To jeden z dowodów na to, że się starzejemy – jubileusze. Wraz z upływem lat coraz częstsze. W moim wypadku 35 lat pracy twórczej, 40 lat, teraz już 45, choć daty są tu tylko umowne, gdyż moja pierwsza w miarę znacząca działalność w sferze kultury wiąże się już z moimi studiami w Lublinie, kiedy to występowałem w teatralnej Grupie „Ubogich” Teatru Akademickiego KUL, kierowanego przez Joachima Lodka (w 1971/1972 roku) oraz byłem jednym z głównych współorganizatorów utworzonej i kierowanej przez Andrzeja Rozhina „Studenckiej Wiosny Teatralnej” (w 1973). To drugie wydarzenie było w owym czasie jednym z największych wydarzeń kulturalnych ówczesnej Polski. Życie artystyczne środowiska studenckiego wówczas kwitło. Proszę sobie wyobrazić, że do udziału w imprezie dopuszczano (po lokalnych eliminacjach) tylko niewielki procent teatralnych zespołów studenckich. W festiwalu 1973 roku brał udział m. in. teatr „ą” z Gdańska, Włodzimierza Wieczorkiewicza. Warto przypomnieć, że przedstawienie tego teatru pt. „Dążenie” zajęło w nim pierwsze miejsce.
Upływ czasu skłania nas do pewnych przemyśleń, podsumowań. Jubileusze są też swego rodzaju okazją do spotkań z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Otwarte – z zaproszonymi gośćmi. Tym razem uznałem, że mój kolejny jubileusz powinien mieć bardziej kameralny charakter, choć jego organizacji podjęło się, kierowane dziś przez prezesa Zarządu Benjamina Koralewskiego, Gdańskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuki, którego członkiem jestem już od 1976 roku (zostałem wówczas, mimo młodego wieku, wybrany w tym Stowarzyszeniu członkiem Sądu Koleżeńskiego). Nie chciałem tego wydarzenia specjalnie nagłaśniać i być może bym już o nim nie wspominał, gdyby nie to, że organizatorzy postanowili nagrać relację z tej skromnej imprezy. Nagrano również moją mowę, do której zobowiązywało mnie otrzymanie przyznanej mi z okazji jubileuszu nagrody pani Prezydent Miasta Gdańska.
Nigdy nie przygotowuję się do takich wystąpień. Zdaję się w takich wypadkach na żywioł, wszystko zależy od okoliczności. Uważam zresztą takie wystąpienia za nieistotne. Tym razem jednak stało się inaczej. Uświadomiłem to sobie to dopiero przesłuchując moją wypowiedź na otrzymanym z GTPS-u nagraniu. Być może to to, że na spotkanie przybyła również moja nadmiernie zapracowana córka, wraz z jednym z moich wnuków, skłoniło mnie do tych przemyśleń. A może tylko sam fakt jubileuszu skłaniający do podsumowań. Czym kierujemy się w naszych działaniach, jakie idee były w nich szczególnie ważne? Moje przemyślenia w tym zakresie nie są czymś wyjątkowym, podobne toczyli i inni. Wspomnę tu np. o książce, którą poznałem właśnie w czasie moich studiów w Lublinie, Mój rozwój filozoficzny Bertranda Russella (wydanej w 1959 r., polskie tłumaczenie w 1971 r.).
Jakie były główne idee, które miały wpływ na mój rozwój intelektualny? Marksizm i egzystencjalizm. To główne prądy myśli XX wieku, określane wówczas mianem filozofii, choć w sposób oczywisty były to tylko ideologie. Obie były mi od początku w jakiś sposób obce. Już w latach siedemdziesiątych w rozmowach z kolegami mówiłem o konieczności „pokonania” egzystencjalizmu. Odnosiła się do tego w jakiejś mierze jedna z moich pierwszych sztuk „Idziemy”, będąca swego rodzaju polemiką ze sztuką Samuela Becketta „Czekając na Godota”. Nie czekamy na jakiegoś Godota, „Boga”, na to, że ktoś rozwiąże nasze pytanie o sens bytu, po prostu idziemy. Dalszą odpowiedź dało mi samo życie. Głównym „błędem” egzystencjalistów jest to, że odpowiedzi na pytanie o sens życia postrzegają oni w życiu jednostkowym, Człowieka pojmują tylko jako jednostkę, nie dostrzegając tego, że pojęcie to odnosi się też do Ludzkości; Człowieka w czasie. Z czasem dostrzegłem, że w dziełach egzystencjalistów brak odniesień do dzieci, świadomości tego, że żyjemy tak naprawdę dla nich. Stąd moje wzruszenie z powodu wizyty córki, stąd moja wypowiedź.
Marksizm był mi obcy od młodości. Udając się po pierwszych feriach na egzaminy w Lublinie odwiedziłem mieszkanie mojego wujostwa w Warszawie. Dostrzegłem u nich na półce Wielką Historię Świata będącą tłumaczeniem takiej wydanej w ZSRR. Zacząłem ją przeglądać, sądząc, że pomoże mi w utrwaleniu wiedzy potrzebnej do egzaminu. Było to jednak niemożliwe, a to z powodu powierzchowności i nachalnej ideologizacji. Takie uproszczenia można było tylko wkuć i powtarzać. Nie po to podejmowałem studia. Moje czasy szkolne i czas studiów przypadał jednak na okres, gdy marksizm był ideologią dominującą, wręcz obowiązkową. Moja walka z tą ideologią trwała bardzo długo. Stała się szczególnie dla mnie ważna od czasu, gdy zostałem nauczycielem. Marksizm, jego teoria walki klas i teoria rewolucji, okazały się teoriami według, których – moim zdaniem – nie sposób zrozumieć procesy historyczne. Zacząłem szukać własnych rozwiązań. Moją pierwszą polemikę z marksizmem podjąłem w swej pracy „Dostrzec sens dziejów”, którą opiniowała prof. Maria Szyszkowska, będąca jednym z moich ważnych „mistrzów”. Książkę tą wydał w Katedrze Nauki o Cywilizacji prof. Andrzej Piskozub, który z częścią moich poglądów jednak się nie zgadzał i z którym toczyliśmy na ten temat wiele rozmów. Z czasem udało mi się utworzyć własną historiozofię. Podobnie jak w mojej polemice z egzystencjalizmem zwróciłem uwagę na czas. Zrozumiałem, że wszelkie próby rewolucyjnych (gwałtownych) przemian prowadzą donikąd, prowadzą wręcz do cofnięcia społeczeństw do etapu jedynowładztwa. Zrozumiałem też jak ważną w rozwoju społeczeństw jest idea własności. Podważanie prawa własności uważam za jedną z głównych zbrodni marksizmu, tych, którzy wprowadzali go w życie.
Z czasem dostrzegłem kolejne błędy marksizmu, np. jego koncepcję powstawania państw (według marksistów na bazie jakiejś umowy społecznej), zauważyłem, że do powstania państw doszło w wyniku siły, najazdu jednych społeczeństw na inne. Swoją wizję rozwoju dziejów próbuję ukazać w swych kolejnych książkach, zwłaszcza w moich „Dziejach Świata”. Wydałem dotąd tylko dwa ich pierwsze tomy: „Narodziny cywilizacji” (od ich zarania do 3 tysiąclecia p.n.e.) oraz „Początki państwowości” (od 3 do 2 tysiąclecia p.n.e.). Przygotowuję dwa kolejne tomy (do VII wieku n.e.), ale postanowiłem, że zanim się one ukażą muszę ponownie wydać już wydane; poprawione i uzupełnione. Nasze badania historyczne tak przyśpieszają, że nie tylko książki historyczne powstałe aż do początków XXI wieku są już tylko świadectwem ówczesnej wiedzy, ale takimi stały się nawet moje prace wydane zaledwie kilka lat temu. Jeszcze ważniejszą kwestią skłaniającą mnie do ponownego wydania tych prac stało się to, że zrozumiałem tzw. „błąd założycielski”, związany z siłowym powstawaniem państw. W procesie tym doszło do podważenia podstawowych wartości Człowieka, prawa do wolności, równości, własności, a nawet do życia. Warto przypomnieć, że przed powstaniem państw wszystkie społeczeństwa miały charakter egalitarny.
To tylko jedne z ważniejszych idei, z którymi zmagam się w moim życiu. O których piszę we wskazanych tu książkach i które staram się wyrażać w innych moich utworach. Oczywiście wpływ na nie mają i inne (np. wybór między teizmem a deizmem), o których napiszę być może przy innej okazji. Nie wspominałem o nich jednak z okazji jubileuszu, nie będę więc również pisać o nich i tu.
Na zakończenie chciałbym tu jeszcze raz podziękować Zarządowi, a zwłaszcza prezesowi Zarządu GTPS, Benjaminowi Koralewskiemu, za zorganizowanie tego spotkania, a Państwu, moim Czytelnikom, za uwagę, jaką poświęcacie moim przemyśleniom. Mam nadzieję, że dotąd Was nie zanudzam i że nie zanudzę w przyszłości.
Piotr Kotlarz