Pamiętnik galerysty (cz. 3) Czesław Tumielewicz / Piotr Kotlarz

0
972

Z perspektywy czasu patrząc może wydawać się to dziwne, nieprawdopodobne. Wchodząc w życie artystyczne i intelektualne miałem możność spotkać na swej drodze wielu wspaniałych ludzi. Już od liceum, w którym darmowych korepetycji z języka polskiego postanowiła udzielać mi prof. Zofia Budrewicz, wywodząca się rodziny wielkich polskich polonistów siostra Olgierda Budrewicza, już wówczas bardzo wiekowa (choć my uczniowie, zawsze postarzaliśmy naszych pedagogów). Studiowałem przez trzy lata (z roczną przerwą) w Lublinie, skąd przeniosłem się na uniwersytet Gdański. Wspomnienie to zamierzam poświęcić głównie postaci Czesława Tumielewicza, z tego więc powodu odnośnie do mej edukacji pozostanę tylko przy tych informacjach. Uczyło mnie przede wszystkim życie. Uczyłem się zwłaszcza od mych bliskich znajomych.

  Tu właśnie wyjaśniam, co w tym wszystkim wydaje mi się dziś dziwne. Miałem wówczas dopiero prawie dwadzieścia pięć lat, a znalazłem się w środowisku ludzi ode mnie o wiele lat starszych i to ludzi wybitnych. Środowisko intelektualne i artystyczne Gdańska połowy lat siedemdziesiątych było bardzo bogate. Wśród moich bliskich znajomych, przyjaciół, znaleźli się Mietek Czychowski – wspaniały poeta i malarz, Ryszard Stryjec – grafik i Bronisław Tusk  (Buni) – rzeźbiarz, ale utalentowany również malarsko. W naszym gronie bardzo często bywał również Zbigniew Żakiewicz oraz Stefan Stankiewicz (Funio). Każdy z nich był ode mnie około dwadzieścia lat starszy, jedynym w naszym gronie równie jak ja młodym był Jerzy Hejnał Kamrowski – bardzo utalentowany poeta. Oczywiście pojawiało się i wielu innych, ale z Bunim, Mietkiem, Rysiem i Jurkiem spotykaliśmy się prawie codziennie, spędzaliśmy w swym gronie dziesiątki godzin. Bywało, że z Rysiem, Bunim i Jurkiem grywaliśmy w szachy, ale przeważnie spędzaliśmy czas na „biesiadach”. W pracowni Buniego przy ulicy Kaletniczej, pracowieńce Rysia przy ulicy Lawendowej, mieszkaniu Jurka przy  Św. Ducha, czy też w „Literackiej” lub w „Klubie Aktora” na Mariackiej. Bywało, że grono nasze było znacznie szersze. Pojawiał się Maciej Gieysztor – dziennikarz, pod koniec lat siedemdziesiątych lub z początkiem osiemdziesiątych dołączył do nas Darek Wasielewski – poeta.

W połowie latach osiemdziesiątych, gdy życie środowiskowe przeniosło się głównie do pubu „Istra” przy ulicy Piwnej i pracowni Buniego, nasze wzajemne kontakty stały się mniej częste. Ożeniłem się, praca zawodowa, a również i sztuka zajmowały mi zbyt wiele czasu. By osiągnąć sukces potrzebne jest pięć procent talentu, ale dziewięćdziesiąt pięć procent pracy. To przypisywane Picassowi powiedzenie znałem od bardzo dawna. Dążenie do sukcesu uznawałem za bezsensowne, ale martwiło mnie to, że moi bliscy koledzy (słowo przyjaciele, może w niektórych wypadkach być przesadne, nie lubię go zresztą nadużywać) maksymy Picassa nie brali sobie zbytnio do serca. Nadmierne „biesiadowanie” nie tylko skróciło ich życia, ale sprawiło i to, że ich niewątpliwy talent nie zdołał się w pełni ujawnić. Najwięcej dzieł pozostało po Ryszardzie Stryjcu, wiele pozostawił Mietek Czychowski, ale dzieła Buniego gdzieś zaginęły, trzy niewielkie tomiki Jurka Kamrowskiego w tym ilustrowaną przez Buniego „Drogę skrzypcową” można z trudem znaleźć w niektórych bibliotekach. Rzeźby Bronisława Tuska, które były inspiracją Jurka do tego tomiku w większości się potłukły, o ile wiem jedną z nich ma jeszcze w swym mieszkaniu Stefan Stankiewicz.

Sztuka jest bardzo zazdrosną kochanką, zajmując się nią nie można wybierać innej drogi. Karierę urzędniczę, finansową ale i brak wystarczającej dla niej uwagi z pewnością potraktuje jako zdradę. Niektórzy z nas niestety o tym zapomnieli. Niektórzy…, wspominałem bowiem powyżej tylko o osobach będących prawie codzienne wśród tak zwanej ówczesnej bohemy, ale przecież środowisko gdańskie wzbogacało wówczas znacznie więcej osób, z którymi moje kontakty były mniej częste lub których wówczas nawet nie znałem. Poznałem Stanisława Michałowskiego. To ważna postać, wybitny malarz, który początkowo szukał drogi w impresjonizmie i gdy wreszcie znalazł własny styl, gdy zagłębił się w fakturę obrazu niestety przedwcześnie zmarł. Jego w pełni dojrzałych prac zostało zbyt mało, by mogły zainteresować ewentualnych marchandów, a szkoda, bo są naprawdę warte uwagi. Środowisko Oficyny z mistrzem mezzotinty, Wiesławem Dembskim i wreszcie środowisko Akademii Sztuk Pięknych. Z gronem tych ostatnich moje kontakty były wówczas znacznie mniejsze. Nie zdołałem więc, ani w latach siedemdziesiątych, ale też w osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zetknąć się nie tylko z  twórczością ale i osobą Czesława Tumielewicza. Dziwne, bo przecież, jak wiem to dzisiaj, był on również aktywnym uczestnikiem życia kulturalnego Klubu Studenckiego ŻAK, w którym i ja na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pracowałem. Czesław jest jednak ode mnie o prawie dziesięć lat starszy, więc tam drogi nasze nie mogły się zetknąć, przy tym myślę, że maksyma Picassa była mu już wówczas znana i żal mu było czasu na nasze „biesiady”, z których tak naprawdę zbyt wiele wyniknąć nie mogło.

Może nie po raz pierwszy, ale bliżej mogłem poznać Czesława Tumielewicza i jego twórczość dopiero w 2006 roku. Zmuszony sytuacją życiową (utraciłem pracę w szkole) próbowałem szukać szansy przetrwania podejmując się prowadzenia „Kawiarni Literackiej”, którą wówczas wyremontowałem znacznie zwiększając w niej powierzchnie użytkową. Pozyskałem dodatkowe miejsce usuwając przestarzałą klimatyzację. W kawiarni tej prowadziłem również galerię, kontynuując w pewnym sensie prowadzoną wcześniej w tym lokalu galerię Mieczysława Preisa, z którym miałem w latach dziewięćdziesiątych dość bliskie kontakty.

Już pierwsza wystawa Aleksandry Radziszewskiej ściągnęła tłumy gości. Być może pomogły w tym kontakty mojego brata, Stanisława, wówczas aktywnego biznesmena, który był reprezentantem holenderskich armatorów chcących w Polsce remontować wielki transatlantyk „Rotterdam”, który niestety został w ostateczności wyremontowany w jednej ze stoczni niemieckich.

Wystawa Czesława Tumielewicza była drugą organizowaną przeze mnie w „Literackiej”. Powierzchnia wystawiennicza była dość znaczna. Pomieszczenia na parterze, w piwnicy, na antresoli i ściany klatki schodowej.  Główna sala jest dość wysoka, tak że mogliśmy wieszać nawet trzy obrazy w jednym rzędzie.

Wernisaż jak zwykle w „Literackiej” stał się wielkim wydarzeniem. Tłumy gości. Brat po raz kolejny zasponsorował poczęstunek, wina nie zabrakło do późnego rana.

Większość gości być może tego nie zauważyła, w każdym razie już nie pamięta, ale wernisaż ów zakłócił bardzo nieprzyjemny incydent. Tydzień wcześniej odmówiłem zatrudnienia pewnej kobiecie, która chciała w mym lokalu zostać menagerem (kelnerką), ponieważ jednak była znajomą mego kolegi, poety, dałem jej nieopatrznie zaproszenie na wernisaż. Zajęła miejsce na antresoli, i właśnie siedząc tam, przy ścianie, za pomocą owego kartonowego zaproszenia strąciła ze ściany trzy obrazy Czesława. Dwa spośród strąconych obrazów zostały rozerwane. Byłem przerażony. Lokal przynosił straty, a tu do tego takie nieszczęście, co najmniej pięć tysięcy w plecy.

Proszę sobie wyobrazić, że Czesław Tumielewicz mi tę sytuację darował, nie zażądał odszkodowania (nie chodzi zresztą o pieniądze, ale uszkodzone zostały ważne dzieła). Obrazy oddaliśmy do renowacji, ale nie udało się ich w pełni odratować. Pokażcie mi państwo wielu innych tak wyrozumiałych, szlachetnych ludzi. Może zachowaliby się podobnie Mietek, Rysiu, Buni, ale proszę mi wierzyć, poznałem w swym życiu wielu ludzi, niewielu stać na takie gesty. Zrozumiałem, że Czesław jest również wielkim człowiekiem. Również, gdyż mając możliwość z ponad miesięcznym obcowaniem z jego obrazami dostrzegłem, że mam do czynienia z wielkim i świadomym twórcą.

Od tego czasu widziałem wiele wystaw Czesława, śledzę również to co prezentuje na swym Facebooku. Myślę, że niewielu jest w Polsce, a może i w Świecie twórców o tak wielkim talencie, ale również i świadomości. Talent, jak mawiał cytowany wyżej Picasso, to niby tylko pięć procent. Nie każdemu jednak jest dane takie wyczucie koloru, wyobraźnia przestrzenna (ci, którzy marzyli np. o karierze architekta wiedzą, że jest ona w wystarczającym do uprawiania tego zawodu stopniu dana tylko nielicznym), postrzeganie perspektywiczne. Rękę można wyćwiczyć,  z czasem nawet dłonie i palce ukształtują się odpowiednio do zadań, z talentem jednak trzeba się urodzić.

Druga ważna w twórczości kwestia to świadomość. Musimy nieustannie się uczyć, podpatrując wcześniejszych mistrzów, ale i poznając teorię. Rozmawiając kiedyś z innym artystą, Cezarym Paszkowskim, wiem, że w gdańskiej Akademii przywiązywano kiedyś dużą wagę do teorii widzenia Władysława Strzemińskiego. Każdą rzecz, każdy obiekt możemy postrzegać z różnej perspektywy, z każdej „jest ona inna”. Od drugiej połowy XIX wieku poszukiwania w malarstwie w naszym kręgu kulturowym to wręcz skok cywilizacyjny. Śledząc twórczość Czesława Tumielewicza dostrzegam, że nie tylko ma on tego świadomość, ale jego poszukiwania wnoszą tu wiele nowego.

Wreszcie trzeci element, ten, którego zabrakło moim wyżej wspomnianym przyjaciołom – praca. Czesław swą kochankę, sztukę – mam nadzieję, że Brygida wybaczy mi to porównanie – potraktował niezwykle poważnie. Pozostał jej wierny, to ona zajmuje w jego życiu główne miejsce.

Kończąc wspomnę jeszcze tylko o jednym wydarzeniu. W 2011 roku z okazji kolejnej rocznicy „Solidarności” organizowałem w Akademii Muzycznej w Gdańsku przedstawienie teatru tańca do mego libretta „Życie za życiem”. Jak zwykle tej rangi wydarzenie postanowiłem połączyć z wystawą grafiki i malarstwa. Poprosiłem o udział w tej wystawie również Czesława Tumielewicza. W przeddzień wydarzenia, gdy na Długim Targu próbowałem na ten spektakl sprzedawać bilety, podeszli do naszej grupy Brygida z Czesławem. Przynieśli dwie grafiki na wernisaż. Czesław dodał, że to prezent, ich wkład do tego spektaklu.  Grafiki trafiły w ręce choreografek, jedna z nich to niezwykle utalentowana Anna Baranowska, mam nadzieję, że jeszcze zaistnieje.  Czesławie, po raz kolejny dziękuję.

Życzę Tobie, Czesławie, byś żył jeszcze jak najdłużej, a nam, byś wciąż tworzył, tworzył jaj najwięcej.

                      Piotr Kotlarz

Przy okazji pragnę już dziś zaprosić na kolejny organizowany przeze mnie koncert z okazji rocznicy „Solidarności”, tym razem pod hasłem – „Wolność jest w nas”.

W pierwszej części koncertu wystąpią panie Izabela Szafrańska i Justyna Panfilewicz, w drugiej odbędzie się koncert Łukasza Łyczkowskiego z grupą 5 Rano.

W przerwie odbędzie się wernisaż „Idea wolności w malarstwie”.

Koncert odbędzie się w Sali koncertowej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku, 21 sierpnia b.r.

Patronat honorowy nad koncertem objęła KK NSZZ „Solidarność”.

Głównym sponsorem koncertu jest Fundacja PZU.