Wiersze / Franciszek A. Bielaszewski

0
703

BUTY OSKARŻAJĄ                                                                                           

Na ostatnim przed wyjazdem spotkaniu
z tymi którzy czasami mnie czytają
na trzy dni przed ponowną
niechcianą emigracją
pożegnano się ze mną parą butów
wystraszone poleciały w nieznane
dziesięć tysięcy metrów nad ziemią
zgniecione w bagażu z nieznanym jutrem

tego samego dnia spacerowały

po zatłoczonych ulicach Babilonu

po kilku krokach poczułem

że szedł w nich ktoś obcy
a obok butów szedłem ja bosy
zdzierając do krwi stopy

bezdomne nogi wróciły do domu
obolałe buty zostały na progu
by mogły odejść w ciemność nocy
darowałem im wolność
następny dzień rano na progu
stał ten obcy jak ja boso
buty pomaszerowały swoją drogą

od owego ranka spotykam je każdego dnia
na nogach przypadkowych przechodniów
czasem zdobią zmęczenie żebraków
w nocy leżą porzucone na ulicy
w dni świąteczne gniją w koszach na śmieci
przy każdym spotkaniu wydzierają się na mnie
wrzeszczą jak opętane rozerwaną podeszwą
jak rozkapryszone wygodnym życiem dziecko
wywalają język pokryty zmarszczkami
nie wiem co odpowiedzieć
potwierdzam swą winę milczeniem

CHLEB I MYDŁO                                                                                                            

Nie dzielą nas pokolenia
lecz marionetkowość człowieka
z jaskini wyniesione sumienia

serce zmęczone pustką dni
czekające na zbawczy tlen
nie potrzebuje lekarza
wystarczy ciepło dłoni
które nigdy nie zdradza

kiedy zamieszkasz w ziemi
za okazałym grobowcem
sumienia swoje schowają

łzy będą spływały
jak rzucone drobne monety
do ręki żebraczej
nie pamiętającej chleba i mydła
pod wspaniałym kościołem

nikt nie będzie miał odwagi
spojrzeć na słowa modlitwy
której garść spadnie
w grobie zabraknie miejsca
na wspomnienie i trochę ciepła
…………………………………………..
Niewinną ręką zerwany kwiat
rzucony na świeży gnój
straci swój delikatny zapach
który potrafi łagodzić ból

DESZCZOWA MELODIA

Krople deszczu
na parapecie
przez całą noc
jak bezdomne ptaki
wydziobywał gęstą ciszę
wśród ciemności\
która układała się
w Psalmy Dawidowe
lecąc do Boga
z radosną nowiną
że człowiek umiera

umiera człowiek
wśród śpiewu
płaczących chmur

ktoś spojrzał w Niebo
nie zobaczył nikogo
zbyt było jasno
od ciężkiej ciemności
milczących chmur
za którymi schowała się
wszechmogąca bezsilność
tego
który o człowieku zapomniał
………………………………………..
Dziecko czeka za oknem
na przebudzenie ciszy
która zaśpiewa mu
deszczową melodią
kołysankę do spokojnego snu

PANIE CYPRIANIE       

Kochany panie Cyprianie
dla mnie też los bywa łaskawy
nie poskąpił mi także
jak panu rosnącej głuchoty

w krzykliwych czasach
przyszło nam żyć
i głuchota stała się użyteczna
bowiem ludzie tak naprawdę
nigdy się nie zmieniają
to tylko złudne mniemanie
bo dla dzieci i dorosłych
są tylko inne zabawki
mody się wymieniają
tylko w bogatych domach
a te przyrośnięte do gęby maski
są zawsze takie same

Kochany panie Cyprianie
jedzenie u mnie też klasztorne
często bywa skromniejsze
niż pustka w mej spiżarni
coraz częściej samotność
opiekuje się moimi dniami
więc myśli siłą rzeczy
wracają do spraw ostatecznych

Dzisiaj w Londynie
śliskiego bruku brak
stara emigracja jak za Pana lat
mówi do nas: kochany rodaku
my słyszymy: kochany robaku
przyjaźnie klepie po plecach
kiedy nadejdzie rozstania godzina
szybko o tobie i Polsce zapomina

Mówić dzisiaj o przyszłości
to świętokradztwo i herezja
mówić prawdę mocnym
to zbrodnia doskonała

EPITAFIUM NA CZWARTY GRÓB
(Cyprianowi K. Norwidowi)

Trzysta franków
to zbyt mało by naprawić
długi łańcuch krzywd
drwinami rozerwany
samotność tułaczka kpiny
w życiu Ci były chlebem powszednim
prochy Twe błądzą do dzisiaj
nie mogąc sobie znaleźć
miejsca na tej ziemi
na pogrzeb żebrano
byś nie musiał do śmierci
pójść pieszo na swój grób
czekasz w trzech miejscach
opuszczonych przez pamięć
gdzie spędziłeś pięć lat bez trosk

Pozostawcie mnie w spokoju!
po tych słowach
zatrzasnąłeś drzwi dla rodaków
przed ich bezwzględnością
odszedłeś niosąc ciężar cierpienia
które zakrywałeś przed światem
mgłą z zaczerwienionych oczu
w Wigilię swego odejścia
odwróciłeś się plecami
do tych co zapomnieli brata
bali się kilku Prawd i przyszłości
ostatnie Twe życzenie
Przykryjcie mnie lepiej
które bezduszni spełnili z ochotą
rękoma sędziwego weterana
uczestnika wspólnych cierpień
z tej listopadowej zapomnianej Polski
i zasnąłeś w cichej skardze łez
które padały głucho na bramę Niebios
jak kilka lat wcześniej
na bramę ziemskiego piekła
w przytułku św. Kazimierza
gdzie polskie społeczeństwo
za życia Cię tam pochowało
……………………………………………………
Żyłeś jak dzisiaj ulubieńcy Bogów
bez dachu nad głową
którzy piją wino marki wino
Ty też uciekłeś bezsilny w boski napój
od głuchego i ślepego społeczeństwa

Z NORWIDA…

Nie było miejsca
dla niego w trendzie mody
ani w żadnej szufladce
nie mieścił się nigdzie
więc umieszczono Go
pod wiekiem trumny

pod ścianą krytyki ukamienowano
to co jeszcze z niego pozostało
rzucając słowem i gestem
czyniąc znak krzyża
-    umieraj z Bogiem

bowiem słowo boże
jest dla biednego
zbyt drogie…

zasnął z otwartymi oczami
śniąc o zmartwychwstaniu
bo herezja głosiła prawdę
a wiara… była kłamstwem…

EGOIZM

Zamiatamy brudy historii
jak śmieci pod dywan
na ustach niesiemy w świat
zasługi tych co odeszli

szukamy szczęścia
beztroskiego życia
na innych planetach
zabijając na Ziemi

czy potrafimy żyć inaczej
niż tą z jaskini
wyniesioną mentalnością
jak hieny i sępy
wyrwać najlepszy ochłap

codziennie oszukujemy boga
okradamy biednych
zawiść nie daje nam spać
błędy wypominamy innym
słuchamy podszeptów piekła

kochamy samych siebie
mamonę uwielbiamy
kupujemy rozgrzeszenie
w instytucji
która handluje zbawieniem
……………………………………….
kładziemy się spać
z modlitwą na ustach
wstajemy obrażeni na świat
patrzymy w pełne lodówki
i puste lustra…

HYMN PACJENTA

Jeszcze ludzkość nie zginęła
póki doktor Lewatywka żyje
co podstępna choroba wzięła
to genialny doktor odkryje

Marsz, marsz, marsz, pacjenci
od choróbska do przychodni
bo wyzdrowieć mamy chęci
choć dupa boli i bez spodni

Przejdziem grypę, przejdziem syfa
będziem grzecznymi pacjentami
doktor Lewatywka dał nam przykład
jak choróbsko zwyciężać mamy

Marsz, marsz, marsz, pacjenci
od choróbska do przychodni
bo wyzdrowieć mamy chęci
choć dupa boli i bez spodni

Jeszcze ludzkość nie zginęła
dopóki rycynki dostatek
co zła choroba podsunęła
to załatwi kilka ćwiartek

Marsz, marsz, marsz, pacjenci
od choróbska do przychodni
bo wyzdrowieć mamy chęci
choć dupa boli i bez spodni

Ten kto choróbsko w sobie nosi
niech Lewatywkę o wizytę prosi
do Znachorlandu niech przybędzie
wtedy dolegliwości się pozbędzie

Marsz, marsz, marsz, pacjenci
od choróbska do przychodni
bo wyzdrowieć mamy chęci
choć dupa boli i bez spodni

Lek jest tani, lecz droga wizyta
pacjent chory brzytwy się chwyta
zdrowie jest bezcenne a więc drogie
doktor Lewatywka mówi… pomogę

Marsz, marsz, marsz, pacjenci
od choróbska do przychodni
bo wyzdrowieć mamy chęci
choć dupa boli i bez spodni

MOWA KOLOROWA

Wiele razy wyznawali
przyjaźń i miłość dozgonną
przysięgali na wszystkie świętości
na życia najbliższych i własne

do dzisiaj trzaskają drzwiami
w moich pustych pokojach
obietnic mam pełną piwnicę
nie wiem co z nimi począć
słowo nie jest pięknym kwiatem
czekoladowym cukierkiem
kaprysem pięknej kochanki
szampanem w noc sylwestrową
często żyje pod wiekiem trumny

bywa boskim atrybutem człowieka
krzykiem nadchodzącej Epoki
milczeniem umierającego poety
godnością żebraczej codzienności

słowo jest cząstką wieczności
kiedy człowiek odchodzi
odnajduje po drodze na Golgotę
dni miesiące lata nad Styksem

ZŁAMANA RĘKA

Wróciły zapomniane dni
życie się oddaliło
musiałem pożyczyć
kilka godzin rozpaczy
by napisać ten wiersz

od losu otrzymałem nagrodę
dwa obrazy i podróżną torbę
za złamaną rękę
dodatkowy ból

chyba już czas się oddalić
tam skąd nic nie widać
nie można żyć wiecznie
z balastem Domu Dziecka

życie me to nie hotel
z pięcioma gwiazdkami
ani wygodny apartament
jest tylko schroniskiem
dla zapomnianych przez boga
ludzi i bezdomnych zwierząt
…………………………………………..
Bywa burdelem człowieczym
zmarzniętym przytułkiem
dla cybernetycznych serc
które zwie się cywilizacją

Franciszek A. Bielaszewski

                                                                                                                                                             

Franciszek A. Bielaszewski urodził się w 1949 roku w Starogardzie Gdańskim. W latach pięćdziesiątych był wychowankiem Państwowego Domu Dziecka nr 1 w Lęborku. Pisze wiersze, prozę, sztuki teatralne, aforyzmy, reportaże. Pod koniec lat siedemdziesiątych wyjechał na stałe do Pragi czeskiej. Przez wiele lat podróżował po krajach Europy.

W swoim życiu pracował w kilkudziesięciu zawodach w Polsce, Czechach, Francji, Anglii (Londyn) i we Włoszech. Brał udział w wielu    Konkursach Literackich i dramatycznych otrzymał nagrody i wyróżnienia. Od wielu lat jest stałym bywalcem w słynnej praskiej gospodzie U Złotego Tygrysa, gdzie aż do tragicznej śmierci B. Hrabala był wśród    najbliższych jego przyjaciół. Przekładał na język polski i na język czeski. W 2004 roku wyjechał do Londynu, gdzie pracował w różnych zawodach. Był redaktorem naczelnym miesięcznika literackiego wydawanego w Londynie – Rzecz Pospolita Kulturalna. W 2017 roku wrócił do kraju.