Pasterze
pasą konie trojańskie
na zaminowanych
polach pszenicy
myszy i chomiki
próbują skorzystać
Z tych anonimowych
pól obfitości
krople wiosennego
deszczu umilają
im czas
obżarstwa
Smak Chleba
na balkonie słychać
porywy wirującego
wiatru z Zachodu
na Wschodzie
zbierają się ciemne
chmury
i słychać huk salw
armatnich
tam ludzie walczą
O wolność i kawałek
świeżego chleba
na balkonie czuć
jego smak
Ekran komputera
przesuwa kolejne
figury cyfrowe
informujące o
uniwersum
wartości
które prowadzą
człowieka do
człowieka
każde kliknięcie
klawisza odsyła
do głębi sensu
istnienia
Planetarium
moje planetarium
trzymam w klatce
kos podnosi ku
niebu wspaniałą
pieśń tęsknoty
na parapecie
między kaktusami
okna, który odpowiada
głucha cisza
tam drzemią dwa koty
a niebo zagląda do
tego układu
księżycowym
okiem kota
niebo gwiaździste…
monitorowi prorocy wieszczą:
ocieplenie klimatu nas czeka
pod znoszonymi podeszwami
butów sól dobiera się do stóp
wędrowca
a on szuka przyjaciółki
na te ciężkie czasy
która zje z nim wieczerzę
i śniadanie
kiedy noc zwinie żagiel
gwiaździstego
nieba nad
naszymi głowami
Cyberświat
Horacemu (Quintusowi Horatiusowi Flaccusowi)
telefon komórkowy
w naszej globalnej
wiosce
zabiega o moją uwagę
podpowiada drogi
do wspaniałego świata
zmysłów i wrażeń
pośród chmary obrazków –
cybermotyli w moich
oczach
– jak pracowita mrówka
prowadzi do mrowiska
cybermiasta
– jak grający niekończącą
się symfonie cyberobietnic
konik polny
– oboje obiecują mi nawet
cybernieśmiertelność
Gablotowa przyjaźń
„Mały Książę”
przytula się do
„Pana Tadeusza”
bo w dwójkę
zawsze raźniej
i
czas się nie dłuży
tylko słowniki
wyrazów obcych
mają tu coś nie coś
do powiedzenia
Towarzystwo
okładka
„Stu lat samotności”
Gabriela Garcii
Marqueza
patrzy pooraną
twarzą zmarszczkami
na „Cierpienia Młodego
Wertera” i przytula się
Do Marquez
i nie jest samotna
w takim
towarzystwie
Zgrzytanie zębami
sosny, świerki i tuje
patrzą z niechęcią
na tych śmieciarzy
sypiącymi liście
na biały dywan
śniegu u ich stóp
zgrzytają zielonymi
zębami
Miłość bezgraniczna
wspomnienie o mojej
Mamie powraca każdego
dnia i wysysa miłość
z moich przyjaźni
do tego, co żywe,
piękne, prawdziwe
ta Miłość jest
bezgraniczna
Miłość
siła –
która przychodzi
kiedy chce
i odchodzi
nie wiadomo
gdzie?
niby zupełnie wolna
zniewala i totalnie
ogłupia
siła –
której imion
jest wiele
a żadne nie wyczerpuje
jej znaczenia
nawet nienawiść
czuje przed nią
respekt
Nienawiść
przebiera się w różne
kostiumy bikini
zazdrości
i rozkoszy
podziwu nie przesypia
nawet w ciemnej nocy
każdego poranka ostrzy
kocie pazury
i ogląda świat w czarno
-białych kolorach
swój urojony głód emocji
zaspokaja potencjalnymi
ofiarami
czas – sutener
jeśli ty nie wykorzystasz
czasu – to on
wykorzysta Ciebie
jak cichodajkę
– będziesz jęczał
i krzyczał
zwijał się z pożądania
nawet
po wieczność
sierocość
kiedy zostaniesz sierotą
nawet w tłumie
ludzi i zwierząt
pomocne ręce
wyciągnięte
na pomoc
zapytają:
jak mogę ci pomóc?
– na sierocość
nic nie
pomoże
– odpowiesz
milczeniem
Dusza butów III
nie chce uwierać w stopy
oddechem skarpetek otula
pięty a każdy krok
idącego sprawia
jej lubieżną
przyjemność
obcowania
ze stopami
człowieka
Prawda i wiersze
w żółwim tempie wycofuje się
z poznania i sumienia
– o taka dobra zmiana
w porządku naszych
myśli
mężowie opatrzności twierdzą
że to dobrze, bo przecież
kłamstwo mniej boli
niż beznamiętna
i fanatyczna
prawda
– jakaż ona musi być skromna
i dalekowzroczna:
już zrozumiała ludzi
i wie że bez niej
można żyć z wigorem
– pisać powabne
o miłości i złości
wiersze
W sprawie brudnych myśli
z dnia na dzień targają nami wątpliwości
i brudne myśli zamieniają się w cierpką
strawę codzienności
upierdliwa pamięć –
domaga się prawdy o człowieku:
jak mantra podpowiada cynicznie, że
naszym udziałem są niekończące się
holocausty przerywane
kazaniami cwaniaków o nienawiści
wrzawami kochliwych frustratów
o potrzebie miłości
pomimo tego będziemy szczęśliwi
na kolejnej Nocy Poetów śpiewając
głosami nocnych ptaków
pieśni o pokoju w przyjaźni
oczekując jutra i porannego
kwilenia kopciuszka
o świcie
Poranek na Krakowskim Rynku
pomiędzy wieżami
Kościoła Mariackiego
jowialna tarcza słońca
rzuca cień pomnika
Mickiewicza w poranną
kałużę –
widzę w niej twarz Adasia
i myślę, że już czas
popatrzeć romantycznie
poecie –
prosto w oczy
Ignacy S. Fiut