Spójrzmy prawdzie w oczy / Maja Myślińska

0
1743

pośpiesznie ocierane
za dnia z łez nieposłusznych, pośpiesznie
zakrywane monetami, bo śmierć także jest
nieposłuszna, zbyt śpiesznie gna w ślepy zaułek,
oczodołów

Prawda jest pojęciem względnym i emblematycznym. W nim bowiem ukryte jest – wbrew pozorom – wszystko: verum est id, quod est. Prawda jest pięknem (i na odwrót), ozdobą człowieka, jego serca, a także wszystkim tym, czego (fizycznie) nie ma. Co przez to można właściwie powiedzieć? 

Tymi rozważeniami pani Irena Juszejko – starsza, a do tego nieco schorowana kobieta, rozpoczęła kolejny, jednostajny dzień – zupełnie podobny do tych, które już przeżyła. Uwielbiała ona obserwować przyrodę, była to bowiem jedyna czynność, sprawiająca jej radość po śmierci męża. Nie to, że go kochała (broń Boże!), ale bez niego życie pulsowało zupełnie innym rytmem. To jednak nie powodowało u niej melancholii ani zadumy, nawet więcej – dodawało swego rodzaju optymistycznego spojrzenia na świat, dlatego starała się z życia jeszcze czerpać tyle, ile jej pozostało – choć odczuwała zbliżający się koniec. Zupełnie tak, jakby śmierć stała metr od niej, była na wyciągnięcie ręki. Miodem dla jej uszu stawał się śpiew ptaków, szum drzew delikatnie kołyszących się, niczym w rytm spokojnej melodii, okalającej wszystkie zmysły. Jednak nadchodzący dzień miał okazać się zupełnie inny od tych, które już Irena Juszejko przeżyła.

Choć od pewnego czasu zaczęły dziać się dość osobliwe rzeczy – począwszy od niepokoju najmłodszych, rodziców i ludzi w podeszłym wieku, skończywszy na dziwnej aurze, którą wówczas można było wyczuć. Ludzie obawiali się czegoś – co to jednak było, tego nikt nie wiedział. Przeczuwali oni swoistą katastrofę. Ich przypuszczenia okazały się być trafne…

ten chaos,
to kłębowisko wzgórz, dolin, przełęczy,
to rzeźba Ziemi, nieskończony i
nie dokończony portret zbiorowy tych twarzy

Wszystko zaczęło się w chwili, kiedy funkcjonariusz Dariusz Milewicz na polecenie pewnego przedsiębiorcy (jak i przełożonego), nakazał wycinkę drzew z lasów tuż przy domu pani Juszejko. Jak się okazało, ów młody człowiek dorobił się sporej sumy (podobno na nieciekawych interesach) i postanowił wybudować fabrykę zatrudniającą jedynie najlepiej wykwalifikowanych robotników. Cóż na to jednak władza? Bacznie się temu całemu przedsięwzięciu przyglądała, oczekując na dalszy rozwój akcji. Pomimo licznych próśb,
a nawet gróźb ze strony kobiety, nic nie wskazywało jednak na to, że zmieni swoją decyzję. Widząc taki obrót sprawy, pani Juszejko zrezygnowała z dalszych prób. 

Pamiętaj tylko Dariuszu (tak zawsze się do niego zwracała), że przyroda ci tego nigdy nie zapomni. Lasy mają uszy i zemszczą się na tobie i wszystkich tych, którzy się do tego przyczynią. Pamiętaj o tym, proszę – oznajmiła z dziwnym uśmiechem na twarzy. 

Dariusz Milewicz jednak nie zamierzał się tymi groźbami przejmować. Doskonale zdawał sobie sprawę z charakteru staruszki i jej dziwnych upodobań. Nie do niego, niestety, należało ostatnie słowo – musiał się podporządkować przełożonemu i nie miał nawet w tej sytuacji prawa do własnego zdania. Obawiał się zwolnienia, a ze względu na trudną sytuację finansową, nie mógł sobie na to pozwolić. 

Kiedy wytrzebiono znaczną część lasu, wydarzyło się coś, co na zawsze spędziło sen
z powiek mieszkańców Złejwsi Wielkiej.

Pani Irenka, jak w każdym dniu, poszła podlać swoje kwiaty, które od zeszłego dnia pilnie domagały się choć kropli wody. Był to upalny miesiąc, więc każdy odczuwał skutki skwaru na sobie – zupełny brak kondycji, szybkie zmęczenie i niemożliwe do zaspokojenia na dłużej pragnienia. Kobieta w drodze po napój zobaczyła coś, czego się zupełnie nie spodziewała – trup! I to w samym środku lasu. Nie wiedziała jeszcze, kim jest ów nieboszczyk. Dopiero, kiedy podeszła bliżej, przekonała się, iż jest nim funkcjonariusz – ten sam, który nie posłuchał jej rady. Wyglądał on mizernie – był poobijany, pokryty strzępami zniszczonych szmat, przypominających fragmenty koszuli, jakby ktoś lub coś próbowało go rozszarpać. Twarz milicjanta, wyrażająca ból, nabrała dziwnej, oliwkowej barwy. Oznaczało to jedno – zginął powolną śmiercią w męczarni, jakby śmierć nie chciała się nad nim ulitować i pozwolić mu na szybkie odejście. 

Przez moment pani Irena Juszejko poczuła błogą satysfakcję, wiedziała bowiem, że miała rację. Jednakże trwało to zaledwie ułamek sekundy, gdyż górę wziął zdrowy rozsądek, który nakazał jej niezwłoczne poinformować o tym fakcie organ ścigania, stąd czym prędzej pobiegła do swojego domu. Znalazłszy się w salonie, podniosła słuchawkę i wykręciła znany numer. 

Z kim rozmawiam? Halo? Jest tam ktoś? – zapytał zniecierpliwiony i lekko poddenerwowany milicjant. 

Dopiero w tej chwili pani Irena Juszejko zdała sobie sprawę, że się zamyśliła. Powróciła więc natychmiast do świata rzeczywistego. Wówczas cała odczuwana niepewność zniknęła.

Mówiłam mu, że przyroda zemści się na nim, a on nie posłuchał! – powiedziała. 

Milicjant uspokoił ją i zapewnił, że się tym natychmiast zajmie. Nie chciał jej jednak jeszcze bardziej denerwować i podważać jej osobliwych spostrzeżeń, dlatego na tym zakończył swą wypowiedź. Pani Irena poczuła nieukrywaną ulgę i się rozłączyła. 

Tego samego dnia, kiedy słońce miało zejść z horyzontu, zjawili się u progu drzwi milicjanci. Postanowili oni wyciągnąć jak najwięcej informacji, mogących ułatwić śledztwo. Tak się jednak nie stało – pani Irena Juszejko miała tylko do powiedzenia jedno zdanie i nic więcej – natrafiła na nieboszczyka. Niezadowoleni funkcjonariusze niebawem wrócili na komisariat, lecz za cel obrali sobie poznanie prawdy. Wiadomość o śmierci posterunkowego obiegła wszystkich mieszkańców Złejwsi Wielkiej. 

Przeprowadzone śledztwo wykazało jednak brak udziału osób trzecich i atak serca. Skąd zatem ta podarta koszula? Czy sam sobie to zrobił? Dla pani Ireny taka wersja była wręcz absurdalna, co podkreślała na każdym kroku, prowadząc ożywione dyskusje z milicjantami. 

Po owym przeżyciu wydawałoby się, że wszystko powróciło do normy, lecz nie było to prawdą. Ludzie starali się dawać pozory normalności, ale przychodziło im to z wyraźnym trudem. Spacerując obok posterunku milicji, na myśl przychodziła im postać Dariusza Milewicza – zasłużonego funkcjonariusza, który – wbrew pozorom – dbał o bezpieczeństwo mieszkańców i był przez nich nawet szanowany. Z rzekomymi wyjaśnieniami śmierci nie zgadzała się jedynie starsza pani (oczywiście, że pani Irenka!), która postanowiła odpowiednio zareagować. Znała przecież prawdę i chciała ją głośno opowiadać. Dodatkowo wysłała dosadny list do milicjantów, aby w końcu przejrzeli na oczy – jeszcze nie było za późno na zmianę decyzji. 

Zławieś Wielka, 10.08.1960 r.

Posterunek Milicji w Złejwsi Wielkiej

  1. Słoneczna 10

87-134 Zławieś Wielka

Moi Mili!

Jako wierna mieszkanka Złejwsi Wielkiej, niezwykle zasmucił mnie aktualny bieg wydarzeń i obecna wśród społeczeństwa apatia oraz brak zrozumienia ze strony władzy
w sprawie śmierci Dariusza Milewicza.  

Z powodu braku odpowiedzi na moje wezwania i wskazówki, apeluję do Was
o przyglądnięcie się dokładnie śmierci Waszego kolegi. Doszły mnie słuchy, iż potwierdzono brak udziału osób trzecich, a także atak serca, co jest kompletną bzdurą! Jak możecie tak pozostawiać śledztwo? 

Rozumiem trud Waszej pracy i liczne obowiązki, ale nie możecie wyciągać tak absurdalnych wniosków, kiedy prawda jest zupełnie inna! Zrozumcie nareszcie, iż do śmierci doprowadziła przyroda, która nie zapomniała o tym, co wyrządził jej Pan Dariusz Milewicz, który nakazał wyciąć dużą część lasu. Była to forma zemsty – przyroda bowiem niczego nie zapomina. Nie można odebrać jej tego, co do niej należy.

Posłuchajcie mnie – starej kobiety, która więcej zobaczyła, aniżeli mogło się Wam wydawać. Choć raz mnie posłuchajcie. Jeśli nie zakończycie takich nonsensownych działań, długo nie pożyjecie, Wy i Wasze rodziny. Spójrzmy [wszyscy] prawdzie w oczy – stańmy przed nią i pozwólmy sobie na szczerość. 

Wierzę, że prośba zostanie pozytywnie rozpatrzona i zajmiecie się jeszcze raz tą sprawą – dla dobra ludzi współczesnych i przyszłych pokoleń.

Łączę wyrazy szacunku

Irena Juszejko

Mijały godziny, dni, tygodnie, a nadal nie było żadnego odzewu ze strony funkcjonariuszy. Każda kolejna chwila utwierdzała panią Irenkę w tym, iż nie doczeka się odpowiedzi, a co więcej – nie została wzięta na poważnie, a jej spostrzeżenia zapewne uznano za szereg bzdur rodem z wierzeń ludowych, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Ta myśl niezwykle ją zasmuciła i miała ochotę się rozpłakać z zupełnej bezradności, zupełnie tak, jakby wszystko nabrało ciemnych barw i wszystko to, co było w świecie dobre, przestało istnieć. 

Nie chcą mnie słuchać – trudno. Przekonają się wszyscy jednak, że nie kłamałam, i to zapewne niebawem – pomyślała pani Irena Juszejko. Nie pomyliła się.

Okres wakacji minął, a sprawa śmierci funkcjonariusza ucichła. Dzieci z radością rozpoczęły nowy rok szkolny. Czas mijał powoli. Można było przypuszczać, iż wszystko, co złe miało się wydarzyć – już się wydarzyło, lecz rzeczywistość napisała zupełnie inny scenariusz, o czym niebawem wszyscy mieli się przekonać.

Niebawem wznowiono działania, rozpoczęte przez śp. funkcjonariusza milicji (przyczyn upatrywano w ogromnych nagrodach pieniężnych), lecz pogoda się całkowicie załamała. Zaczęły się ulewy, które uniemożliwiły kontynuowanie pracy. Czy była to forma przestrogi dla innych? Pani Irena Juszejko cieszyła się z zaistniałej sytuacji. 

Przyroda sama jeszcze się broni w nadziei, iż działania ludzkie zostaną szybko zatrzymane…

Ulewa ostatecznie dała za wygraną i niczym przegrany zawodnik, odeszła w ciszy,
w zapomnienie. Społeczeństwo Złejwsi Wielkiej powróciło do swoich zajęć z nieukrywaną radością. Każdy musiał przecież nadrobić stracone dni. 

Biedna i nieszczęśliwa pani Juszejko również powróciła do swej nieciekawej codzienności, która z każdą chwilą stawała się ponad jej siły. Nie miała nikogo, do kogo mogłaby zwrócić się o pomoc. Na domiar złego była postrzegana jako szalona kobieta, mająca wybujałą wyobraźnię, co przysporzyło jej nie lada problemów. Cała wieś pamiętała o jej niecodziennym liście
i spostrzeżeniach, które uważała za prawdziwe. Kiedy przechadzała się po lesie, znajdującym się nieopodal jej domu, słyszała niegłośne docinki i wskazywanie jej osoby przez innych. Nie było to wcale miłe doświadczenie – ba! Nawet bardzo przykre, lecz tylko ona to rozumiała, nikt poza nią.

Kiedyś chciałam szybko dorosnąć, usamodzielnić się, a teraz powróciłabym najchętniej do dzieciństwa – byle sielskiego i anielskiego, kiedy nie musiałabym zajmować się sprawami dla dorosłych i być skazana na siebie i tylko siebie – mówiła do siebie. 

Życie dorosłych przecież przepełnione jest problemami i należy się nimi samodzielnie zająć. Nie przypomina ono jednak wizji, którą żyło się w dzieciństwie. 

W takich chwilach szukała ukojenia w naturze. Jej bezgłośne słowa potrafiły podnieść panią Irenę na duchu nawet wtedy, albo przede wszystkim wtedy, kiedy cały świat buntował się przeciwko niej. Przyroda zauważała jej łzy, które niewielkim strumieniem wydobywały się spod jej oczu i spadały na delikatne liście kwiatów. Była już w tak podeszłym wieku, że nie miała siły bronić siebie, dawała więc za wygraną. Nie oznaczało to jednak, że pogodziła się
z tym, jak ludzie traktowali jej ukochany las – miejsce, w którym ukryte były jej wspomnienia. Kiedy widziała funkcjonariuszy ogradzających teren do wycinki drzew, bardzo uważnie im się przyglądała, jakby chciała zapamiętać ich twarze. Tylko w jakim celu?

Ta bezsilność, a zarazem wściekłość z czasem osadziły się w jej sercu niczym niewielkie ziarno i coraz bardziej rosło, wydając niebezpieczny plon, który mógł doprowadzić mieszkańców do zguby. 

To zagrożenie jednak nie nadeszło, więc dzieci z pobliskiej szkoły podstawowej, znajdującej się niedaleko domu poczciwej staruszki, wracały niechętnie do swoich domów
w nadziei na to, że pogoda okaże się tym razem łaskawsza. Wszystko wskazywało jednak na chłodne popołudnie i towarzyszący mu wiatr. Wydawało się nawet, iż jego szum wykrzykuje imiona młodych osób, jakby próbował ich przed czymś uchronić. Na niebie można było spostrzec niespokojne ptaki, które krążyły w kółko, nie mogąc wyrwać się z zamkniętego transu. To jednak nie zniechęciło dzieci, wręcz odwrotnie – umotywowało do dalszej wędrówki i pozwoliło radośnie przemierzać coraz większe odcinki drogi. Były to miejsca głęboko położone w lesie.  Tylko te tereny odwiedzała Irena Juszejko, ale cóż się dziwić, skoro zaledwie dwieście metrów dalej znajdował się jej dom. Młodzi nigdy nie zapuszczali się w tak odległe tereny, lecz ta nadzwyczajna aura odebrała im negatywne myśli. Dzień miał się jednak ku końcowi. 

Po czasie dopiero dzieci stanęły. Szukały pomiędzy sobą kontaktu wzrokowego, jakby to miało im pomóc w odnalezieniu drogi powrotnej. Cała pozytywna atmosfera zniknęła, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Jej miejsce zajęła trwoga, która sparaliżowała całkowicie młodych ludzi. Nie wiedzieli oni, jak mają się zachować w tej sytuacji, co należy zrobić. 

Co teraz robimy? Gdzie idziemy? – zapytał Piotr – chłopak niewielkiej postury o błękitnych oczach i blond włosach. 

Chodźmy dalej, ktoś musi niedaleko mieszkać, więc poprosimy o pomoc – odpowiedziała Amelia, która chyba z całej grupy zachowała jeszcze resztki zdrowego rozsądku. 

Tak też dzieci uczyniły. Z każdym krokiem jednak odczuwały coraz większy strach. Niebawem okazał się on całkowicie uzasadniony. Pragnęły znaleźć się w tym momencie w domu. To było ich jedyne życzenie. Z czasem zapadł zmrok, który spotęgował odczuwane emocje.

Przechodząc przez pogrążone w ciemności miejsca, zauważyły one coś bardzo niepokojącego – wpierw Amelia, a później wszyscy pozostali. Pomyśleli sobie, że to może sarna, jakieś zwierzę lub powalone przez wiatr drzewo. Taki scenariusz mógł być zresztą możliwy, ale nie tym razem. Niebawem zebrali się w kółko w oczekiwaniu na jakieś pomysły działania. 

W tym momencie jednak Piotra coś zaniepokoiło, a mianowicie nietypowe zachowanie jego najmłodszego brata – Tomka, który trzęsącą ręką wskazywał na jakiś odległy punkt
w głębi lasu. Powiódł więc wzrokiem w tym kierunku, lecz niczego szczególnego nie zauważył. Pomimo to postanowił zbliżyć się do nieznajomego miejsca. Nie spodziewał się zastać niczego, co mogło u niego wywołać strach. Rzeczywistość jednak napisała nieoczekiwaną wersję zdarzeń – tą najbardziej złowrogą. 

Oczom chłopca ukazał się widok bezwiednie leżącego ciała człowieka. To wywołało
u niego dreszcze na plecach. Nie potrafił wprawdzie rozpoznać owej postaci, musiał więc podejść bliżej – przynajmniej te sto, a może nawet dwieście metrów. Przybliżył się, a w ślad za nim pozostali. Piotr zrobił jeszcze kilka kroków w jego stronę. Szybko tego pożałował. Wpierw całkowicie go sparaliżowało i nie potrafił nic zrobić, jednakże był to zaledwie ułamek sekundy. Nie wiedząc, co dokładnie robi, podbiegł do ciała. 

Tatuś wstawaj! Nie wygłupiaj się! Wracamy do domu! Tatuś… – krzyczał rozpaczliwie, aż nagle głos utknął mu w gardle. Nie mógł nic więcej powiedzieć. Przyjaciele, znajdujący się tuż za nim, również zdrętwieli. Nie potrafili wykonać żadnej czynności – ani uciec, ani poprosić
o pomoc. Było to dla wszystkich traumatyczne przeżycie, takie, którego nie da się zmazać, wywołuje ono ukłucie w sercu i nie pozwala już nigdy więcej pozytywnie spojrzeć na świat. 

Zauważyła ich jednak starsza kobieta znana wszystkim mieszkańcom – pani Irena Juszejko. Widząc martwe ciało, odciągnęła dzieci od niego i zabrała do swojego domu, gdzie niebawem zadzwoniła na milicję. Już po chwili pod dom pani Ireny podjechał radiowóz.

Milicja zebrała zeznania kobiety i wezwała rodziców dzieci. Obiecała się jednak zająć tą sprawą – w końcu chodziło o kolejnego funkcjonariusza. Czy to mógł być przypadek? 

Panowie, mówiłam i pisałam, że na jednym przypadku się nie skończy. Dlaczego mi nie uwierzyliście? Ten drugi także był funkcjonariuszem. To przecież nie może być przypadek. Zrozumcie w końcu, że to jest kolejna zemsta przyrody! – łamiącym się głosem odrzekła Irena Juszejko. 

Nie otrzymała ona jednak odpowiedzi, gdyż milicjanci w milczeniu odeszli. Nie sądziła jednak, że mają oni nową teorię, która wydawała się być najbardziej słuszna. 

*

Milicjanci odjeżdżali z wyraźnym niezadowoleniem. Nieśpiesznie wsiedli do radiowozu, przyjrzeli się jeszcze temu, co się działo wokół i odjechali. 

Mówiłem, że jest coś nie tak i się nie pomyliłem. Ta schorowana staruszka wymyśliła sobie nierealną wersję wydarzeń. Myślę, że to ona maczała w tym palce – daję ci słowo. Kolejny raz jest na miejscu zbrodni – zauważył młodszy funkcjonariusz. 

Też mi się tak wydaje. Wezwijmy ją na przesłuchanie, zobaczymy, co powie – zaproponował drugi milicjant. 

*

Irena Juszejko po otrzymaniu wezwania nie wiedziała kompletnie, co ma zrobić. Bała się tego i nie chciała w tym brać udziału – nie wiadomo, jakimi metodami chcieli oni dotrzeć do „prawdy”. Nie pojawiła się więc na przesłuchaniu. Wiedziała dobrze, iż milicja jest w stanie użyć każdego podstępu, by udowodnić jej „winę”. Ale czy to było właściwe? Być może tak, choć jeszcze nie chciała się przed sobą do tego przyznać. Nie była ona wcale taka dobra, jak się mogło wydawać, choć wówczas kto był bez winy?

Oczywiście – kochała przyrodę, lecz jej zamiłowanie stawało się wręcz obsesją, przynoszącą mniej dobrego, a więcej złego. Ta obsesja wyzwalała wszystkie negatywne emocje, kłębiące się przez wiele miesięcy, a nawet lat. Nienawidziła wszystkich tych, którzy w jakikolwiek sposób przyczyniali się do zniszczenia choć niewielkiego skrawka przyrody. Nie chciała zrozumieć motywów ich postępowania, nie zastanawiała się, dlaczego ich działania
w niektórych sytuacjach są niezbędne dla dobrego funkcjonowania przyrody. Jednakże jej postępowanie nie wzięło się znikąd. 

Jej dzieciństwo wcale nie było wcale sielskie, choć dość często doświadczała amnezji, stąd wydawało jej się, że był to dobry czas. Jej rodzice byli ludźmi głęboko wierzącymi
o bardzo rygorystycznych zasadach, co się na niej odbiło. Jedyną miłością, którą przeżywała, była paradoksalnie przemoc fizyczna i psychiczna. Nie znosiła swojego rodzinnego domu, więc postanowiła nigdy do niego nie powrócić. Całkowicie straciła wiarę w życie po śmierci, ponadto nie przypuszczała nawet, iż po życiu spotka ją coś dobrego. 

Jej wewnętrzne rozterki przerwał nieznany dźwięk za oknem – pojawienie się milicji. Czy mogła przypuszczać taki bieg wydarzeń? Pewnie tak. Przecież najlepiej zrzucić całą odpowiedzialność na kogoś o złej reputacji, aniżeli doszukiwać się prawdy. Wiadome było to, iż funkcjonariusze chcieli po linii najmniejszego oporu wyjaśnić sprawę kolejnego nieboszczyka. W ich domniemaniu nie miała ona jednak racjonalnego bytu, nie dało się w jakikolwiek logiczny sposób ją wytłumaczyć. Mimo to nie mogli przecież potwierdzić spostrzeżeń staruszki. Zostaliby niewątpliwie uznani za szaleńców na miarę pani Ireny Juszejko, co przysporzyłoby im wielu problemów – choćby utraty pracy. 

Pani Juszejko niecierpliwie oczekiwała na wyrok losu, choć wiedziała, że będzie zapewne niesprawiedliwy. Pragnęła otrzymać odpowiedź za taki bieg wydarzeń od wszechświata, ale ten milczał i nie raczył odpowiedzieć – jak na złość. W tym momencie klamka w drzwiach wejściowych się poruszyła, a jej przyszłość została zasądzona. Fatum społeczeństwa Złejwsi Wielkiej stał się niepewny, a o czyhającym zagrożeniu wiedziała jedynie pani Irenka. 

Kobieta usłyszała kiedyś piękne słowa, o których nie sposób zapomnieć. Należy spojrzeć prawdzie w oczy, a więc przede wszystkim kierować się prawdą, którą da się odnaleźć w oczach innej osoby. Nie można owej rzetelności jednak nadużywać w niewłaściwych sytuacjach, gdyż niesie to ze sobą szereg konsekwencji. Jakich? Przede wszystkim traci się jej pierwotne znaczenie. Nie odgrywa wówczas aż tak istotnej roli. Staje się zupełnie zmaterializowana, przez co nie szanuje się jej. 

Zgodnie z ową myślą starała się żyć, lecz ludzie jej nawet na to nie pozwolili, skazując ją tym samym na tułaczkę w samotności, ze wzrokiem utkwionym w podłogę celi. A uśpione demony przeszłości, pragnące doprowadzić świat do kataklizmu, obudziły się do życia. 

                                                                Maja Myślińska

 

Obraz wyróżniający: Kłody drewna, które zostały pocięte i składowane w celu pozyskiwania drewna. By Rivadavia.vila – Own work, CC0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=119049331