Pod celą / Piotr Kotlarz

0
569

[Opowiadanie to powstało w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku. Opublikowałem je w tomiku „Gipsowe głowy” wydanym przez KSW ŻAK w 1982 roku. Postanowiłem je przypomnieć, wielu nam bowiem lata tamte przywołują na myśl tylko „Solidarność”, a przecież i wówczas toczyło się „zwykłe życie”.]

                                       Pod celą

                                                              Często przychodzi nam oglądać tragiczny

                                                              obraz człowieka, który w jawny sposób

                                                              marnuje życie sobie i innym, ale za

                                                              nic w świecie nie potrafi zrozumieć,

                                                              że źródłem tej tragedii jest on sam,

                                                              ponieważ wciąż od nowa podsyca ją

                                                            i podtrzymuje.

                                                                                        C. G. Jung

Cholerny deszcz. Pada i pada, a do tego jeszcze to przejmujące zimno. Przecież musi być zimno, bo i cóż z tego, że z tej strony jest ciepło. Pada deszcz, jest wiatr, jest późna jesień – tam jest zimno. To prawda, nie mogę stąd wyjść, jutro następna rozprawa. Pies drapał, jakoś się wykręcę. Tym durniom wydaje się, że już mnie mają. Niczego nie mogą mi udowodnić. Tym razem nie byłem tak głupim, by przyznawać się do wszystkiego. Inna taktyka, zresztą i wtedy im się nie udało. Zawsze trzeba wiedzieć jaką zagrać rolę. Kiedy wreszcie przyjdzie ten klawisz? Jestem głodny. Podłe żarcie, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Tam zresztą jest cholernie zimno. Komu by się chciało chodzić w taką pogodę ulicami tego zasranego miasta. Oby tylko przetrwać kryzys… Może dzięki temu, że tu jestem uda mi się wykręcić z brania. Co za głupia wpadka? Stary, wszystko w porządku. Pewny numer. Wchodzimy, bierzemy jak swoje i do dom. Co za dureń ze mnie, że też  mu zaufałem. Pewny numer! Frajer! Tak nie przygotować roboty. Nic to, aby się wykręcić. Następnym razem będę ostrożniejszy, a poza tym koniec z amatorami… Żeby chociaż nie sypał… Na razie w porządku… Zobaczymy. Do cholery, mogą mi wlepić recydywę… No wreszcie… otwiera drzwi. Ciekawe, czy znów dadzą te pomyje? Widziałem kiedyś taki angielski film… tam to karmią, tam można nawet – jak opowiadał Paweł – w pudle skończyć studia… Zarozumialec z tego Pawła. Myśli, że studia to wszystko. Co za prymityw u nas. Tam przynajmniej traktują więźniów przyzwoicie. Tu jesteśmy traktowani jak bydło… jak bydło. Owszem zrobiliśmy ten skok, ale kto przetrzyma kryzys? Gdy nie bierze się trzy dni, można zrobić wszystko. Środki powinny być dostępne. Każdy ma prawo dysponować swoim życiem… Zresztą lecznictwo u nas leży… Pieprzony świat.

– Obiadek. Co, patrzymy przez okienko? Chciałoby się do domku? Cha, cha. Jutro rozprawa i recydywa. Napatrzysz się jeszcze, napatrzysz.

Obiadek? Głupi klawisz, myśli, że jest dowcipny. Do końca życia zostanie tylko klawiszem. Co on wie o życiu? Mądrala. Jego życie też jest więzieniem, co z tego, że z drugiej strony? Niech się mądrzy. Pies go drapał… Nawet niezła ta zupa… Oby tylko ten frajer nie sypnął. Sędzina w porządku, jakoś się wykręcę. Adwokat kiepski, ale i tak lepszy niż ten poprzedni…

– Przepraszam, czy świadek S. widział jak oskarżony schodził po trapie?

– Jak pan śpi, to niech pan chociaż nie przeszkadza  panie mecenasie – odpowiedziała sędzina.

Od tamtej sprawy minęło już cztery lata, z tego półtora w pudle. Nigdy nie zapomnę tego durnia. Tak mnie załatwić? Zresztą i tak mi się udało. Rozprułem znacznie więcej beczek niż Rudy, a dostałem o połowę mniejszy wyrok… W czasie rozprawy najważniejsza jest taktyka. Dobrze, że przyznałem się do „Mazowsza”.

Tylko ten jeden statek, proszę Wysokiego Sądu… tylko ten jeden raz… dałem się namówić… Grałem skruchę. Czysta niewinność. Tylko jeden wypad na ten statek. Uwierzyła. W czasie rozprawy najważniejsza jest taktyka. Niczego innego nie mogli mi udowodnić. Beczki, okrętowe tratwy… To były wspaniałe czasy. Robiliśmy tyle skoków, że w końcu wprowadzili ścisłą ochronę nabrzeży… mówiono nawet, że wycofano morfinę z wyposażenia beczek. Z aptekami było znacznie więcej roboty, znacznie łatwiej o wpadkę… Boże, co za frajer z tego Mikiego. Pewny numer! Teraz się nie wykręci. Żeby chociaż nie sypnął. Jeśli będzie cicho niczego mi nie udowodnią… Jakoś sobie poradzę, zawsze sobie radziłem. Nigdy nie zapomnę, jak z Romkiem wspinaliśmy się po linie, przez moment myślałem, że nie wytrzymam, że cała wyprawa skończy się w wodzie. Udało się, rozpruliśmy osiem beczek. Wracaliśmy po trapie. Brania wystarczyło na dwa tygodnie. To były czasy. Zrobiłem chyba ze dwadzieścia statków, a udowodnili mi tylko jeden. Gdybym się nie przyznał, może nawet i „Mazowsza” by mi nie udowodnili. Zresztą nie warto kusić losu. Przyznając się, mogłem wygłosić koronkową mowę. Na sprawę przyszli wszyscy. Jacek… ileż to prochów brał ode mnie, ampułek… Zresztą dwa razy obrabialiśmy beczki wspólnie. On stał na świecy. Tchórz, zawsze tylko stał na czatach. Pewnie bał się, czy go nie sypnę?   Miki – wtedy nie był jeszcze taki głupi. Miał fantazję. Zawsze potrafił wykołować dozorców. Ja go nie sypnąłem… musi o tym pamiętać. Przecież mam go w szachu. Paweł – nigdy nie brał. Znaliśmy się już od wielu lat.  Poznaliśmy się na pośredniaku, chyba szukał pracy… Chciałem mu sprzedać działkę. Odmówił… cóż jego strata.

Proszę Wysokiego Sądu. I cóż ja właściwie mogę powiedzieć. Zawiniłem. Kiedyś – tu o ile pamiętam głos mi zadrżał – wziąłem po raz pierwszy, później wciągnąłem się. Nie mogłem wytrzymać… Kryzys, nie wyobrażam sobie niczego straszniejszego. Załamałem się wtedy i… wtedy właśnie zdecydowałem się na ten krok. Ja nie chcę się bronić. Zawiniłem i teraz powinienem ponieść zasłużoną karę

Pauzy, załamujący się głos… Sędzina była całkiem niezła. Chyba byłem w jej typie. Ująłem ją swoją skruchą. Paweł wspominał moją mowę jeszcze w rok po tym, jak wyszedłem z pudła. Sędzina – kobiety… zawsze potrafiłem je ująć, przekonać. Trzeba mieć swój styl. Moja mowa to majstersztyk. Oczywiście dostałem rok i osiem miesięcy. Lecz inni otrzymali znacznie wyższe wyroki i tylko mnie bronił ten dureń. Półtora roku. Dwa miesiące darowali mi za „dobre sprawowanie”. Tylko dwa miesiące. Szesnaście wykreślonych z życia. Kto mi odda tamten czas? Zresztą nie było najgorzej. Jakoś potrafiłem ustawić się i pod celą. Pracowałem w kuchni. Później przy robotach drogowych. Jakoś zeszło. Zleciało. Wszystkich pod celą ogrywałem w szachy. Zawsze świetnie grałem. Kiedyś, choć było to tylko raz… kiedyś ograłem nawet Pawła. Tamtego dnia wlepiłem mu aż siedem partii.

Co za fatalna pogoda. Do diabła… Mam odłożone cztery centki. Może wypuszczą mnie zaraz po sprawie? Rozłożę sobie na cztery dni i będę wychodzić stopniowo. Muszę załagodzić kryzys. Dostosować organizm. Ostatnio brałem już dwa, a czasami nawet cztery centki dwa razy dziennie. Bywało, że i trzy razy dziennie. Wszystko mnie boli… cholerny kryzys. Że też dałem się wciągnąć w ten numer? Człowiek uczy się do końca życia. Koniec, na przyszłość żadnej współpracy z amatorami… Oby ten dureń tylko nie sypnął. Ileż to już czasu znam Pawła?  Dziesięć lat? Nie, poznaliśmy się w pośredniaku w sześćdziesiątym dziewiątym… to już dwanaście lat… Pośredniak… ostatnio, po wyjściu z pudła też zajrzałem na pośredniak. Szukałem pracy, jakiejś spokojniejszej. Czasami stoi się pod pośredniakiem,  przyjedzie jakiś badylarz szukający ludzi do pracy przy malowaniu konstrukcji szklarni i parę tysiączków wpadnie… albo się człowiek zatrudni na jakiejś prywatnej budowie… Pawła poznałem w pośredniaku… później skończył studia. Co tam taka szkoła może mu dać? Ani pieniędzy, ani prawdziwej wiedzy. Bo co on może wiedzieć o życiu? Stracił kilka lat i tyle. No…, ja też wpadłem w te cholerne narkotyki… Gdyby nie ten nałóg to… Szkoda gadać. Mógłbym robić wszystko.

Piotr Kotlarz

Obraz Ichigo121212 z Pixabay