D w u d z i e s t y ó s m y
Ponieważ Albin miał się zjawić dopiero po kilku dniach, czas ten zużytkowałem na wałęsanie się po lekarzach oraz na odrabianie „zaległości” w pisaninie na temat stanu rzeczy w tutejszym, ponownie rozproszonym środowisku literackim. Asumpt przyszedł ze strony odwiedzającego mnie Edwarda Pukina , który przyniósł mi świeżo wydaną swoją książkę pt. „Piaskownica”. Wiem, że nie może liczyć na jakąkolwiek jej rekapitulację w tzw. środowisku. Właśnie poza Edwardem nie znajduję w Elblągu już żadnego twórcy, który miałby ambicję zgarniania środowiskowych autorów w ciało, które mogłoby wymuszać na pozbawionych polotu, gustu i dobrej woli władzach jakieś świadczenia na rzecz ludzi pióra. Nic też nie wskazuje na obecność w Elblągu krytyków literackich, recenzentów, autorów uprawiających refleksję na temat twórczości literackiej, nie mówiąc już o tym, że miasto pozbyło się prasy. Mam prawo sądzić, że kwartalnika „Tygiel” nie doceniono, zaś innych wydawnictw periodycznych (poza „Magazynem Elbląskim”), które mogłyby służyć środowisku, nie ma. W warunkach powszechnego „niechciejstwa” górę bierze dyletantyzm. Cóż mówić o władzach, skoro na przykład aktualny dyrektor elbląskiego teatru, przygotowując jubileusz 40 –lecia placówki, zleca opracowanie jego monografii quasi historykowi, a w sprawach teatru – określę to dobitnie – kompletnemu dyletantowi, który – co także świadczy o kompletnej degrengoladzie naszych obyczajów i zaniku zasad przyzwoitości – przyjmuje takie zlecenie. Ale nie dziwi to już, jak i nie dziwi nic, czego doświadczamy na co dzień w warunkach zbiorowego BEZWSTYDU, szarpaniny politycznej i windowania na stanowiska miernych, ale wiernych. Wszak w tym zakresie nie zmieniło się u nas nic od czasów Peerelu.
Po złożeniu w ręce Bohdana W. oraz jego syna Janusza W. Stowarzyszenia Elbląski Klub Autorów wraz z kwartalnikiem „Tygiel”( co miało miejsce w r. 2009) oraz początkowych próbach wspierania ich działalności (z towarzyszącymi temu zgrzytami) – musiało dojść do ostatecznego rozstania się i pismem, i ze stowarzyszeniem, które nb. uległo rozsypce. Po prawdzie proces wymykania się z tego kręgu autorów rozpoczął się wcześniej, na co miały wpływ niedowłady organizacyjne stowarzyszenia, nade wszystko popularne dziś niechciejstwo, jak i nędzna kondycja finansowa SEKA, tzn. brak środków na kontynuację wydawnictwa. Mniejsza jednak o okoliczności ostatecznego rozbratu, acz dokonał się on powoli, w procesie rozkładu i bez rewolucji. Rozluźniły się kontakty ze współpracującymi ongi autorami. Wśród twórców trwale zaprzyjaźnionych i od czasu do czasu, dających o sobie parol pozostali Zbigniew T. Szmurło, Jadwiga Łada, Jerzy i Dorota Wcisłowie, Jarosław Denisiuk, wreszcie Edward Pukin, który dość późno doszlusował do SEKA. Okazało się, że właśnie z Edwardem mamy wiele wspólnego, może nawet i coś do załatwienia w tutejszym środowisku. Edward dał wyraz autentycznemu, szczeremu zaangażowaniu w regenerację środowiska literackiego w Elblągu, okazał się w tym zakresie uparty, konsekwentny i aktywny – potwierdzając tym samym właściwości postawy narratora powieści z r. 2008. Mówię o powieści o znamiennym tytule „Kanalie”, w której dokonał rozrachunku z gnilnymi stosunkami w Elblągu, tzn. z wszechmocną korupcją, współdziałaniem, sprzężeniem interesów środowiskowych hien (typów pazernych na pieniądze i bezwzględnych), prokuratury i władz miejskich. Właśnie ze względu na inicjatywę demaskatorską, odwagę w tym zakresie , oczywisty talent literacki (zaświadczony recenzjami jego powieści), jak i rzeczywiste, właściwe mu dążenie do reaktywowania środowiska – przylgnęliśmy z Edwardem do siebie. Ponieważ osobiście sam też doświadczyłem i to w stosunkach nie tylko socjalistycznych zarówno tyranii różnych degeneratów, jak i oportunizmu uprzedmiotowionych przez władze środowiskowych ludzieńków – rozrachunek Pukina był mi bliski. Związała nas nadto przynależność do Związku Literatów Polskich (okręg gdański), więc i jego zaangażowanie w działalność Zarządu, tzn. przyjęcie funkcji sekretarza. Ostatnio też uwijał się z napędem iście sportowym (od wielu lat by ł działaczem i publicystą sportowym) poszukując formy reaktywowania w Elblągu rzeczonego środowiska i usiłując zdobywać dlań twórców zainteresowanych. Jak dotychczas – niestety – nawet przy moim wsparciu nie był na tyle silny, by sforsować środowiskowy uwiąd w tym zakresie i zyskać zainteresowanie władz w tym kierunku. Szukając rozwiązań konstatujemy tę atrofię, znajdujemy jej uwarunkowania, tkwiące głównie w przemianach elbląskiego życia, poczynając od utraty przez miasto rangi ośrodka wojewódzkiego. Zdajemy sobie sprawę, że istotnymi przyczynami znacznej degradacji wartości w aktualnym życiu, są – poważny środowiskowy ubytek ludzi o orientacji humanistycznej (co nie oznacza by robotniczo-przemysłowy Elbląg był po wojnie ośrodkiem humanistycznym) niełaskawe dla istotnych wartości przemiany postsolidarnościowe, ekspansja populizmu i dominacja postaw konsumpcyjnych.
Wrócę do powieści „Kanalie”. Rzecz, jak powiedziałem, stanowiła soczysty rozrachunek ze zjawiskami gnilnymi w życiu Elbląga, które dotknęły osobiście autora jako byłego prezesa przedsiębiorstwa o nazwie „Wolność”. Pukin padł ofiarą układów, w których zazębiały się interesy pospolitych kanalii, swobodnie filujących w systemie nieokiełznanego liberalizmu, środowiskowej palestry (skorumpowani prokuratorzy), nawet władz miasta. Ogromnym wysiłkiem woli wybronił się, ocalając swoją własność a zarazem nabywając szczególnego uczulenia na zjawiska społecznego rozkładu i zło. Stąd też powieść, pisana krwią, z ferworem prowadząca wątek rozgrywanej sprawy z przeciwnikami zmierzającymi ku wywłaszczeniu go z dóbr stanowiących dorobek życia i unicestwieniu, pełna emocji jak i nabrzmiała dokumentacją.
W pięć lat później Pukin składa do druku swą kolejną powieść pt. „Lęgowisko zła”. I tę natychmiast recenzowałem w edycji „Szkice literackie i felietony 4”, Elbląg 2012. Odnotowywałem w niej m.in.: Osiągnięte osobistymi zmaganiami doświadczenie pozwoliło tym razem autorowi wyjść na nieco szersze wody, tzn. uwzględnić sprawy i problemy nie tylko „ze swojej działki”, ale spojrzeć na miasto, jego trudne sprawy z perspektywy innych jego mieszkańców i widzieć je – choć z widzeniem tym nie wszyscy i nie zawsze muszą się zgadzać – w jego różnorodnych przejawach. /…/ Tym razem rzecz dotyczy tematyki mafijno-kryminalnej, bowiem jednym z podstawowych wątków jest przestępcza działalność środowisk przemytniczych, sprowadzających z dalekiego Wschodu brylanty i drogie kamienie. Są i ponurzy, bezwzględni bohaterowie tego procederu i niezłomni, zwyciężający ich tropiciele. Prowadzenie tego wątku spełnia podstawowe atrybuty powieści sensacyjnej i prawdopodobnie jemu właśnie będzie zawdzięczała powieść swoją poczytność.
Równocześnie jednak powieść była kolejnym rozrachunkiem ze środowiskiem lokalnym , traktowanym jako „lęgowisko zła”. Odzywają się w niej zatem pogłosy spraw wyprowadzonych w poprzedniej powieści. Ale najsilniejsze uczulenie autora dotyczy mankamentów władzy, zużytkowującej dla swych celów (nierzadko nie mających nic wspólnego z rzeczywistymi interesami społecznymi) całe armie zwyrodniałej biurokracji. Również – powszechnej niezdolności ludzi do przeciwstawiania się zjawiskom patologii społecznej, głównie zwyrodnialstwa, bezwzględności i brutalności urzędników i funkcjonariuszy. Także zjawiska totalnego upolitycznienia stosunków w kraju. Zdecydowanie – pisze – trzeba politykom i każdej władzy patrzeć na ręce oraz informować i ujawniać tę codzienną o nich prawdę, a tym samym włączać społeczeństwo w bieżący nurt życia. Nie może być tak, że tylko rządzący uzurpują sobie patent na mądrość – często iluzoryczny, i wykorzystują to dla realizacji własnych celów. Tak się tworzą lęgowiska zła.
Nie brak było także w powieści pesymistycznych, ściśle zaś prowokujących uogólnień dotyczących życia jako dżungli, w której ktoś kogoś musi pożreć, aby samemu żyć ; nie brak też sarkazmu, jadowitości i zarówno manifestacji bezsiły wobec rozwielmożnionego zła, ale i równie ludzkiej i nie wolnej od naiwności wiary w sens szarpaniny o sens świata i godność człowieczeństwa .
Praca nad trzecią już powieścią o tytule „Piaskownica” skłoniła Pukina do określenia wszystkich trzech utworów mianem „tryptyku literackiego”, co zdaje się wynikać logicznie z tych samych inklinacji. Łączy je bowiem ten sam środowiskowy obszar obserwacji, ukierunkowany na postrzeganie w nim zjawisk reprezentatywnych, znamiennych dla kraju. Także ten sam rodzaj krytycyzmu, choć tym razem już nie odwetowego, ale wymierzonego w mechanizmy współczesnego życia, co sprawia, że przesłania utworu są bardziej gorzkie i sarkastyczne. Znajdujemy tu też tę samą, elbląską lokalizację akcji, z jej „sztafażem dekoracyjnym”, zaświadczanym przywiązaniem do miasta, jego okolic, oraz środowisk, tę samą znajomość ludzi, spraw i konfliktów, także i osobiste zaangażowanie w działalność na rzecz spraw publicznych, dokumentujące „obywatelskość” autora.
Poprzednią powieść Pukin zawiesił na refleksjach dotyczących sensu brania się za bary ze skrzeczącą rzeczywistością. Powieść nowa stanowi relację z pola działań na rzecz zmian w rzeczywistym, bagnistym stanie rzeczy. Przed trzema laty (2013) – jak pamiętamy – miasto nawiedziła wichura referendalnego ruchu społecznego na rzecz zmiany władz lokalnych. Referendum zainicjowane przez tzw. obywatelskie Wolne Miasto zmiotło ze szczebli miejscowej władzy aroganckich i nieudolnych jej reprezentantów, nb. wywodzących się z Platformy. Ale podczas działań referendalnych niezależni i nieumocowani w żadnej partii inicjatorzy ruchu zostali zdominowani przez działaczy środowiskowej prawicy (PiS) , znajdujących się w opozycji wobec PO. W sposób znamienny dla wszelkich przewrotów społecznych najsilniejsi i najbardziej zachłanni na stanowiska narzucili ruchowi własny program, zaważyli na powodzeniu akcji, obalili poprzednią Radę Miejską by w rezultacie podzielić się stanowiskami w nowej Radzie, przy czym nie obyło się bez konfliktów wśród PiSowców, rywalizujących między sobą o miejsce we władzach. By zaś było „śmisznie” – uwieńczoną powodzeniem akcję referendalną rozsławiły w całym kraju mass-media jako „przykładnie obywatelską”.
Otóż główną postacią „Piaskownicy” jest ten sam Edi Pukina, wciągnięty przez przyjaciół do akcji „Wolne Miasto”. Podstawowy wątek powieści stanowi rekapitulacja kolejnego życiowego doświadczenia. Dodajmy – przykrego i bolesnego, bo unicestwiającego wręcz poczucie sensu jakiejkolwiek aktywności obywatelskiej. Kolejne, zagęszczone dialogowo obrazy kształtowania się Grupy Referendalnej (formacja „pomarańczowych”) ujawniają odzywanie się już w tym ciele apetytów na stołki i profity, następnie przepychanki między „pomarańczowymi” a tzw. „sprawiedliwymi” – z oczywistym udziałem także uczciwych, ale naiwnych – wreszcie zabiegi organizacyjne i programowe z koniecznością przedwczesnych kompromisów. Rozumieniu sensu tych działań sprzyjają włączone do powieści fragmenty publicystyki programowej bohatera – świadectwo tyleż zdeterminowania w działaniu ku odnowie, co i – jakże zrozumiałej – naiwności, a wreszcie zawodu i goryczy. Świadomość jakby wpisanej w rzeczywistość historyczną, nieustannej i ciągłej szarpaniny między siłami rywalizującymi w walce o władzę, dającej asumpt do traktowania życia jako dżungli, daje autorowi prawo (acz takie ujęcie nie jest jego wynalazkiem) do metaforycznego określenia pola naszych rodzimych gier, więc „zabaw publicznych” (dążeń, przeciwdziałań, konfliktów, krótkotrwałych sukcesów, podstępów, rozczarowań, klęsk etc.) mianem „piaskownicy”. Metafora ta bowiem odnosi się nie tylko do śmietnika prowincjonalnego i nie tylko do przypadku incydentalnego. Piaskownica bowiem – jak wykłada narratorowi spotkany przypadkowo w warszawskiej cukierni starszy i niegłupi facet – jest stanem naszego zbiorowego życia. Zatem to „przestrzeń, w której wszyscy niby chcą demokratycznie się rządzić i rzekomo sprawiedliwie się dzielić (s.172) W samej rzeczy to „siedlisko polityków, którzy na podobieństwo dzieci – bawiące się w osiedlowych piaskownicach – walczą o swoje cele i interesy „Tym, gdzie mieszkamy – wołają – wołają w powieści referendarze uczciwi – jest nasza mała piaskownica /…/ – więc uznaliśmy, że w niej zaprowadzimy ład i porządek, aby wszyscy mogli żyć w zgodzie i symbiozie”. Najuczciwsi zaś czyli po prostu utopiści oświadczają: „Tylko od nas zależy samych będzie zależało, jak zorganizujemy to życie w piaskownicy i jaką władzę wybierzemy”. Wątek ten uzasadnia przewagę w drugiej części powieści kameralnych dyskusji i spostrzeżeń dotyczących mechanizmu tego rodzaju „ruchów obywatelskich”. Również i obfitość materii obserwacji społeczno-obyczajowych obrazujących moralny i mentalny stan ducha w różnych punktach „piaskownicy”. Nie sposób nie solidaryzować się z większością związanych z tym uwag i refleksji. Sporo z nich bowiem zawdzięcza autor nie tylko doświadczeniom związanym z uczestnictwem w ruchu, ale także doniesieniom i komunikatom mediów, sygnalizujących powszechność takich mechanizmów. Acz nie odkrywa rzeczy nowych – podnosi sprawy newralgiczne dla naszego publicznego „tu i teraz”. Uprzytamnia też prawdy istotne, które – zważywszy na skandaliczny stan mentalny znacznej części naszych, „ w partyjnictwie” rozeskrzydlonych rodaków – przecież nie do wszystkich trafiają, a z którymi niepodobna się nie solidaryzować. Dotyczy to np. spostrzeżeń odnoszących się do niespożytego u nas zjawiska arogancji władz wobec mieszkańców. Czy uwag związanych z dyletantyzmem gospodarowania, z łatwością galopującego już zadłużania ośrodków np. takich jak Elbląg czy wydatkowania pieniędzy na cele wręcz zbyteczne. Chodzi również o nader naganne zjawisko karygodnego powielania przez aktualną prawicę ( a proceder ten uprawiają wszystkie kolejne ekipy naszej władzy) wprowadzania na stanowiska nie ludzi uczciwych, kompetentnych i fachowców – ale osobników wiernych, choć miernych, a nierzadko wręcz iście gogolowskich kretynów. „Wy sądzicie, że prawica wystawi waszych ludzi na swoich listach ? – spytał retorycznie Jan /reprezentant „pomarańczowych” – R.T./ – Ja ich politykę dobrze znam. Wykorzystują was, a jak przyjdzie co do czego, to na listach znajdą się tylko członkowie tej partii”.
Myślę, że intencje autorskie, jak i artystyczną sprawność językowo-narracyjną budowania utworu ( w tym przypadku także konstruowania dialogów) znakomicie oddaje poniżej przytoczony fragment XIII rozdziału, dość jasno prezentujący stanowisko głównej postaci powieści:
– Kacper! I ty i ja idziemy w tę samą stronę, mamy te same cele – najpierw doprowadzenie do odbycia referendum a następnie mobilizacja mieszkańców, by poparli je w głosowaniu. Wydaje się być już oczywiste, że nie interesuje was jedna wspólna droga postępowania, gdyż wy realizujecie swój ukryty plan, bez udziału innych organizacji. Wychodzi mi więc na to, że jeszcze teraz idziemy do celu, jakby razem, choć obok siebie i… nawet po przyjacielsku, ale sam sobie zadaję pytanie, czy później także razem będziemy ciągnąć ten wózek? Myślę, że nie, gdyż dzieli nas nie tylko wizja miasta, jakie ono powinno być za rok, za dwa, za pięć lat. Obawiam się, że dzisiejszy brak wspólnoty działań i zaniechanie porozumienia co do przyszłości miasta – nie objawił się niekorzystnym wynikiem referendum. Gdyby tak się stało…nie daj Panie Boże – żachnął się Edi – byłaby to obywatelska klęska raczkującej jeszcze demokracji i utrata szansy na racjonalny rozwój miasta na kilkadziesiąt lat.
Gajkowicz słuchał cierpliwie Ediego i tym razem – jakby w obawie, że sprowokowany wywodem może niechcący jeszcze coś ujawnić – był już przygotowany do odpowiedzi.
– Mam sto procent pewności, że do referendum dojdzie i możesz być pewny tego, co mówię. Dlatego mam do ciebie prośbę – przemyśl naszą rozmowę i …przyjdź do nas.
Edi nawet nie udawał, że jest zaskoczony sugestią pełnomocnika, gdyż taką przewidział i natychmiast zaoponował jego propozycji. Spodziewał się takiej propozycji.
– Nie, Kacper. To nie wchodzi w grę. Wy nie zamierzacie konsolidować środowiska dla dobra ogółu… wy chcecie iść sami a ci, co trzymają lejce, chcą władzy dla siebie. Czy się nie mylę?
Gajkowicz nie odpowiedział/. Widać było, że jest zawiedziony reakcją Ediego.
Czy nasze dzisiejsze spotkanie wynikło z twojej woli, czy może ktoś podrzucił ci taki pomysł? – spytał znienacka Edi. – Nie. Nikt mnie do wizyty u ciebie nie zainspirował – odpowiedział bez namysłu i dlatego Edi odebrał ją, jako szczerą i lojalną. – Przeczytałem twoją książkę i jeżeli to wszystko, co opisałeś , jest prawdą, to jesteś być może jedyną osobą w tym mieście, która odważyła się ujawnić haniebność tej władzy, także jako historyczną wiedzę dla potomnych. To również dlatego zabiegałem o wpis autorski.
– Kacper! Możesz być pewny opisanych zdarzeń. Uczestniczyłem w nich i są na to dokumenty, że tak było. Oczywiście oplotłem je wątkami, które nadały książce cechy powieści obyczajowo-sensacyjnej. Te postaci – osobliwe kanalie, nie są postaciami wyimaginowanymi, one są autentyczne z krwi i kości, a ten układ powiązań i zależności funkcjonuje dalej… – Ba, oni dalej rządzą tym miastem a jeden z nich jest nawet radnym.
– To, co opisałeś w książce, wydaje się być aż niewiarygodne!
– Ale taka jest prawda, zresztą to nie jest koniec tej historii. Ciąg dalszy opisuję w kolejnym tomie, którego akcja wychodzi poza nasze miasto ( s. 214/215.
W związku z tym sukces referendum, satysfakcjonujący głównie trzy partie, dzielące między sobą nową władzę, było iście pyrrusowym zwycięstwem inicjatorów i autorów ruchu, którzy zostali przez zachłannych triumfatorów odesłani na margines sprawy. Prawdziwym sukcesem było jednak pokazanie innym środowiskom, że obywatelska działalność w zjednoczeniu się, w solidarności i zapomnieniu o interesach partyjnych może jednak ruszyć z posad co ukorzenione i pozornie „nienaruszalne”. Nieobojętny dla Pukina był też materiał doświadczeń – podstawa do refleksji na temat mechanizmów społecznych i ich uwarunkowań do przemyśleń, zatem i inicjatyw publicystycznych. Sporo w powieści towarzyszących akcji przemyśleń, sygnałów i uwag, które nie mogą nie trafiać do czytelników przyzwyczajonych do myślenia. Oto sekwencja dotycząca jakże popularnego u nas zjawiska traktowania rugowanych prominentów jako kozły ofiarne i to przez dotychczasowych ich gloryfikatorów. Z oczywistym postulatem przestrzegania zasady fair play. To znów dywagacje i sugestie dotyczące konieczności prawnego uregulowania udziału pozapartyjnych inicjatorów tego rodzaju ruchu referendalnego w wyborze władz, właśnie ze względu na bezwstydną nieraz żarłoczność i arogancję silniejszych partii. Nasze miasto – uzasadnia bohater powieści – potrzebuje dużo szerszego wachlarza samorządowego. /…/ Przeciwstawne obozy bijące się o władzę, często zapatrzone w siebie, nie dostrzegają i tych najsłabszych mieszkańców, i tych małych organizacji, w których także ludzka skarbnica także potencjał twórczy. (s.259).
Newralgiczną sprawą zarówno wystąpienia przeciw aktualnej lokalnej władzy, jak i dyskusji wśród referendarzy jest gospodarowanie miastem: Bardzo źle gospodarujemy w naszym mieście, wydajemy bezmyślnie i za dużo. Kolejne władze tworzą kliki i coraz większą sferę budżetową. Stąd mamy przerosty w administracji, zamiast nowych miejsc w usługach i produkcji (s. 260).
Ale konkluzja autora – jak już powiedziałem – zmierza ku oczywistemu uogólnieniu, że mechanizmy życia elbląskiego stanowią tylko exemplum zjawisk i stosunków w całym kraju. Kraj –podkreśla raz jeszcze i to ze zrozumiałym rozdrażnieniem – to taka wielka piaskownica, w której można bezkarnie chachmęcić, gdzie szachrajstwo przebija wszelkie normy prawne, nie mówiąc już o moralności i etyce, o poczuciu odpowiedzialności za to, co się czyni? Ten kraj to na razie jedna wielka „wolna amerykanka, gdzie mieszają się ze sobą różnego rodzaju oszuści kanaliami, aferzyści z łachudrami … i wszelkiej maści…ku…(s. 275)/…/ Nie tylko elblążanie muszą nauczyć się demokracji a także rozróżniać, kto i dlaczego pragnie władzy (s. 285).
Tenor tych spraw – a żyje dziś nimi cała Polska – dominuje w sekwencjach końcowych powieści, nabrzmiewając emocją, troską i żarliwymi, niewolnymi od pasji perswazjami i pytaniami. Niepodobna ganić tego nachylenia powieści ku publicystyce. W pełni uzasadnia ją aktualny stan rzeczy, spowodowany drastycznymi i nieliczącymi się z zasadami demokracji metodami partii PiS przyśpieszania przemian. Edward Pukin jest w powieści jednoznaczny i zdeterminowany. Stąd i wyprowadzone w finale, zasadnicze pytanie” „Quo vadis… dziś, władzo?” ma siłę i sens. Zobowiązuje do naprawdę obywatelskiej refleksji i wyboru postawy podmiotowej w kraju sterowanym wolą już to irracjonalistów i ślepców, już to zachłannych na profity, jakie niesie władza.
Akcja „Piaskownicy” – dodam w zakończeniu – nie ogranicza się do rozważanego tu wątku spraw obywatelskich. Snuje się w niej także wątek spraw bardziej osobistych, małżeńsko – domowych, wycieczek po kraju, przypadkowych spotkań, wielorakich obserwacji. Jest też kontynuowany dramatyczny, nie wolny od tajemniczości i wręcz sensacyjny wątek rozrachunków Ediego z byłymi swoimi prześladowcami, ku obserwowaniu których wiedzie go nos iście detektywistyczny, więc i pogłosów związanych z niegdysiejszymi procesami, jak i stopniowego negliżowania ich ukrytych i noszących znamiona przestępcze praktyk i upodobań. Nie podobna jednak nie odnieść że w piętrzeniu tego materiału autor nie ma miary, zużytkowując literacko zbyt wiele nastręczających mu się spostrzeżeń i obserwacji. Pogłębiają też wrażenie nadmiaru – rozwlekłość narracji, również opieszałość w prowadzeniu niektórych wątków, jak i elementy nie zawsze koniecznej erudycji.
Summa summarum – trzecia już książka Edwarda Pukina jest rodzajem literatury społecznie niezbędnej. Wszak dotyka newralgicznych problemów naszego zbiorowego życia. To przykre, że o wstydliwych dla miasta problemach, o przestępstwach i nadużyciach można się dowiedzieć z książek, nie zaś z krytycznej prasy, której w Elblągu – w przeciwieństwie do czasów PRL – dziś nie ma, gdyż nie jest przez władze pożądana.
Dla odbiorców środowiskowych, poddanych brutalnym, demoralizującym mechanizmom polityczno-społecznym, jest książką nieobojętną. W każdym razie stanowi dobrą, pełną goryczy charakterystykę stanu świadomości społecznej miasta, które miewało ambicję nie być prowincją. Jest wartościową analizą powstawania i funkcjonowania (a dotyczy to całego tryptyku) układów mafijnych i partyjnych machinacji w obszarze prowincjonalnym, paraliżujących kształtowanie się społeczeństwa obywatelskiego.
Ryszard Tomczyk