Dawno, dawno temu, tak dawno, że nikt tego nawet nie pamięta, w jednym starym mieście, którego teraz nie ma na mapach, zdarzył się taki cud, że przez wiele setek lat opowiadano o nim w sposób szczególny. Historia ta przechodziła od ojca do syna, z dziadka do wnuka, od lokalnego kupca do gościa.
W wielkim mieście handlowym, stojącym na skrzyżowaniu siedmiu dróg, zamieszkiwał lud tak różnorodny, jak towary dostępne na jego rynku, a liczby mieszkańców żaden mądry matematyk nie był w stanie zliczyć, bo ludzie przychodzili i odchodzili, jak woda morska podczas przypływów i odpływów.
Ale nie wszyscy mieszkańcy miasta wędrowali, wielu rdzennych mieszkańców nigdy w życiu nie opuściło murów miejskich. Jakub był jednym z rdzennych mieszkańców miasta, zwykłym robotnikiem miejskim, który zarabiał na życie nosząc na targu bagaże kupców i wypełniając ich inne zamówienia. Praca była ciężka, ale pieniędzy wystarczało, żeby coś zjeść. I żyłby dla siebie tak prosto i miarowo nadal, gdyby mu się nie przydarzyły kłopoty. I właśnie w tym miejscu się zaczyna ta historia, znana już dawno wszystkim pod nazwą Cud Miasta Siedmiu Dróg.
Nieszczęście Jakuba wydarzyło się, gdy ciągnąc kolejny ciężar, skręcił nogę. Niestety, ale życie czasami jest niesprawiedliwe, z tego powodu Jakubowi nie starczało pieniędzy, aby zapytać o pomoc lekarza, zabrakło mu nawet pieniędzy na jedzenie z powodu tej choroby. Jak każdy biedak, Jakub nie miał powodu by oszczędzać pieniądze na czarną godzinę. Ale ten bardzo czarny dzień nie okazuje nikomu litości i dlatego zastał naszego cierpiącego w opłakanej sytuacji finansowej. Stara, rozklekotana chata, która bardziej przypominała stodołę, małe podwórko z uschniętą jabłonią pośrodku i samotną kurą biegającą po nim, było to całe bogactwo takich robotników…
Z dobroci duszy miejski uzdrowiciel przywrócił do zdrowia Jakuba. Kiedy ten dziadek odczyniał bolący Jakuba staw, wówczas ten zaczął płakać. Ale nie z bólu, tylko ze wstydu. Przysiągł, że spłaci lekarza, kiedy wreszcie wyzdrowieje. Wkrótce nadeszły najtrudniejsze dni. Wszystkie skromne zapasy żywności się skończyły, a noga uparcie nie spieszyła się z gojeniem. Tylko kura ratowała właściciela, regularnie dając codziennie jajko. Na szczęście miała dość sprytu, żeby żywić się tym, co sama znalazła na podwórku lub na ulicy przed domem. Była bardziej zadowolona, gdy z przejeżdżającego wozu osypywało się trochę ziarna czy okruchy chleba.
I tak żyli – kura sama szukała wyżywienia, a Jakuba ratowało codziennie jajko, żal było mu kury, którą postanowił zjeść tylko wtedy, gdy zrobi się naprawdę źle. Ale kłopoty Jakuba nawet nie myślały o zakończeniu – pewnej nocy skradziono jego kurę. Nie znajdując jej rano na swoim podwórku, robotnik gorzko płakał, wyczołgał się na miejską ulicę przed dom i na oczach wszystkich uczciwych ludzi gorzko płakał. Chyba to była ostatnia kropla jego cierpliwości, ponieważ nie wypadało, żeby mężczyzna zachowywał się w ten sposób publicznie.
– O, Wszechmogący! – błagał chromy parobek, – Za jakie grzechy pozbawiłeś mnie ostatniego jedzenia?! Z pewnością złodziej nie miał gdzie ukraść kury, jak tylko od najbiedniejszego człowieka w tym mieście?! Jeśli mnie słyszysz, jeśli ten złodziej potrzebuje tej kury bardziej niż ja, to niech tak będzie. Ale daj mi też jedzenie, a raczej ulecz mnie, daj mi wstać, pójdę do pracy i kupię sobie jedzenie…
Prawdopodobnie modlitwy Jakuba osiągnęły swój cel, bo następnego dnia kura już chodziła po jego podwórku, taka gruba i apetyczna, że nasz cierpiący nie mógł oprzeć się pokusie i gdy tylko przezwyciężył strach przed cudem, usmażył ją na obiad. Może bał się, że znowu zostanie skradziona. Właściwie ten cud ominąłby mieszczan, ale następnego dnia po podwórku znów chodziła kura. Jakub, nie wierząc własnym oczom, sprawdził nawet pozostawione z wczoraj kości, które przechowywał na rano, bo nowy dzień znów zapowiadał tylko głód. Strach jest strachem, ale skoro Wszechmogący daje, musimy brać. Dlatego po chwili wahania Jakub zrobił to samo z drugą kurą, co dzień wcześniej. Trzeciego dnia Jakub obudził się z uczuciem niejasnego niepokoju, a kura znów spokojnie spacerowała po podwórku. Jakub nie tknął już tej kury, jej poprzedniczki zaspokoiły jego głód, a od wczoraj zostało jeszcze mięso, do wieczora kura zniosła jajko, które stało się obiadem. A następnego dnia, chyba już zgadliście, była kolejna kura!
Od tego czasu każdego ranka na podwórku Jakuba pojawiała się nowa kura. Skąd to się wzięło, nikt nie mógł zrozumieć. Początkowo Jakub próbował pilnować w nocy, ale niczego się nie dowiedział. Potem powiedział sąsiadom, którzy oczywiście na początku nie wierzyli, ale kiedy byli przekonani o prawdziwości słów, zaczęli na zmianę dyżurować, ale też nic nie widzieli przez całą noc… Plotka o cudzie szybko rozeszła się po mieście, wielu znanych mędrców zastanawiało się nad rozwiązaniem, a straż miejska przesłuchała wszystkich mieszkańców miasta, ale żadne kury nie zginęły. Jakub zaczął wracać do zdrowia, a gdy był już dość silny, mimo kpin sąsiadów poszedł do pracy i od tej pory często prezentował chorym ludziom cudowne kury, mówiąc, że kura jest magiczna, wyleczy. Oczywiście nie wszystkich, ale wielu zostało uzdrowionych przez jedzenie mięsa drobiowego, bo biednym czasami wystarczy najeść się do syta.
To jest historia, która kiedyś była wszystkim znana. Ja chcę opowiedzieć inną historię, którą moi przodkowie trzymali przez tysiące lat, pieczętując tajemnicę najstraszliwszą przysięgą. Nie, nie złamię tej przysięgi. Po prostu kiedyś nadszedł taki czas, że wszyscy nagle zapomnęli o Mieście Siedmiu Dróg i o jego mieszkańcach. Nie mogę nie opowiedzieć historii nie mniej ciekawej i cudownej niż pierwsza. Jest to historia o Wielkim Mesjaszu, przed którego sądem został postawiony złodziej z tego miasta.
– Czyja ręka pożądała cudzej własności nie jest godna ciała swego gospodarza – ogłosił Mesjasz, ogłaszając tym samym wyrok. Złodziejom w tamtych czasach odcinali ręce:
– Co powiesz na swoją obronę?
– Jestem synem złodzieja, wnukiem i prawnukiem złodzieja, kradzież to jedyne rzemiosło jakie znam.
– Jak to możesz nazywać rzemiosłem?! – wybuchnął Mesjasz słusznym gniewem.
– Przepraszam, o Wielki Mesjaszu! Oczywiście, mojej „pracy” nie da się porównać ani z pacą garncarza, ani kowala, ani nawet pracą sędziego, ale czasem wyrządzam mniej krzywdy niż sami poborcy, nie zdejmuję ostatniej koszuli od biednych… – nagle kat przerwał zuchwałe przemówienie złodzieja.
– Chcesz powiedzieć, że nawet tak niegodne stworzenie jak ty nie jest pozbawione szlachetności?
– Tak, Mesjaszu, nie okradam biednych, tylko okradam tych, którzy nie biedują. Właśnie tym moja praca jest cięższa!
– W czym tkwi ciężar twojej „pracy”? – zapytał z zainteresowaniem Mesjasz, nie ukrywając ironii…
– Och, Mesjaszu, ci, którzy mają bogactwo, strzegą swojej własności bardziej niż starożytne smoki bajeczne skarby. Im więcej pieniędzy ma dana osoba, tym bardziej za nimi tęskni.
Wielki Mesjasz się zaśmiał:
– A jak do tej pory mogłeś kraść?
– Jestem mistrzem w swoim rzemiośle, Mesjaszu, lepszym od najlepszych!
– A więc dlaczego tu jesteś, „lepszy z najlepszych?”.
– Szczęście obróciło się przeciwko mnie, zraniłem się w kolano, gdy spadłem z drzewa, zawahałem się na chwilę, ale tej chwili wystarczyło, żeby mnie złapali.
– Czyli, według ciebie, jesteś uczciwym złodziejem, ciężko pracującym i nie masz grzechów przed Wszechmogącym?
– Chyba, że grzechem jest kraść coś u złodzieja… – złodziej spojrzał ostrożnie na kata, – wszyscy jesteśmy braćmi i niedzielenie się czymś ze swoim bliźnim jest nie mniejszym grzechem. Konieczność każe mi grzeszyć, ale wybieram najmniejszy grzech. Wam, ludziom bogatym, trudy mojego życia są nie do zrozumienia…
– Wystarczy! W naszym mieście są tysiące biednych ludzi, ale nie wszyscy są złodziejami, znajdują sposób, by się wyżywić!
– Ale, Mesjaszu, mój ojciec niczego mnie więcej nie nauczył, tylko w taki sposób umiem funkcjonować. Poza tym to nie jest takie proste.
– Co może być prostszego niż iść i kraść coś u innego człowieka?
– Czy Mesjasz próbował tym się zajmować? – i znowu złodziej dostał w twarz.
– Dość! Zaprowadź go do kata!
– Zaczekaj, proszę, Mesjaszu! Czy skazany na śmierć nie jest godny ostatniego życzenia?
– Mów…
– Proponuję zakład. Jeśli dziś wieczorem uda Ci się ukraść cokolwiek, to nie położę rąk na klocek do rąbania, ale głowę! W każdym razie nie będę mógł w przyszłości funkcjonować bez rąk.
Wielki Mesjasz jednym gestem zatrzymał wiszącą w powietrze rękę kata przed zadaniem kolejnego ciosu. Pomyślał… Kto wie, co działo się w jego głowie. Może ta bezczelna osoba go dotknęła i postanowił mu udowodnić, że w jego zawodzie nie ma nic godnego, a może Mesjasza uwiodła niezwykła przygoda, ale w końcu się zgodził!
Zapadła noc, Wielki Mesjasz ubrał się w stare i brudne ubrania, które mógł znaleźć w pałacu, i tajnym przejściem wydostał się do miasta. Nigdy wcześniej nie podróżował bez ochrony i pieszo. Był jednak dość okazałym, mądrym mężczyzną, w przeciwieństwie do innych… Ale bez zbroi i broni było to tak niezwykłe, że tym mocniej Mesjasz ściskał rękojeść noża wystającego zza pasa, ponieważ to była jego jedyna nadzieja w sytuacji, jeśli stanie się coś nieoczekiwanego. Drżący strach, a raczej wstyd przed zdemaskowaniem, nakłaniał go do dalszej „pracy”.
Na pierwszym podwórku spotkał się z nieprzyjaznym szczekaniem. Wtedy Wielki Mesjasz postanowił spróbować szczęścia gdzie indziej. Ale, jak się później okazało, na większości podwórek mieszkały psy. Musiał poszukać obejścia. Mesjasz znalazł się przed niezbyt wysokim płotem z gliny i kamieni. Wspinaczka, dzięki rosnącemu nieopodal drzewu, nie była trudna. Ale gdy tylko spojrzał przez płot, powstał straszliwy zgiełk. Rechot gęsi był tak ostry i nagły, że Mesjasz nagle stracił równowagę i upadł… Na szczęście wypadł na zewnątrz, bo psy i właściciele natychmiast się obudzili. Utykając, z trudem zaczął uciekać.
Noc dobiegała końca, a Mesjasz nie zdołał uzyskać tego, czego chciał. Wędrując o tej godzinie po opustoszałym rynku, zastanawiał się, czy powinien porzucić to przedsięwzięcie. Ale duma nie pozwoliła mu tak łatwo się poddać. Wyczerpawszy wszystkie trudy złodziejskiego rzemiosła, nie mógł nie udowodnić, że sam Wielki Mesjasz był w stanie poradzić sobie z tak prostym czynem. A w dzień przypuszczalnie byłoby łatwiej to zrobić, wystarczyłoby dość szybko biec – pomyślał przygnębiony, przyglądając się pustym stołom na rynku.
Zagłębiając się w różne części miasta, Mesjasz zdał sobie sprawę, że zawędrował do biednej dzielnicy. Chociaż tutejsze psy nie były bardziej rozgniewane, nie gorzej strzegły nędznego dobytku. Raz za razem żal „złodzieja” zawodził, a przebudzenie połowy miasta groziło złapaniem i pobiciem. Ale na to nie pozwalała mu duma, więc musiał pośpiesznie uciekać. Mesjasz był całkowicie zniechęcony i poszedłby już do domu, gdyby nie natknął się na nędzne, zaniedbane podwórko z uschniętą jabłonią pośrodku. Kura przykucnęła pod jabłonią. Właściciel był taki biedny, że nie mógł zbudować nawet stodoły. Mesjasz pamiętał słowa złodzieja, ale wstydem było wracać z pustymi rękami. I podjął decyzję! Kiedy jego ręce dotknęły kury, ona od razu się poderwała, a Mesjasz zrozumiał swój błąd, bo teraz będzie dużo hałasu. Ręce jakby same złapały ptaka i wykręciły mu szyję.
Wielki Mesjasz o świcie wszedł do miejsca przetrzymywania, gdzie na niego czekał przez całą noc złodziej. Wyzywająco rzucił kurę mu pod nogi. W ten moment oczy złodzieja przygasły.
– Cóż, wszystko jest w porządku… jestem gotowy. Gdzie jest kat?
– Nie spiesz się…
Było jasne, że Mesjasza coś dręczy:
– „Popełniłem dzisiaj grzech, haniebny grzech… Ale gdybym tego nie zrobił, nie zrozumiałbym tego, co zostało mi objawione. Zostawię Ci życie. Ponadto! Zabiorę Cię do pracy. Będziesz moją prawą ręką. Nie spiesz się z rozczarowaniem, złodzieju, „lepszym z najlepszych”, – uśmiechnął się gorzko Mesjasz, – nadal potrzebujesz swojego rzemiosła. A co najważniejsze, złożysz przysięgę, że nikt nigdy nie pozna dzisiejszej tajemnicy. Do końca swoich dni będziesz pokutować za nasz wspólny grzech.
O! Drogi czytelniku, nie zniechęcaj się. Czy pierwszy cud był gorszy, ponieważ został stworzony przez człowieka? Sami jesteśmy w stanie stworzyć cud, a do tego jest on nie mniej cenny. I czy to nie cud, że złodziej przeżył? Mądrość ludowa jest naprawdę trafna – syty głodnego nie zrozumie!
Dzmitry Sialila
[Zamieszczone powyżej opowiadanie otrzymało III nagrodę w Konkursie na opowiadanie im. Bolesława Prusa. Możemy dostrzec w nim pewne błędy odnośnie do stylu (może wynikają z nieudolności tłumaczenia, nie posiadamy szczegółowej wiedzy o autorze), ale jego przesłanie, wyobraźnia autora oraz sposób budowania narracji, wzbudziły zainteresowanie jury.]
Obraz wyróżniający: Biegnąca kura. Autorstwa Lilly M – Praca własna, CC BY 2.5, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=1544626