O jedną pannę za dużo / Agata Rzeźnik

0
568

Wiejska karczma już dawno przesiąknęła zapachem piwa i wędzonej kiełbasy. Sobotnie popołudnie przyciągnęło ludzi z pola do cienia, więc Marek nie mógł narzekać na brak towarzystwa. Nasłuchał się gratulacji nawet od starej Malinowskiej, która jeszcze dwa lata temu wyzywała go od leniwego młokosa. 

– Jasieńka to taka dobra dziewczyna jest, spróbuj na nią rękę podnieść, a nie będziesz mógł spać przez dobry rok – wyszeptała mu do ucha staruszka tuż po tym, jak obwieściła przybyłym, że sama dziś wypije za zdrowie młodej pary. 

– Ale przecież… 

Marek nie zdążył odpowiedzieć. Stara Malinowska oddaliła się, pospiesznie przepychając się przez tłum. 

Zapach potu zagnieździł się w jego nozdrzach na dobre. Mógłby celebrować obwieszczenie swoich zaręczyn do późnego wieczora lub nawet nocy, jednak bez świeżego powietrza najpewniej nie przyjdzie mu stanąć przed ołtarzem. 

Przechylił kufel, dopijając zimne piwo i skierował się w stronę wyjścia. Odprowadziły go gwizdy i zachęty do kupienia kolejnego. 

Lipcowe promienie słońca wywołały grymas na twarzy. Przez wysoką temperaturę praca w warsztacie wymęczyła go do tego stopnia, że marzyło mu się wylanie na siebie kubła zimnej wody. 

Może wtedy też przetrawiłby słowa starej Malinowskiej. 

Dlaczego Jasieńka miałaby mieć z nim źle? Pochodził z dobrego domu. Jego ojciec w życiu na matki ręki nie podniósł, bez jej zgody nigdy do kielicha nie zaglądał. Marek zawsze brał przykład z ojca i Malinowska doskonale o tym wiedziała. Przecież w Szałowicach nietrudno było czegoś o kimś nie wiedzieć. 

– Głupie babsko – wymamrotał Marek, rozsiadając się na spróchniałej ławce skrytej pod cieniem.

Poza tym zapewni Jasieńce doskonałe warunki do życia. Przecież ojciec już oficjalnie ogłosił, że Marek przejmie po nim warsztat kowalski.  

Zacisnął dłoń na rękawie lennej koszuli, próbując zapanować nad gniewem. Starej Malinowskiej z pewnością chodziło o Karolinę, jakby usiłowała podtrzymać pamięć o tragedii sprzed roku i doszukiwać się w niej drugiego dnia. 

Marek wypuścił powietrze z ust, kiedy z zakrętu polnej ścieżki usłyszał kobiecy rechot. Na moment odgłosy z karczmy ucichły, a on skupił się na okrzykach radości, które przebijały się przez brzęczenie cykad i świerszczy. 

Uśmiech sam pojawił się na jego twarzy, gdy dostrzegł grupę panien w podskokach zmierzających do wsi znad jeziora. Ich kolorowe wianki zaplecione były z niezwykłą starannością i żaden z nich nie oderwał się od głowy podczas truchtu przeplatanego  podskokami. 

Marek podnosząc się, strzepał z koszuli niewidzialny pyłek, a potem zmierzwił palcami blond czuprynę. Po spędzeniu dwóch godzin w nagrzanej od słońca i przesiąkniętej zapachem piwa karczmie, nagle poczuł się nieprzygotowany na spotkanie z Jasieńką. 

Ta biegła w jego stronę na czele pięcioosobowej grupy panien. Jej złociste warkocze wznosiły się w powietrze z każdym podskokiem. Marek miał już wyciągnąć ramiona w jej stronę, gdy między drzewami rosnącymi przy drodze dostrzegł kolejną pannę. Jej czarne włosy zafalowały, kiedy z zachodniej strony zerwał się delikatny wiatr. Czerwona wstążka odznaczyła się na tle krzewów, jednak po pojedynczym mrugnięciu, ściana zieleni znów wydawała się Markowi nienaruszona. 

Jasieńka wpadła w jego ramiona z takim impetem, że prawie zatoczył się na ścianę budynku za swoimi plecami. Dziewczyna zawiesiła mu ramiona na szyi i złożyła na jego policzku delikatny pocałunek. 

– Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył – parsknęła.

Marek zamrugał kilkakrotnie. Zdezorientowany kiwnął głową w stronę pozostałych panien, doszukując się tej szóstej. Dziewczęta odpowiedziały mu rechotem, jakby podejrzewały, że to ich szarża wprawiła go w takie osłupienie. 

Było w tym trochę prawdy, jednak pod innym kątem. Żadna z nich nie miała we włosach czerwonej wstążki.

– To przez ten upał. Niepotrzebnie dałem się na piwo namówić – wydukał Marek. 

Wiatr przybrał na sile i przyniósł z pobliskiego lasu zapach liści i mchu. Tuż na skraju polnej drogi stała Malinowska, która przyglądała się jemu i pannom z dłońmi splecionymi z tyłu. Opalenizna tylko bardziej pogłębiała jej zmarszczki na twarzy, a przygarbiona postura dopełniała obraz, który mógłby posłużyć jako idealny przykład baby jagi. 

  Gdy Jasieńka zauważyła staruchę, jej zaróżowiona od wysiłku buzia zdawała się zblednąć. 

– Przejdziesz się ze mną do warsztatu? Muszę sprawdzić, czy konie mają co pić – zaproponował Marek. 

Ujął Jasieńkę pod ramię, a potem wspólnie ruszyli w stronę jego domostwa. Jak najprędzej chciał znaleźć się poza polem widzenia Malinowskiej. Nie miał pojęcia dlaczego, ale las, który biegł wzdłuż polnej drogi, zaczął go odpychać z każdym kolejnym szumem drzew czy świergotem ptaków. 

– Czego ona od ciebie chce? – podjęła Jasieńka. 

Marek ścisnął mocniej jej dłoń. Przez chwilę nie umiał znaleźć słów, bo najchętniej przekląłby Malinowską, najsoczyściej jak tylko umiał.

– O Karolinę jej chodzi. Nie wiem, po co babsko wyciąga na wierzch sprawy sprzed roku. 

Niebieskie oczy Jasieńki przygasnęły. 

– Przecież wszyscy wiedzą, co się wtedy stało. Nie ma co na nowo roztrząsać tej tragedii i obarczać ciebie winą. – Narzeczona nagle zagrodziła mu dalszą drogę i ujęła jego obie ręce. – Dużo się wtedy nacierpiałeś. 

Marek wbił wzrok w udeptaną ścieżkę pod swoimi stopami. Usiłował walczyć ze wspomnieniami, ale obraz martwej Karoliny i tak pojawił się w jego umyśle. 

Z amoku wyrwało go rżenie konia, które odbiło się echem po okolicy. Kiedy ponownie spojrzał przed siebie, zobaczył gniadego ogiera pędzącego w stronę lasu. 

– Wicherek – wymamrotał, rozpoznając wierzchowca.

Zza ogrodzenia gospodarstwa wybiegł jego ojciec, który w przypływie złości rzucił słomianym kapeluszem o ziemię. Koń zniknął już w zaroślach i choć nie była to nadzwyczajna sytuacja, Marek wolałby, żeby nie wydarzyła się dzisiaj. Na jego ciele pojawiła się gęsia skórka, kiedy donośne rżenie konia odbiło się echem. 

– Pospieszmy się, może coś się stało – podjęła Jasieńka. 

Po pokonaniu niecałych stu metrów wzdłuż ich twarzy spływały strużki potu. Nawet przestali trzymać się za ręce, bo te zaczęły się kleić. Po przekroczeniu progu gospodarstwa Marek w pierwszej kolejności podbiegł do okna i poprosił matkę o szklankę wody dla Jasieńki. 

– Koń szału dostał i uciekł – powiedziała na przywitanie. 

– Widziałem. W stronę lasu pobiegł. 

Matka nalała do każdej szklanki odrobiny miodu, na którego widok Marek nabrał ochoty skryć się w cieniu i odpocząć. Nie zanosiło się, by chociaż znalazł chwilę na zaczerpnięcie tchu. Nawet jego rodzicielka wydawała się wykończona, choć dni upływały jej na pracy w chacie. Spod jej kwiatowej chustki wydostały się czarne loki, które sterczały na wszystkie strony. 

– Koń prawie ojca przewrócił – powiedziała, przecierając czoło ścierką. 

– Las jest gęsty, Wicherek daleko nie ucieknie. Pójdę po niego, a Jasieńka uspokoi ojca. 

Dziewczyna zarechotała, jakby zdawała sobie sprawę, że stary kowal prędzej zareaguje na słowa przyszłej synowej niż żony, z którą spędził już ponad dwadzieścia lat. 

Marek oblizał usta, kiedy dopił słodki napój. Po odstawieniu szklanki na parapet spojrzał w kierunku lasu leżącego naprzeciw rodzinnego gospodarstwa. 

Z chęcią poprosiłby ojca o pomoc, ale temu z nerwów aż trzęsły się dłonie. Poza tym nie chciał, by Jasieńka uznała go za nieudolnego. Markowi pozostało zacisnąć zęby i zignorować to, co targało nim od środka. 

Mimo to zrobienie pierwszych kroków w jego kierunku przyszło mu z trudem. Jego nogi stały się ciężkie i to nie za sprawą wypitego wcześniej piwa. Z utęsknieniem spojrzał na Jasieńkę i ojca, którzy zdawali się pochłonięci rozmową. Dziewczyna dyskretnie puściła oczko w stronę Marka, jakby chciała przekazać, że sytuacja z ojcem została opanowana.  

Zgarnął uprząż dla konia zawieszoną na haku i przewiesił ją sobie przez ramię. Dla uprzyjemnienia sobie drogi zaczął pogwizdywać, choć jego usta po chwili stały się zbyt suche. 

Wkroczył między pierwsze drzewa. Odruchowo spojrzał w górę, skupiając się na ich rozłożystych koronach. Te pod wpływem wiatru bujały się jak utulane do snu. Przebijało się przez nie niebo, które powoli zabarwiało się na pomarańczowy odcień. 

Marek ukucnął, gdy dostrzegł na wydeptanej ścieżce ślady podków. Starał sobie wyobrazić ruchy zwierzęcia, choć te wydawały się łatwe do odczytania. Wicherek w pewnym momencie musiał stanąć dęba, a potem pognać w zupełnie innym kierunku, niż z początku planował. Wydawało się, że koń spłoszył się podczas ucieczki parokrotnie. 

Marek zboczył z wydeptanego szlaku i skierował się w głąb lasu. Nawet nie zauważył, kiedy po pokonaniu kolejnych kilku metrów, musiał wręcz przedzierać się przez gałęzie i krzewy. Jeden z nich zaczepił się o jego spodnie tak mocno, że szwy puściły. Po lesie rozległ się dźwięk rozdzieranej tkaniny. 

– Szlag.

Będzie musiał ubłagać Jasieńkę, by zeszyła mu już drugie w tym tygodniu spodnie. Marek uśmiechnął się na wspomnienie twarzy narzeczonej, która zawsze patrzyła na niego z udawaną złością, narzekając, że przez niego ma więcej pracy w ciągu dnia. Cóż, jako córka krawcowej zbytnio nie męczyła się z załataniem dziury czy zszyciem podartego materiału, jednak on uwielbiał momenty, gdy się ze sobą droczyli.

Uśmiech zastygł na twarzy Marka, kiedy uświadomił sobie, że jego kroki były jedynymi odgłosami roznoszącymi się po lesie. Nie słyszał już brzęczenia świerszczy i cykad. Ucichły nawet ptaki, które zawsze słyszał ze strony lasu, gdy pomagał ojcu w warsztacie. 

Odruchowo zagryzł spękane od słońca usta. Na języku nie czuł już słodkiego posmaku wody z miodem, a kwaśną ślinę. 

Las zdawał się coraz ciaśniejszy, mimo że ślady na ściółce wciąż podpowiadały, że Marek zmierza w dobrym kierunku. Zaczął nawoływać konia, ale jego głos ginął wśród drzew.

Marek ponownie spojrzał w kierunku koron, ale te przestały się kołysać. Wydawało się, że czas w lesie przestał biec. Tylko szybko bijące serce Marka nie wkomponowało się w stagnację, której był świadkiem. 

Ogarnęła go chęć, by jak najprędzej wydostać się z tej cholernej gęstwiny. Ledwo zdołał odwrócić się na pięcie, bo prawa stopa utknęła w zagłębieniu terenu. Kiedy jednak odwrócił się w stronę, z której przybył, od razu tego pożałował. 

Chciał krzyknąć, ale z jego gardła nie wydostał się żaden odgłos. Z rozwartymi z szoku ustami spoglądał w kierunku istoty, która stała kilka metrów przed nim. W czarne jak węgiel włosy zaplątały się liście, swoją barwą przypominające odcień skóry zjawy. 

Marek chciał odmówić pacierz, ale uświadomił sobie, że go nie pamięta. 

Biała sukienka przylegała do szczupłego ciała zjawy, uwydatniając jej piersi i talię. Gdyby nie okoliczności, Marek na pierwszy rzut oka mógłby ją pomylić z koleżankami Jasieńki. 

Zjawa zrobiła pierwszy krok w jego stronę, któremu nie towarzyszył żaden odgłos. Marek chciał zmusić ciało do ucieczki, ale ogarnął go paraliż. Nie wiedział, czy był to wynik strachu, czy może zjawa zdążyła rzucić na niego urok. 

Nim zdążył zaczerpnąć oddech, była tuż przed nim. Właściwie nie powinien jej określać mianem „zjawy”. Babka wielokrotnie opowiadała mu o stworzach zamieszkujących lasy i jeziora, które przybywały, by dręczyć mężczyzn, kobiety czy dzieci. 

– Czyżbyś mnie nie pamiętał? – odezwała się.

Jej ton głosu był zimny, ale jednocześnie miał w sobie coś melodyjnego i kokieteryjnego. Marek powoli domyślał się, z jakim rodzajem istoty miał do czynienia. 

Strużki potu spłynęły po jego plecach, kiedy zrozumiał sens pytania. Jak na zawołanie dostrzegł w twarzy przed sobą coś znajomego. Po jego klatce piersiowej rozszedł się pulsacyjny ból.

– Kar… Karolina – wydukał. 

Zjawa sięgnęła dłonią do swoich włosów. Kiedy wystawiła ją ponownie przed Marka, zobaczył czerwoną wstążkę. Tę samą wstążkę, którą dostrzegł wśród panien ze wsi. Rusałka jakby chciała dać mu dowód potwierdzający jej prawdziwą tożsamość.

W końcu tę wstążkę podarował Karolinie na krótko przed jej śmiercią. Był to jeden z prezentów, zanim się jej oświadczył. 

– Dlaczego mnie tu ściągnęłaś? – zapytał, choć od razu tego pożałował. 

W ciemnych oczach dziewczyny dostrzegł gniew. 

– Szybko związałeś się z nową panną. Ledwo rok upłynął od mojej śmierci. 

– Opłakiwałem cię. 

– Bzdura. 

Marek wiedział, że zdradza się szybkim biciem serca. Odgłos jego uderzeń wypełnił okolicę.

– Kiedy rok temu, jeden z waszych koni wyrwał się z zagrody, głupio obserwowałeś, jak kopytami roztrzaskiwał moją czaszkę. A co powiedziałeś ludziom we wsi?

Marek nie był w stanie przełknąć śliny. Wspomnieniami powrócił do dnia, kiedy Karolina zaproponowała swoją pomoc przy koniach. Wtedy mogli szybciej pójść na zabawę do karczmy. 

Jeden z koni się spłoszył, a właściwie wpadł w szał. Marek choć miał doświadczenie w ich obyciu, nie był w stanie się ruszyć, kiedy Karolina się przewróciła i skończyła pod kopytami wierzchowca.  

Zareagował dopiero, gdy koń się oddalił, tylko że jego ówczesna narzeczona leżała już na ziemi z roztrzaskaną czaszką. Marek wtedy nie zareagował, nie znalazł w sobie odwagi.  Ludziom we wsi powiedział, że znalazł Karolinę w chwili, gdy była już martwa. Wszyscy mu współczuli, opłakiwali Karolinę, nawet jeśli ta nie cieszyła się tak dobrą opinią jak Jasieńka. 

Choć Marek znajdował się w lesie, do jego nozdrzy zdawał się dotrzeć zapach krwi, który naznaczył tamto zdarzenie.

Jedynie stara Malinowska pozostała sceptyczna. Kto wie, czy starucha nie bratała się z istotami zamieszkującymi lasy, może sama Karolina opowiedziała jej, co tak naprawdę zaszło. 

– Mogę cię załaskotać na śmierć, taka moja przypadłość. – Karolina wzruszyła ramionami. – Ale dam ci szansę. Rusałki lubią pogrywać ze śmiertelnikami, dlatego zadam ci zagadkę. Przyjmijmy, że to będzie zagadka. 

Marek usiłował przypomnieć sobie coś z dawnych historii usłyszanych za dzieciaka. Żadna z nich nie mówiła, jak można powstrzymać rusałkę. Poza tym, co właśnie powiedziała mu była narzeczona, nic więcej o nich nie wiedział. 

– Dlaczego mi wtedy nie pomogłeś? 

Pytanie zdawało się wypełnić milczący las. Nie miało też formy typowej zagadki, choć Marek domyślał się, że rusałka chciała w pewien sposób ominąć reguły, które ją obowiązywały. 

Po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Karolina znała odpowiedź na zadane pytanie, jednak nie bez powodu chciała usłyszeć ją od Marka. Przez ponad rok żył w iluzji. Starał się wyprzeć ze świadomości prawdziwe wydarzenia, dostosować je do wersji, która będzie dla niego wygodna. 

– Stchórzyłem. I nawet nie potrafiłem się do tego przyznać – wyłkał. 

Kiedy ściółka leśna zaszeleściła pod jego stopą, miał wrażenie, że znów słyszy odgłos pękającej czaszki Karoliny. Jego narzeczona skończyła jako leśna boginka; siejąca postrach istota, która już nigdy nie miała zaznać spokoju. 

Marek upadł na kolana. Nie potrafił spojrzeć już Karolinie w oczy, jednak nie dlatego, że czaił się w nich nieludzki gniew. Było mu po prostu wstyd. Piorunujący ból w klatce piersiowej przybrał na intensywności do tego stopnia, że Marek przygryzł sobie język do krwi.

Dopiero gdy przetarł łzy, dotarło do niego, że las na nowo ożył. Gdzieś w oddali rozległ się stukot dzięcioła, a przez korony drzew przebiły się promienie słońca. Marek w przypływie szoku podniósł się na nogi. Zaczął biec przez las, nie przejmując się, że gdzieś w okolicy najpewniej wciąż krążył spłoszony koń. Nie wziął uprzęży, która zsunęła się z jego barków, gdy stopa ugrzęzła w leśnej ściółce. Chciał za wszelką cenę wydostać się z tego miejsca.

Ciężar spoczywający na jego klatce piersiowej w ogóle nie zelżał, nawet gdy znalazł się już na skraju lasu. Jego wzrok wodził to po gospodarstwie w oddali, to po ścieżce prowadzącej do centrum wsi. Marek chciał krzyczeć, jednak z jego gardła wydostawało się wyłącznie charkanie. 

Poczuł na swoim nadgarstku uścisk lodowatych palców. Stara Malinowska mamrotała coś pod nosem, wpatrując się w Marka starymi oczami. Dotarło do niego, że ciągle zaciskał dłonie, a w jednej z nich spoczywała czerwona wstążka. Jej kolor przybrał na intensywności, jakby barwę materiału wzmocniło zachodzące słońce. 

– Zapal świeczkę na jej grobie i spal tę wstążkę w jego ogniu – powiedziała Malinowska. – Inaczej będzie cię jeszcze nękać. 

W oczach Marka ponownie zebrały się łzy. To, czego doświadczył w lesie, nie było wynikiem udaru słonecznego. Nie miał odwagi zapytać, skąd o całym zajściu wiedziała Malinowska. 

– To starczy, żeby się uspokoiła? 

Malinowska zacieśniła kwiatową chustkę wokół swojej szyi. 

– Nie, potem pójdziesz do Jasieńki i opowiesz jej prawdę.

Agata Rzeźnik

 

Obraz wyróżniający: Obraz ❄️♡💛♡❄️ Julita ❄️♡💛♡❄️ z Pixabay