Katarzyna Rapacz
Nikt nas nie usłyszy
Znów nie mogę zmrużyć oka, zwłaszcza takiej nocy jak ta, kiedy księżyc w pełnej krasie wkrada się przez nieszczelnie zasunięte żaluzje, a jego blask rozprasza sen. Obracam się z boku na bok, próbując poddać się zmęczeniu, ale zamiast niego przychodzi tylko frustracja. Nie czuję jej obecności, kiedy wstaje nowy dzień – wszyscy szykują się do pracy, po ulicy przetacza się fala klaksonów i przekleństw, a opuszczone łóżko już nie przypomina o samotności tak dotkliwie. Niestety to dopiero rankiem, a przede mną jeszcze tyle bezsennych godzin…
W takich chwilach wiem, że jestem zbyt słaba, by oprzeć się pokusie. Że najdalej po upływie kilkunastu minut podniosę się z miejsca, zarzucę byle jakie ubrania i udam się w miejsce, które odwiedzam zbyt często, choć przecież tylko raz na kilka miesięcy. Tak jakby umysł uznał za potrzebę pierwszego rzędu chęć zgnębienia mnie przynajmniej na najbliższy tydzień. A może po prostu szukałam usprawiedliwienia dla swojego niemądrego serca.
Noc wydaje się przeszywająco zimna. Obłoki przyspieszonego oddechu wydostają się z moich ust, a podeszwy butów pozostawiają ślady na oszronionym chodniku. Jest pierwszy grudnia; ostatni raz widzieliśmy się dokładnie trzy lata temu, tylko że wtedy było dużo cieplej, a może po prostu pamiętałam jeszcze o tym, żeby bardziej o siebie dbać i opatulić się grubą kurtką.
Wsiadam do samochodu, a przeciągły ryk silnika sprawia, że przechodzi mnie dreszcz. Mimo tego nie zatrzymuję się, następną godzinę skupiając się tylko i wyłącznie na obrazie domu, który przetrzymywałam we wspomnieniach. Boję się, że któregoś dnia zapomnę drogi, że zatrze się w mojej pamięci i już nigdy więcej tam nie trafię. Kto wie, może tak byłoby lepiej? Ach, ale przecież takich oczywistości się nie zapomina, natrafia się na nie niemal intuicyjnie.
Tak jest i tym razem. Czuję, że już blisko, choćby przez chrobotanie żwiru pod oponami. To miejsce stanowi granicę między nudnym, szarym światem a naszą własną rzeczywistością – przynajmniej tak zwykliśmy to nazywać. Pamiętam, jak trafiliśmy tutaj po raz pierwszy. Właściwie nie wiem, dlaczego pozwoliłam się zaprosić, a już tym bardziej dlaczego nie urządziłam ci wielkiej awantury za to, że nawet nie chciałeś mnie słuchać, kiedy mówiłam, że przyjazd tu to beznadziejny pomysł.
Nasza relacja była niesamowicie burzliwa, nawet wspominając pierwsze chwile. Właśnie szłam spacerkiem na przystanek, jako że wiedziałam, że już nie zdążę na autobus. Ku mojemu zdziwieniu transport nawet odrobinę się spóźnił i na ten widok wyprzedził mnie z prędkością światła koleś, który biegł tak, jakby chciał, ale nie do końca potrafił. Kierowca zatrzasnął mu drzwi przed nosem – kto by się spodziewał! – a on rozpłaszczył się na szybie i rzucił kurwą czy innym takim.
Mimowolnie zachichotałam pod nosem, jednak wyszło to głośniej, niż się spodziewałam, i chłopak natychmiast zwrócił na mnie swoje spojrzenie.
– Następny mam za pół godziny – warknął jakby na usprawiedliwienie.
– Wiem, jadę tym samym. – Wzruszyłam ramionami i wyminęłam go, sądząc, że to koniec dyskusji.
– Więc dlaczego nie biegłaś?
– Znam swoje możliwości. W takich szpilach nie pobiegnę.
Wskazałam na swoje stopy w wysokim obuwiu. Zwykle trzymałam się od niego z daleka, ale tego dnia przyjaciółka organizowała imprezę tuż po zajęciach, więc nawet nie miałabym czasu się przebrać.
– Jeszcze wyższe trzeba było ubrać – mruknął pod nosem, a ja podparłam się pod boki.
– A ty co taki naburmuszony, wykładów ci szkoda?
– Nie naburmuszony. Raczej nie do końca wytrzeźwiały. Masz coś na ból głowy?
– A ile ty masz lat, że nawet nie potrafisz się napić?
– Też mi coś. Oczywiście, że potrafię – oburzył się, a jego męska duma nie pozwoliła na powiedzenie niczego więcej.
Los jest jednak dużo bardziej przewrotny, niż wielu z nas śmie przypuszczać, więc spotkaliśmy się jeszcze tego samego dnia… właśnie na imprezie mojej przyjaciółki. Kiedy tamten chłopak przekroczył próg mieszkania, zarówno po jego, jak i po mojej twarzy przebiegł uśmiech rozbawienia.
– Nie musisz nas zapoznawać, kojarzymy się z panią obcasik – stwierdził, ale i tak podał mi dłoń i przedstawił się jako Filip.
I niby później uczestniczyliśmy w grach towarzyskich, niby rozmawialiśmy ze wszystkimi, piliśmy oraz śmialiśmy się, a mimo tego szukaliśmy chwili, którą moglibyśmy wykorzystać tylko we dwoje. To było nawet zabawne, bo widziałam, jak szuka mnie wzrokiem i bez zainteresowania potakuje swoim obecnym rozmówcom. Ostatecznie wylądowaliśmy we dwoje w niewielkim saloniku, który był chyba jedynym pomieszczeniem, gdzie mogliśmy się lepiej poznać, bo muzyka kumulowała się dwa pokoje dalej.
– Wiesz, źle cię oceniłem. Myślałem, że jesteś lalunią, która całe swoje życie na nic nie musiała pracować – przyznał, dolewając mi wina.
– Ja ciebie też. Teraz jesteś nawet trzeźwy – przyznałam trochę bełkotliwie, na co Filip wybuchł śmiechem.
– W porównaniu do ciebie; na pewno. A to ponoć ja nie umiem pić.
– Wcale nie jestem pijana.
– Dobrze, to chodź, pójdziemy posiedzieć na balkonie.
Po czym wstał z miejsca i czekał, aż się podniosę. A ja naprawdę ledwie czułam swoje nogi.
– No dobrze, ale… za chwilę.
Ostatecznie pomógł mi się podnieść i dopiero na świeżym powietrzu odetchnęłam z ulgą.
– Fajna z ciebie dziewczyna. Umówimy się na jutro?
– Czemu nie?
I właśnie na takich impulsach opierała się cała nasza relacja. Niczego nie planowaliśmy, niczego nie ustalaliśmy; po prostu żyliśmy chwilą i liczyliśmy, że to wystarczy.
Nie wiem, co mam sądzić o naszej pierwszej randce. Na pewno nie tak ją sobie wyobrażałam i dowiedziałam się o Filipie tylu rzeczy, które sprawiały, że miałam ochotę uciec… Naprawdę nie rozumiem, czemu nie zrobiłam tego, gdy był na to czas. Po pierwsze – stanowił wzorcowy przykład pirata drogowego. Uwielbiał szybką jazdę, poruszał się drogami, które nie nadawały się dla osób o słabym żołądku i nieustannie się popisywał. Oczywiście wziął mnie na przejażdżkę, a ja kurczowo trzymałam się fotela i modliłam gorliwie, by jakoś przeżyć.
Kiedy wreszcie zauważył, że zbladłam, obiecał, że resztę wieczoru spędzimy spokojnie – no i miał rację, bo kiedy tylko zwolnił, ze zmęczenia zasnęłam obok niego na siedzeniu. Co więcej; nie obudził mnie z pretensjami, po prostu wyjechał poza miasto i tylko od czasu do czasu na mnie spoglądał. Mówił, że z początku miał ochotę odwieźć mnie do domu, ale później zobaczył coś na polu i po prostu nie mógł sobie odmówić, żeby się tam nie zbliżyć.
Otworzyłam oczy dopiero kiedy wszystko wokół ucichło. Jakie było moje przerażenie, kiedy ujrzałam przed sobą ruiny niewielkiego domu, a wokół nic; tylko szczere pole porośnięte w głównej mierze chwastami. W pierwszym momencie naprawdę spanikowałam. W końcu znałam Filipa dzień, byłam gotowa pomyśleć, że uprowadził mnie i…
– Gdzie jesteśmy? – zapytałam drżącym głosem.
– Nie wiem – odpowiedział jakby rozanielony, ale szybko wrócił na ziemię, widząc mój wzrok. – To znaczy wiem, ale nie znam tego miejsca. Popatrz, co za niesamowity dom!
– Wkręcasz mnie, tak? Chyba nie mówisz poważnie? Cały się rozpada.
– No właśnie! Wiesz, co można znaleźć w takich miejscach? Chodź, pójdziemy obejrzeć.
I już trzasnął drzwiami samochodu. Zupełnie nie rozumiałam, czego ode mnie chce, ale posłusznie opuściłam auto i ruszyłam za nim. Nagle Filip złapał mnie za dłoń, jakby ledwie uświadomił sobie wagę tego gestu, a potem zaczął opowiadać.
– Uwielbiam takie miejsca. Wiesz, od wielu lat fascynuję się zwiedzaniem opuszczonych budynków. Mają taki niepowtarzalny klimat. Kiedyś poszliśmy z kumplami do starego szpitala psychiatrycznego, nigdy tego nie zapomnę. Zwłaszcza że tamtego dnia trafiłem na szycie ręki. Wspinaliśmy się na drugie piętro, przynajmniej taki był plan. Poszedłem pierwszy, oparłem dłonie na framudze pustego okna… i nie zauważyłem, że wystają z niej kawałki szkła. Podciągnąłem się, a jeden z odłamów wbił mi się aż do samej kości. Zaraz potem zemdlałem na widok krwi – stwierdził rozbawiony, a ja omal nie straciłam przytomności na samą myśl o tym.
– Jezu, skąd ty się urwałeś? Nie mogłeś mieć normalnych zainteresowań?
– Na przykład?
– No… nie wiem. Mógłbyś kolekcjonować plakaty z gołymi laskami.
– Na wszystko znajdzie się czas. – Mrugnął do mnie i znów się zaśmiał.
Drewniane, spróchniałe drzwi do domu były lekko uchylone, więc bez namysłu weszliśmy do środka. Miejsce wyglądało, jakby ktoś zupełnie o nim zapomniał, albo jego właściciel skazał je na wyniszczenie, samemu odchodząc nie wiadomo dokąd. W powietrzu unosiło się pełno kurzu, pajęczyny tworzyły girlandy zwieszające się z przegniłych stropów, a mimo tego… było w tym miejscu coś magicznego.
Wszystko pachniało stęchlizną – ściany, podłoga, a zwłaszcza pled zwinięty w kłębek na starym, skrzypiącym łóżku. Niedługo potem znaleźliśmy metalową skrzynkę z dobrze zachowanymi zdjęciami starszego mężczyzny i jego żony. Podejrzewam, że uciekali w to miejsce tak samo, jak my robiliśmy to później.
– Jak myślisz, co jest na górze? – spytałam.
– Sprawdźmy, panie przodem. – Przepuścił mnie, ale byłam pewna, że chce tylko i wyłącznie spojrzeć na mój tyłek.
Pech chciał, że po przejściu kilku stopni deska złamała się pode mną i myślałam, że zaraz skręcę sobie kark, gdy nagle przyciągnęły mnie ramiona Filipa.
– Dzięki – rzuciłam oszołomiona, nie zważając na to, że całych nas pokrył kurz.
– Nie ma sprawy. No cóż, najwyraźniej dzisiaj się nie dowiemy.
Wzruszył ramionami, lecz jego dłonie wciąż pozostały na moim ciele. Przeniósł je tylko na policzki i spojrzał w moje oczy, a ja speszyłam się tak bardzo, że błądziłam wzrokiem wszędzie, tylko nie po jego twarzy.
– Wracamy już? – spytałam cicho.
– Tak by chyba wypadało. Chciałabyś jeszcze kiedyś tu ze mną wrócić?
– Przecież ledwie się znamy.
– Zabawne, prawda?
– Naprawdę chcesz tu ze mną wrócić?
– A dlaczego nie?
– Przespałam połowę naszej randki, a drugą połowę modliłam się, żebyśmy nie zginęli.
– Zapowiada się ciekawie, prawda?
Uśmiechnął się, a potem jak gdyby nigdy nic mnie pocałował. To nie był filmowy pocałunek z fajerwerkami i dłużący się jak w zwolnionym tempie, nie, nic z tych rzeczy. Wydawało się zaledwie muśnięciem ust, w dodatku tak pospiesznym, że nieodwzajemnionym, a jakimś cudem nie potrafiłam się po nim otrząsnąć przez bardzo długi czas.
– To co, idziesz? – zagadnął, nie wiadomo kiedy znajdując się przy drzwiach.
Przez następnych kilka tygodni widywaliśmy się nieustannie, ale nie wróciliśmy w tamto miejsce. Od tamtego czasu ani razu mnie nie pocałował, a tamten wieczór wydawał się zaledwie snem. Przy okazji któregoś dnia nie wytrzymałam i wypaliłam, kiedy właściwie wrócimy do tamtego domu na polu.
– A chcesz już? – Ucieszył się.
Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, z czego ta radość wynikała, ale szybko przyszło mi się przekonać. Okazało się, że w domku wiele się zmieniło. W większości pozostał nieruszony, dostrzegłam jednak, jak dokładnie Filip wysprzątał część sypialnianą. Nawet schody udało się przywrócić do życia.
– Sprawdziłeś to beze mnie – rzuciłam niby zezłoszczona.
– Wybacz, ale wiesz, wiele nie straciliśmy. Można tamtędy wyjść na dach. Chcesz zobaczyć?
– Jasne, ale daj mi jeszcze chwilkę.
Rozejrzałam się z zachwytem i tylko jednym pytaniem w głowie. Zamiast niego zagadnęłam jednak o coś znacznie bardziej błahego.
– Dlaczego w szufladzie leży Kubuś Puchatek? Jesteś fanem ambitnej literatury? – Zaśmiałam się, machając lekturą tuż przed jego twarzą.
– Daj spokój, to naprawdę mądra książka. O, poczekaj, pokażę ci mój ulubiony fragment. – Przewrócił parę kartek i zaczął czytać na głos.
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. – Co wtedy?
– Nic wielkiego – zapewnił go Puchatek. – Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
– Ach, że niby z ciebie taki romantyk. – Zaśmiałam się.
– Od zawsze. Skoro już to sobie ustaliliśmy… Czy mogę cię wreszcie pocałować drugi raz? – Wyszczerzył się, a ja, wciąż rozbawiona, skinęłam głową.
Tego samego wieczoru siedzieliśmy na dachu, oglądając zachód słońca. Żadne z nas nie chciało opuszczać tego miejsca po zmroku.
– Może po prostu tu zostaniemy? – zaproponował Filip.
– Jeszcze nie dziś.
– Ale ja tylko zaproponowałem, żebyśmy się obok siebie położyli, wcale nie myślałem o…
– Jeszcze nie, w porządku? – poprosiłam, a jego uśmiech mnie rozczulił.
– Lubię to słowo. Jeszcze. Czyli kiedyś tak?
– Może.
A „jeszcze” nadeszło szybciej, niż się spodziewaliśmy, bo właściwie już kilka dni później, kiedy leżeliśmy wtuleni w siebie i spoglądaliśmy, jak księżyc przebija się przez nieszczelne deski i tworzy jasne paski na ścianach. Prawie wcale się do siebie nie odzywaliśmy, jakbyśmy uważali, że przerwanie tej ciszy będzie niemal równoważne grzechowi. Czułam, jak Filip głaszcze mnie po włosach, jak jego ciepły oddech muska mnie po uchu, jak głęboko oddycha, kiedy jest przy mnie, i jak nieustannie wlepia we mnie spojrzenie swoich szarych oczu.
– Nigdy wcześniej z nikim tak nie leżałam – przyznałam w końcu, a on nachylił się nade mną z półuśmiechem.
– Jestem twoim pierwszym? Nie do wiary.
– Sugerujesz coś? – warknęłam.
– Ależ skądże. Cieszy mnie to.
Nigdy nie spałam tak źle jak tamtej nocy, nieustannie budząc się z każdym jękiem łóżka. A mimo tego w każdym z tych przebudzeń było też coś niesamowicie pięknego, kiedy otwierałam oczy i widziałam go przed sobą. Miałam wrażenie, że już nigdy nie będę sama, że znalazłam swoje miejsce na ziemi i myślę, że on czuł to samo. Mimo wszystko zdziwiło mnie, kiedy jednego z tych wieczorów spojrzał na mnie z taką powagą, jak jeszcze nigdy.
– Myślisz, że kiedyś będziesz w stanie mnie pokochać?
– Wiesz, to chyba stało się już dawno temu – przyznałam. – Sądziłam, że to oczywiste.
Prawie tak oczywiste jak to, co stało się chwilę potem.
Byliśmy ze sobą nieco ponad rok, a on już mi się oświadczył. Od razu powiedziałam „tak”, a przecież nawet nie znaliśmy swoich rodziców, ba, oni nawet nie wiedzieli, że istnieje ktoś taki jak partner ich dziecka. To jednak nas nie powstrzymało i robiąc wszystkim na przekór, zaraz zostaliśmy małżeństwem. Dopiero potem wszystko zaczęło się sypać.
Im dalej brnęliśmy we wspólne życie, które przestało mieścić się w granicy sielanki, tym więcej dostrzegaliśmy przeciwieństw, które nas dzieliły. Ja nie potrafiłam zrozumieć jego problemów, on moich. Mieliśmy do siebie nieustanne pretensje o rzeczy, których i tak nie potrafiliśmy wyjaśnić. Nasze relacje zaczęły się drastycznie psuć, ale jeszcze przez kilka miesięcy udawaliśmy małżeństwo bez wad, by nie dać innym pretekstu do tego, by przyznali sobie rację.
Rozeszliśmy się z niemałym bólem. Nie rozumieliśmy, co poszło nie tak, nie umieliśmy bez siebie żyć, ale mieszkanie pod jednym dachem stanowiło dla nas mordęgę. W końcu w zgodzie podążyliśmy w dwie przeciwne strony, choć ciężko pożegnać się z kimś, kogo wciąż tak mocno się kocha.
Dlatego wciąż tutaj wracam. Patrzę, jak dom niszczeje, kiedy nikt się nim nie zajmuje, i wspominam minione dni. Co jeśli właśnie to spotkało parę ze zdjęć, które oglądaliśmy tyle lat temu? Niewykluczone.
Otwieram drzwi i niemalże od razu zapominam o wysokim progu. Potykam się, upadając na kolana. Natychmiast przypomina mi się, jak przenosiłeś mnie przez niego w dniu naszego ślubu. Unoszę wzrok i napotykam łóżko, na którym kochaliśmy się, pierwszy raz wyznając sobie miłość. Przypominam sobie, jak wylegiwaliśmy się w nim godzinami, pieszcząc się i śmiejąc. Wykrzykiwaliśmy niestworzone rzeczy, bo wiedzieliśmy, że nikt nas nie usłyszy, że to tylko i wyłącznie nasze miejsce.
Kładę się na materacu. Skrzypi dokładnie jak wtedy. Nawet nie zauważam, kiedy po policzkach zaczynają spływać mi łzy. Tak brak mi twojego ciepła. Próbuję zgadnąć, gdzie teraz jesteś, może z kimś? Chciałam, żebyś odnalazł szczęście, ale równocześnie o mnie nie zapomniał. Nie powinno zapominać się o kimś, kto dał ci jakikolwiek powód do uśmiechu.
– Tak za tobą tęsknię. – Zanoszę się płaczem i drżę. W pojedynkę jest tu tak zimno.
Wychodzę na dach, a na głowę spadają mi pierwsze płatki śniegu tego roku. Kiedyś witaliśmy zimę w dokładnie ten sam sposób.
Spędzam w tym miejscu całą noc. Krzyczę i wyklinam, bo i tak nikt mnie nie usłyszy. I właśnie wtedy, kiedy mam już na dobre zamknąć drzwi, coś zwraca moją uwagę. Na stoliku leży książka, ale dałabym głowę, że nie widziałam jej ostatnim razem, kiedy tu byłam. Podchodzę bliżej i naraz kurczy mi się serce. Doskonale rozpoznaję okładkę lektury. Kubuś Puchatek.
Wertuję kartki, kiedy w końcu natrafiam na znajomy fragment.
To bardzo mądra książka.
Rozumiem dopiero teraz, po tak wielu latach. Siadam więc na ziemi i czekam, choć zdaję sobie sprawę, że cię nie ujrzę. Wiem jednak, że wciąż się tu pojawiasz, a to jakoś dodaje mi otuchy. Wciąż o mnie pamiętasz, nie zniknęłam z twojej pamięci. W końcu nawet ci, którzy odchodzą, pozostają w niej na zawsze.
Kilka słów od autora: Katarzyna Rapacz
„W ubiegłym roku zdobyłam wyróżnienia w dwóch konkursach literackich obejmujących zasięgiem całą Polskę; „Pigmalion fantastyki” oraz „Piórem malowane”, a także drugie miejsce w konkursie wojewódzkim: „Literacki Fenix”. Największym jednak sukcesem jest to, że jestem tutaj i wciąż wznoszę się ponad wyznaczone poprzeczki.
Zaczęłam pisać za sprawą miłości do książek. W wielu z nich odnajdowałam jakąś cząstkę wpływającą na moje życie i to był impuls, przy którym pomyślałam: „Rany, to jest właśnie to, co chcę robić – uwrażliwiać. Nie mogę operować ludzi, bo zbyt boję się krwi, ale mogę odciągnąć ich od własnych problemów, pozwolić na chwilę oddechu!”
Czerpię pomysły z wszystkiego, co mnie otacza. Podchwytuję urywki rozmów, co czasem przeraża moich bliskich, a mimo tego, jeśli należysz do osób odważnych, możesz napisać do mnie tutaj: katrap.wobec@gmail.com – w sprawie tekstów czy zapytań. Tylko uważaj, bo w końcu i Ty możesz znaleźć się w opowiadaniu! 🙂
Zapraszam także na moją autorską stronę z opowiadaniami:
https://katarzynarapacz.wordpress.com/
https://www.facebook.com/katrap.opowiadania/ ‘’