się złożyło, że inni wysłali, a jeszcze inni przyznali kilka nagród w OKP. Na co dzień pracuje jako handlowiec, a w wolnych chwilach pisze, czyta, słucha muzyki. Kiedy pogoda dopisuje to w góry albo nad morze. Tomiku nie wydał jeszcze, bo sam sobie nie wyda żeby nie karmić Ego. Może ktoś, gdzieś, kiedyś. Można go obszernie poczytać na:
leongutner.wixsite.com/schody-na-poddasze