Miłość made in China/ Katarzyna Fląt
Jesień. Znowu jesień. Wkładam grubszy płaszcz, który kupiłam z zamiarem noszenia zimą. Nie da się wyjść bez niego na dwór. Jest zbyt zimno. A to oznacza, że nadeszła jesień. Jesienią nie tylko opadają liście, ale i ludzkie nastroje. Opadają kąciki ust z letniego uśmiechu na przygnębioną minę. Ludzie nie mają już siły wstać rano z łóżka, pobiegać czy po prostu wyjść na spacer. To jest właśnie ta pora roku, gdzie razem ze zwierzętami ludzkie serca również przygotowują się do zapadnięcia w sen zimowy. A może nie. Może ludzkie serca są uśpione cały rok na okrągło?
Do płaszcza nakładam żółty szalik. Modny kolor w tym sezonie. Przeglądam się w lustrze. Widzę podkrążone i umalowane oczy po nieprzespanej nocy. Zawsze tak się kończy czytanie do późna w nocy. Jednak, co zrobić, kiedy ona w nim taka zakochana na piątej stronie a na trzydziestej on dopiero na nią spojrzał. Szkoda, że miłość nie spełnia się tak szybko w realnym życiu. Szkoda, że życie ulatuje, niczym przekręcane w książce kartki papieru a poza tym wszystko jest, jak zawsze. Nie ma miłości ze szczęśliwymi zakończeniami, przypadkowych spotkań, pięknych domów, w jakich mieszkają. Może dlatego zawsze książki kończą się happy endem, bo autor sam nie wie, co będzie dalej.
Wychodzę na klatkę. Walczę z zamkiem w drzwiach i czuję, jak coś trąca mnie swoim nosem o nogę. Pies sąsiada spod ósemki, znów zapomniał, że to nie jego piętro. Odprowadzam go pod właściwe drzwi i dzwonię dzwonkiem. Nie czekam ktoś aż otworzy i zbiegam po prostu na dół.
***
Patrzę przez okno na czterdziestym pierwszym piętrze. Oglądam chmury. Słońca nie ma i pewnie długo nie będzie. Jesień. Najbardziej niechciana pora roku przez ludzi. Nie dziwię się. Też nie chce, by po raz kolejny docierało, do mnie, że jestem sam, że Klara wtedy była na niby. Że ona jednak tylko dla tego mercedesa, dla tych wycieczek. Jak tłumaczyła potem ten nadmiar jej się znudził. Nadmiar bogactwa? Miłość jest jednak ślepa. A może to nie miłość? Zamiast miłości jest sama wymiana śliny, kilka gestów, spojrzeń na początku znajomości a po kilku latach przyzwyczajenie. Nie wiem, jak można w ogóle niektórych ludzi pokochać? Jak oni to robią, że zaczynamy ich stawiać wyżej od siebie? Tak było z Klarą. W końcu kobieta, która nie jest dla pieniędzy, w końcu ta, która rozumie, w końcu ta… Ta, która jednak była jak te dotychczas. Miłości nie ma, są za to pieniądze. Powinno się do niej przyczepić metkę z napisem „Made in China”. Tak właśnie uważam, tam wyprodukowali miłość. W wielkiej fabryce obok taśm stoją szwaczki, które z nitek wyplatają miłość. Mają płacone sześć złotych za godzinę, więc nie przykładają się do swojej pracy. Zdarza im się przeoczyć jakąś nitkę, a okazuje się, że to potem dziura w naszym sercu. Myślimy, że tworzy się, przez kogoś, kogo kochaliśmy, a tu niespodzianka. Okazuje się, że była tak wyprodukowana od samego początku, że była złudzeniem, że ta miłość od początku była made in China.
***
Biegnę mimo wiatru, zatykając szalikiem usta. Boję się, że spóźnię się do pracy. Wciskam po chwili w ogromnym wieżowcu przycisk od windy. Nikogo nie ma. Jadę na górę sama. Czterdzieste pierwsze piętro. Patrzę na swoje kozaki, ale moją uwagę przykuwa nie rysa na skórze, która miała być prawdziwa, ale kluczyki od samochodu z breloczkiem. Oglądam je starannie. Kluczyki od mercedesa z breloczkiem o napisie Made in China. Uśmiecham się do siebie i stwierdzam, że właściciel musi mieć duże poczucie humoru. Nie znam żadnego mężczyzny z tego piętra, który jeździłby takim samochodem, w końcu pracuję jako konsultantka telefoniczna. Chowam kluczyki do kieszeni i tak jestem już spóźniona, nie będę wracać na recepcję. Kiedyś znajdę właściciela albo to on znajdzie mnie.
***
Cholera. Do jasnej cholery! – wrzeszczę na całą recepcję. Chodzę w kółko i przeczesuję kieszenie w poszukiwaniu kluczyków od samochodu. Nie ma. Rozpłynęły się. Nie mogli ich ukraść, bo przecież samochód stoi tak, jak stał, kiedy postawiłem go dziesięć godzin temu. Gdzie ja je zostawiłem?
– Niech się pan nie denerwuje. Jeśli ktoś znajdzie, na pewno odniesie nam na recepcję – mówi empatycznym głosem pan, patrząc na mnie czy przypadkiem znów nie zacznę krzyczeć. Wygląda jakby był przyzwyczajony do takich krzyków.
– Każdy mądry kto by nie chciał, go ukraść, już dawno by je odniósł. Przecież szukam ich od godziny? – odpowiadam z przekąsem i łapię się za głowę czy aby na pewno mam rację w tym, co powiedziałem.
I po dzisiejszej kolacji. Ani nie zdążę dojechać, ani nie ma sensu dzwonić z jakiego powodu się spóźnię. Mieliśmy się spotkać z nową dziewczyną w wiadomym, miłym celu tzw. rozładowania emocji po całym dniu. Tak to się chyba teraz delikatnie nazywa. Mimo to siadam w fotelu i próbuję nabazgrać jakąś sensowną wiadomość. Rozładowanie by mi się przydało teraz, jak nigdy dotąd. Moją uwagę odwraca dziewczyna w ciemnym płaszczu, która próbuje okręcić się żółtym szalikiem. Zupełnie jej nie pasuje. Szuka czegoś w kieszeni i wyciąga z niej moje kluczyki. Moje zgubione kluczyki od mercedesa. Odrzucam wiadomość i pędzę w stronę recepcji.
– Nie uważa pani, że zgubę powinno się oddać zaraz po tym, jak ją znaleziono? – mówię do niej i sprawdzam, czy kluczyki są na pewno moje. Dziewczyna patrzy na mnie bez żadnych emocji, ale dostrzegam w jej oczach zaciekawienie.
– Nie sądzi pan, że wypadałoby pilnować swoich rzeczy albo zaproponować znaleźne? Równie dobrze mogłam po prostu odjechać tym samochodem. A poza tym skąd Pan wie, że nie znalazłam ich przed chwilą? – odpowiada pewna siebie i patrzy na mnie niebieskimi oczami. Ma ładne oczy. Tylko ten żółty, tak bardzo jej nie pasuje.
– Nie powinna pani nosić żółtego – mówię i za chwilę zdaję sobie sprawę, co właśnie powiedziałem.
– Czy jeszcze ma pan dzisiaj mi coś miłego do powiedzenia? – krzywi się i odkręca szybko na pięcie w kierunku wyjścia. Doganiam ją, ale mnie ignoruje. Teraz albo nigdy.
– Nie powinna pani nosić żółtego, bo nie widać przez niego pani ładnych niebieskich oczu – wyrzucam z siebie. Udało się, zatrzymała się i myśli, czy odkręcić się w moją stronę. Robi krok do przodu, ale wiem, że się odkręci. Zawsze się odkręcają. Odwraca się i patrzy spokojnie, ale widzę delikatny uśmiech w kącikach ust, który próbuje zakryć poważną miną.
– Proponuję kawę jako znaleźne. Nie mam na chwilę obecną lepszego pomysłu. Chyba że ma pani inne plany? – rozkładam ręce, ale skinienie głowy oznacza, że taki pomysł jej dla niej w porządku. Z kolei mi po straconym wieczorze jest, już obojętne, gdzie i z kim wypiję kawę.
Idzie obok mnie, udając z lekka obrażoną i nadąsaną przez zaistniałą sytuację. Podchodzimy do mojej najnowszej zdobyczy. Jedyne sześćset tysięcy, przecież pieniądze się nie liczą, nie jest ważne, co i za ile kupiliśmy. Próbuję otworzyć jej drzwi od strony pasażera, ale mnie wyśmiewa. Mówi, żebym sobie darował. Obserwuję ją, kiedy wsiada do samochodu. Nie robi tak jak na wszystkich innych wrażenia. Nie ma zachwytu nad tapicerką czy komputerem, który wyświetla mi się na szybie. Nie ma szpanowania ze znajomości silników czy tym, ile to ona takimi autami nie wyciąga na trasie. Dojazd do kawiarni, zajmuje nam około dziesięciu minut a ona cały czas patrzyła w okno. Nie na mnie, nie na samochód…… Czyżby niematerialna miłość istniała?
***
Kto by pomyślał, że jakiś facet od kluczyków tak mnie zdenerwuje, ale i zadziwi? Kto by pomyślał, że będę siedziała z jakimś nadzianym facetem w kawiarni i piła kawę? Za wiele nie mówi, patrzy ciągle na mnie, jak na jakieś dziwne zjawisko. Może zapomnieć, jeśli będzie próbował się wprosić do mojego domu. Na koniec chcę zapłacić, za swoją kawę a on mnie wyśmiewa i widzę, że jeszcze bardziej mi się przygląda, z jakimś takim dziwnym podziwem. Podśmiewa się, że jestem jakimś, zapewne wymarłym gatunkiem dinozaura. Czy to oznacza, że dla dziewczyn to norma, by wyręczać je za wszystko finansowo?
Pyta, gdzie mieszkam i że mnie podwiezie. Nie chcę. Nie chcę się sparzyć. Nie chcę jednorazowej przygody, nie chce bogatego faceta, taki zazwyczaj tak szanuje kobiety, jak szanuje swoje pieniądze. Boję się takich ludzi, boję się ich sposobu myślenia i wywyższania nad innymi, boję się uzależnienia finansowego, boję się, że się zmienię….. Że będę taka, jak oni. Mówię, że wrócę autobusem albo spacerem, bo to niedaleko. Proponuje, że mnie odprowadzi. Nie odpowiadam nic, wkładam płaszcz i żółty szalik i ruszam po prostu przed siebie, dziękując za kawę. Tak ten, który przecież tak mi nie pasuje. Wychodzi za mną, idziemy kawałek i cały czas milczymy. Wiatr mocno wieje i zaczyna padać delikatny deszcz.
– Pani pracuje w tym wieżowcu? – pyta w końcu, bo w restauracji głównie wymienialiśmy spojrzenia i przełykaliśmy kawę.
– Tak. Jestem konsultantką call center – odpowiadam, chociaż wiem, że to stanowisko nie zrobi na nim wrażenia i nie robi.
– A pan? – pytam, starając się nie patrząc na niego, chociaż jest to dla mnie trudne, bo całkiem przystojny z niego blondyn z delikatną brudką.
– Tak ja też tu pracuję – odpowiada krótko i odnoszę wrażenie, że to nie wszystko, co chciał powiedzieć.
Idziemy tak, jeszcze kawałek, aż zatrzymujemy się pod moim blokiem. Od tego marszu zrobiło się jakoś cieplej i przez chwilę zapaliła się nadzieja, że może jesień nie jest taka zła, że może jesienią da się spotkać miłość.
– Jestem współwłaścicielem tej firmy – mówi w końcu. Patrzę na niego spokojnie, nie dając po sobie poznać tego, co pojawiło się w mojej głowie.
– Czyli chcąc nie chcąc to pan mnie utrzymuje? – odpowiadam z ironicznym tonem w głosie i czekam na reakcję. Widzę, że czerwienieje i nie wie, co odpowiedzieć. Na pewno wie, ile zarabiam na takim stanowisku. Za moją pensję za pewne ma dobry telefon albo pasek markowej firmy.
– Nie będę dłużej pana zatrzymywać, do kawiarni z powrotem przed panem trochę drogi. Dziękuję za kawę i być może do zobaczenia w pracy – mówię i ruszam w stronę bloku. Naprawdę tracę ochotę na rozmowę.
– A gdybym chciał tę kawę z panią powtórzyć? – krzyczy za mną. Część mnie się cieszy, ale ta mądrzejsza część każe mi powiedzieć, co myślę.
– Posłuchaj….. – szybko schodzę z per pan na ty.
– Nie zależy mi na pieniądzach, dlatego się z tobą nie umówię. Nie chce niepotrzebnych plotek w pracy i historii, jak to jakaś naiwna studentka dała się nabrać, że „coś z tego będzie”. Nie będzie, bo nie ufam bogatym ludziom…… bo… – mówię i czekam na reakcję. Patrzy na mnie, jakby nie dowierzał temu, co usłyszał.
– Dobranoc w takim razie – rzuca krótko, chociaż chciałby coś zrobić. Robi krok do przodu, zaciska usta, ale ostatecznie odchodzi. Tak jak chciałam. Przecież właśnie o to mi chodziło. Tak się pozbywam właśnie mężczyzn w moim życiu, wszystkich na wstępie odrzucam. Bo? Odpowiedzi chyba sama wciąż szukam. Napływają mi łzy. Cholera przecież o to ci chodziło w ten jesienny wieczór.
***
Jadę z zawrotną szybkością. Rozkręcam na cały samochód radio.
Nie ma już nas,
Nie ma już nas,
Bo nigdy nas nie było
Od ostatniego spojrzenia
Przecież, nic się nie zmieniło
Słucham, słów piosenki i myślę o tym, co powiedziała mi dziewczyna. Pierwszy raz ktoś tak dobitnie dał mi kosza. Co w ogóle mnie podkusiło z tą kawą i z tym odprowadzeniem. Była przeciętnie ładna, tylko te oczy…… Pierwszy raz w dziewczynie tak bardzo podobał mi się szczegół.
Twoje oczy chcę zobaczyć jeszcze raz
I swoje odbicie w nich
Może nadzieja jeszcze jest dla nas
Wysłuchuję piosenki do końca parkując pod domem, aż zauważam coś, co daje mi cień nadziei. Wpadam po chwili jak szalony do pokoju i szukam kartki. To nie może być przypadek, nie uwierzę, że specjalnie zostawiła telefon. Lubi się droczyć, tyle zauważyłem, więc się podroczymy. Zapisuję wszystkie myśli na kartce papieru, z szerokim uśmiechem, na samo wyobrażenie jej miny, jak będzie to czytać.
Przepraszam za wczoraj. Kawa miała być „znaleźnym”, jak sama pani to określiła. Niepotrzebnie panią wystraszyłem tym odprowadzeniem do domu. Natomiast gdyby zechciała pani odebrać telefon, który wypadł pani w samochodzie, byłoby miło. Może się pani jeszcze przydać. Nie oczekuję znaleźnego, pieniądze mają dla mnie podobne znaczenie jak dla pani.
Współwłaściciel czterdziestego pierwszego piętra.
Kartkę wręczam rano panu na recepcji i każę odnaleźć po numerze takiego pracownika. Recepcjonista obiecuje przekazać informację, jak tylko się pojawi. Wkładam do niej wizytówkę. Przez resztę dnia nie mogę się skupić na pracy. Z każdym telefonem zerkam na niego z zawodem, że to nie to, co chciałbym usłyszeć lub przeczytać. Dopiero wieczorem, gdy straciłem już wszystkie resztki nadziei, zerkam na ekran i zaczyna mi wracać wiara w miłość. Cieszę się sam do siebie, jakbym wygrał na loterii, gdy czytam taką wiadomość:
Jako znaleźne proponuję przejażdżkę moim fordem pod znaną nam już kawiarnię. Dziękuję. Spokojnej nocy.
Dziewczyna z call center
A ja już wiem, że tej nocy na pewno nie zasnę.
Katarzyna Fląt